13.06.2018

Od Mateo CD Michia

W moje powieki uderzyło ostre światło poranka, wpadające do jaskini przez szczeliny w skale. Zamrugałem i odwróciłem głowę. Mój wzrok napotkał śpiącego jeszcze Michia. Pachniał... wodą? Musiał wyjść gdzieś w nocy, ale nie zamierzałem go o to pytać. Wystarczy już przeżyć - i mnie, i jemu. 
- Świs! - w pokoju pojawił się Bobslej. Przez chwilę spoglądał nieprzyjaźnie na śpiącego basiora, po czym takim samym spojrzeniem obdarzył mnie. "Co on tutaj robi?" - jego zirytowana postawa żądała wyjaśnień.
- A cicho, Bobsleju. Zaraz go tu nie będzie - oznajmiłem mu. Wywrócił oczami i zatrzasnął się w swoim piekarniku (długa historia).
Wracając do Michia, trzeba mu było znaleźć jakieś mieszkanie, bo co do tego, że tu nie zostanie, nie było żadnych wątpliwości. Najlepiej byłoby to zrobić teraz, bo ani trochę nie potrzebuję wpadającego mi do pokoju ojca z niemym pytaniem na pysku.
- Wstawaj - powiedziałem, szturchając wilka łapą - już rano.
Podskoczył tak gwałtownie, że o mało co nie dostałem zawału; chwilę zajęło mu zrozumienie, że to tylko ja. 
- Coś.. się stało? - zapytałem, kiedy już otrząsnąłem się z szoku po jego nagłej reakcji.
- Nie, nic, tylko... - wymamrotał, skupiając wzrok w jakimś nieokreślonym punkcie. Poczekałem chwilę, jednak szybko porzuciłem nadzieję na bycie świadkiem końca wypowiedzi.
- Cóż, obudziłem cię, bo powinieneś znaleźć sobie mieszkanie. Pomyślałem, że rano nie będzie jeszcze tak gorąco i będzie łatwiej iść... 
- Mhm. Więc chodźmy - odpowiedział szybko, jakby usilnie zastanawiając się nad czymś innym. Uniosłem pytająco jedną brew, ale w obliczu braku reakcji podniosłem się i ruszyłem do wyjścia z jaskini, a Michio za mną.
Temperatura faktycznie była przyjemna - powietrze nie zdążyło się nagrzać, a sucha ziemia nie parzyła łap. Spodziewałem się, że basior wykaże choć odrobinę zainteresowania nowym terenem, on jednak przez większość czasu wlepiał spojrzenie w podłoże. Kiedy w pewnym momencie z krzaków wyleciał spłoszony kos, wystraszył się go jak wystrzałów armatnich i krzykiem przeraził zapewne wszystkie inne ptaki w okolicy. Ogólnie wyglądał niezbyt dobrze; coś go wyraźnie poruszyło, ale co? Czy ma to jakiś związek z jego nocnym zniknięciem?
Po względnie niedługim czasie dotarliśmy do bardziej północnych terenów watahy, gdzie teren stawał się górzysty; miejsce to było znane z dużej ilości jaskiń. Miałem nadzieję, że znajdzie się jakaś odpowiednia dla Michia.
Kiedy wsadziłem nos do pierwszego otworu w skale, z początku nic się nie wydarzyło. W momencie, gdy stawiałem pierwsze kroki, ze środka dobiegło mnie jakby... dudnienie? Nadstawiłem uszu. Dźwięk był dziwaczny i starał się coraz głośniejszy, aż wreszcie...
- Aaa!! - wrzasnąłem, w panice odskakując do tyłu. W jednej chwili tunel cały wypełnił się furczącą, ruchliwą masą nietoperzych skrzydeł, która miała zamiar wydostać się na wolność. I się wydostała. Miałem wrażenie, że nawet słońce na chwilę zniknęło z mojego pola widzenia, dopóki grupa nie przerzedziła się i ostatni stwór nie opuścił wylotu, popiskując cicho.
Dysząc ciężko, obejrzałem się na basiora, na którego omal nie wpadłem. Tym razem - nie do wiary! - sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nic się nie stało. Stał, tak jak wcześniej, sprawiając wrażenie szczeniaka przy tablicy, starającego się rozwiązać w pamięci trudne równanie. Dopiero na widok mojego spojrzenia uniósł głowę.
- Coś się stało? 
Westchnąłem i pokręciłem przecząco łbem. Nadal trzeba było mu znaleźć lokum, a sam najwyraźniej nie zamierzał tego zrobić. Ostrożnie podszedłem więc do następnej jaskini, która sprawiała wrażenie bardziej przyjaznej. Po czujnym sprawdzeniu jej okazało się, że jest to zwyczajna, skalna grota - jeśli nie liczyć spływających gdzieniegdzie strumyczków przejrzystej wody i rosnących w szczelinach śmiesznych roślinek. Wydawała się w sumie całkiem niezła, a nawet te strumyczki nie rozlewały się na ziemi, tylko tajemniczym sposobem niknęły między kamieniami. Wyszedłem na zewnątrz.
- Czy tamta może być? - zapytałem. Basior wzdrygnął się.
- Co mówiłeś?
- Pytałem, czy myślisz, że tamta jaskinia będzie dobra - powtórzyłem. Michio jakby się ocknął i wolno podszedł do wejścia. Teoretycznie mogłem iść, bo w ogóle nie musiałem tu z nim przychodzić, ale zdawał się być jakiś nieobecny duchem, więc wolałem zaczekać, aż sam mnie 'zwolni'.
<Michio?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz