Musiałam się przejść. Mimo, że Mateo miał przyjemne, puszyste futro i w zasadzie fajnie przytulał... Ale potrafię sobie radzić sama! Nie chciałam... Nie chciałam go... spłoszyć? A w zasadzie samej siebie. Potrzebuję to teraz przemyśleć, to wszystko. Chyba nie będziemy sterczeć na tej suchej, jałowej australijskiej ziemii przez wieczność? Nie chcę tu spędzić reszty swojego życia, a pfe. Chcę już do domu... A w zasadzie... Ja nie mam własnego domu, a przynajmniej tak mi się wydaję. Ale tym bardziej nie znajdę go tutaj.
Westchnęłam. Muszę się trzymać z Mateo, bo jak on gdzieś wyruszy, to ja zostanę tu sama, a nawet nie wiem jak stąd wrócić. Chcę z powrotem do naszego lasu!
Dookoła były tylko drzewka jakieś suche trawki, opcjonalnie jakiś wilk, ale to już rzadkość.
Popłakałam się. Gdyby nie ten czarny idiota, nie miałabym nikogo. Znowu. Nie mogę sobi teraz pozwolić na jakieś głupie kaprysy i humorki, bo jeszcze mu się odechce mnie niańczyć i mnie tu zostawi, albo po prostu zerwie ze mną kontakt. Boję się tego...
Muszę się postarać i spróbować trochę się zmienić, na lepsze i tylko na lepsze.
Zawróciłam. Muszę go chyba przeprosić... Dawno tego nie robiłam. To chyba źle...
Doszłam do naszej tymczasowej nory, przed którą zastałam basiora. Popatrzył na mnie zmartwiony, widząc moje lekko zaczerwienione oczy.
- Co się sta...- nie dokończył. Przerwałam mu i wleciałam w niego z rozpędu, po czym wybuchnęłam spazmatycznym płaczem.
- P-przepraszaaaaaaaam!- krzyknęłam, jednak mięciutkie i dzielnie wchłaniające moje łzy futro Mateosia (proszę docenić to, że tak go nazwała! Myślę, że można to zaliczyć do świąt) częściowo stłumiło mój głos.- J-Ja byłam ciągle taka niemiłaaaaaa!- rozrzewniłam się na dobre.
- Nie chcę cię stracić, proszę, nie zostawiaj mnie samej! - jęczałam. Jednym tchem opowiedziałam mu to, o czym nie wiedział wcześniej właściwie nikt - co się działo przed moim pojawieniem się w naszej watasze.
Następne trzy minuty były wypełnione niekończącym się potokiem moich słów i przeprosin. W końcu już po prostu zmęczyłam się mówieniem i szlochałam cicho, będąc przygotowana na najgorsze - jego odejście albo bycie wyśmianą przez niego. Wprawdzie... Basior zaśmiał się. Ale zrobił to tak ciepło i nie kpiąco, przez co rozkleiłam się jeszcze bardziej i płakałam już nie z nerwów, a dlatego, bo poczułam ogromną ulgę.
<Mateoooo? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz