<Vais, nie odpisuj na to jeszcze, po prostu przeczytaj, a w mailu możesz pytać o co chcesz>
Po odejściu wilczycy jeszcze chwilkę stałem jak wryty. Nie mogłem pozbierać myśli do kupy. Ta Mauvais... Jeśli to o nią chodziło w tym śnie, to... to może zginać razem ze mną. Oczywiście tylko jeśli okaże się, że sen jest... Że coś znaczy.
Ruszyłem naprzód. Wolno stawiałem łapę za łapą uważając na każdą najmniejszą przeszkodę stojącą mi na drodze. Starannie wymijałem wszystko co mogło wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie nastąpiłem na ani jednego liścia, na ani jedną, chodźby malusieńką gałązkę. Mogło to wyglądać jakbym się skradał, ale ja po prostu znalazłem sobie rozrywkę. Zachowywałem się jak mało obyty w świecie szczeniak, ale... nie przeszkadzało mi to. Lubiłem czasem stawać się takim szczeniakiem, którego nie dotknęło żadne zło tego świata... ale dotknęło. Już wtedy.
Przemaszerowałem tak jeszcze kawałek, kiedy dotarłem do dziwnej części lasu. Podczas gdy za mną nawet przez liście drzew przebłyskiwały smugi światła, przede mną mogłem zobaczyć wyłącznie zarysy drzew, a dalej panował absolutny mrok. Zupełnie jak ciemny teart. Czułem się jak zapomniany aktor na scenie, na której został zgaszony ostatni reflektor. Bez dłuższego myślenia, trochę nieodpowiedzialnie wkroczyłem w tą ciemną nicość. Nie sięgał tu wiatr, więc pod tym względem było delikatnie cieplej. Wcale nie odczuwałem zimna, które powinno być spowodowane brakiem słońca. W tej części lasu nie słyszałem już nawet śpiewu ptaków. Był tylko ten głuchy szelest pod moimi łapami. Czasami doganiała mnie myśl, żeby przestać się ruszać i sprawdzić, czy rytmiczne uderzenia ustaną. Nie zdecydowałem się na to jednak.
Ciekawiło mnie okropnie to miejsce, jednak ja się nie zatrzymywałem. Brnąłem dalej w tą pustkę. Zdawało mi się, że z każdym krokiem było ciemniej. W pewnym momencie nie widziałem już różnicy między tym, kiedy miałem zamknięte oczy, a tym, kiedy otwarte.
- Michio!- nagle ktoś mnie zawołał. Rozpoznawałem ten głos. Lekko się zmienił, ale brzmiał zupełnie tak jak...
- Six?- spytałem niepewnie
- Tak, braciszku. Przepraszam, że mnie nie było. Nie mogłem przyjść wcześniej. Dopiero dostałem pozwolenie od... Z resztą to na razie nie ważne. Muszę ci pomóc w twoim zadaniu. Jeśli dasz radę to zostanę tu z tobą.- Nagle w zupełnej ciemności pojawiła sie postać wilka. Basior wyglądał jak... jak on. Jak Six. Jak mój brat... tylko... starszy. Nie rozumiałem tylko jednego: ON ŻYŁ?!
- Gdzie byłeś?! Myślałem, że...
- Umarłem? Tak, zabili mnie. Teraz też jeszcze nie żyję.- ta wypowiedź zbiła mnie z tropu. Przez chwile zastanawiałem się, czy Six nie stał się Umarłym i czy nie mam zacząć przed nim uciekać. Jednak po chwili wnikliwej obserwacji postanowiłem zostać i zaryzykować ewentualną śmiercią z jego łap.
- Ale jak to jest...
- Zanim zaczniesz pytać, muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Chodzi o to, że musisz poprosić o pomoc wyroczni. Ona ci pomoże. Ja mam jeszcze mało energii. Nie mogę tu zostać na tak długo jakbym chciał. Wyrocznia w twojej watasze ma na imię Mauvais. Musisz do niej pójść. Ona powinna umieć ci wszystko wytłumaczyć, jeśli jej wszystko opowiesz. Szukaj bezkresnego hymnu. Odwiedzisz pewne miejsce. Musisz znaleźć hymn w sobie, Mio. Jutro o tej samej porze pojawię się przed tobą. Obojętnie gdzie będziesz. To ważne, Miś. Liczę na ciebie. Proszę, tu chodzi o coś bardzo ważnego. Okropnie ważnego. Wierzę w ciebie.
Byłem okropnie skołowany. Nie wiedziałem co się dzieje. Ale ta Mauvais... Widziałem ją już.
- Kto jest „nią”?- spytałem wiedząc, że brat zrozumie o co mi chodzi i odpowie na to. Musiał przecież chyba wiedzieć komu mam odśpiewać ten hymn.
- Gdy ją zobaczysz, będziesz wiedział. Jesteś mądry. Muszę się już zwijać, bo nie starczy mi energii na pozostałe spotkania. Obiecaj mi, że chociaż spróbujesz wykonać zadanie. Musisz żyć Mio. Obiecaj.
- Obiecuję, ale...
- Michio muszę iść.
- Poczekaj...- odparłem cicho. Six wstrzymał ruchy i odwrócił się w moją stronę. Czułem się znowu jak szczeniak, który nie ma prawa odzywać się niepytany. Wspomnienia wracały. Znowu miałem przed oczami te potwory. Najgorszy potwór jaki kiedykolwiek powstał to człowiek. W głowie mignął mi obraz niebieskiego szkła, mojej poranionej łapy i zabójcy Sixa, wrzucający go do wody jak śmiecia.- Masz do mnie żal..?- spytałem szeptem.- Za to, że zginąłeś, bo, wpadliśmy przeze mnie na ludzi..?- Oczy mi się szkliły. Wyrzuty sumienia uderzyły we mnie z rozpędu, tak, że o mało co się nie wywróciłem. Zamknąłem oczy. Six uspokoił mnie, a za razem pożegnał jednym zdaniem.
- Nigdy nie miałem o to do ciebie żalu...
Kiedy otworzyłem oczy byłem znowu w swojej jaskini, w której, nie wiem skąd znalazło sie kilka nowych rzeczy.
- MAUVAIS!!!
28.06.2018
24.06.2018
Ważne! ANKIETY NI BENDZIE, POWÓD PONIŻEJ
Następne pytanko organizacyjne. Otóż pojawił się pewien problem, a właściwie niedogodność dla administracji - według wcześniejszych ustaleń wilki postarzane są co 2 tygodnie, aktywność sprawdzana co trzy, a coins za opka - rozdawane co tydzień... A trochę roboty z tym jest.
Możecie się zastanawiać, skąd nagle taka zagwozdka? Przecież tak było od zawsze! No cóż... Prawda jest taka, że kiedyś praktycznie nikt się tym nie zajmował. Ale teraz wchodzą zmiany, bla bla bla.
Tak więc pytam was, jako członków WMS, o rozwiązanie tego problemu, jakie najbardziej wam pasuje. Niedługo zostanie uruchomiona ankieta, w której będziecie mogli zagłosować.
Nie kurde, ankiety nie będzie, bo Blogger z obawy przed konkurencją zeżarł mój kochany guziczek umożliwiający dostęp do funkcji o wiele lepszych niż jego Informacje O Autorze. Możecie więc głosować w komentarzach, albo wysłać mejla do administratorów systemu, żeby oddali guzik.
Możliwe wyjścia to na razie:
Nie kurde, ankiety nie będzie, bo Blogger z obawy przed konkurencją zeżarł mój kochany guziczek umożliwiający dostęp do funkcji o wiele lepszych niż jego Informacje O Autorze. Możecie więc głosować w komentarzach, albo wysłać mejla do administratorów systemu, żeby oddali guzik.
Możliwe wyjścia to na razie:
- wszystko robione co trzy tygodnie; wilki postarzane są o dwa miesiące.*
- wszystko robione co dwa tygodnie (czyli trza pisać przynajmniej 1 op na 14 dni).
Jeśli macie jakiś inny pomysł, to oczywiście mówcie! Najlepiej w komentarzu pod tym postem.
*Obecnie postarzane są o miesiąc na dwa tygodnie, co daje trochę ponad dwa lata na rok. Przy takim sposobie postarzania starzałyby się szybciej (ok. 3 lata na rok).
Od Demona Do wszyskich członków watahy XD
(op jest dziwne bo :
-dawno nic nie pisałam
-nie umiem w opowiadania
-i piszę to późno)
Już odżyłam a Lia już mnie wali grabiami (;-;). Chyba wzięła je z ogródka Luny...ale ...no.... więc wracając do historii.Lia gdzieś mnie ciągła i czuję się tym przerażony
*Time skib by DD*
no więc tak...obecna sytuacja wygląd tak: siedzę na środku polany sam, bo moja, jak że kochana alpha mnie zostawiła. No zaczepiście.po dłuższym czekaniu usłyszałem coś głośnego...coś jak....LUNA
-DD!!!! -nie zdążyłem ogarnąć co się stało, a ona już mnie chciała zabić.
-EY ! JA TU JESTEM OD ZABIJANIA!- no kur.... Yuko też tu jest...
-Lia czy ty jeszcze przyprowadziłaś kogoś kto chce mnie zabić ? ;-;- to było głupie pytanie...oczywiście, że przyprowadziła, a to była Meg
-Meg nie bij ;-;-żałuję, że odżyłem
- spk ja jestem chyba jedyna normalna - oświadczyła przekonana wadera
-dobra...a teraz BRAĆ MI SIĘ TU DO ROBOTY ! - Lia zaczęła krzyczeć- Yuko idź po stół, Luna ty gotujesz i załatwiasz napoje, Meg ty pomagasz Lunie, a ja z DD idziemy zrobić zaproszenia dla ludu
-oke- wszyscy.powiedzieli.to.równo.TO.NIE.JEST.NORMALNE.
wszyscy się rozproszyli w różne strony a ja zostałem z Lią
-Dobra ja mówię, ty piszesz - wadera dała mi kartki i długopis ni wiadomo z kąt
*time skipe, bo lubię i nie mam o czym pisać*
dobra...już gotowe. Wilczyca właśnie poszła porozdawać listy. Uczta odbędzie się dopiero o północy, a jest dopiero 22:10 więc nie mamy dużo czasukiedy tak czekałem. Ni wiadomo skąd spadł duży stół z powietrza, a za nim Yuko cała pokryta krwią.
-em... Yuko...z kąt ta krew...?-zapytałem niepewnie. Wadera spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "naprawdę chcesz wiedzieć?"
-dobra....nie ważne - nadal nie byłem przekonany co do tego
-ok a teraz skoro Lii nigdzie nie widać to teraz ja tu rządzę - powiedziała stanowczo
No niestety...nie mogę się jej sprzeciwić, bo to Yuki. Zaczęliśmy czyścić ten stół i ni wiadomo z kąt wzięliśmy różne świece wazony z różami i innymi kwiatami, serwetki, talerze, itp.
-Yuko powiedz mi jedno....PO CO NAM TE SZTUĆCE ?!- nie wytrzymam z nią
-BO SĄ FAJNE! - i zaczęła się dziwnie śmiać, ale na szczęście ratunek przyszedł, czyli inaczej mówiąc Luna i Meg wiozące na jakimś wózku dużo jedzenia i picia oraz....czekaj...CZY JA CZUJĘ CIASTKA??!!!no jak to ja ,musiałem się już podkraść i jakieś ukraść
-DEMON! WARA OD TYCH CIASTEK KANIBALU!-wywrzeszczała na mnie Luna
-czekaj, czekaj, CZY TY MNIE NAZWAŁAŚ KANIMALEM ?! WHY?!- czy ja o czymś tu nie wiem?
- te ciasta są z danonka - wyjaśniła Meg
-Meg, czy mogę cię nazywać Egg ? - zapytałem
-NO CHYBA CIĘ-to chyba znaczyło nie
-DeDe mam twoją ULUBIONĄ zupę- Luna powiedziała to tak , że już się boję
-em...a jaką?- chyba wolałem nie pytać.
-POMIDOROWĄ!
-NOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!1111!!1!!!1!1!1!!1!!!
<to op jest do wszystkich członków watahy,miłej zabawy przy pisaniu !>
-dawno nic nie pisałam
-nie umiem w opowiadania
-i piszę to późno)
Już odżyłam a Lia już mnie wali grabiami (;-;). Chyba wzięła je z ogródka Luny...ale ...no.... więc wracając do historii.Lia gdzieś mnie ciągła i czuję się tym przerażony
*Time skib by DD*
no więc tak...obecna sytuacja wygląd tak: siedzę na środku polany sam, bo moja, jak że kochana alpha mnie zostawiła. No zaczepiście.po dłuższym czekaniu usłyszałem coś głośnego...coś jak....LUNA
-DD!!!! -nie zdążyłem ogarnąć co się stało, a ona już mnie chciała zabić.
-EY ! JA TU JESTEM OD ZABIJANIA!- no kur.... Yuko też tu jest...
-Lia czy ty jeszcze przyprowadziłaś kogoś kto chce mnie zabić ? ;-;- to było głupie pytanie...oczywiście, że przyprowadziła, a to była Meg
-Meg nie bij ;-;-żałuję, że odżyłem
- spk ja jestem chyba jedyna normalna - oświadczyła przekonana wadera
-dobra...a teraz BRAĆ MI SIĘ TU DO ROBOTY ! - Lia zaczęła krzyczeć- Yuko idź po stół, Luna ty gotujesz i załatwiasz napoje, Meg ty pomagasz Lunie, a ja z DD idziemy zrobić zaproszenia dla ludu
-oke- wszyscy.powiedzieli.to.równo.TO.NIE.JEST.NORMALNE.
wszyscy się rozproszyli w różne strony a ja zostałem z Lią
-Dobra ja mówię, ty piszesz - wadera dała mi kartki i długopis ni wiadomo z kąt
*time skipe, bo lubię i nie mam o czym pisać*
dobra...już gotowe. Wilczyca właśnie poszła porozdawać listy. Uczta odbędzie się dopiero o północy, a jest dopiero 22:10 więc nie mamy dużo czasukiedy tak czekałem. Ni wiadomo skąd spadł duży stół z powietrza, a za nim Yuko cała pokryta krwią.
-em... Yuko...z kąt ta krew...?-zapytałem niepewnie. Wadera spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "naprawdę chcesz wiedzieć?"
-dobra....nie ważne - nadal nie byłem przekonany co do tego
-ok a teraz skoro Lii nigdzie nie widać to teraz ja tu rządzę - powiedziała stanowczo
No niestety...nie mogę się jej sprzeciwić, bo to Yuki. Zaczęliśmy czyścić ten stół i ni wiadomo z kąt wzięliśmy różne świece wazony z różami i innymi kwiatami, serwetki, talerze, itp.
-Yuko powiedz mi jedno....PO CO NAM TE SZTUĆCE ?!- nie wytrzymam z nią
-BO SĄ FAJNE! - i zaczęła się dziwnie śmiać, ale na szczęście ratunek przyszedł, czyli inaczej mówiąc Luna i Meg wiozące na jakimś wózku dużo jedzenia i picia oraz....czekaj...CZY JA CZUJĘ CIASTKA??!!!no jak to ja ,musiałem się już podkraść i jakieś ukraść
-DEMON! WARA OD TYCH CIASTEK KANIBALU!-wywrzeszczała na mnie Luna
-czekaj, czekaj, CZY TY MNIE NAZWAŁAŚ KANIMALEM ?! WHY?!- czy ja o czymś tu nie wiem?
- te ciasta są z danonka - wyjaśniła Meg
-Meg, czy mogę cię nazywać Egg ? - zapytałem
-NO CHYBA CIĘ-to chyba znaczyło nie
-DeDe mam twoją ULUBIONĄ zupę- Luna powiedziała to tak , że już się boję
-em...a jaką?- chyba wolałem nie pytać.
-POMIDOROWĄ!
-NOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!1111!!1!!!1!1!1!!1!!!
<to op jest do wszystkich członków watahy,miłej zabawy przy pisaniu !>
23.06.2018
Od Lii do Demona :D (Bo nikt inny nie jest chętny jak widać)
To jak dla mnie: było święto. Wszyscy myśleli, że zginął. Chociaż... gdy go zobaczyłam t jedyne co chciałam zrobić to przywalić mu w pysk jedną z moich naczyń porcelanowej kolekcji. Jednak nic takiego pod ręką nie miałam, więc walnęłam go grabiami, którymi właśnie zagrabywałam grządek. Jednak tą drewnianą częścią, bo metalową bym tylko więcej hałasu i burdelu narobiła, a co z ciałem? No cóż....
- Wbijamy do jakiejś jaskini! - krzyknęłam - Może polana? trza stół załatwić. Wiieeeeeeeeeeeelki stół! Dużo żarcia, a może jeszcze jakiś napój! I trza kogoś sprosić! - gadałam jak najęta cągnąc basiora za sobą.
- Gdzie leziemy?
< Demon? Mam pomysł ale nie mam pomysłu. NAJDŁUŻSZE OPOWIADANIE W MOIM WYKONANIU EVER! xD >
- Wbijamy do jakiejś jaskini! - krzyknęłam - Może polana? trza stół załatwić. Wiieeeeeeeeeeeelki stół! Dużo żarcia, a może jeszcze jakiś napój! I trza kogoś sprosić! - gadałam jak najęta cągnąc basiora za sobą.
- Gdzie leziemy?
< Demon? Mam pomysł ale nie mam pomysłu. NAJDŁUŻSZE OPOWIADANIE W MOIM WYKONANIU EVER! xD >
DEMON POWRACA! WITAJ Z POWROTEM! BEDZIE UCZTA! (którą miałam narysować xD)
Autor grafiki: masz tam autora w linku wyżej >:v
Właściciel: ogiennica@interia.eu,doggi - OGIENNICA howrse-OGIENNICA
Imię: Demon (DD)
Wiek: 4 lata i 8 miesięcy
Płeć: basior
Żywioł: światło, mrok, wolność
Stanowisko: Strażnik dzienny
Cechy fizyczne: Demon jest dużym wilkiem,jest nawet chudy. ma ogromne skrzydła. Jest ,zwinny,szybki,ma miękki i puchaty ogon
Cechy charakteru:Demon to odważny, pewny siebie wilk, który kocha czarny humor I wszystko, co z nim związane. Jest on brutalny wobec niektórych wilków i łamie im łapy. Kiedy widzi pasztet, włącza mu się instynkt zabójcy. Jest bardzo cierpliwym wilkiem, możesz nawet rwać mu ogon i uszy przez 5 godzin.on i tak nic nie zrobi. Kocha tworzyć w swojej głowie różne historie z fandomów i tego typu rzeczy.czy jest szalony ? Jasne, że tak.ma to najprawdopodobniej po swoim tacie. Jego brat też nie należał do normalnych. Dlatego dostał takie imię od małego.Pisze się on na wszelkie przygody zwłaszcza na te najbardziej niebezpieczne. Podczas rozmowy potrafi wyczuć czy ten ktoś kłamie, czy mówi prawdę.cóż...nie lubi zbytnio słuchać się innych, ale oczywiście, jeżeli jest taka potrzeba, to potrafi być posłuszny.DD to nocny marek, prawie w ogóle nie śpi, zwykle śpi po 2-3 godziny (niczym Levi z SnK XD)i przez to jest cały czas zmęczony. Demon jest inteligentny, ale nie pokazuje tego po sobie, nie chce, by myśleli o nim jak o jakimś kujonie.
Cechy szczególne*:jest ślepy na prawe oko i przez to jest ono całe zielone
Lubi: drzewa
Nie lubi: pomidorowej
Boi się: glonów
Moce:
mrok:
-kontroluje cienie
-potrafi wysysać czyjś cień
światło:
-potrafi przekierować światło w inne miejsce
-czasem w ciemnościach latają przy nim jasne kulki oświetlające drogę
Historia: Demon został porzucony jako szczenie, włóczył się przez kilka lat po różnych wataszach. W jednej z watah odnalazł swojego starszego barta, który na początku udawał, że się za nim stęsknij i przyjął go do watahy. Następnego dnia zabrał go na plażę i zostawił na godzinę, kiedy wrócił zaczął wyzywać Demona najgorzej jak tylko potrafił i zaczęła się walka. Przez tę walkę oślepł i zostało mu kilka blizn. Z czasem jego oko z niebieskiej barwy zmieniało się na całe zielone. Po bitwie (w której przegrał) uciekł z tego terenu i postanowił zacząć się od nowa włóczyć. Pewnej burzy został odnaleziony przez Lunę, która zaproponowała mu dołączenie do watahy i tak został w niej na rok po czym ją opuścił i teraz znowu powraca.
Zauroczenie*: brak
Głos*: Link
Partner*: brak
Szczeniaki*: brak
Rodzina:
Black-ojciec
Snow-matka
Psychopata-brat
DarkStar-siostra
Jaskinia: Link
Medalion: Link
Towarzysz*:niet
Inne zdjęcia*:
1. Link
2. Link
3. Link
Przedmioty kupione w sklepie*: brak
Dodatkowe informacje*: brak
Umiejętności:
: Siła: 110
: Zręczność:110
: Wiedza:100
: Spryt:110
: Zwinność:120
: Szybkość:130
:Mana: 120
21.06.2018
Od Meteosia do Kijanki
- Sen... - wyjaśnił Kij pod nosem. Starała się pozbyć z głosu przerażenia, ale zdradzał ją płytki, przyspieszony oddech, który z racji swojego położenia dobrze wyczuwałem.
Stwierdziłem, że zmienię temat.
- Wreszcie nie boli mnie kark po przebudzeniu... - powiedziałem, przeciągając się z rozkoszą (po uprzednim wyjściu z jaskini, rzecz jasna - w środku nie byłoby na to miejsca). - Jesteś miękksza niż posłanie z wiosennych listków.
Kiiyuko prychnęła, najwyraźniej zirytowana komplementem, ale nie odpowiedziała. Myślami dalej była gdzie indziej. Spojrzałem jej w oczy; wciąż odbijały się w nich przeżycia ze snu.
Dopuściłem do siebie niepokojącą myśl, że jej wizje mogą być czymś więcej niż tylko wytworami wyobraźni. Poczułem się nieswojo.
- Śniło ci się coś związanego z domem? - zapytałem, znów siadając przy Kijku.
- Nie... nie wiem... może - odpowiedziała niejasno. Przez chwilę milczała, po czym kontynuowała - było... było strasznie. Wszystko było martwe, czułam jakiś okropny smród. Z każdym moim krokiem w powietrze unosił się kurz, było go więcej i więcej, aż przesłonił cały świat... Nie mogłam oddychać, czułam krew w pysku... - jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Przestraszony jej opowieścią, nie potrafiłem nawet ruszyć się z miejsca. - Kiedy już myślałam, że to koniec... wtedy z pyłu wyłonił się jakiś kształt. Chyba zwierzę, ale nigdy wcześniej takiego nie widziałam... A kiedy ten stwór stanął nade mną, obudziłam się.
Lekko drżała. Chociaż sam wolałem nawet nie myśleć, co oznacza ten sen, przytuliłem ją, żeby dodać jej otuchy.
Kij poderwał się z miejsca, jak oparzony.
- Nie potrzebuję twojego pocieszenia! - syknęła. Wyglądała, jakby nagle cały strach z niej wyparował. - Nie myśl sobie, że ze względu na sen możesz robić ze mną, co ci się podoba!
- Ale ja...
- Nie tłumacz się, po prostu... zejdź mi z oczu! - zawołała ze złością, po czym obróciła się na pięcie i odeszła.
- Babom nie dogodzisz - mruknąłem pod nosem, kiedy oddaliła się na bezpieczną odległość. "Spokojnie. Po prostu sen wyprowadził ją z równowagi. Niedługo wróci" - mówił głosik w mojej głowie. Chociaż trochę mnie on pocieszył, to dalej czułem do Kii pewien żal. Wyrzuciłem to jednak z myśli.
Teraz ważniejsze są inne sprawy.
A pierwszą z nich jest powrót do domu.
<Kiiiiijuuu?>
Stwierdziłem, że zmienię temat.
- Wreszcie nie boli mnie kark po przebudzeniu... - powiedziałem, przeciągając się z rozkoszą (po uprzednim wyjściu z jaskini, rzecz jasna - w środku nie byłoby na to miejsca). - Jesteś miękksza niż posłanie z wiosennych listków.
Kiiyuko prychnęła, najwyraźniej zirytowana komplementem, ale nie odpowiedziała. Myślami dalej była gdzie indziej. Spojrzałem jej w oczy; wciąż odbijały się w nich przeżycia ze snu.
Dopuściłem do siebie niepokojącą myśl, że jej wizje mogą być czymś więcej niż tylko wytworami wyobraźni. Poczułem się nieswojo.
- Śniło ci się coś związanego z domem? - zapytałem, znów siadając przy Kijku.
- Nie... nie wiem... może - odpowiedziała niejasno. Przez chwilę milczała, po czym kontynuowała - było... było strasznie. Wszystko było martwe, czułam jakiś okropny smród. Z każdym moim krokiem w powietrze unosił się kurz, było go więcej i więcej, aż przesłonił cały świat... Nie mogłam oddychać, czułam krew w pysku... - jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Przestraszony jej opowieścią, nie potrafiłem nawet ruszyć się z miejsca. - Kiedy już myślałam, że to koniec... wtedy z pyłu wyłonił się jakiś kształt. Chyba zwierzę, ale nigdy wcześniej takiego nie widziałam... A kiedy ten stwór stanął nade mną, obudziłam się.
Lekko drżała. Chociaż sam wolałem nawet nie myśleć, co oznacza ten sen, przytuliłem ją, żeby dodać jej otuchy.
Kij poderwał się z miejsca, jak oparzony.
- Nie potrzebuję twojego pocieszenia! - syknęła. Wyglądała, jakby nagle cały strach z niej wyparował. - Nie myśl sobie, że ze względu na sen możesz robić ze mną, co ci się podoba!
- Ale ja...
- Nie tłumacz się, po prostu... zejdź mi z oczu! - zawołała ze złością, po czym obróciła się na pięcie i odeszła.
- Babom nie dogodzisz - mruknąłem pod nosem, kiedy oddaliła się na bezpieczną odległość. "Spokojnie. Po prostu sen wyprowadził ją z równowagi. Niedługo wróci" - mówił głosik w mojej głowie. Chociaż trochę mnie on pocieszył, to dalej czułem do Kii pewien żal. Wyrzuciłem to jednak z myśli.
Teraz ważniejsze są inne sprawy.
A pierwszą z nich jest powrót do domu.
<Kiiiiijuuu?>
19.06.2018
Od przerażonej na chwilę obecną Kiiyuko do zaskoczonego na chwilę obecną Mateo. :3
Na twardej posadzce malutkiej groty było okropnie twardo i niewygodnie- w dodatku mój towarzysz położył na mnie głowę; zanim zdążyłam zaprotestować, zasnął. Prychnęłam tylko cicho, wciąż mając w głowie tą jedn jedyną myśl- coś jest nie tak, coś się zmieniło.
Bardzo długo nie mogłam zasnąć, a gdy już mi się to udawało, budziłam się przez najmniejszy szmer pustynnego krzaczka przemierzającego pusty, suchy plac. Mój sen był niespokojny, nigdy nie było mi łatwo przyzwyczaić się do nowego miejsca, a w tym przypadku czułam się dodatkowo niezwykle niekomfortowo, ze względu na swoją pozycję i ogólnie sytuację, w jakiej się znajdowałam. Tak w zasadzie byłam bezdomna... Śmieszne.
Czarny basior leżący obok mnie nie ułatwiał sprawy. Było mi strasznie gorąco, a nie mogłam się ruszyć, nie tylko ze względu na rozmiary pomieszczenia - Mateo zarówno spał jak i leżał jak kamień.
W końcu jednak udało mi się zasnąć, niestety dopiero wtedy, gdy widziałam już powoli pojawiającą się poranną szarówkę... Ale się udało. Wprawdzie nie na długo, ale to i tak zawsze coś. A i tak podczas tego nietrwałego snu znów musiało mnie coś męczyć - i tym razem był to dość... nieprzyjemny koszmar.
Szłam pustą drogą, dookoła mnie czuć było nieprzyjemny zapach... stęchlizny? Niebo było szare, całe spowite chmurami, było ciepło i duszno, co dodatkowo potęgowało moc wszechobecnego odoru. Drzewa były martwe, na żadnym z nich nie było ani jednego, nawet najmniejszego listka, a ich kora była zszarzała i sucha jak wiór. Ścieżkę, którą szłam, spowijał pył, który z każdym moim krokiem wzbijał się w górę i wdzierał do nozdrzy. A najdziwniejsze było to, że nie napotkałam nikogo. Zupełnie nikogo, ani żywej duszy. Nagle zatrzymałam się i zaczęłam kaszleć. Kaszel stawał się coraz bardziej uciążliwy, przez co pył latał wszędzie i jeszcze bardziej się krztusiłam. Po dłuższej chwili bolesnego kaszlu poczułam w ustach metaliczny posmak i spływającą po pysku ciecz... krew?
Spływała coraz to większymi strumieniami, krople, spadając na ziemię, mieszały się z kurzem. Czerwony płyn uniemożliwiał mi oddychanie na spółkę z drobinami piachu.
Próbowałam krzyczeć, ale było to niewykonalne. Uklęknęłam. Czułam, że to moje ostatnie minuty. Zobaczyłam majaczącą kilkadziesiąt metrów przede mną, niewyraźną sylwetkę... Nie wiem, co to było, ale na pewno nie wilk. Miało ogon i dziób... Nigdy czegoś takiego nie widziałam... To mój oprawca?
Nagle otworzyłam oczy i z krzykiem gwałtownie drgnęłam. Mateo, obudzony pod wpływem mojego ruchu spojrzał na mnie pytająco.
<nareszcie odpisałam, heh. NIE UMIEM FORMA. ;-;>
Bardzo długo nie mogłam zasnąć, a gdy już mi się to udawało, budziłam się przez najmniejszy szmer pustynnego krzaczka przemierzającego pusty, suchy plac. Mój sen był niespokojny, nigdy nie było mi łatwo przyzwyczaić się do nowego miejsca, a w tym przypadku czułam się dodatkowo niezwykle niekomfortowo, ze względu na swoją pozycję i ogólnie sytuację, w jakiej się znajdowałam. Tak w zasadzie byłam bezdomna... Śmieszne.
Czarny basior leżący obok mnie nie ułatwiał sprawy. Było mi strasznie gorąco, a nie mogłam się ruszyć, nie tylko ze względu na rozmiary pomieszczenia - Mateo zarówno spał jak i leżał jak kamień.
W końcu jednak udało mi się zasnąć, niestety dopiero wtedy, gdy widziałam już powoli pojawiającą się poranną szarówkę... Ale się udało. Wprawdzie nie na długo, ale to i tak zawsze coś. A i tak podczas tego nietrwałego snu znów musiało mnie coś męczyć - i tym razem był to dość... nieprzyjemny koszmar.
Szłam pustą drogą, dookoła mnie czuć było nieprzyjemny zapach... stęchlizny? Niebo było szare, całe spowite chmurami, było ciepło i duszno, co dodatkowo potęgowało moc wszechobecnego odoru. Drzewa były martwe, na żadnym z nich nie było ani jednego, nawet najmniejszego listka, a ich kora była zszarzała i sucha jak wiór. Ścieżkę, którą szłam, spowijał pył, który z każdym moim krokiem wzbijał się w górę i wdzierał do nozdrzy. A najdziwniejsze było to, że nie napotkałam nikogo. Zupełnie nikogo, ani żywej duszy. Nagle zatrzymałam się i zaczęłam kaszleć. Kaszel stawał się coraz bardziej uciążliwy, przez co pył latał wszędzie i jeszcze bardziej się krztusiłam. Po dłuższej chwili bolesnego kaszlu poczułam w ustach metaliczny posmak i spływającą po pysku ciecz... krew?
Spływała coraz to większymi strumieniami, krople, spadając na ziemię, mieszały się z kurzem. Czerwony płyn uniemożliwiał mi oddychanie na spółkę z drobinami piachu.
Próbowałam krzyczeć, ale było to niewykonalne. Uklęknęłam. Czułam, że to moje ostatnie minuty. Zobaczyłam majaczącą kilkadziesiąt metrów przede mną, niewyraźną sylwetkę... Nie wiem, co to było, ale na pewno nie wilk. Miało ogon i dziób... Nigdy czegoś takiego nie widziałam... To mój oprawca?
Nagle otworzyłam oczy i z krzykiem gwałtownie drgnęłam. Mateo, obudzony pod wpływem mojego ruchu spojrzał na mnie pytająco.
<nareszcie odpisałam, heh. NIE UMIEM FORMA. ;-;>
16.06.2018
Od Lii do Leo-łosia
Zaczęłam się rozglądać, i gorączkowo szukać szczeniaka. Po niespełna kilku sekundach zobaczyłam fale wodne nieopodal brzegu. Moja pierwsza myśl: O BOGOWIE. RAVEN ZAMIENIŁ SIĘ W RYBĘ I ODPŁYNĄŁ! Ale powstrzymałam się od wypowiedzenia tego na głos. odwróciłam się do łosia, ale go już tam nie było. Błyskawicznie mój wzrok zaczął chodzić po wszystkich zakątkach, puki nie usłyszałam głośnego chlupnięcia.
- No nie... - mruknęłam ze zrezygnowaniem - bez żartów. - chwilę siedziałam w bezruchu patrząc z uwagą na taflę wody, nie przegapiając nawet tych dziwnych pająków, które zwykle się tam osiedlają, aż w końcu... coś wystrzeliło w moją stronę. W ostatniej chwili wezwałam mroczne duszki, które złagodziły upadek szczeniaka (jak się potem okazało) z rybą w pysku.
- Bożu, Raven, nic ci nie jest? - podbiegłam do szczeniaka. Ten tylko zmarszczył brwi, i mocniej ścisnął rybę, która i tak nie żyła. - A gdzie Leo? - znów spojrzałam na wodę, gdy... coś wystrzeliło we mnie, niczym z procy. Chociaż to nie było coś, tylko cosie. Właśnie dostałam z ryby w twarz. Masą ryb.
- LEO - wrzasnęłam, wiedząc czyja to sprawka. Stałam po kolana (chyba każdy wie gdzie wilk ma kolana, nie?) w rybach, o średnicy mniej więcej 2 metrów. - Jak... A Z RESZTĄ. WEŹ TO - burknęłam z fochem. - Samiec leżał do połowy w wodzie i śmiał się w najlepsze. - Udław się tą rybą - warknęłam, po czym rzuciłam w jego stronę jeszcze żywego przedstawiciela płetwowatych. Samiec uchylił się przed ciosem, i patrzył jak ryba odpływa za nim.
- Nie marnuj jedzenia - powiedział z irytacją.
- Była jaszcze żywa - wzruszyłam ramionami siadając. Po chwili jednak popatrzyłam na wodę. Nikogo nie było, a woda poruszała się niespokojnie. - Leo... to nie jest śmieszne. - burknęłam podchodząc do wody. Głucha cisza, a Raven siedział w bezruchu obgryzając surową rybę.- Serio mówię wyłaź! - krzyknęłam podnosząc głowę. Nic. Cała akcja się działa szybko, więc od razu przejdę do rzeczy. Samiec wylazł z wody, przy okazji nią plując, i jak najszybciej próbował wzlecieć, ale że w wodzie są pewne utrudnienia, coś u nie wychodziło. Potem próbował dopłynąć do brzegu, to jednak znowu zajmowało dużo czasu. A ja nie wiedziałam o co chodzi. Jednak ogarnęłam to dopiero wtedy, gdy w górę wystrzeliła ryba olbrzymia. Emm... serio olbrzymia. Widzieliście kiedyś rybę wielkości dorosłego samca słonia, połyskującą całą gamą barwną, pyskiem który z łatwością połknąłby ze 3 beczki na raz, i zębami drapieżnego dinozaura.
- Bogowie... - mruknęłam siadając i gapiąc się na wszystko póki mój umysł nie zaczął myśleć. Ryba chwyciła Lełosia za górną część ciała, która... się zmieniała? Wzleciałam w powietrze i chwyciłam basiora za ogon, po czym zaczęłam ciągnąć w górę, jednak starając się by go nie rozciągnąć. Jednak pysk ryby zaczął być dziwnie zimny. Woda wokół niej zaczęła krzepnąć, a sama ryba zaczęła powoli zamarzać. - IHIOTO. UFKNIESZ AM JAK JĄ SAMROSISZ - wrzasnęłam z jego ogonem w pysku, który jakby zaczął mieć w sobie pióra. Mróz zaczął schodzić z pyska ryby, lecz reszta nadal była zamrożona. Gdy ucisk ryby się poluźnił, szarpnęłam ogon basiora, a ten wyleciał z pyska ryby ciągnąc mnie za sobą, po czym wylądowaliśmy na mokrych, twardych kamieniach na brzegu. Szybko wstaliśmy i odwróciliśmy się w stronę zamarzniętej tafli wody. Ryba nadal była taka jak wcześniej. Wielka, stercząca z lodu, i cała w szronie, przez który widać było nadal odblaski tęczy.
- Co to było - przełknęłam ślinę, i dobrze że to zrobiłam teraz, bo chwilę później bym się nią zadławiła - CO SIĘ STAŁO Z TWOJĄ FACJATĄ.
- A coś się stało? - mruknął basior.
- Czemu jesteś pół ptakiem - burknęłam
- Co. - I to może ominę.fragmenty tłumaczeń, próbowania dojścia co i jak, bo nie było sensu tego drążyć w nieskończoność. Tak więc...
- No nie... - mruknęłam ze zrezygnowaniem - bez żartów. - chwilę siedziałam w bezruchu patrząc z uwagą na taflę wody, nie przegapiając nawet tych dziwnych pająków, które zwykle się tam osiedlają, aż w końcu... coś wystrzeliło w moją stronę. W ostatniej chwili wezwałam mroczne duszki, które złagodziły upadek szczeniaka (jak się potem okazało) z rybą w pysku.
- Bożu, Raven, nic ci nie jest? - podbiegłam do szczeniaka. Ten tylko zmarszczył brwi, i mocniej ścisnął rybę, która i tak nie żyła. - A gdzie Leo? - znów spojrzałam na wodę, gdy... coś wystrzeliło we mnie, niczym z procy. Chociaż to nie było coś, tylko cosie. Właśnie dostałam z ryby w twarz. Masą ryb.
- LEO - wrzasnęłam, wiedząc czyja to sprawka. Stałam po kolana (chyba każdy wie gdzie wilk ma kolana, nie?) w rybach, o średnicy mniej więcej 2 metrów. - Jak... A Z RESZTĄ. WEŹ TO - burknęłam z fochem. - Samiec leżał do połowy w wodzie i śmiał się w najlepsze. - Udław się tą rybą - warknęłam, po czym rzuciłam w jego stronę jeszcze żywego przedstawiciela płetwowatych. Samiec uchylił się przed ciosem, i patrzył jak ryba odpływa za nim.
- Nie marnuj jedzenia - powiedział z irytacją.
- Była jaszcze żywa - wzruszyłam ramionami siadając. Po chwili jednak popatrzyłam na wodę. Nikogo nie było, a woda poruszała się niespokojnie. - Leo... to nie jest śmieszne. - burknęłam podchodząc do wody. Głucha cisza, a Raven siedział w bezruchu obgryzając surową rybę.- Serio mówię wyłaź! - krzyknęłam podnosząc głowę. Nic. Cała akcja się działa szybko, więc od razu przejdę do rzeczy. Samiec wylazł z wody, przy okazji nią plując, i jak najszybciej próbował wzlecieć, ale że w wodzie są pewne utrudnienia, coś u nie wychodziło. Potem próbował dopłynąć do brzegu, to jednak znowu zajmowało dużo czasu. A ja nie wiedziałam o co chodzi. Jednak ogarnęłam to dopiero wtedy, gdy w górę wystrzeliła ryba olbrzymia. Emm... serio olbrzymia. Widzieliście kiedyś rybę wielkości dorosłego samca słonia, połyskującą całą gamą barwną, pyskiem który z łatwością połknąłby ze 3 beczki na raz, i zębami drapieżnego dinozaura.
- Bogowie... - mruknęłam siadając i gapiąc się na wszystko póki mój umysł nie zaczął myśleć. Ryba chwyciła Lełosia za górną część ciała, która... się zmieniała? Wzleciałam w powietrze i chwyciłam basiora za ogon, po czym zaczęłam ciągnąć w górę, jednak starając się by go nie rozciągnąć. Jednak pysk ryby zaczął być dziwnie zimny. Woda wokół niej zaczęła krzepnąć, a sama ryba zaczęła powoli zamarzać. - IHIOTO. UFKNIESZ AM JAK JĄ SAMROSISZ - wrzasnęłam z jego ogonem w pysku, który jakby zaczął mieć w sobie pióra. Mróz zaczął schodzić z pyska ryby, lecz reszta nadal była zamrożona. Gdy ucisk ryby się poluźnił, szarpnęłam ogon basiora, a ten wyleciał z pyska ryby ciągnąc mnie za sobą, po czym wylądowaliśmy na mokrych, twardych kamieniach na brzegu. Szybko wstaliśmy i odwróciliśmy się w stronę zamarzniętej tafli wody. Ryba nadal była taka jak wcześniej. Wielka, stercząca z lodu, i cała w szronie, przez który widać było nadal odblaski tęczy.
- Co to było - przełknęłam ślinę, i dobrze że to zrobiłam teraz, bo chwilę później bym się nią zadławiła - CO SIĘ STAŁO Z TWOJĄ FACJATĄ.
- A coś się stało? - mruknął basior.
- Czemu jesteś pół ptakiem - burknęłam
- Co. - I to może ominę.fragmenty tłumaczeń, próbowania dojścia co i jak, bo nie było sensu tego drążyć w nieskończoność. Tak więc...
~Time skip~
-Jak słucham tych świerszczy to normalnie odgłos ciszy - powiedziałam siedząc przy nocnym ognisku, smażąc rybę w polnych ziołach na patyku. Ta tęczowa najlepiej smakowała, a jak się do niej potem właśnie ziół dodało... ogólnie za rybami nie przepadałam, ale ten olbrzym był wyjątkowo dobry. Raven zajadał ze smakiem swoją 3 porcję, którą... bądźby szczerzy, wyłudził ode mnie. Reszta ryb pójdzie jutro na śniadanie dla całej watahy, mimo iż nie jestem łowcą, a tą tęczową sobie zatrzymam, a żeby się nie zepsuła.. no cóż. Wynajęłam se Lełosia-zamrażarkę.
- Jak będziesz tak gadać to już ciszy nie będzie - odpowiedział basior jedząc.
- Właśnie o to chodzi. Za dużo tej ciszy - wlepiłam wzrok w ognisko, a potem w gwieździste niebo. Z zachodu zaczął wiać dość silny wiatr. - Rano będzie padać - stwierdziłam zdejmując rybę z patyka, i zaczynając ją jeść.
< Łosiu? Miałam wene na te ryby. Teraz tylko pytanie na co ty masz wenę >
Od Leo CD. Lii
Kiedy dopijałem mleko, postanowiłem zostawić resztkę. Odsunąłem szklankę od ust i błyskwicznym ruchem sprawiłem, że biała ciecz znajdowała się teraz na głowie wadery. Wilczyca była mokra i brudna. Znowu.
- Kto ostatni, ten flądra! - wrzasnąłem i uciekłem, a dokładniej wyleciałem z jaskini. Skąd do głowy przyszło mi takie porównanie? Mianowicie, właśnie zmierzałem w kierunku jeziora z zamiarem złowienia kilku ryb. Po wrzaskach za sobą i wyzwiskach pod moim adresem mogłem wywnioskować, iż wadera leci za mną. W takim razie połowimy rybki razem! Kto się cieszy? Na pewno nie ja!
Gładko wylądowałem na ziemi i otrzepałem się. Stałem tak, z radością przypatrując się gładkiej powierzchni wody. Błoga cisza i spokój nie potrwały jednak długo, bowiem gdzieś za sobą usłyszałem krzyk i poczułem pchnięcie. Już nie stałem spokojnie ani nie przypatrywałem się rzece; teraz leżałem na ziemi, z pyskiem pełnym piachu.
- Cfo tfy ropfisz?! - Oburzony, próbowałem zrzucić z siebie napastnika.
- Przepraszam! - pisnęło coś nad moją głową i chwilę potem ciężar zelżał.
- Raven? - zdziwiłem się, wstając i wybałuszając oczy. Uniosłem głowę i ujrzałem unoszącą się nad ziemią Lię. - Odbiło ci?! - krzyknąłem w jej stronę - Rzuciłaś we mnie Ravenem?!
- Musiałam coś zrobić - przyznała beznamiętnym tonem, stając obok mnie. - A co? Wolałeś, żebym ja na tobie wylądowała? - Uśmiechnęła się krzywo.
Mruknąłem pod nosem ciche "nie" i podszedłem do wody, wypatrując ryb. Pływało tam kilka, a im głębiej, tym więcej. Doskonale.
- To jakie ryby łowimy? - spytał podekscytowany Raven, jakby już zapomniał, co przed chwilą zrobiła mu Lia. - Leszcze? Karpie? Okonie? A może nawet złowimy wielkiego szczupaka?! - Wielkimi oczami zaczął wpatrywać się w jezioro, jakby z myślą, że zaraz wyskoczy stamtąd wielka ryba.
- A może łososie? - spytała Lia, chytro się uśmiechając i rechocząc cicho.
- Łososie żyją w rzekach. - Zmarszczyłem brwi. - Nigdy nie słyszałem, żeby żyły w jeziorach. A nawet gdyby tak było... Muszą być bardzo rzadkie.
- Ale, słuchaj - powiedziała wadera. - Masz na imię Leo. Leo można "zamienić" na Leło. Le-ło. Le-łoś. Łoś. A co brzmi podobnie do łoś? Łosoś! - Wyszczerzyła się.
- Ha, ha. Bardzo zabawne - spojrzałem nad nią spode łba i mruknąłem cicho: - Lia-Żmija.
Wadera już chciała "dowalić" mi jakąś ciętą ripostą, jednak wtem coś spostrzegłem.
- Lia... - zacząłem zaniepokojony.
- Tak, panie Łososiu?
- Gdzie jest Raven...? - spytałem, rozglądając się.
<Liaaaaa? Wybacz za gniota ; - ;>
- Przepraszam! - pisnęło coś nad moją głową i chwilę potem ciężar zelżał.
- Raven? - zdziwiłem się, wstając i wybałuszając oczy. Uniosłem głowę i ujrzałem unoszącą się nad ziemią Lię. - Odbiło ci?! - krzyknąłem w jej stronę - Rzuciłaś we mnie Ravenem?!
- Musiałam coś zrobić - przyznała beznamiętnym tonem, stając obok mnie. - A co? Wolałeś, żebym ja na tobie wylądowała? - Uśmiechnęła się krzywo.
Mruknąłem pod nosem ciche "nie" i podszedłem do wody, wypatrując ryb. Pływało tam kilka, a im głębiej, tym więcej. Doskonale.
- To jakie ryby łowimy? - spytał podekscytowany Raven, jakby już zapomniał, co przed chwilą zrobiła mu Lia. - Leszcze? Karpie? Okonie? A może nawet złowimy wielkiego szczupaka?! - Wielkimi oczami zaczął wpatrywać się w jezioro, jakby z myślą, że zaraz wyskoczy stamtąd wielka ryba.
- A może łososie? - spytała Lia, chytro się uśmiechając i rechocząc cicho.
- Łososie żyją w rzekach. - Zmarszczyłem brwi. - Nigdy nie słyszałem, żeby żyły w jeziorach. A nawet gdyby tak było... Muszą być bardzo rzadkie.
- Ale, słuchaj - powiedziała wadera. - Masz na imię Leo. Leo można "zamienić" na Leło. Le-ło. Le-łoś. Łoś. A co brzmi podobnie do łoś? Łosoś! - Wyszczerzyła się.
- Ha, ha. Bardzo zabawne - spojrzałem nad nią spode łba i mruknąłem cicho: - Lia-Żmija.
Wadera już chciała "dowalić" mi jakąś ciętą ripostą, jednak wtem coś spostrzegłem.
- Lia... - zacząłem zaniepokojony.
- Tak, panie Łososiu?
- Gdzie jest Raven...? - spytałem, rozglądając się.
<Liaaaaa? Wybacz za gniota ; - ;>
Od Mauvais do Michia
- Nie ma sprawy... - odparłam prawie natychmiast po usłyszeniu odpowiedzi basiora. On tymczasem, nie wiem dlaczego, wpatrywał się we mnie, no, może nie dokładnie we mnie, ale w moją maskę. Albo oczy, zależy jak na to spojrzeć. Jeszcze przez kilka sekund znosiłam ciężar tego spojrzenia, ale potem wbiłam wzrok w ziemię. Było cicho... Panowała cisza, jedna z tych niezręcznych cisz, podczas których żaden z rozmówców nie wie, co ma dalej powiedzieć.
- Jak się... nazywasz? - usłyszałam głos wilka, a przez ułamek sekundy przez myśl przemknęło mi zdanie "to ci do szczęścia potrzebne nie jest", ale na moje szczęście była to tylko chwilowa złośliwość, o której nikt nie musiał wiedzieć.
- Mauvais - odpowiedziałam z lekkim sarkazmem w głosie, niestety, typowym dla mnie. Plus, dodatkowo, niecodziennie rozmawiam z wilkami dłużej niż kilka sekund, taka już natura aspołecznej osoby. Wymiana zdań dłuższa niż pięć minut zdarzała mi się coraz rzadziej od czasu ucieczki z domu. Trochę to kolidowało z moim charakterem, ale jednak w końcu udało mi się pogodzić naturę introwertyka i złośliwca.
- Michio - znowu ta cisza. Grobowa i niezręczna. Zastanie mnie noc, jeżeli ta rozmowa będzie się tak ciągnęła. Przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
- Miło mi ciebie poznać, a teraz bardzo przepraszam, ale mam... coś załatwić i dlatego muszę przerwać rozmowę - wygłosiłam swoją kultową regułkę, której przez wiele tygodni uczyłam się wręcz na pamięć, zmieniając ją trochę, jeżeli tego wymagała obecna sytuacja. Skłoniłam lekko głową i odwróciłam się gwałtownie, przy okazji zamiatając ogonem ziemię. Uszłam być może z pięć metrów, a potem usłyszałam szelest liści. Odwróciłam się, by zobaczyć co się dzieje i zauważyłam, że owy Michio odszedł. Skierowałam ponownie wzrok na ścieżynę i przyspieszyłam nieco tempa, chcąc szybciej dojść do jaskini.
***time skip***
W wejściu przywitało mnie mocne łopotanie skórzastymi skrzydłami o powietrze. Przeczesałam wzrokiem jaskinię i szybko odnalazłam źródło dźwięku. Moja kochana hybryda kota i nietoperza najwyraźniej się nudziła, zresztą jak zawsze, więc zdążyłam się do tego przyzwyczaić.
- Mauvais - jedno słowo, wręcz ociekające tonem, który ma wywołać u mnie wyrzuty sumienia. Przewróciłam oczami, co prawdopodobnie nie zostało zauważone.
- Nie interesuje mnie co masz mi do powiedzenia, mam ważniejsze sprawy na głowie niż słuchanie twojego bełkotu - przerwałam hybrydzie uwalniając drzemiące we mnie moje "ja". La Lloronie nie przeszkadzały moje słowa, ale zastosowała się do mojego polecenia. Udając obrażoną, odleciała w jakiś najciemniejszy kąt jaskini, a ja nie miałam zamiaru jej zatrzymywać.
- W końcu trochę spokoju - mruknęłam do samej siebie.
<Michio? Słabe takie trochę :/>
Od Tenshi do Lily
Mało mnie obchodziło, że samica nie chciała naszej pomocy, i mówiła że niby wszystko pamięta. Mimo, że szybko się poddawałam, i najczęściej potem miałam focha. Teraz miałam ochotę wszystko rzucić, spalić połowę terenów i wrócić do jaskini, by tam umrzeć w samotności. Można było jeszcze na wiele innych sposobów przywrócić jej pamięć, ale najpierw to. Przyprowadzenie tutaj mieszańca, było dość sporym wyzwaniem. Jakoś trza było sobie jednak radzić, jak ma się żywioł ognia. Mieszaniec miotał się w środku ognistej obręczy, nie mogąc w żaden sposób wyjść. Gdy tylko próbował wyskoczyć, ogień się zwiększał.
- Co wy... - Lily patrzyła na nas ze zdziwieniem.
- Coś na pewno - uśmiechnęłam się siadając, i wyciągając książkę + notatnik - Seria pytań - mieszaniec ryknął, co spłoszyło kilka ptaków z drzew - Kaja, masz. Notuj - czerwona samica wzięła do łapy długopis, oraz mój notatnik.
- Nie... to już jest przesada! - krzyknęła wadera wyraźnie wkurzona, że tak ładnie to ujmę.
- To zajmie tylko chwilę. - mruknęłam. - Kim jest Alpha. Może od tego zacznijmy.
- E... - chwila zastanowienia - Lilja? Nie. Lia. - Dałam znak Kai kiwnięciem głową.
- Para Betha?
- Pffff.... - I od tego pytania, nie wiedziała NIC z życia w watasze, tylko coś z wcześniejszej historii, ogarniała gdzie mieszka i kim jest Percy. Tyle. Po tym miałam ochotę strzelić wielkiego facepalma, albo iść się utopić w rzece.
- A jeżeli bym spuściła teraz mieszańca... jak by pani zareagowała? - zaczęłam głośno niby myśleć.
- Zaraz, co? - samica zmarszczyła brwi z niedowierzaniem - poluzowałam nieco ogień, ale gdy ten próbował ugryźć Kaję, zwęziłam okręg, tym samym wzmacniając słup ognia, który zaczął palić futro, oraz pióra mieszańca. Może to pomoże? Stres? A poza tym, podobno Nitaen zaczął widzieć demony, nie było czasu na brak pamięci Lily, która.... była potrzebna.
- Barbarzyństwo - mruknęła. Ale... nic poza tym. Nagle przypomniałam sobie pewny moment z książki, którą czytałam rok temu.
- Trza iść do Bogów! - na moim pysku pojawił się szeroki uśmiech.
- Po co - czerwona samica popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Może mają takie ziółka czy cuś co pamięć przywracają - mruknęłam
< Lily? Po jakimś pół roku odpisałam xD>
- Co wy... - Lily patrzyła na nas ze zdziwieniem.
- Coś na pewno - uśmiechnęłam się siadając, i wyciągając książkę + notatnik - Seria pytań - mieszaniec ryknął, co spłoszyło kilka ptaków z drzew - Kaja, masz. Notuj - czerwona samica wzięła do łapy długopis, oraz mój notatnik.
- Nie... to już jest przesada! - krzyknęła wadera wyraźnie wkurzona, że tak ładnie to ujmę.
- To zajmie tylko chwilę. - mruknęłam. - Kim jest Alpha. Może od tego zacznijmy.
- E... - chwila zastanowienia - Lilja? Nie. Lia. - Dałam znak Kai kiwnięciem głową.
- Para Betha?
- Pffff.... - I od tego pytania, nie wiedziała NIC z życia w watasze, tylko coś z wcześniejszej historii, ogarniała gdzie mieszka i kim jest Percy. Tyle. Po tym miałam ochotę strzelić wielkiego facepalma, albo iść się utopić w rzece.
- A jeżeli bym spuściła teraz mieszańca... jak by pani zareagowała? - zaczęłam głośno niby myśleć.
- Zaraz, co? - samica zmarszczyła brwi z niedowierzaniem - poluzowałam nieco ogień, ale gdy ten próbował ugryźć Kaję, zwęziłam okręg, tym samym wzmacniając słup ognia, który zaczął palić futro, oraz pióra mieszańca. Może to pomoże? Stres? A poza tym, podobno Nitaen zaczął widzieć demony, nie było czasu na brak pamięci Lily, która.... była potrzebna.
- Barbarzyństwo - mruknęła. Ale... nic poza tym. Nagle przypomniałam sobie pewny moment z książki, którą czytałam rok temu.
- Trza iść do Bogów! - na moim pysku pojawił się szeroki uśmiech.
- Po co - czerwona samica popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Może mają takie ziółka czy cuś co pamięć przywracają - mruknęłam
< Lily? Po jakimś pół roku odpisałam xD>
Od Michia do Mauvais
Rozejrzałem się przelotnie po wnętrzu jaskini. Było ładnie, fajnie i przytulnie. Przytargam tu kilka rzeczy i będzie dobrze.
Wróciłem do Mateo. Było mi głupio, że ciągle odpływałem myślami do tamtego snu. Równie dobrze mógł on nic nie znaczyć. Nie mieć pokrycia w rzeczywistości, ale nie mogłem jakoś przestać nad tym myśleć.
- Jaskinia jest świetna, dzięki Mateo. Bardzo mi pomogłeś. Cieszę się, że wpadłem akurat na ciebie. Przepraszan za kłopot. Lepiej już idź, pewnie masz mnóstwo obowiązków, albo ciekawszych zajęć niż przebywanie ze mną.- uśmiechnąłem się troszkę. Nie zwracałem już uwagi na to co mi odpowiedział. Grunt, że już po chwili go nie było. Będę musiał go potem przeprosić. Przeskanowałem wzrokiem teren, żeby zapamiętać okolicę i później łatwiej tu trafić. Zadrapałem jeszcze wejście do jaskini, aby dać innym do zrozumienia, że do kogoś ona już należy i ruszyłem na przód.
Nie daleko, tak? I kim może być o n a ? O co chodzi z tym bezkresnym hymnem? I to cztery razy! Dlaczego mamy skonać w męczarniach?! Już nic nie rozumiem. To do bani.
Stop. Przeanalizujmy to jeszcze raz. Od początku. Więc tak...
„Patrzą
Nie skradają się”- ktoś mnie obserwuje? Kim są oni. Ale okej. Nie skradają się, czyli mogę ich usłyszeć.
„Warczą
Lecz nie chcą wystraszyć cię”- To niby co chcą zrobić? Warczy się jeśli chce się kogoś odstraszyć, albo sprowokować. Co, mam ich pogryźć?
„Uciekają
Lecz nic nie goni ich, nie”- Nie rozumiem tego. Skoro nic ich nie goni to czemu uciekają? Yh.
„Wiedzą
Lecz wiedzy szukają
Bo kto wie”- Okej, to bardziej zrozumiane. Wiedzą niektóre rzeczy, ale chcą wiedzieć więcej.
„Może przyda się kiedyś nowy dar
Uwolnienie cię od conocnych mar”- Mnie? Ja nie mam koszmarów. Mam tylko te... głosy.
„Jeśli chesz pomóc sobie i jemu i im”-Okej. Z tych osób znam tylko siebie.
„Musisz odnaleść ten bezkresny hymn”- CO. TO. KURDE. ZNACZY. JA. NIE WIEM.
„Szukaj tam gdzie jesteś
Daleko nie masz”- Tam gdzie jestem? Okej, jestem tu. Tu czyli... Gdzie?
Otworzyłem oczy, które nie wiem kiedy zamknąłem. Poraziło mnie jasne światło, więc zacisnąłem powieki w mniej niż sekundę. Chwile potem poczułem, że w coś uderzam. Wpadłem na coś. A raczej kogoś, sądząc po cichym odgłosie, który najprawdopodobniej należał do wilczycy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem biało-szarą waderę z czarnymi łapami, która aktualnie wstawała z ziemi.
- Przepraszam...- mruknęła.
Chwila...
„Cztery razy go jej odśpiewasz”... Może tu chodzi o nią?
Zaraz potem spojrzała na mnie przez gęsto plecioną maskę.
OGARNIJ. SIĘ. MICHIO. TO. NIE. ONA. To nikt.~
- Nie, to ja przepraszam. Zamyśliłem się.- odpowiedziałem dopiero po upływie kilku sekund. Wgapiłem się w jej ledwo widoczne przez cieńkie otwory w masce oczy koloru wzburzonego oceanu. A jeśli tu faktycznie chodzi o nią?
<Mauvais? spokojnie, to nie ty.>
<KONIEC epizodu z Mateo >
Wróciłem do Mateo. Było mi głupio, że ciągle odpływałem myślami do tamtego snu. Równie dobrze mógł on nic nie znaczyć. Nie mieć pokrycia w rzeczywistości, ale nie mogłem jakoś przestać nad tym myśleć.
- Jaskinia jest świetna, dzięki Mateo. Bardzo mi pomogłeś. Cieszę się, że wpadłem akurat na ciebie. Przepraszan za kłopot. Lepiej już idź, pewnie masz mnóstwo obowiązków, albo ciekawszych zajęć niż przebywanie ze mną.- uśmiechnąłem się troszkę. Nie zwracałem już uwagi na to co mi odpowiedział. Grunt, że już po chwili go nie było. Będę musiał go potem przeprosić. Przeskanowałem wzrokiem teren, żeby zapamiętać okolicę i później łatwiej tu trafić. Zadrapałem jeszcze wejście do jaskini, aby dać innym do zrozumienia, że do kogoś ona już należy i ruszyłem na przód.
Nie daleko, tak? I kim może być o n a ? O co chodzi z tym bezkresnym hymnem? I to cztery razy! Dlaczego mamy skonać w męczarniach?! Już nic nie rozumiem. To do bani.
Stop. Przeanalizujmy to jeszcze raz. Od początku. Więc tak...
„Patrzą
Nie skradają się”- ktoś mnie obserwuje? Kim są oni. Ale okej. Nie skradają się, czyli mogę ich usłyszeć.
„Warczą
Lecz nie chcą wystraszyć cię”- To niby co chcą zrobić? Warczy się jeśli chce się kogoś odstraszyć, albo sprowokować. Co, mam ich pogryźć?
„Uciekają
Lecz nic nie goni ich, nie”- Nie rozumiem tego. Skoro nic ich nie goni to czemu uciekają? Yh.
„Wiedzą
Lecz wiedzy szukają
Bo kto wie”- Okej, to bardziej zrozumiane. Wiedzą niektóre rzeczy, ale chcą wiedzieć więcej.
„Może przyda się kiedyś nowy dar
Uwolnienie cię od conocnych mar”- Mnie? Ja nie mam koszmarów. Mam tylko te... głosy.
„Jeśli chesz pomóc sobie i jemu i im”-Okej. Z tych osób znam tylko siebie.
„Musisz odnaleść ten bezkresny hymn”- CO. TO. KURDE. ZNACZY. JA. NIE WIEM.
„Szukaj tam gdzie jesteś
Daleko nie masz”- Tam gdzie jestem? Okej, jestem tu. Tu czyli... Gdzie?
Otworzyłem oczy, które nie wiem kiedy zamknąłem. Poraziło mnie jasne światło, więc zacisnąłem powieki w mniej niż sekundę. Chwile potem poczułem, że w coś uderzam. Wpadłem na coś. A raczej kogoś, sądząc po cichym odgłosie, który najprawdopodobniej należał do wilczycy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem biało-szarą waderę z czarnymi łapami, która aktualnie wstawała z ziemi.
- Przepraszam...- mruknęła.
Chwila...
„Cztery razy go jej odśpiewasz”... Może tu chodzi o nią?
Zaraz potem spojrzała na mnie przez gęsto plecioną maskę.
OGARNIJ. SIĘ. MICHIO. TO. NIE. ONA. To nikt.~
- Nie, to ja przepraszam. Zamyśliłem się.- odpowiedziałem dopiero po upływie kilku sekund. Wgapiłem się w jej ledwo widoczne przez cieńkie otwory w masce oczy koloru wzburzonego oceanu. A jeśli tu faktycznie chodzi o nią?
<Mauvais? spokojnie, to nie ty.>
<KONIEC epizodu z Mateo >
15.06.2018
Od Lii do Ezekiela
Podniosłam oczy spod książki chwilę później, gdy skończyłam zdanie. III część Apollina była wciągająca. Szczególnie dlatego, że tam ginęła znienawidzona przeze mnie postać.
- Witaj nieznajomy człeku. - mruknęłam zeskakując z poduszki. - Demo powiadasz? Ta... lubi na mnie zwalać robotę. A więc.... imię nazwisko, dane osobowe.... co, jak i na ile. Jak zawsze jeden i ten sam rytuał o który muszę pytać, a pewnie i tak zostaniesz przyjęty - to ostatnie to były moje głośne myśli, ale niech będzie.
- No więc. - samiec usiadł na miękkim zimowym mchu, który zajaśniał delikatnie pod wpływem poruszenia go. Basior wciągnął powietrze i zaczął na jednym wydechu - Jestem Ezekiel, lat 4, to jest Haris, mój towarzysz, a ja szukam mieszkania - zakończył swą długą wypowiedź.
- Domu... na ile?
- Na jak najdłużej.
- Historia, charakter, jakie masz zamiary - położyłam się na trawie, czując że to będzie długa gadanina. I tak... zeszło z jakieś 20 minut. Ale jakoś nie potrafię narzekać. Po "krótkim" objaśnieniu co i jak poleciłam by udał się na obejście terenów. Może kogoś spotka, kto go oprowadzi, i pokaże jakąś jaskinię.
- Możesz zostać - uśmiechnęłam się przechylając głowę. - A, i zanim wyjdziesz, polecam nie udawać się na tereny bagniste i dalsze zakątki gór. Tam możesz spotkać trochę jakby za dużo potworów, a jak na razie nie potrzebujemy kolejnej egzekucji.
- Jasne, będę pamiętał - odpowiedział wychodząc.
- Witaj nieznajomy człeku. - mruknęłam zeskakując z poduszki. - Demo powiadasz? Ta... lubi na mnie zwalać robotę. A więc.... imię nazwisko, dane osobowe.... co, jak i na ile. Jak zawsze jeden i ten sam rytuał o który muszę pytać, a pewnie i tak zostaniesz przyjęty - to ostatnie to były moje głośne myśli, ale niech będzie.
- No więc. - samiec usiadł na miękkim zimowym mchu, który zajaśniał delikatnie pod wpływem poruszenia go. Basior wciągnął powietrze i zaczął na jednym wydechu - Jestem Ezekiel, lat 4, to jest Haris, mój towarzysz, a ja szukam mieszkania - zakończył swą długą wypowiedź.
- Domu... na ile?
- Na jak najdłużej.
- Historia, charakter, jakie masz zamiary - położyłam się na trawie, czując że to będzie długa gadanina. I tak... zeszło z jakieś 20 minut. Ale jakoś nie potrafię narzekać. Po "krótkim" objaśnieniu co i jak poleciłam by udał się na obejście terenów. Może kogoś spotka, kto go oprowadzi, i pokaże jakąś jaskinię.
- Możesz zostać - uśmiechnęłam się przechylając głowę. - A, i zanim wyjdziesz, polecam nie udawać się na tereny bagniste i dalsze zakątki gór. Tam możesz spotkać trochę jakby za dużo potworów, a jak na razie nie potrzebujemy kolejnej egzekucji.
- Jasne, będę pamiętał - odpowiedział wychodząc.
14.06.2018
Od Ezekiela
Zdziwiony nagłą zmianą “położenia” usiadłem na trawie. Przecież jeszcze przed chwilą pałętałem się po lesie w poszukiwaniu nowego życia. A teraz? Jest szansa bym wreszcie osiadł gdzieś na stałe.
- Dziękuję - oddałem uśmiech zapracowanej waderze.
Nie czekając na dalszy “dialog” ruszyłem zgodnie ze wskazówkami Demo. Oczywiście nie zapomniałem o demonie, który jak tylko zauważył co się dzieje wskoczył na mój grzbiet. Wiedząc, że stwór dobrze wczepił się w moje futro, ruszyłem biegiem przed siebie.
Dotarcie do jaskini nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Będąc już na miejscu, stanąłem przed wejściem.
- Co jeżeli mnie nie zechcą? - zapytałem, niepewnie drapiąc ziemię pod sobą.
- Nie wygaduj bzdur - prychnął Haris. - Nagle się boisz? Na pewno Cię polubią - dodał, gryząc ostrzegawczo moje ucho.
Podniesiony na duchu wszedłem do środka. Jaskinia była stworzona pod wszelkie kolory fioletu. “Magiczne grzyby” zwisały ze ścian, a przez sam środek przepływał krystalicznie czysty strumień. Zachwycony wyglądem tego miejsca uśmiechnąłem się delikatnie. Rozglądając się tak, w końcu znalazłem jak mniemam Alfę. Szara wadera siedziała na wzniesieniu i czytała książkę.
- Witaj Alfo - powiedziałem niepewnie. - Demo mnie przysłała, nazywam się Ezekiel i chciałbym dołączyć do watahy. -
Lia?
- Dziękuję - oddałem uśmiech zapracowanej waderze.
Nie czekając na dalszy “dialog” ruszyłem zgodnie ze wskazówkami Demo. Oczywiście nie zapomniałem o demonie, który jak tylko zauważył co się dzieje wskoczył na mój grzbiet. Wiedząc, że stwór dobrze wczepił się w moje futro, ruszyłem biegiem przed siebie.
Dotarcie do jaskini nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Będąc już na miejscu, stanąłem przed wejściem.
- Co jeżeli mnie nie zechcą? - zapytałem, niepewnie drapiąc ziemię pod sobą.
- Nie wygaduj bzdur - prychnął Haris. - Nagle się boisz? Na pewno Cię polubią - dodał, gryząc ostrzegawczo moje ucho.
Podniesiony na duchu wszedłem do środka. Jaskinia była stworzona pod wszelkie kolory fioletu. “Magiczne grzyby” zwisały ze ścian, a przez sam środek przepływał krystalicznie czysty strumień. Zachwycony wyglądem tego miejsca uśmiechnąłem się delikatnie. Rozglądając się tak, w końcu znalazłem jak mniemam Alfę. Szara wadera siedziała na wzniesieniu i czytała książkę.
- Witaj Alfo - powiedziałem niepewnie. - Demo mnie przysłała, nazywam się Ezekiel i chciałbym dołączyć do watahy. -
Lia?
Od Mauvais
Od kilkunastu minut leżałam w swojej jaskini zaraz przy wyjściu i obserwowałam poranne słońce, którego promienie przebijające się przez gęstą warstwę liści skakały po pniach drzewa, od czasu do czasu znikając zasłonięte przez jakąś chmurkę samotnie płynącą po niebieskim niebie. Lecz nawet coś takiego jak leżenie i obserwowanie wszystkiego wokół w towarzystwie tylko marudnego koto-nietoperza z rogami, może się znudzić, więc szybko straciłam chęci do dalszego kontynuowania czynności. Wstałam z ziemi i otrzepałam białe futro z brązowego pyłu. Rozciągnęłam wszystkie mięśnie i rozruszałam wszystkie kości, które przez te kilkanaście minut trwania w bezruchu zdążyły się odzwyczaić od ruchu. Zniechęcona do dalszego pozostawania w jaskini postanowiłam wyjść na świeże powietrze i trochę pozwiedzać, przecież przez ten czas nie zdążyłam dokładnie zapoznać się z tutejszą watahą, której aktualnie częścią byłam. Oczywiście, mój towarzysz, La Llorona, nie chciała nawet ruszać się na krok z jaskini, więc postanowiłam wyjść bez mojego ukochanego stworzenia. Przemierzałam kolejne tereny, bardzo powoli orientując się co, gdzie i jak. A przynajmniej w północnej i wschodniej części... Przyznaję, w reszcie terenów gubiłam się i kilka razy trafiałam na to samo miejsce
- Ta wataha jest większa i bardziej zawiła niż myślałam... - mruknęłam sama do siebie, gdy po raz setny zobaczyłam to samo drzewo z tą samą dziuplą w tym samym miejscu. Lekko przyspieszyłam kroku całkowicie zdając się na mój zmysł orientacji w terenie, który, przyznaję, w tym momencie był bardzo przytłumiony. Miałam nadzieję, że coś się odblokuje, gdy tylko trafię do jakiegoś innego miejsca. Powoli przechodziłam w trucht wymijając kolejne przeszkody. Nagle zderzyłam się z kimś, straciłam równowagę i przechyliłam się do tyłu, upadając na plecy. Nie byłam zaskoczona tym, że tego kogoś nie poczułam z większej odległości, bo czarna, pleciona maska tłumiła zmysł węchu. Wstałam i otrzepałam się z pyłu, już drugi raz w tym dniu.
- Przepraszam... - mruknęłam cicho, jednocześnie mając wrażenie, że owa postać mnie nie usłyszała. Zaczęłam szykować się do odejścia, ale rozum mi podpowiadał by zerknąć okiem na przybysza. Skierowałam na niego, albo na nią, nie mam pojęcia, swoje spojrzenie.
<ktoś?>
Nowa wadera! Mauvais
Autor grafiki: Favetoni na DeviantArt
Właściciel: Konikowo05 - howrse
Imię: Przez wiele miesięcy i lat nasza bohaterka otrzymała wiele imion. Najpopularniejszym z nich jest Mauvais, więc śmiało można powiedzieć, że tak się nazywa. Toleruje jedynie skrót Vais.
Wiek: Pełne trzy lata
Płeć: Zdecydowanie wadera
Żywioł: Iluzja, czas, szaleństwo, trucizna...
Stanowisko: Wyrocznia, zdecydowanie najlepsze stanowisko dla niej
Cechy fizyczne: Smukła wilczyca o białej sierści i czarnych "skarpetkach" na łapach sięgających mniej więcej połowy łapy, które stopniowo zamieniają się w szarą sierść. Ogon długi, szarawy i puszysty, uszy najczęściej postawione prosto. Oczy koloru wzburzonego oceanu patrzą przez wąskie otwory w masce. Lekko stukający czarny łańcuch na łapie dodaje z lekka oryginalności naszej postaci.
Cechy charakteru: Na początku powiem, że Vais to dość aspołeczna osoba, która jest też trochę cicha oraz nie lubi przebywać wśród innych wilków. Jednakże mimo wszystko, wszystkich zachowań Mauvais nie da się zmieścić w jednym punkcie. Wadera ta jest na tyle nieprzewidywalna, że w sumie można powiedzieć, że w ogóle nie ma charakteru. Ale jednak - ma, lecz on się ciągle zmienia. Jednak praktycznie przez większość życia wadera była wyjątkowo ironicznym osobnikiem, który uwielbiał sarkazm i wszystko co z nim związane. Tia, właśnie. Vais jest... skomplikowaną osobą. Jej charakteru nie da się ot tak opisać, ponieważ nigdy nie wiadomo jak za chwilę postąpi. Można powiedzieć, że z zewnątrz dla niektórych wygląda jak "waniliowy budyń z białą czekoladą", ale w środku jest pełna jadu niczym "potrawka z pająka". Potrafi doskonale udawać uprzejmą i zaciekawioną waderę, kiedy wymaga tego sytuacja, ale pod maską kryje się osoba, która jest również wredna niczym diabeł z najgłębszych otchłani Hadesu. Wszystko zależy od tego, czego wymaga obecna sytuacja. Vais jest osobą lubiącą robić wszystko na przekór. Powiedź jej "idź w prawo!" - ona pójdzie w lewo, tylko po to, by zrobić ci na złość. Gdy z nią rozmawiasz przyzwyczaj się do wiecznie istniejącego sarkastycznego tonu i słów, które płyną potokiem i w ogóle bez przemyślenia tego co one znaczą i jakie niosą za sobą konsekwencje. Można powiedzieć, że tak zwana Mauvais posiada znieczulicę totalną na swoim punkcie, bowiem nie ruszają ją wyzwiska i obelgi, a jedyna reakcja na nie to... brak reakcji. Nasza iluzjonistka lubi się kłócić, oh jak ona uwielbia się kłócić, zwłaszcza, gdy wie, że ma rację, co z resztą dosyć często się zdarza. Dziewczyna ta umie bardzo dobrze udawać różne emocje, a także je ukrywać. Na koniec dodam tych cech dodam, że ta wadera czasem kłamie jak z nut, czasem jest szczera do bólu. No cóż. Tak zwana Vais nie uważa się za dobrą dziewczynę i nawet nienawidzi, jak ją ktoś ją nazwie miłą bądź dobrą. A kiedy jakaś osoba kiedyś nazwała ją miłą osobą, pierwszą reakcją była próba zabicia jej. Niektórymi wadami Mauvais jest to, że jest ona lojalna, czasem nawet do przesady, w stosunku do prawdziwych przyjaciół, a także do tych fałszywych, którzy myślą, że mogą tak łatwo manipulować naszym demonem. Czy Vais ma jeszcze jakieś wady? Hmmm... Ona sama wie o ich istnieniu, ale nie potrafi ich nazwać. Na koniec dodam, że ta dziewczyna jest wręcz mistrzem w skradaniu się, podglądaniu i podsłuchiwaniu, ale robi to bez większego celu. Po prostu lubi wiedzieć wszystko o wszystkich, nawet jeżeli te informacje jej nie dotyczą.
Tak więc... z grubsza znasz nasz kochany waniliowy budyń. Będziesz potrafił to wykorzystać?
Cechy szczególne: Być może najbardziej zauważalną nietypową rzeczą w wyglądzie Mauvais jest to, że nosi ona gęsto plecioną maskę na oczy, a także szary łańcuch na prawej łapie.
Lubi: Mauvais lubi ciszę i spokój, lubi bezchmurne noce, księżyc i gwiazdy. Ubóstwa deszcz i burze, a także lubi samotność.
Nie lubi: Vais nie przepada za wiecznymi optymistami, a także za wszelkiego rodzaju imprezami i wielkim tłumem. Mauvais nienawidzi wręcz szczeniaków, które uważa za niepotrzebne utrudnienie. Nie chce przyjąć do wiadomości, że szczeniaki muszą istnieć, by powstały dorosłe wilki.
Boi się: Vais boi się odrzucenia, co jest dosyć paradoksalne, bo z opinii obserwatora ona sama do tego dąży.
Moce:
- Cofa, przyspiesza i zatrzymuje czas, czyli zwykła moc dla żywiołu czasu
- Krew Vais jest silną, śmiertelną trucizną, na którą sama wadera jest odporna
- Przewiduje przyszłość, co bardzo się przydaje w jej pracy
- Może zesłać na kogoś szaleństwo i klątwy, a ich długość i siła zależą od dobrego i złego humoru Mauvais
- Potrafi zainfekować cokolwiek do tego stopnia, by było to trucizną
- Może "wytworzyć" nieskończoną ilość swoich, jak i innych wilków, iluzji
- Potrafi wytworzyć na tyle silną iluzję, by stała się ona realnym, namacalnym przedmiotem. Wystarczy tylko uwierzyć
- Może na kilkanaście sekund zatrzymać czas jakiegoś organizmu żywego
Historia: Jak jest później wspomniane, Vais niezbyt lubiła swoją rodzinę. Jedyną godną pozytywnych uczuć była je siostra, ale mimo tego Mauvais nie czuła się jak w domu. Chciała uciec, ale ciągle odwlekała to w czasie, chcąc dać jeszcze jedną szansę. Nastąpiło to jednak wcześniej, gdy nerwy jej po prostu puściły. Bez słowa wyszła z jaskini i już nigdy nie wróciła. Żywiąc nienawiść do rodzicieli za kompletne olanie swoich dzieci, przez wiele miesięcy wędrowała po nieznanych jej ziemiach, nie zatrzymując się na więcej niż trzy dni. Pewnego dnia trafiła do pewnej watahy... i postanowiła tam zamieszkać.
Zauroczenie: Brak
Głos: Link - NekoTakei - La Llorona (polish fandub)
Partner: Kicham w tym momencie
Szczeniaki: Popatrz trochę wyżej
Rodzina: Rodzina Vais nie jest godna pozazdroszczenia. Matka, Karenn, była zapatrzoną w siebie, puszczalską waderą, która codziennie przychodziła do jaskini z innym basiorem. Ojciec nie lepszy, typowy casanova, bowiem Harashi miał na koncie kilkanaście złamanych serc. Siostra Kazumi, jedyna normalna z całego towarzystwa, miała na głowie całą rodzinę. Jako jedyna zachowała zimną krew i nie uległa zgubnemu wpływowi charakteru rodziców. Brat Richard krótko po zaostrzeniu się sytuacji uciekł z domu i słuch po nim zaginął.
Jaskinia: link
Medalion: link
Towarzysz: La Llorona
Inne zdjęcia: -
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: -
Umiejętności:
: Siła: 100
: Zręczność: 120
: Wiedza: 120
: Spryt: 120
: Zwinność: 120
: Szybkość: 120
: Mana: 100
13.06.2018
Od Mateo CD Michia
W moje powieki uderzyło ostre światło poranka, wpadające do jaskini przez szczeliny w skale. Zamrugałem i odwróciłem głowę. Mój wzrok napotkał śpiącego jeszcze Michia. Pachniał... wodą? Musiał wyjść gdzieś w nocy, ale nie zamierzałem go o to pytać. Wystarczy już przeżyć - i mnie, i jemu.
- Świs! - w pokoju pojawił się Bobslej. Przez chwilę spoglądał nieprzyjaźnie na śpiącego basiora, po czym takim samym spojrzeniem obdarzył mnie. "Co on tutaj robi?" - jego zirytowana postawa żądała wyjaśnień.
- A cicho, Bobsleju. Zaraz go tu nie będzie - oznajmiłem mu. Wywrócił oczami i zatrzasnął się w swoim piekarniku (długa historia).
Wracając do Michia, trzeba mu było znaleźć jakieś mieszkanie, bo co do tego, że tu nie zostanie, nie było żadnych wątpliwości. Najlepiej byłoby to zrobić teraz, bo ani trochę nie potrzebuję wpadającego mi do pokoju ojca z niemym pytaniem na pysku.
- Wstawaj - powiedziałem, szturchając wilka łapą - już rano.
Podskoczył tak gwałtownie, że o mało co nie dostałem zawału; chwilę zajęło mu zrozumienie, że to tylko ja.
- Coś.. się stało? - zapytałem, kiedy już otrząsnąłem się z szoku po jego nagłej reakcji.
- Nie, nic, tylko... - wymamrotał, skupiając wzrok w jakimś nieokreślonym punkcie. Poczekałem chwilę, jednak szybko porzuciłem nadzieję na bycie świadkiem końca wypowiedzi.
- Cóż, obudziłem cię, bo powinieneś znaleźć sobie mieszkanie. Pomyślałem, że rano nie będzie jeszcze tak gorąco i będzie łatwiej iść...
- Mhm. Więc chodźmy - odpowiedział szybko, jakby usilnie zastanawiając się nad czymś innym. Uniosłem pytająco jedną brew, ale w obliczu braku reakcji podniosłem się i ruszyłem do wyjścia z jaskini, a Michio za mną.
Temperatura faktycznie była przyjemna - powietrze nie zdążyło się nagrzać, a sucha ziemia nie parzyła łap. Spodziewałem się, że basior wykaże choć odrobinę zainteresowania nowym terenem, on jednak przez większość czasu wlepiał spojrzenie w podłoże. Kiedy w pewnym momencie z krzaków wyleciał spłoszony kos, wystraszył się go jak wystrzałów armatnich i krzykiem przeraził zapewne wszystkie inne ptaki w okolicy. Ogólnie wyglądał niezbyt dobrze; coś go wyraźnie poruszyło, ale co? Czy ma to jakiś związek z jego nocnym zniknięciem?
Po względnie niedługim czasie dotarliśmy do bardziej północnych terenów watahy, gdzie teren stawał się górzysty; miejsce to było znane z dużej ilości jaskiń. Miałem nadzieję, że znajdzie się jakaś odpowiednia dla Michia.
Kiedy wsadziłem nos do pierwszego otworu w skale, z początku nic się nie wydarzyło. W momencie, gdy stawiałem pierwsze kroki, ze środka dobiegło mnie jakby... dudnienie? Nadstawiłem uszu. Dźwięk był dziwaczny i starał się coraz głośniejszy, aż wreszcie...
- Aaa!! - wrzasnąłem, w panice odskakując do tyłu. W jednej chwili tunel cały wypełnił się furczącą, ruchliwą masą nietoperzych skrzydeł, która miała zamiar wydostać się na wolność. I się wydostała. Miałem wrażenie, że nawet słońce na chwilę zniknęło z mojego pola widzenia, dopóki grupa nie przerzedziła się i ostatni stwór nie opuścił wylotu, popiskując cicho.
Dysząc ciężko, obejrzałem się na basiora, na którego omal nie wpadłem. Tym razem - nie do wiary! - sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nic się nie stało. Stał, tak jak wcześniej, sprawiając wrażenie szczeniaka przy tablicy, starającego się rozwiązać w pamięci trudne równanie. Dopiero na widok mojego spojrzenia uniósł głowę.
- Coś się stało?
Westchnąłem i pokręciłem przecząco łbem. Nadal trzeba było mu znaleźć lokum, a sam najwyraźniej nie zamierzał tego zrobić. Ostrożnie podszedłem więc do następnej jaskini, która sprawiała wrażenie bardziej przyjaznej. Po czujnym sprawdzeniu jej okazało się, że jest to zwyczajna, skalna grota - jeśli nie liczyć spływających gdzieniegdzie strumyczków przejrzystej wody i rosnących w szczelinach śmiesznych roślinek. Wydawała się w sumie całkiem niezła, a nawet te strumyczki nie rozlewały się na ziemi, tylko tajemniczym sposobem niknęły między kamieniami. Wyszedłem na zewnątrz.
- Czy tamta może być? - zapytałem. Basior wzdrygnął się.
- Co mówiłeś?
- Pytałem, czy myślisz, że tamta jaskinia będzie dobra - powtórzyłem. Michio jakby się ocknął i wolno podszedł do wejścia. Teoretycznie mogłem iść, bo w ogóle nie musiałem tu z nim przychodzić, ale zdawał się być jakiś nieobecny duchem, więc wolałem zaczekać, aż sam mnie 'zwolni'.
<Michio?>
- Świs! - w pokoju pojawił się Bobslej. Przez chwilę spoglądał nieprzyjaźnie na śpiącego basiora, po czym takim samym spojrzeniem obdarzył mnie. "Co on tutaj robi?" - jego zirytowana postawa żądała wyjaśnień.
- A cicho, Bobsleju. Zaraz go tu nie będzie - oznajmiłem mu. Wywrócił oczami i zatrzasnął się w swoim piekarniku (długa historia).
Wracając do Michia, trzeba mu było znaleźć jakieś mieszkanie, bo co do tego, że tu nie zostanie, nie było żadnych wątpliwości. Najlepiej byłoby to zrobić teraz, bo ani trochę nie potrzebuję wpadającego mi do pokoju ojca z niemym pytaniem na pysku.
- Wstawaj - powiedziałem, szturchając wilka łapą - już rano.
Podskoczył tak gwałtownie, że o mało co nie dostałem zawału; chwilę zajęło mu zrozumienie, że to tylko ja.
- Coś.. się stało? - zapytałem, kiedy już otrząsnąłem się z szoku po jego nagłej reakcji.
- Nie, nic, tylko... - wymamrotał, skupiając wzrok w jakimś nieokreślonym punkcie. Poczekałem chwilę, jednak szybko porzuciłem nadzieję na bycie świadkiem końca wypowiedzi.
- Cóż, obudziłem cię, bo powinieneś znaleźć sobie mieszkanie. Pomyślałem, że rano nie będzie jeszcze tak gorąco i będzie łatwiej iść...
- Mhm. Więc chodźmy - odpowiedział szybko, jakby usilnie zastanawiając się nad czymś innym. Uniosłem pytająco jedną brew, ale w obliczu braku reakcji podniosłem się i ruszyłem do wyjścia z jaskini, a Michio za mną.
Temperatura faktycznie była przyjemna - powietrze nie zdążyło się nagrzać, a sucha ziemia nie parzyła łap. Spodziewałem się, że basior wykaże choć odrobinę zainteresowania nowym terenem, on jednak przez większość czasu wlepiał spojrzenie w podłoże. Kiedy w pewnym momencie z krzaków wyleciał spłoszony kos, wystraszył się go jak wystrzałów armatnich i krzykiem przeraził zapewne wszystkie inne ptaki w okolicy. Ogólnie wyglądał niezbyt dobrze; coś go wyraźnie poruszyło, ale co? Czy ma to jakiś związek z jego nocnym zniknięciem?
Po względnie niedługim czasie dotarliśmy do bardziej północnych terenów watahy, gdzie teren stawał się górzysty; miejsce to było znane z dużej ilości jaskiń. Miałem nadzieję, że znajdzie się jakaś odpowiednia dla Michia.
Kiedy wsadziłem nos do pierwszego otworu w skale, z początku nic się nie wydarzyło. W momencie, gdy stawiałem pierwsze kroki, ze środka dobiegło mnie jakby... dudnienie? Nadstawiłem uszu. Dźwięk był dziwaczny i starał się coraz głośniejszy, aż wreszcie...
- Aaa!! - wrzasnąłem, w panice odskakując do tyłu. W jednej chwili tunel cały wypełnił się furczącą, ruchliwą masą nietoperzych skrzydeł, która miała zamiar wydostać się na wolność. I się wydostała. Miałem wrażenie, że nawet słońce na chwilę zniknęło z mojego pola widzenia, dopóki grupa nie przerzedziła się i ostatni stwór nie opuścił wylotu, popiskując cicho.
Dysząc ciężko, obejrzałem się na basiora, na którego omal nie wpadłem. Tym razem - nie do wiary! - sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nic się nie stało. Stał, tak jak wcześniej, sprawiając wrażenie szczeniaka przy tablicy, starającego się rozwiązać w pamięci trudne równanie. Dopiero na widok mojego spojrzenia uniósł głowę.
- Coś się stało?
Westchnąłem i pokręciłem przecząco łbem. Nadal trzeba było mu znaleźć lokum, a sam najwyraźniej nie zamierzał tego zrobić. Ostrożnie podszedłem więc do następnej jaskini, która sprawiała wrażenie bardziej przyjaznej. Po czujnym sprawdzeniu jej okazało się, że jest to zwyczajna, skalna grota - jeśli nie liczyć spływających gdzieniegdzie strumyczków przejrzystej wody i rosnących w szczelinach śmiesznych roślinek. Wydawała się w sumie całkiem niezła, a nawet te strumyczki nie rozlewały się na ziemi, tylko tajemniczym sposobem niknęły między kamieniami. Wyszedłem na zewnątrz.
- Czy tamta może być? - zapytałem. Basior wzdrygnął się.
- Co mówiłeś?
- Pytałem, czy myślisz, że tamta jaskinia będzie dobra - powtórzyłem. Michio jakby się ocknął i wolno podszedł do wejścia. Teoretycznie mogłem iść, bo w ogóle nie musiałem tu z nim przychodzić, ale zdawał się być jakiś nieobecny duchem, więc wolałem zaczekać, aż sam mnie 'zwolni'.
<Michio?>
Od Demo do Ezekiela
- Kim jesteś? - usłyszałam z którejś strony. Rozejrzałam się, a moje szare tęczówki wyłapały siedzącego w cieniu basiora. Jak ja go nie wyczułam, albo nawet nie zauważyłam. Eh... naprawdę jestem zalatana. Jeszcze odkąd przyjęli mnie jako na stanowisko odkrywcy. Nie mam czasu usiedzieć w miejscu. Gdyż ponieważ nie ma wystarczająco dużo osób do wysyłania. A ja jestem zawsze akurat wolna. Dlatego gdy tylko zdam raport z poprzedniej misji już dają mi kolejną. Ale wracając do pytania...
- Demo jestem. - odpowiedziałam bez wyrazu. - Co ty tu robisz? Te tereny jeszcze należą do naszej watahy. - ględziłam surowym tonem.
- Szukam miejsca do osiedlenia się. Mam pokojowe zamiary. - odparł miłym tonem.
- O to może Alfa pozwoli ci u nas zamieszkać. Nie mam za bardzo czasu robota sama się nie wykona. - wytłumaczyłam basiorowi gdzie ma iść - I powiedz alfie, że Demo przysyła - posłałam mu nieudany chyba lekki uśmiech po czym ruszyłam w dalszą drogę.
<Ezekiel?>
- Demo jestem. - odpowiedziałam bez wyrazu. - Co ty tu robisz? Te tereny jeszcze należą do naszej watahy. - ględziłam surowym tonem.
- Szukam miejsca do osiedlenia się. Mam pokojowe zamiary. - odparł miłym tonem.
- O to może Alfa pozwoli ci u nas zamieszkać. Nie mam za bardzo czasu robota sama się nie wykona. - wytłumaczyłam basiorowi gdzie ma iść - I powiedz alfie, że Demo przysyła - posłałam mu nieudany chyba lekki uśmiech po czym ruszyłam w dalszą drogę.
<Ezekiel?>
12.06.2018
Od Michia CD Mateo lub ktoś jak Mateło sie nie chce
Jadłem szybko. W krótką chwilę połowa zwierzęcia zniknęła. Kontynuowałem pożywianie się już w wolniejszy sposób. Zając był okropnie smaczny. Albo to, albo to kwestia tego, ze dawno nie miałem nic w pysku. Świeża krew i mięsko były dla mnie niczym nowy zastrzyk energii. Tyle mi wystarczyło. Najchętniej zjadłbym jeszcze trzy takie, ale przez uprzejmość zostawiłem szczurzycy tyle, ile było dla niej wystarczająco. Nawet troszkę więcej.
- Proszę.- rzuciłem przysuwając jedzenie bliżej niej. Przytaknęła i cos powiedziała, ale nie do końca zrozumiałem co.
Kropla krwi skapła mi z pyska na łapę, na której nosiłem branzoletkę. Rozejrzałem się dookoła siebie. Niedaleko było jeziorko. Mimo panujacej ciemności mogłem zobaczyć zarys wszystkiego. Gwiazdy i księżyc rozjaśniały świat na tyle mocno, że byłem w stanie przebiec się dość szybko w jedną i w drógą stronę, nie wpadając po drodze na ani jedną przeszkodę.
Zerknąłem jeszcze (a właściwie wgapiłem się i patrzyłem tak kilka minut) na dość niecodzienne zjawisko, jakim był gadający szczur, zjadający szczątki zająca, po czym ruszyłem w stronę akwenu. Tafla wody była przejrzysta i mimo braku słońca mogłem dojrzeć dno w niektórych miejscach. Obrzuciłem przelotnym spojrzeniem otoczenie. Nic ciekawego. A co najważniejsze- żadnych zwierząt w pobliżu. Zsunąłem delikatnie branzoletę z łapy i położyłem ją w bezpiecznym miejscu, jakieś dziesięć centymetrów od wody. Wszedłem do jeziora tak, by robić jak najmniejszy hałas, który, swoją drogą, byłby tam niepotrzebny i opłukałem się z krwi.
Po wyjściu na brzeg otrzepałem się, żeby szybciej wyschnąć i nałożyłem szybko ozdóbkę spowrotem na łapę. Starałem się jak najmniej patrzeć na bliznę jaka mi została po tym dniu w którym... Nie, stop! Pozytywne myślenie, panowanie nad emocjami. Nie chcę sprawiać kłopotu. Muszę to sobie gdzieć zapisać. Najlepiej sto razy. Wielkimi literami.
Przebiegnąłem się chwilkę i kiedy zobaczyłem, że odszedłem troszkę za daleko zacząłem wracać po swoich śladach i tropie. Znalazłem jaskinię Matea bardzo szybko, zupełnie jakbym chodził tam już miliony razy.
Basior spał. Wyglądał spokojnie. W takim bezruchu jedyne co wskazuje na to, że żyjesz to oddech i puls. Ewentualnie inne odgłosy. Z daleka bicia serca Mateo nie mogłem wychwycić, a nie chciałem podchodzić bliżej. Bałem się. Nie wiem do końca czego, ale tak było. Doskonale za to widziałem jego oddech. Widziałem i słyszałem. Patrzyłem tak na niego jeszcze chwilkę. A zaraz potem ogarnęło mnie zmęczenie. Położyłem się w miejsce, jakie wcześniej wskazał mi czarny basior, by po długiej chwili zasnąć.
~✴✳✴~
♪Patrzą
Nie skradają się
Warczą
Lecz nie chcą wystraszyć cię
Uciekają
Lecz nic nie goni ich, nie
Wiedzą
Lecz wiedzy szukają
Bo kto wie
Może przyda się kiedyś nowy dar
Uwolnienie cię od conocnych mar
Jeśli chesz pomóc sobie i jemu i im
Musisz odnaleść ten bezkresny hymn
Szukaj tam gdzie jesteś
Daleko nie masz
Cztery razy go jej odśpiewasz
Może jeszcze nie widzisz
Może jeszcze nie wiesz
Nie zawsze piosenkę nazywamy śpiewem
Zastanów się dobrze
Nim minie czas
Masz trzy księżyce
Nim dogonią was
Wiedz tylko że
Jeśli zadania nie wykonasz
Razem z nią
W męczarniach wielkich skonasz.~
<Mateo lub ktoś jeśli Mateo nie chce>
- Proszę.- rzuciłem przysuwając jedzenie bliżej niej. Przytaknęła i cos powiedziała, ale nie do końca zrozumiałem co.
Kropla krwi skapła mi z pyska na łapę, na której nosiłem branzoletkę. Rozejrzałem się dookoła siebie. Niedaleko było jeziorko. Mimo panujacej ciemności mogłem zobaczyć zarys wszystkiego. Gwiazdy i księżyc rozjaśniały świat na tyle mocno, że byłem w stanie przebiec się dość szybko w jedną i w drógą stronę, nie wpadając po drodze na ani jedną przeszkodę.
Zerknąłem jeszcze (a właściwie wgapiłem się i patrzyłem tak kilka minut) na dość niecodzienne zjawisko, jakim był gadający szczur, zjadający szczątki zająca, po czym ruszyłem w stronę akwenu. Tafla wody była przejrzysta i mimo braku słońca mogłem dojrzeć dno w niektórych miejscach. Obrzuciłem przelotnym spojrzeniem otoczenie. Nic ciekawego. A co najważniejsze- żadnych zwierząt w pobliżu. Zsunąłem delikatnie branzoletę z łapy i położyłem ją w bezpiecznym miejscu, jakieś dziesięć centymetrów od wody. Wszedłem do jeziora tak, by robić jak najmniejszy hałas, który, swoją drogą, byłby tam niepotrzebny i opłukałem się z krwi.
Po wyjściu na brzeg otrzepałem się, żeby szybciej wyschnąć i nałożyłem szybko ozdóbkę spowrotem na łapę. Starałem się jak najmniej patrzeć na bliznę jaka mi została po tym dniu w którym... Nie, stop! Pozytywne myślenie, panowanie nad emocjami. Nie chcę sprawiać kłopotu. Muszę to sobie gdzieć zapisać. Najlepiej sto razy. Wielkimi literami.
Przebiegnąłem się chwilkę i kiedy zobaczyłem, że odszedłem troszkę za daleko zacząłem wracać po swoich śladach i tropie. Znalazłem jaskinię Matea bardzo szybko, zupełnie jakbym chodził tam już miliony razy.
Basior spał. Wyglądał spokojnie. W takim bezruchu jedyne co wskazuje na to, że żyjesz to oddech i puls. Ewentualnie inne odgłosy. Z daleka bicia serca Mateo nie mogłem wychwycić, a nie chciałem podchodzić bliżej. Bałem się. Nie wiem do końca czego, ale tak było. Doskonale za to widziałem jego oddech. Widziałem i słyszałem. Patrzyłem tak na niego jeszcze chwilkę. A zaraz potem ogarnęło mnie zmęczenie. Położyłem się w miejsce, jakie wcześniej wskazał mi czarny basior, by po długiej chwili zasnąć.
~✴✳✴~
♪Patrzą
Nie skradają się
Warczą
Lecz nie chcą wystraszyć cię
Uciekają
Lecz nic nie goni ich, nie
Wiedzą
Lecz wiedzy szukają
Bo kto wie
Może przyda się kiedyś nowy dar
Uwolnienie cię od conocnych mar
Jeśli chesz pomóc sobie i jemu i im
Musisz odnaleść ten bezkresny hymn
Szukaj tam gdzie jesteś
Daleko nie masz
Cztery razy go jej odśpiewasz
Może jeszcze nie widzisz
Może jeszcze nie wiesz
Nie zawsze piosenkę nazywamy śpiewem
Zastanów się dobrze
Nim minie czas
Masz trzy księżyce
Nim dogonią was
Wiedz tylko że
Jeśli zadania nie wykonasz
Razem z nią
W męczarniach wielkich skonasz.~
<Mateo lub ktoś jeśli Mateo nie chce>
Od Ezekiela
Jestem tylko zwyczajnym wilkiem, oddzielonym od najukochańszego brata, żyjącym z demonem u boku. Jedyną rzeczą której pragnę jest przynależność do jakiejś watahy, rodziny. Czy chociażby po prostu znaleźć towarzysza dla tej niedoli jaką jest samotność. Oczywiście, nie mówię o Harisie. Demon wiernie stąpa u mojego boku od samego początku. Nie ważne, czy brak mi humoru, czy tryskam radością.
- Zawsze gdy przechodzę przez las, bierze mnie na przemyślenia. Nie uważasz, że to dziwne? - rzuciłem pytanie można by powiedzieć, że w przestrzeń.
- Ależ to normalne - za moją szyją poruszyło się niewielkie zwierzę.
Już po chwili czułem na głowie niewielkie łapy, a zaraz po nich resztę stworzenia. Demon jak gdyby nigdy nic siedział, używając mojego “czoła” jako wieży strażniczej.
- Przyjacielu, nie masz się czego obawiać, wracaj do spania - uśmiechnąłem się, przeskakując przez spalone drzewo.
Stwór oczywiście nie posłuchał. Zamiast tego umościł się wygodnie na futrze.
- Czasami w ciebie nie wierzę - pokręciłem rozbawiony głową, po czym rozprostowałem skrzydła.
Poruszyłem nimi delikatnie, następnie znów je złożyłem. Raczej ich nie użyję. Nie kiedy Haris nie jest na to przygotowany. Wybrałem więc trucht zamiast wzbicia się swobodnie w niebo.
W końcu po dłuższym czasie, zmianie koloru oczu z zieleni na złoto i spoczęciu w cieniu przy jednej z pobliskich polan, mogłem na spokojnie przemyśleć swoją sytuację. Haris położył się wygodnie przy moim boku, więc nie musiałem się nim martwić. Rozpocząłbym jakże ciekawą tyradę na temat samotności, jednak przeszkodziło mi coś. Raczej ktoś.
Zwróciłem się w stronę wilczych oczu.
- Kim jesteś? - zapytałem, siląc się na spokojny ton.
Ktoś?
- Zawsze gdy przechodzę przez las, bierze mnie na przemyślenia. Nie uważasz, że to dziwne? - rzuciłem pytanie można by powiedzieć, że w przestrzeń.
- Ależ to normalne - za moją szyją poruszyło się niewielkie zwierzę.
Już po chwili czułem na głowie niewielkie łapy, a zaraz po nich resztę stworzenia. Demon jak gdyby nigdy nic siedział, używając mojego “czoła” jako wieży strażniczej.
- Przyjacielu, nie masz się czego obawiać, wracaj do spania - uśmiechnąłem się, przeskakując przez spalone drzewo.
Stwór oczywiście nie posłuchał. Zamiast tego umościł się wygodnie na futrze.
- Czasami w ciebie nie wierzę - pokręciłem rozbawiony głową, po czym rozprostowałem skrzydła.
Poruszyłem nimi delikatnie, następnie znów je złożyłem. Raczej ich nie użyję. Nie kiedy Haris nie jest na to przygotowany. Wybrałem więc trucht zamiast wzbicia się swobodnie w niebo.
W końcu po dłuższym czasie, zmianie koloru oczu z zieleni na złoto i spoczęciu w cieniu przy jednej z pobliskich polan, mogłem na spokojnie przemyśleć swoją sytuację. Haris położył się wygodnie przy moim boku, więc nie musiałem się nim martwić. Rozpocząłbym jakże ciekawą tyradę na temat samotności, jednak przeszkodziło mi coś. Raczej ktoś.
Zwróciłem się w stronę wilczych oczu.
- Kim jesteś? - zapytałem, siląc się na spokojny ton.
Ktoś?
11.06.2018
Od Haraki CD Michia
Od kilku minut pod niewielkim jesionem siedział przyczajony szczur, zaintrygowany dobiegającym z niedaleka hałasem. Po chwili krótkiego oczekiwania cichuteńki szelest, wręcz na granic słyszalności, przerodził się w przerażone piski. Wkrótce i one ucichły. Czuły nos zwietrzył zapach świeżej krwi.
Haraka zwinnie wybiegła z zarośli, by stanąć pysk w pysk z wielkim drapieżnikiem, ściskającym w zębach zająca. Szczurzyca czuła wcześniej ich zapach, jednak nigdy wcześniej nie widziała tej istoty. Ten konkretny osobnik, sądząc po naprężonych mięśniach i zjeżonej sierści, raczej nie wyglądał przyjaźnie. Samiczka usiadła.
- Na co się tak patrzysz? - zapytała szorstko, po czym jej wzrok powędrował w stronę zdobyczy. - Nieźle spasiony ten zając. Chyba nie zamierzałeś zjeść go sam?
- A i owszem - odparł po pierwszym zdziwieniu, jakie musiał wywrzeć na nim gadający szczur. Chociaż lekko się rozluźnił, błyszczące w świetle księżyca oczy zdradzały nieuśpioną czujność. - Z pewnością nie podzielę się z aroganckim knypkiem, który nie sięga mi nawet do łokcia. Nie powinnaś przypadkiem jeść, nie wiem, jakichś nasionek?
- A, no tak. Zapomniałam. Nasionka jem na deserek, tuż po koktajlu z krwi gburowatych drabów - prychnęła.
- Próbujesz mnie nastraszyć? - spytał... tak, to chyba był 'wilk' z kpiną w głosie.
Szczurzyca wzruszyła ramionami, udając pokonaną w tej wymianie zdań; już po chwili jednak zerwała się i prędko niczym błyskawica skoczyła na zająca. Wilk strzepnął ją z niego jednym uderzeniem łapy; kiedy jednak upadła na ziemię, w zębach ściskała kawałek świeżego mięsa. Szybko podniosła się triumfalnie, przełknęła i wypluła sierść.
- Mogę to robić aż do znudzenia. Teraz na przykład zdołałabym przebiec między twoimi nogami - zauważyła, widząc, jak basior zagradza jej drogę do zdobyczy.
- A ja mogę cię w każdej chwili zjeść - odpowiedział. Haraka widziała, że miałby z tym jednak pewien kłopot, gdyż zmęczenie powoli brało nad nim górę, ale tym razem wyjątkowo zmilczała, czekając na dalszy ciąg. - Może zrobimy tak: dasz mi zjeść w spokoju, a resztki, bo w końcu, jak mówisz - zając jest spasiony, będą dla ciebie.
- Układy są dla głupców - odpowiedziała - ale z szacunku dla życia tego zająca nie pozwolę, żebyś swoim niechlujnym pożywianiem się zmarnował jego ciało. Dlatego dokończę dzieła, żeby jego ofiara nie poszła na marne.
Wilk przewrócił oczami.
- Chyba miałeś jeść? - zakpiła szczurzyca, zwijając się w kłębek. Ciekawe, ile rzeczywiście z tego zająca zostanie.
<Michio?>
Od Michia do Haraki (z tymczasową ucieczką od Meteo)
Wszedłem wolno do nieznanej mi jaskini. Właściwie wszystko było mi tu nieznane. Obcy teren, który teraz... Był moim domem? Czy mogę to tak nazwać? Nie wiem.
Ważniejsze jest to, że nie chcę już sprawiać problemów. Mateo... Jest świetny. Nie wiem jak on ze mną wytrzymuje, ale... Jestem mu za to wdzięczny. Będę po prostu grzeczny. Muszę panować nad emocjami.
Pomożesz mi baciszku? Jak kiedyś. To proste. Pamiętasz? Zawsze mi pomagałeś. Zawsze byłeś blisko. Nawet kiedy cię już nie było. Rozmawialiśmy codziennie. Znaczy... Ja do ciebie mówiłem. Potem przestałem. Wierzę, że słyszysz wszystko to, co myślę, Six. Wiem to. Wiem, że jakoś, nie wiem jak, ale jakoś mi pomagasz. Czuję, że działasz. Że jesteś.
Uśmiechnąłem się deliatnie przez tą myśl. Mateo patrzył na mnie ukradkiem. Udawałem, że tego nie widzę. Ciekawe o czym on myśli... Co ma w głowie...- myślałem obserwując jego ruchy. Bezczelnie się w niego wgapiałem, ale nie wiedzieć czemu nie przeszkadzało mi za bardzo to, że postępuję niegrzecznie. Basior swobodnie poruszał się po pomieszczeniu. Zgadłem, że tu mieszkał.
Rozejrzałem się dokładnie. Było ładnie. Inne określenie nie przyszło mi do głowy. Ładnie- Prosta przydawka, która w rzeczywistości nie opisywała zbyt dobrze wnętrza domu Mateo, jednak nie zamierzałem zmieniać jej na inną. Ładnie.- powtórzyłem w myślach.
Miałem tu spać, jak stwierdził sam właściciel tego lokum. Nie byłem jednak śpiący. Ale nie chciałem znowu czegoś zepsuć swoim zachowaniem.
time skip
Było bardzo późno. Wyszedłem z jaskini, by zaczerpnąć świeżego powietrza i zapolować na jakieś małe nocne stworzenia. Czarny basior dawno już usnął, najpewniej pogrążony w przemyśleniach. Byłem głodny. Dawno już nie czułem smaku krwi, ani w ogóle jedzenia w pysku. Przyczaiłem się przy drzewie. Na widoku miałem dość sporego, dorosłego zająca. Nie spał. Tu moje zadanie robiło się trudniejsze, ale wciąż bardzo możliwe do zrealizowania. Jeden ruch. Przygotowałem pazury i ustawiłem się bezszelestnie w pozycji do skoku. Zając zauważy mnie. To nieuniknione. Ma dobry wzrok. Odskoczy. Bardzo szybko. Ale nie wykona nawet dwóch skoków. Nie zdąży. Jestem cięższy i będę spadać szybciej.
Zając przemieścił się minimalnie. Nie widział mnie jeszcze. Przysunął się do krzaka. Najwyraźniej szykuje się do snu.
Podskoczył bliżej mnie.
Jeszcze chwilka...
Zwierze ruszyło prawym uchem. Usłyszało coś z lewej strony i odskoczyło w prawą. Ja byłem po prawej. Zając tylko ułatwiał mi zadanie. Ucieszyłem się w duchu. Skoczyłem tak szybko i taj zaleko, że nawet po próbie ucieczki z łatwością dogniotłem zwierzę do ziemi. Wydało z siebie odgłos bólu. Zwinęło się w spazmach ciwrpienia, nadal starając się mi wyrwać. Po chwili już zamoczyłem kły w mięciutkiej i ciepłej szyi ssaka. W końcu jedzenie. Zając przestał wierzgać.
Mogę zacząć jeść.- wykrzyknąłem, oczywiście mentalnie, uradowany. Chwilę potem usłyszałem znikomy szelest w krzakach. Ustawiłem się w pozycji bojowej.
Zjem troszkę później~
<Haraka?>
Ważniejsze jest to, że nie chcę już sprawiać problemów. Mateo... Jest świetny. Nie wiem jak on ze mną wytrzymuje, ale... Jestem mu za to wdzięczny. Będę po prostu grzeczny. Muszę panować nad emocjami.
Pomożesz mi baciszku? Jak kiedyś. To proste. Pamiętasz? Zawsze mi pomagałeś. Zawsze byłeś blisko. Nawet kiedy cię już nie było. Rozmawialiśmy codziennie. Znaczy... Ja do ciebie mówiłem. Potem przestałem. Wierzę, że słyszysz wszystko to, co myślę, Six. Wiem to. Wiem, że jakoś, nie wiem jak, ale jakoś mi pomagasz. Czuję, że działasz. Że jesteś.
Uśmiechnąłem się deliatnie przez tą myśl. Mateo patrzył na mnie ukradkiem. Udawałem, że tego nie widzę. Ciekawe o czym on myśli... Co ma w głowie...- myślałem obserwując jego ruchy. Bezczelnie się w niego wgapiałem, ale nie wiedzieć czemu nie przeszkadzało mi za bardzo to, że postępuję niegrzecznie. Basior swobodnie poruszał się po pomieszczeniu. Zgadłem, że tu mieszkał.
Rozejrzałem się dokładnie. Było ładnie. Inne określenie nie przyszło mi do głowy. Ładnie- Prosta przydawka, która w rzeczywistości nie opisywała zbyt dobrze wnętrza domu Mateo, jednak nie zamierzałem zmieniać jej na inną. Ładnie.- powtórzyłem w myślach.
Miałem tu spać, jak stwierdził sam właściciel tego lokum. Nie byłem jednak śpiący. Ale nie chciałem znowu czegoś zepsuć swoim zachowaniem.
time skip
Było bardzo późno. Wyszedłem z jaskini, by zaczerpnąć świeżego powietrza i zapolować na jakieś małe nocne stworzenia. Czarny basior dawno już usnął, najpewniej pogrążony w przemyśleniach. Byłem głodny. Dawno już nie czułem smaku krwi, ani w ogóle jedzenia w pysku. Przyczaiłem się przy drzewie. Na widoku miałem dość sporego, dorosłego zająca. Nie spał. Tu moje zadanie robiło się trudniejsze, ale wciąż bardzo możliwe do zrealizowania. Jeden ruch. Przygotowałem pazury i ustawiłem się bezszelestnie w pozycji do skoku. Zając zauważy mnie. To nieuniknione. Ma dobry wzrok. Odskoczy. Bardzo szybko. Ale nie wykona nawet dwóch skoków. Nie zdąży. Jestem cięższy i będę spadać szybciej.
Zając przemieścił się minimalnie. Nie widział mnie jeszcze. Przysunął się do krzaka. Najwyraźniej szykuje się do snu.
Podskoczył bliżej mnie.
Jeszcze chwilka...
Zwierze ruszyło prawym uchem. Usłyszało coś z lewej strony i odskoczyło w prawą. Ja byłem po prawej. Zając tylko ułatwiał mi zadanie. Ucieszyłem się w duchu. Skoczyłem tak szybko i taj zaleko, że nawet po próbie ucieczki z łatwością dogniotłem zwierzę do ziemi. Wydało z siebie odgłos bólu. Zwinęło się w spazmach ciwrpienia, nadal starając się mi wyrwać. Po chwili już zamoczyłem kły w mięciutkiej i ciepłej szyi ssaka. W końcu jedzenie. Zając przestał wierzgać.
Mogę zacząć jeść.- wykrzyknąłem, oczywiście mentalnie, uradowany. Chwilę potem usłyszałem znikomy szelest w krzakach. Ustawiłem się w pozycji bojowej.
Zjem troszkę później~
<Haraka?>
Od Lii ,, Czyli powtórka z rozgrywki"
Zmówiłam się z Luną, na swatanie. Czemu? Bo tag >D Demo jest tu od nie dawna, a Micho idealnie nadaje się do roli mensza! Emm... chyba. Był poetycki, przez co miał ode nie pełny szacunek, gdyż filozofa, malarz, amator pisarski i tp, potrafi uszanować Poetę. Ale wracając do sprawy, wparowałam do jaskini Luny. Szczeniaki najprawdopodobniej oswojone już z tym, że ktoś nie spodziewanie włazi im do jaskini, nie za bardzo się przejęły nowym osobnikiem w ich mieszkaniu.
- Masz te.... och... czyli masz - mruknęła samica, gdy postawiłam na ziemi cały kosz lawendy.
- Pola lawendowe mają ich aż za dość. Skołowałam też ten naszyjnik... - mruknęłam pokazując Księżycowi czerwony "futerał" miły w dotyku. W środku znajdował się taki niby wisiorek ze srebrną sową, o ametystowych oczach.
- Ładne - przyznała samica, po czym odłożyłam wszystko na miejsce.
- Skołuj czerwone wino, jakieś róże, hiacynty kalifornijskie, i grajka na harfie. Ja załatwię grajka skrzypkowego. Świece są jeszcze potrzebne. DUUUŻO ŚWIEC. Może jeszcze świetliki? Dla demo mangowy deser lodowy z bitą śmietaną Misiek nie lubi zimnego, więc trza coś innego skołować.
- Chwila, zaraz, zastopuj - wadera usiadła, wzięła jakiś notatnik i długopis, popatrzyła na mnie i rzekła - Możesz powtórzyć?
- Ech.... - ten wzdech zrezygnowania, po czym powtórzyłam wszystko jeszcze raz, gdy wadera skończyła zapisywać, podrapała się długopisem po głowie.
- A na kiedy to wszystko?
- Na dzisiaj wieczór.
- Wieczór czyli kiedy.
- Gdzieś tak 20.00? Nie wiem. Tak mniej więcej. Ty się zajmiesz przygotowaniem kartek z zaproszeniami czy ja mam to zrobić?
- Zależy.
- Od?
- Kto ma ładniejsze pismo.
- Uch... - usiadłam na podłodze, najpierw sprawdzając czy nie ma na tym miejscu klocków lego.
- Czyli może lepiej ja... tylko muszę iść do sklepu papierniczego.
Miałam napisane już wszystko. Co było w tych listach? Coś w moim imieniu że się niby chce spotkać. I... zamówiłam muzyka. Miejsce które wybrałyśmy, to polana. Cała w makach. Pośrodku polany były skałki, idealnie nadające się na siedzenie, widowisko, oraz ten wybój jako "niby stół" Przykryty teraz piknym nakryciem. Świerszcze grały same z siebie, a lawenda i hiacynty zostały zasadzone wokół siedzeń Miśka i Demo. Świece za pomocą wiatru unosiły się w powietrzu, a nieco dalej zasadziłam maciejkę, która cudnie pachniała wieczorem. Na pierwsze danie... spagetti na jednym talerzu. Na drugie: Pieczeń w ziołach, no i deser. Wcześniej wbiłam do Demo i dałam jej dość nie typową perfumę, pachnącą świeżymi ciastkami, i dokładnie dopilnowałam, by tego użyła.
- Masz te.... och... czyli masz - mruknęła samica, gdy postawiłam na ziemi cały kosz lawendy.
- Pola lawendowe mają ich aż za dość. Skołowałam też ten naszyjnik... - mruknęłam pokazując Księżycowi czerwony "futerał" miły w dotyku. W środku znajdował się taki niby wisiorek ze srebrną sową, o ametystowych oczach.
- Ładne - przyznała samica, po czym odłożyłam wszystko na miejsce.
- Skołuj czerwone wino, jakieś róże, hiacynty kalifornijskie, i grajka na harfie. Ja załatwię grajka skrzypkowego. Świece są jeszcze potrzebne. DUUUŻO ŚWIEC. Może jeszcze świetliki? Dla demo mangowy deser lodowy z bitą śmietaną Misiek nie lubi zimnego, więc trza coś innego skołować.
- Chwila, zaraz, zastopuj - wadera usiadła, wzięła jakiś notatnik i długopis, popatrzyła na mnie i rzekła - Możesz powtórzyć?
- Ech.... - ten wzdech zrezygnowania, po czym powtórzyłam wszystko jeszcze raz, gdy wadera skończyła zapisywać, podrapała się długopisem po głowie.
- A na kiedy to wszystko?
- Na dzisiaj wieczór.
- Wieczór czyli kiedy.
- Gdzieś tak 20.00? Nie wiem. Tak mniej więcej. Ty się zajmiesz przygotowaniem kartek z zaproszeniami czy ja mam to zrobić?
- Zależy.
- Od?
- Kto ma ładniejsze pismo.
- Uch... - usiadłam na podłodze, najpierw sprawdzając czy nie ma na tym miejscu klocków lego.
- Czyli może lepiej ja... tylko muszę iść do sklepu papierniczego.
~***Taki mały time skip***~
Miałam napisane już wszystko. Co było w tych listach? Coś w moim imieniu że się niby chce spotkać. I... zamówiłam muzyka. Miejsce które wybrałyśmy, to polana. Cała w makach. Pośrodku polany były skałki, idealnie nadające się na siedzenie, widowisko, oraz ten wybój jako "niby stół" Przykryty teraz piknym nakryciem. Świerszcze grały same z siebie, a lawenda i hiacynty zostały zasadzone wokół siedzeń Miśka i Demo. Świece za pomocą wiatru unosiły się w powietrzu, a nieco dalej zasadziłam maciejkę, która cudnie pachniała wieczorem. Na pierwsze danie... spagetti na jednym talerzu. Na drugie: Pieczeń w ziołach, no i deser. Wcześniej wbiłam do Demo i dałam jej dość nie typową perfumę, pachnącą świeżymi ciastkami, i dokładnie dopilnowałam, by tego użyła.
< Luneł? Twoja kolej>
Czyli jednak.
A więc wataha odżyła! Ale zaraz umrze! I co z tego! I tak mam spaprany humor :) A więc, następuje seria pytań. Wynik jest dodatni lub ujemny... ewentualnie pośredni. Gdy będzie ujemny na maksa, lub tak bardzo, bardzo, człek zostanie usunięty z watahy, a więc... do startu.. gotowi... start! xD
W - wynik dodatni
W - wynik pośredni
W - wynik ujemny
Ja i moje postacie xD - W
Lily (i postacie) - W
Demoness - W
Yuko (i postacie) - W
Vergil (i postacie) - W
Mateo (i postacie) - W
Evan (i nie wiem czy ma jakieś postacie) - W
Michio - W
Silver - W
W - wynik dodatni
W - wynik pośredni
W - wynik ujemny
Ja i moje postacie xD - W
Lily (i postacie) - W
Demoness - W
Yuko (i postacie) - W
Vergil (i postacie) - W
Mateo (i postacie) - W
Evan (i nie wiem czy ma jakieś postacie) - W
Michio - W
Silver - W
Od Mateo CD Michia
Na opisanie zachowania tego wilka zaczynało mi już brakować słów. Ilekroć zaczynałem się zastanawiać nad tym co kryje się w jego głowie, robił coś, co kazało mi porzucić wszystkie dotychczasowe wnioski. Nie miałem pojęcia, o co mu, do licha, chodziło.
Zapewne sam tego nie wiedział.
Bardzo chciałem mu jakoś pomóc, ale w żaden sposób mi tego nie ułatwiał, a kiedy po wyrwaniu się do przodu nagle stanął jak wryty, miałem ochotę się na niego rzucić. W końcu co to ma być? Przychodzi sobie taki jeden, niewątpliwie z jakimiś zaburzeniami psychicznymi, niszczy mi poukładaną rutynę dnia codziennego, a teraz jeszcze się zatrzymuje, żebym na niego wpadł i się przewrócił. Pięknie. Właśnie wyczerpał limit mojej cierpliwości, ale zanim zdążyłem cokolwiek z nim zrobić, odwrócił się.
- Przepraszam... - bąknął, burząc moją świeżo zbudowaną piramidkę złości. Oniemiałem.
Jak... Jak on... Co? "Przepraszam"!?
W mojej głowie kłębiły się teraz tysiące nieuporządkowanych, nielogicznych myśli na temat jego postępowania. Miałem się im poddać, ale uświadomiłem sobie, że pewnie Michio teraz czuje się podobnie. A nie chciałem się doprowadzić do takiego stanu.
Usilnie starając się odłożyć ten mętlik na bok, zdołałem wymamrotać "nic się nie stało", co przywróciło mnie do rzeczywistości. Trzeba myśleć racjonalnie.
- Chodź ze mną - powiedziałem, już któryś raz tego dnia. Posłuchał. Łapy same niosły mnie naprzód; nie wiedziałem, dokąd idę, ale musiałem sobie dać czas na zastanowienie.
Mimo, że nie posiadałem żadnej wiedzy na ten temat, widziałem, że z basiorem coś jest nie w porządku. Może do specjalisty...? Tak, w watasze była psycholożka. Raven.
Jednak w momencie, kiedy już miałem zakręcić w stronę jej jaskini, przypomniałem sobie jeszcze jedno: Raven zabito podczas czystki. Przeklinając pod nosem morderców i własną głupotę, zachowałem kierunek marszu.
Zresztą, czy to byłby najlepszy wybór? Sama miała skłonności masochistyczne. Parsknąłem.
Pani psycholog od siedmiu boleści.
Wątpię, czy Rose zna się na wilczej psychice, od Alfy nie uda się uzyskać pomocy...
Czy naprawdę zawsze muszę być zdany tylko na siebie?
Tknięty nieco znajomym wyglądem podłoża pod moimi łapami, podniosłem wzrok. Ku swojemu niedowierzaniu, ujrzałem wejście do mojej jaskini.
Obejrzałem się na Michia. Było już późno, niebo rozjaśniło się siateczką gwiazd. Nie ma czasu na szukanie czego innego.
- Cóż... Chyba dziś będziesz spał tutaj - westchnąłem, już wchodząc do środka.
<Michio?>
Zapewne sam tego nie wiedział.
Bardzo chciałem mu jakoś pomóc, ale w żaden sposób mi tego nie ułatwiał, a kiedy po wyrwaniu się do przodu nagle stanął jak wryty, miałem ochotę się na niego rzucić. W końcu co to ma być? Przychodzi sobie taki jeden, niewątpliwie z jakimiś zaburzeniami psychicznymi, niszczy mi poukładaną rutynę dnia codziennego, a teraz jeszcze się zatrzymuje, żebym na niego wpadł i się przewrócił. Pięknie. Właśnie wyczerpał limit mojej cierpliwości, ale zanim zdążyłem cokolwiek z nim zrobić, odwrócił się.
- Przepraszam... - bąknął, burząc moją świeżo zbudowaną piramidkę złości. Oniemiałem.
Jak... Jak on... Co? "Przepraszam"!?
W mojej głowie kłębiły się teraz tysiące nieuporządkowanych, nielogicznych myśli na temat jego postępowania. Miałem się im poddać, ale uświadomiłem sobie, że pewnie Michio teraz czuje się podobnie. A nie chciałem się doprowadzić do takiego stanu.
Usilnie starając się odłożyć ten mętlik na bok, zdołałem wymamrotać "nic się nie stało", co przywróciło mnie do rzeczywistości. Trzeba myśleć racjonalnie.
- Chodź ze mną - powiedziałem, już któryś raz tego dnia. Posłuchał. Łapy same niosły mnie naprzód; nie wiedziałem, dokąd idę, ale musiałem sobie dać czas na zastanowienie.
Mimo, że nie posiadałem żadnej wiedzy na ten temat, widziałem, że z basiorem coś jest nie w porządku. Może do specjalisty...? Tak, w watasze była psycholożka. Raven.
Jednak w momencie, kiedy już miałem zakręcić w stronę jej jaskini, przypomniałem sobie jeszcze jedno: Raven zabito podczas czystki. Przeklinając pod nosem morderców i własną głupotę, zachowałem kierunek marszu.
Zresztą, czy to byłby najlepszy wybór? Sama miała skłonności masochistyczne. Parsknąłem.
Pani psycholog od siedmiu boleści.
Wątpię, czy Rose zna się na wilczej psychice, od Alfy nie uda się uzyskać pomocy...
Czy naprawdę zawsze muszę być zdany tylko na siebie?
Tknięty nieco znajomym wyglądem podłoża pod moimi łapami, podniosłem wzrok. Ku swojemu niedowierzaniu, ujrzałem wejście do mojej jaskini.
Obejrzałem się na Michia. Było już późno, niebo rozjaśniło się siateczką gwiazd. Nie ma czasu na szukanie czego innego.
- Cóż... Chyba dziś będziesz spał tutaj - westchnąłem, już wchodząc do środka.
<Michio?>
Nowy wilkeł! Ezekiel!
Autor grafiki: hecatehell
Właściciel: Altair112
Imię: Ezekiel
Wiek: 4 lata
Płeć: basior
Żywioł: Czarna Magia
Stanowisko: Mag
Cechy fizyczne: Ezekiel jest średniej wielkości wilkiem. Ma ciemno szare, przydługie futro. Łapy są przystosowane do wspinaczki, którą swoją drogą Ez uwielbia. Poduszki łap są w kolorze jasnego różu, dość chropowate i mocne, by trudno było je uszkodzić podczas wędrówki. Stroni od walki, ostatecznie wybiera magie zamiast chwalić się "siłą fizyczną". Jest zręczny i zwinny. Dość szybko się męczy.
Cechy charakteru: Ez jest dość specyficznym wilkiem. Szybko przyzwyczaja się do nowo poznanych. Potrafi w ciągu jednego dnia zjednać ze sobą pokłóconych (Tak przynajmniej mówi). Jest przyjaźnie nastawiony dla tych "dobrych". Pomimo lekkości z jaką poznaje wilki, sam nie potrafi się otworzyć przez dłuższy czas. Dusi w sobie wiele tajemnic, co nie zawsze jest dla niego korzystne.
Zazwyczaj jest naprawdę miły. Służy radą i pomocą nawet jeżeli wilk, który do niego przyjdzie, nie jest mu dobrze znany. Dla stworzeń o rozchwianej aurze jest dość powściągliwy. Oczywiście pomaga, ale dłużej analizuje skutki jakie może spotkać wykonując dane zadania.
Cechy szczególne: Pod jego oczami widoczne są błękitne linie mocy.
Lubi: Nawiązywanie nowych przyjaźni, wspinaczka, stworzenia mityczne
Nie lubi: Walka, "nuda"
Boi się: Samotność
Moce: Przybieranie innej postaci - Może to robić dowolną ilość razy, ale jest to męczące
Na krótko może uśpić przeciwnika
Potrafi wytworzyć widmo wybranej rzeczy
Rozmawia z demonami i wszelkiej maści duchami
Może rzucić urok - działa przez co najwyżej dwa dni, po tym wszystkie skutki znikają
Panuje nad czarną magią
Historia: O losach Ezekiela nie wiele wiadomo. Jego rodzice, zwykłe wilki odseparowane od stada, pozostawiły go wraz z bratem na pastwę losu. Ez i Lucy, jak miewał mówić na młodszego brata, wyruszyli jeszcze jako szczenięta na spotkanie z "żywiołem" - Życiem. Dzięki nabytym umiejętnościom wilki przeżyły dwie zimy, ucząc się nowych rzeczy. Ezekiel pałał miłością do czarnej magii, Lucyfer natomiast uwielbiał jej białą postać. Stworzenia nie szczędziły czasu na naukę, z dnia na dzień stawały się coraz silniejsze i bardziej wprawione w wybranych żywiołach.
Pewnego dnia nastał czas na rozstanie. Wilki nie mogące bez siebie żyć, stanęły pod ścianą. Rozdzieleni bracia poszli własnymi drogami. I tu właśnie rozpoczyna się nowy rozdział z życia Ezekiela. Starszy rozpoczął samotną wędrówkę, pełną wzlotów i upadków, aż w końcu dostał się tutaj.
Zauroczenie: Na razie nikt nie skradł jego serca
Głos: Link Ed Sheeran - Galway Girl
Partner: ----
Szczeniaki: -----
Rodzina: Brat - Lucyfer, rodziców nie zna
Jaskinia: Link
Medalion: Czarna, skórzana obroża z doczepionym metalowym pentagramem.
Coins: brak
Towarzysz: ----
Inne zdjęcia:
Link 1
Link 2
Przedmioty kupione w sklepie: Brak
Dodatkowe informacje: Jego oczy w zależności od pory dnia zmieniają kolor. (Poranek - Zieleń; Południe - Złoto; Wieczór - Szarość; Noc - Czerwień)
Uwielbia zajmować się szczeniakami
Jest wysokiej rangi czarnoksiężnikiem
Mimo wielu plusów, to najprawdziwszy leń
Często można go spotkać w bibliotece
Umiejętności:
: Siła: 60
: Zręczność: 80
: Wiedza: 200
: Spryt: 200
: Zwinność: 100
: Szybkość: 80
:Mana: 80
10.06.2018
Od Michia CD Mateo
- Alfa się zgodziła.- usłyszałem głos Mateo blisko siebie. Nawet na niego nie spojrzałem.
Zachodzące słońce wydawało mi się pięknym... niesamowitym zjawiskiem. Światło robiło się bardziej czerwone. Niebo wyglądało jak zalane krwią. Krwią wszystkich zmarłych. Nie sądziłem, że porównam je właśnie do tego, a jednak... Tak się stało. Miałem zmróżone powieki. Czułem, że moje oczy pokazują wewnętrzne morze smutku, jakie kryje się pod maską teraźniejszej obojętności... Jeziora uczuć i myśli jakie teraz mam w sobie, jednak nie zdradzam ich za pomocą mowy. Czułem jak tafla jeziora się rozrasta... Jak poziom wody przez nagły przypływ emocji i natłok myśli podnosi się z każdą chwilą coraz wyżej i wyżej.
Czułem, że zaraz na świat wyjdą perły smutku, jakie wydostaną się z moich oczu.
Wydostaną się pokazując jednocześnie jaki słaby psychicznie jestem..
Nie chciałem płakać. Nie przy nim. Nie przy kimkolwiek.
- Michio...?
- Fajnie, naprawdę.- odezwałem się w końcu trochę łamjącym się głosem, po czym szybko odwróciłem się do niego plecami.
Wraz z mrugnięciem wypuściłem kilka łez, przez które najchętniej zapadłbym się pod ziemię.
Jak najszybciej umiałem otarłem je, kiedy zobaczyłem, że Mateo dziwnie się na mnie patrzy.
...Że w ogóle się na mnie patrzy. Że zmienił pozycje, żeby spojrzeć na mnie... Żeby widzieć jak płaczę.
Warknąłem na niego i obrałem nieznany sobie kierunek. Wypowiedziałem cicho pod nosem wiązankę przekleństw, jaką obrzuciłem swoją głupotę.
Jak mogłeś być taki... taki... DURNY?!- Myślałem zaciskając zęby i starając się smutek i zrezygnowanie przekształcić w złość. Słońce już zaszło. Niektóre gwiazdy już było widać.
Słyszałem, że Mateo jeszcze coś do mnie mówi, ale nie rozumiałem co. Szedł za mną. Nie zgubię go na jego terenach.- pomyślałem.- Ale czy na pewno chcę go gubić? Po co?
W sumie to i tak było nie ważne. Od początku. Nic. Cokolwiek.
Zatrzymałem się gwałtownie, przez co pewnie wywołałem niemałe zdziwienie u idącego za mną basiora. Ciągle zmieniałem swoją postawę. Postanowiłem, że postaram się to zmienić. Ale jeszcze nie teraz. Kiedy indziej. Może jutro. Albo nie. Nie wiem.
Odwróciłem się w stronę zdezorientowanrgo Mateo. Pewnie nic już nie rozumiał. Nie dziwiłem mu się. Ja też nie pojmowałem swojego zachowania. Niczego.
- Przepraszam...- powiedziałem bardzo cicho, ledwie zauważalnie jąkając się na początku wyrazu.
<Mateo?>
Zachodzące słońce wydawało mi się pięknym... niesamowitym zjawiskiem. Światło robiło się bardziej czerwone. Niebo wyglądało jak zalane krwią. Krwią wszystkich zmarłych. Nie sądziłem, że porównam je właśnie do tego, a jednak... Tak się stało. Miałem zmróżone powieki. Czułem, że moje oczy pokazują wewnętrzne morze smutku, jakie kryje się pod maską teraźniejszej obojętności... Jeziora uczuć i myśli jakie teraz mam w sobie, jednak nie zdradzam ich za pomocą mowy. Czułem jak tafla jeziora się rozrasta... Jak poziom wody przez nagły przypływ emocji i natłok myśli podnosi się z każdą chwilą coraz wyżej i wyżej.
Czułem, że zaraz na świat wyjdą perły smutku, jakie wydostaną się z moich oczu.
Wydostaną się pokazując jednocześnie jaki słaby psychicznie jestem..
Nie chciałem płakać. Nie przy nim. Nie przy kimkolwiek.
- Michio...?
- Fajnie, naprawdę.- odezwałem się w końcu trochę łamjącym się głosem, po czym szybko odwróciłem się do niego plecami.
Wraz z mrugnięciem wypuściłem kilka łez, przez które najchętniej zapadłbym się pod ziemię.
Jak najszybciej umiałem otarłem je, kiedy zobaczyłem, że Mateo dziwnie się na mnie patrzy.
...Że w ogóle się na mnie patrzy. Że zmienił pozycje, żeby spojrzeć na mnie... Żeby widzieć jak płaczę.
Warknąłem na niego i obrałem nieznany sobie kierunek. Wypowiedziałem cicho pod nosem wiązankę przekleństw, jaką obrzuciłem swoją głupotę.
Jak mogłeś być taki... taki... DURNY?!- Myślałem zaciskając zęby i starając się smutek i zrezygnowanie przekształcić w złość. Słońce już zaszło. Niektóre gwiazdy już było widać.
Słyszałem, że Mateo jeszcze coś do mnie mówi, ale nie rozumiałem co. Szedł za mną. Nie zgubię go na jego terenach.- pomyślałem.- Ale czy na pewno chcę go gubić? Po co?
W sumie to i tak było nie ważne. Od początku. Nic. Cokolwiek.
Zatrzymałem się gwałtownie, przez co pewnie wywołałem niemałe zdziwienie u idącego za mną basiora. Ciągle zmieniałem swoją postawę. Postanowiłem, że postaram się to zmienić. Ale jeszcze nie teraz. Kiedy indziej. Może jutro. Albo nie. Nie wiem.
Odwróciłem się w stronę zdezorientowanrgo Mateo. Pewnie nic już nie rozumiał. Nie dziwiłem mu się. Ja też nie pojmowałem swojego zachowania. Niczego.
- Przepraszam...- powiedziałem bardzo cicho, ledwie zauważalnie jąkając się na początku wyrazu.
<Mateo?>
Od Mateo CD Michia
Idąc leśnymi ścieżkami w kierunku jaskini Alfy, rozmyślałem nad 'wybuchem' Michia. Co jakiś czas rzucałem mu ukradkowe spojrzenia przez ramię, ale w żaden sposób nie mogłem odgadnąć, co dzieje się w jego głowie. Teraz trochę spokorniał, nie próbował się odłączyć czy zostać w tyle. Chociaż szło się łatwiej, to jego zachowanie mnie niepokoiło.
"To tylko włóczęga. Czym ty się martwisz?" - odezwał się głos w mojej głowie. Mój własny. Nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
Ucichł śpiew ptaków. Pozorny spokój otoczenia zakłócał tylko cichy szmer wilczych łap w leśnym runie. Kilka razy już chciałem coś powiedzieć, żeby przerwać milczenie, ale nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Cisza zawładnęła światem.
Wreszcie po wędrówce, która choć trwałą parę chwil, zdawała się nie mieć końca, dotarliśmy do mieszkania Lii.
- Zaczekaj tu - rzuciłem, ciesząc się z przerwania ciszy. Już po paru krokach owionął mnie niemal gorzki zapach mocnych energetyków, który przywrócił mnie do rzeczywistości, ale niestety nie podniósł na duchu. Sprawił tylko, że do listy zmartwień doszło uzależnienie Alfy od puszkowanych napojów.
- Halo? - zapytałem niezbyt głośno. Echo poniosło mój głos w głąb jaskini, skąd po chwili dobiegło stłumione "proszę".
Powoli wszedłem do środka. Zapach Monstera stawał się nie do zniesienia dla nieprzyzwyczajonego nosa, więc zacząłem oddychać przez pysk. Niewiele pomogło.
- Więc... Na nasze tereny przypałętał się pewien basior. Chciałem zapytać, czy może zostać.
- Jeśli chce - Lia wzruszyła ramionami. W sumie niczego więcej się nie spodziewałem; skinąłem głową i prędko wyszedłem z pomieszczenia. Niepokój powrócił.
"Jeśli chce... No właśnie. A co, jeśli nie chce?"
Michia zastałem w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Mrużąc oczy, wpatrywał się w zachodzące słońce. Wielka, gorąca kula zalała cały świat rzeką ognistych refleksów i wydłużonych cieni. Wyglądało to pięknie, ale nie miałem głowy do kontemplowania otoczenia.
- Alfa się zgodziła - powiedziałem i usiadłem, czekając na jego reakcję.
<Michio?>
Od Lumturi do Kallisto
Siedziałam nad jeziorkiem, obserwując bacznie pływające w nim rybki. Tafla wody odbijała promienie słoneczne, lecz widziałam w niej siebie. Dlaczego siedziałam sama? Nie znałam za dobrze nikogo w watasze, dlatego spędzałam wolny czas samotnie. Czy było mi z tym źle? Nie bardzo. Samotność nie była dla mnie udręką, lecz wolałabym znać innych, choćby z ciekawości. Nagle usłyszałam szelest krzaków i do jeziorka podbiegło... coś. Mała, ciemna, puchata kulka. Widocznie nie zauważyła mnie. Podniosłam się, a wtedy szczenię spojrzało na mnie. Zmrużyłam oczy.
- Nie powinnaś być z rodzicami? - spytałam.
<Kallisto?>
9.06.2018
Od Tenshi *
Na czym polega hodowla magicznych zwierząt? Zgadliście! Na hodowaniu magicznych zwierząt! Oprócz mnie to zajęcie prowadziła Lexi i Mateo. Matełosia nie było aktualnie w stanie New York (he he, znaczy w stanie aktualnym do życia, widzenia i zamieszkania... czy coś.), więc byłam sama z zieloną waderą. Patrzyłam na jajo, które było niebieskie z licznymi plamkami. Obok mnie ze skupieniem siedziała samica. Cały budynek przeznaczony był tylko i wyłącznie do hodowli. Oprócz budynku-jaskini był wielki plac, oraz szklarnia, i klatki, aczkolwiek nie przepadałam za tymi metalowymi drutami. Gdy na nie patrzyłam miałam ochotę się pociąć, albo zwymiotować na pierwszą napotkaną osobę. Trawa zawsze była przycięta, ale nie aż tak, by widać było gołą ziemię. Teren umiejscowiony był blisko sadu, oraz wielkiego drzewa, przez co stworzenia żywiące się roślinnością miały dobry dostęp do smakołyków, i te od mięsa też, gdyż przebywało tu dużo saren, i innych zwierząt jadalnych. I nie. Stworzenia hodowlane nie czekają aż łowcy łaskawie coś upolują na wieczór. Ale wracając. To pierwsze jajo tego pięknego stworzenia, jakim było... w sumie sama nie wiem co. Połączyłyśmy ptaka, z jakimś czymś, co wytrzasnęła Lexi, więc sama nie wiem, co z tego jaja wyskoczy. Po chwili wapienna skorupka. Zaczęła się kruszyć, jakby nagle stała się bardzo sucha. Zmarszczyłam brwi. Skorupka opadła na słomę, w postaci suchego proszku. Została... tylko biała, przeźroczysta błona.
- Eeee.... - zaczęłam, gdy zobaczyłam, że za błoną nic nie ma.
- Spokojnie. Czekaj - mruknęła wadera jeszcze bardziej intensywnie patrząc w błonę. Zrobiłam kwaśną minę, i z niechęcią patrzyłam dalej. Nagle błona jakby zniknęła, a cała woda która się w niej znajdowała, rozlała się po ściółce. O dziwo, nie śmierdziała. Wogóle nie wydawała żadnego zapachu, jednak nie to najbardziej zwróciło moją uwagę.
- O jeżu... co to
- STWORZYLIŚMY NOWY GATUNEK! - na twarzy towarzyszki z grupy pojawił się szeroki uśmiech. - Trzeba to jakoś nazwać!
- Eeee.... - zaczęłam, gdy zobaczyłam, że za błoną nic nie ma.
- Spokojnie. Czekaj - mruknęła wadera jeszcze bardziej intensywnie patrząc w błonę. Zrobiłam kwaśną minę, i z niechęcią patrzyłam dalej. Nagle błona jakby zniknęła, a cała woda która się w niej znajdowała, rozlała się po ściółce. O dziwo, nie śmierdziała. Wogóle nie wydawała żadnego zapachu, jednak nie to najbardziej zwróciło moją uwagę.
- O jeżu... co to
- STWORZYLIŚMY NOWY GATUNEK! - na twarzy towarzyszki z grupy pojawił się szeroki uśmiech. - Trzeba to jakoś nazwać!
Od Demo *
Po skończonym jak zwykle długim i nic nie znaczącym marnującym tylko i wyłącznie czas spacerze. Udałam się do Lii na monsterka oczywiście. I tak przy okazji w poszukiwaniu jakiejś roboty. Może mi jakoś doradzi. Szłam już dobre kilka minut Lia nie jest niestety moją sąsiadką. Ale nareszcie dotarłam do jej jaskini. Wbiłam do środka i jak to ja polazłam do jej kuchni i zabrałam schłodzonego energetyka. Po czym udałam się szukać wadery. Znalazłam ją jak zwykle przed telewizorkiem z monsterem w łapie.
- Hejo.
- Hejo.
- No hej. - powiedziała odwracając się. - ej skąd masz monstera?
- Z lodówki. - odpowiedziałam z lekkim uśmieszkiem.
- Można wiedzieć kogo? - warknęła zdenerwowana.
- Oczywiście że twojej. - mówiłam unikając lecących we mnie przedmiotów. I podpinając napój uspokoiłam waderę.
- Oddam ci. - kiedyś na pewno dodałam w myślach.
- A co ty tu tak właściwie robisz?
- Em... Nudzi mi się.
- I co związku z tym?
- Roboty szukam.
- I?
- Masz może pomysł gdzie się przydam?
- Nie.
- Aha. A tak na serio?
- Eh. No nie wiem może bądź ... - błękitnooka zamyśliła się na chwile. - Swatką?
- Ha ha bardzo śmieszne wiesz?
- No to Poeta?
- Ta~ ja ci taki wiersz piepszne że...
- Dobra to Medyk, Psycholog, Mag, Szaman, Wyrocznia, Kapłan - coś tam jeszcze wymieniała puki nie padło coś ciekawszego. - ... Odkrywca Nowych Terenów.
- Okej może być.
- No. I. Fajnie. Oddaj mi tylko picie!
- Tak. Tak. No to pa!
Od Iwona *
Słońce powoli i leniwie zbliżało się ku zachodowi. Przywykłem do tego, że moja rodzina nie żyje, a ja po długiej wędrówce, ogarnąłem to dopiero wtedy, gdy wszedłem do jaskini, a była tam pustka. Nieliczne ślady krwi, włamania... resztki desek. No a potem od Alphy. Da się przyzwyczaić do straty.. nie powiem że nie. Wiatr powiewał moim futrem, miotając nim na różne strony. Wypuściłem ciężko powietrze z płuc. Słońce zaczęło się robić czerwone... chmury na niebie zaczęły być różowo-fioletowe. Górskie powietrze przepełniał zapach suszonej trawy, oraz polnych ziół. Powoli na niebie zaczęły być wyraźne gwiazdy, i po chwili można było rozróżnić małą, i wielką niedźwiedzicę. Może bardziej znana nazwa: Mały i wielki wóz. Gdy zapadła całkowita ciemność, wzleciałem w powietrze, i zacząłem swój patrol. Zastępcy nie miałem, więc dobrze, że dzisiaj cały dzień spałem. Leciałem powoli... najwolniej jak się dało, wokół terenów watahy, zawsze po tym samym, dobrym, sprawdzonym szlaku. Wtapiałem się w mrok, przez co jakoś się żyło. Mniej więcej po godzinie... nadal działo się nic. Tak szczerze, to w nocy tylko od czasu do czasu widywałem jakiegoś potwora, włóczącego się koło terenów watahy. Tylko raz w ciągu mojego zawodu włączyłem alarm. Kiedy miała być czystka. Potwory zwykle bardzo łatwo można było odciągnąć jakimś zgniłym mięsem. W tym przypadku-też zadziałało. Mniej więcej tak zleciała mi moja praca. Odciąganie potworów od watahy.
PS: zaliczyłam opo? xD
PS: zaliczyłam opo? xD
Od Michia CD Mateo
Zamieszkać.
Te słowo wdarło się do mojej głowy szybciej niż zdążyłem zauważyć.
Mateo chciał, żebym zamieszkał na terenach jego watahy.
Chciał. To słowo klucz. W sumie to nic dziwnego. Zawsze wszystko sobie psuję. I innym. Ygh. Zawsze. Jestem beznadziejny. Stwarzam same problemy i...
Ogarnąłem się z tymi myślami kiedy zauważyłem, że w moich oczach zaczynają się zbierać łzy. Musiałem się opanować. Nie chciałem się rozklejać. Nie mogłem.
Może to właśnie moja pora na śmierć? Ten sposób w jaki ja mam umrzeć? Potwory. Zabiją mnie. Rozszarpią na kawałeczki, zjedzą i popiją krwią. Przed oczami stanął mi obraz wielkiego... ogromnego stwora. Miał kły umazane szkarłatną cieczą. Wielkie szpony. Byłem w jego paszczy. Wzdrygnąłem się. Może tak własnie zginę. Do tej pory nie brałem takiej wizji pod uwagę, ale... Ale może teraz...?
Nie, stop.
Nie będę już myślał o takich rzeczach!
Obojętnie co będę robił w życiu - będę żyć. Conajmniej trzydzieści księżyców. I nie dam się zabić przed tym czasem.
Słyszałeś Six?! Nie dołączę do ciebie! Może ty dołączysz do mnie?!
Pamiętasz to?
Pamiętasz tą piosenkę?
Nie śpiewałeś jej. Zawsze ją nuciłeś. Zawsze przed snem.
To była twoja kołysanka. Ostatnio ją usłyszałem wiesz? Stąd znam tekst. Słyszałem ją w śnie.
ONI mi ją śpiewali. Ciągle mi ją śpiewają. Za każdym razem...
Może ich widziałeś. Też nie żyją. Może się spotkaliście. Może nawet teraz ich widzisz.
Wiem, że wiesz o kogo mi chodzi.
Jeśli udajesz, że nie, to nie udawaj.
To jak jest braciszku?
Wiesz co znaczy ta piosenka?
Odpowiesz mi...?
Odpowiesz mi do cholery?!
O D P O W I E S Z ?!
Warknąłem sam na siebie.
Jestem głupi.
Głupi.
Głupi.
Głupi.
Debil.
.
Mateo najwyraźniej zdziwiony moim zachowaniem spojrzał na mnie jak na idiotę.
Nic dziwnego. Tak jest zawsze.
- Zróbmy tak. Zróbmy tak jak chcesz. Zrób ze mną cokolwiek chcesz.
Nie zważając na lekko zdziwione i pytające spojrzenie basiora ruszyłem do przodu.
Całe szczęście Mateo szybko mnie wyprzedził, bo nawet nie wiedziałem gdzie iść.
Przynajmniej obrałem dobry kierunek.
A ty braciszku? Którędy chodzisz?~
<Mateo?>
Te słowo wdarło się do mojej głowy szybciej niż zdążyłem zauważyć.
Mateo chciał, żebym zamieszkał na terenach jego watahy.
Chciał. To słowo klucz. W sumie to nic dziwnego. Zawsze wszystko sobie psuję. I innym. Ygh. Zawsze. Jestem beznadziejny. Stwarzam same problemy i...
Ogarnąłem się z tymi myślami kiedy zauważyłem, że w moich oczach zaczynają się zbierać łzy. Musiałem się opanować. Nie chciałem się rozklejać. Nie mogłem.
Może to właśnie moja pora na śmierć? Ten sposób w jaki ja mam umrzeć? Potwory. Zabiją mnie. Rozszarpią na kawałeczki, zjedzą i popiją krwią. Przed oczami stanął mi obraz wielkiego... ogromnego stwora. Miał kły umazane szkarłatną cieczą. Wielkie szpony. Byłem w jego paszczy. Wzdrygnąłem się. Może tak własnie zginę. Do tej pory nie brałem takiej wizji pod uwagę, ale... Ale może teraz...?
Nie, stop.
Nie będę już myślał o takich rzeczach!
Obojętnie co będę robił w życiu - będę żyć. Conajmniej trzydzieści księżyców. I nie dam się zabić przed tym czasem.
Słyszałeś Six?! Nie dołączę do ciebie! Może ty dołączysz do mnie?!
♪Mogliśmy trwać wiecznie
Mogliśmy, ale nie możemy.
Za błędy musieliśmy płacić
Ale my już nie płacimy.
Wierzyliśmy w cuda
Wierzyliśmy, lecz nie wierzymy.
Może nam się uda
Może, albo czas tracimy.
Uciekamy, wołamy
Tchu już brakuje
Biegniemy przez pola
Skaczemy przez strumień
Omijamy lasy
Szerokim łukiem
On tam już czeka
Już ostrzy pazury
Już cie wypatruje
Już patrzy z góry
Już swe kły szczerzy
Już cię odnalazł
Już tam podąża...
Nie będzie cię zaraz.~
Pamiętasz tą piosenkę?
Nie śpiewałeś jej. Zawsze ją nuciłeś. Zawsze przed snem.
To była twoja kołysanka. Ostatnio ją usłyszałem wiesz? Stąd znam tekst. Słyszałem ją w śnie.
ONI mi ją śpiewali. Ciągle mi ją śpiewają. Za każdym razem...
Może ich widziałeś. Też nie żyją. Może się spotkaliście. Może nawet teraz ich widzisz.
Wiem, że wiesz o kogo mi chodzi.
Jeśli udajesz, że nie, to nie udawaj.
To jak jest braciszku?
Wiesz co znaczy ta piosenka?
Odpowiesz mi...?
Odpowiesz mi do cholery?!
O D P O W I E S Z ?!
Warknąłem sam na siebie.
Jestem głupi.
Głupi.
Głupi.
Głupi.
Debil.
.
Mateo najwyraźniej zdziwiony moim zachowaniem spojrzał na mnie jak na idiotę.
Nic dziwnego. Tak jest zawsze.
- Zróbmy tak. Zróbmy tak jak chcesz. Zrób ze mną cokolwiek chcesz.
Nie zważając na lekko zdziwione i pytające spojrzenie basiora ruszyłem do przodu.
Całe szczęście Mateo szybko mnie wyprzedził, bo nawet nie wiedziałem gdzie iść.
Przynajmniej obrałem dobry kierunek.
A ty braciszku? Którędy chodzisz?~
<Mateo?>
Od Equela *
Patrzyłem ze znużeniem na to, jak Cassandra próbuje obmyślić plan polowania. Było duszno, parno, i mało znośnie. W pewnym sensie jak u Hadesa. Szczeniaki cieszyły się z wakacji, bardziej niż ktokolwiek z dorosłych. Może by sobie tak wziąć wolne, i razem z całą rodziną wyjechać na jakieś większe wakacje? Rose będzie to tego trudno namówić, ponieważ zaraz wyskoczy, że jest jedynym medykiem, i jak się coś stanie to nikt nie będzie mógł czegoś zrobić. A ja byłem wywoływaczem... Cassandry samej nie zostawię. Jednak ktoś mógłby się zająć tym na jakiś czas... prawda? Jest ktoś chyba, kto zna się na zielarstwie, a przed wydaniem prawa o obowiązkowym polowaniem dla łowców każdy sobie jakoś radził...
- A może by tak zaatakować od tej strony... wtedy będziemy mieć większe szanse na rozproszenie zwierzyny... - mruczała Cass
- Bardzo dobry pomysł! - zawołałem, chociaż nie za bardzo wiedziałem co moja towarzyszka mówiła. - A więc chodźmy.
- Czekaj. To nie takie proste. Wtedy większość może wpaść na tereny stworów mieszkających tutaj. To nie za bardzo ma sens.
- No to.. tradycyjnie? - samica popatrzyła na stadko jeleni pasących się w wysokich trawach obok ruin jakiegoś budynku.
- Spróbuj zagonić je w tamtą ścianę - mruknęła wskazując na mur, który szczerze powiedziawszy ledwo się trzymał.
- Mhm... spróbuję. - zeskoczyłem z kamienia pod drzewem, i okrążyłem szybkim krokiem stadko, po czym wyskoczyłem, płosząc je, i zaganiając w mur, gdyż nie było zaganiacza. Koniec polowania... poszedł całkiem dobrze. Jeden dorodny jeleń, bo o tej porze lepiej na sarny nie polować, kilka zajęcy i ryba. Jeden dzień pracy zaliczony... a teraz trza pomyśleć o wakacjach.
8.06.2018
Od Mateo CD Michia
Z błogiej ciemności zaczęły mnie dolatywać jakieś zapachy. Było mi wygodnie i nie chciałem tego zmieniać, ale mimo woli skupiłem się na odczuciach - okazały się aromatem ziół, od którego aż kręciło w nosie. Rozpoznanie zapachu miało też niestety skutki uboczne - a mianowicie wybudziło mnie ze słodkiego, regenerującego snu. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Zamiast skalnego sufitu swojego pokoju ujrzałem sklepienie z ziemi i drobnych kamyczków, upstrzone pękami suszących się roślin.
"Gdzie ja jestem? Co ja tu w ogóle robię!?" - zdążyłem wykrzyknąć w myślach, zanim dotarł do mnie radosny głos Rose. Wtedy jak za smagnięciem bicza przypomniałem sobie wszystkie wcześniejsze wydarzenia.
Obcy. Gdzie on jest?
Powoli wystawiłem głowę zza rogu. Wilk siedział tam i bynajmniej nie wyglądał, jakby miał zaraz zrobić coś złego. Raczej tak, jakby miał zaraz zasnąć. Przed nim stała Rose, ochoczo wskazując kolejne medykamenty, wyjaśniając ich działanie i zastosowania, w tej samej chwili mieszając coś w małym kociołku. Nie miałem pojęcia, jak udaje jej się robić tyle rzeczy na raz, a jednocześnie od samego słuchania jej powieki znów zaczęły mi ciążyć.
Przegoniłem narastające znudzenie, żeby coś powiedzieć, ale ona mnie uprzedziła.
- O, obudziłeś się! - Basior siedzący na środku wzdrygnął się i zamrugał.
- Emmm... Najwyraźniej. Nic mu nie jest? - zapytałem. Medyczka zaśmiała się.
- A czy kiedykolwiek było? Jest zdrów jak ryba, był jedynie zmęczony.
Z oczu wilka ciężko było cokolwiek wyczytać, jednak było pewne, że pomijanie go w rozmowie nie przypadło mu do gustu.
- Dobrze. A więc chodź... - Spojrzałem wyczekująco na basiora.
- Michio - dopowiedział, podnosząc się niechętnie. Michio? To brzmi jak... Cóż, Miś. Ciekawe, czy w dzieciństwie przezywali go Pluszak. Wyszliśmy z jaskini.
- Ja jestem... - chciałem się przedstawić, ale Michio mi przerwał.
- Tak, wiem. Mateo. Ona - ruchem głowy wskazał w głąb jaskini - już mi powiedziała. Mogę już sobie iść?
Prychnąłem.
- Żebyś się znowu doprowadził do takiego stanu i narobił mi problemów? Nie ma mowy. Idziemy prosto do Alfy.
Zdążyłem zrobić jeszcze parę kroków do przodu, zanim zdałem sobie sprawę, że basior już za mną nie podąża.
- Nigdzie nie pójdę - wywarczał. - Jeśli tak ci przeszkadzam, to dlaczego po prostu mnie nie przegonisz? Co ja miałbym chcieć tutaj robić!?
- Słuchaj - ledwo powstrzymałem się, żeby na niego nie wrzasnąć - jeśli cię pogonię, szybko znajdą cię inni. Może nie tak... pokojowo nastawieni. A jeśli nawet uda ci się uniknąć patrolu, te tereny są otoczone terytoriami potworów, których nawet sobie nie wyobrażasz. Więc jeśli nie chcesz skończyć w ciemnym rowie jako mielonka, to mógłbyś przestać się stawiać i być chociaż odrobinę wdzięcznym za to, że próbuję ci pomóc!
- Pomóc mi? - parsknął Michio. - Stawiając mnie przed twoją Alfą, żeby kazała mnie ukamieniować za naruszenie granic? Ale mi pomoc!
W tej chwili wszystko zrozumiałem. Miałem ochotę westchnąć głośno, ale się, jakimś cudem, powstrzymałem.
- Miałem zamiar ją zapytać, czy nie mógłbyś tu zamieszkać - wycedziłem cicho - ale teraz nie jestem już tego taki pewien.
<Michio?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)