Siedziałem na małej "wysepce" po środku rzeki. Wodospad który istniał nieco dalej. Woda w ten upalny dzień miło schładzała moje łapy w niej zanurzone. Po niebie przeleciał ogromny drapieżny ptak, i zniknął gdzieś dalej. Po karku przeleciał mi znajomy, dziwny dreszcz. Szybko, lekko przeniosłem wzrok na drzewo, które znajdowało się nieco dalej. Obok niej unosił się czarny dym...
- Znowu... - mruknąłem do siebie. Duch patrzył na mnie swoimi czerwonymi, bezuczuciowymi oczyma. - Poszedł won! - krzyknąłem i skoczyłem na ziemię, strasząc zjawę, która zaraz po tym się rozwiała. Zdarzało się to coraz częściej, jednak jaka by nie była to dusza, nic mi nie robi. Wydaje się, że nawet nie mają takiego zamiaru. Raz mi nawet zadanie na zielarstwo zrobili. Mimo swoich zalet, mieli też minusy. Nie dało się mień ani grosza prywatności. Odwróciłem głowę, i omal nie rozniosło mi łap.
- Znowu ty? Przecież zniknąłeś! - zawołałem z pretensją w głosie.
< Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz