9.06.2018

Od Iwona *

Słońce powoli i leniwie zbliżało się ku zachodowi. Przywykłem do tego, że moja rodzina nie żyje, a ja po długiej wędrówce, ogarnąłem to dopiero wtedy, gdy wszedłem do jaskini, a była tam pustka. Nieliczne ślady krwi, włamania... resztki desek. No a potem od Alphy. Da się przyzwyczaić do straty.. nie powiem że nie. Wiatr powiewał moim futrem, miotając nim na różne strony. Wypuściłem ciężko powietrze z płuc. Słońce zaczęło się robić czerwone... chmury na niebie zaczęły być różowo-fioletowe. Górskie powietrze przepełniał zapach suszonej trawy, oraz polnych ziół. Powoli na niebie zaczęły być wyraźne gwiazdy, i po chwili można było rozróżnić małą, i wielką niedźwiedzicę. Może bardziej znana nazwa: Mały i wielki wóz. Gdy zapadła całkowita ciemność, wzleciałem w powietrze, i zacząłem swój patrol. Zastępcy nie miałem, więc dobrze, że dzisiaj cały dzień spałem. Leciałem powoli... najwolniej jak się dało, wokół terenów watahy, zawsze po tym samym, dobrym, sprawdzonym szlaku. Wtapiałem się w mrok, przez co jakoś się żyło. Mniej więcej po godzinie... nadal działo się nic. Tak szczerze, to w nocy tylko od czasu do czasu widywałem jakiegoś potwora, włóczącego się koło terenów watahy. Tylko raz w ciągu mojego zawodu włączyłem alarm. Kiedy miała być czystka. Potwory zwykle bardzo łatwo można było odciągnąć jakimś zgniłym mięsem. W tym przypadku-też zadziałało. Mniej więcej tak zleciała mi moja praca. Odciąganie potworów od watahy.

PS: zaliczyłam opo? xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz