24.07.2018

Od Meetou

Łosoś wskoczył gładko do wody pomimo moich starań, zasypując mnie deszczem kropel. Potrząsnęłam głową ze zniechęceniem, otrzepując się z wody. Znów zdołał mi się wymknąć. 
Nie mogłam jednak pozwolić durnej rybie na zepsucie mi nastroju - przecież był taki piękny dzień! Tak, "był" to dobre określenie na coś, co właśnie się kończy. Nawet, gdybym znalazła w sobie energię na dalszą naukę rybołówstwa, to i tak pomarańczowe refleksy na powierzchni niewielkiego strumyka by mi to uniemożliwiały.
- Spoko. Jutro też jest dzień - mruknęłam wesoło pod nosem, obracając się na pięcie w stronę swojego drzewka. Porażka co prawda nie była przyjemna, ale cieszyłam się na myśl o odpoczynku w gałęziach ulubionej roślinki. Jej zapach zawsze mnie uspokajał, a w lecie mogłam dodatkowo zrywać pyszne owoce. Jeżeli tylko nie zjawiał się huragan, dom idealny.
Z cichym westchnieniem ulgi wdrapałam się na konar, na którym zwykłam spać, po czym pozwoliłam cichym szelestom liści ukołysać mnie do snu.
* * *
Przez moje powieki przeniknęło ostre światło; otworzyłam oczy. Ból okolic szyi, który zjawił się we śnie, szybko ustępował. Zechciałam się przeciągnąć, nagle jednak zdałam sobie sprawę, że pod łapami nie czuję ukochanej kory. Spojrzałam w dół, a okrzyk przerażenia uwiązł mi w gardle; nie tylko gałąź, ale i drzewo wraz z całym światem dookoła diabli w ziemi. Moje tylne łapy dyndały teraz swobodnie w przestrzeni. Z niepokojem dostrzegłam na nich... krew? Powoli przytknęłam łapę do gardła - natrafiła na pustkę, ledwie powstrzymałam wzdrygnięcie obrzydzenia. Co się stało?
- Meetou, tak? - z przestrzeni dobiegł tubalny, łagodny głos. - Witaj w świecie umarłych.
- Umarłam? - spytałam w osłupieniu.
- To dosyć logiczne. - W jowialne brzmienie głosu wkradła się nuta irytacji, jednak szybko zniknęła. - Ale... jak!?
Zamiast odpowiedzieć, tajemnicza istota odebrała mi wizję. Szybko na jej miejsce zakradły się obrazy z wyobraźni. Przez kilka chwil były to bezkształtne plamy kolorów, zaraz jednak wyłoniło się z nich coś... strasznego. Stworzenie mniejsze od wilka, w odcieniach bieli i szarości, z obnażonymi zębami i oczami lśniącymi nienawiścią pięło się nadspodziewanie prędko po pniu mojego drzewa. Było coraz bliżej i bliżej... Nagle moje myśli wypełnił okropny ból. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam; kiedy uznałam już, że dłużej tego nie zniosę i chyba umrę po raz drugi, odczucie minęło. Znów wisiałam w tej durnowatej przestrzeni, jak na niewidzialnym sznureczku.
- Szczur - mruknęłam z obrzydzeniem. - Wściekły szczur.
Chociaż w żaden sposób nie dostrzegałam tajemniczej istoty, opanowało mnie przeświadczenie, że pokiwała głową. Wszystko wokół mnie rozsypało się i popłynęło wraz z ciepłym wichrem, który poniósł moje ciało w dal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz