Na twardej posadzce malutkiej groty było okropnie twardo i niewygodnie- w dodatku mój towarzysz położył na mnie głowę; zanim zdążyłam zaprotestować, zasnął. Prychnęłam tylko cicho, wciąż mając w głowie tą jedn jedyną myśl- coś jest nie tak, coś się zmieniło.
Bardzo długo nie mogłam zasnąć, a gdy już mi się to udawało, budziłam się przez najmniejszy szmer pustynnego krzaczka przemierzającego pusty, suchy plac. Mój sen był niespokojny, nigdy nie było mi łatwo przyzwyczaić się do nowego miejsca, a w tym przypadku czułam się dodatkowo niezwykle niekomfortowo, ze względu na swoją pozycję i ogólnie sytuację, w jakiej się znajdowałam. Tak w zasadzie byłam bezdomna... Śmieszne.
Czarny basior leżący obok mnie nie ułatwiał sprawy. Było mi strasznie gorąco, a nie mogłam się ruszyć, nie tylko ze względu na rozmiary pomieszczenia - Mateo zarówno spał jak i leżał jak kamień.
W końcu jednak udało mi się zasnąć, niestety dopiero wtedy, gdy widziałam już powoli pojawiającą się poranną szarówkę... Ale się udało. Wprawdzie nie na długo, ale to i tak zawsze coś. A i tak podczas tego nietrwałego snu znów musiało mnie coś męczyć - i tym razem był to dość... nieprzyjemny koszmar.
Szłam pustą drogą, dookoła mnie czuć było nieprzyjemny zapach... stęchlizny? Niebo było szare, całe spowite chmurami, było ciepło i duszno, co dodatkowo potęgowało moc wszechobecnego odoru. Drzewa były martwe, na żadnym z nich nie było ani jednego, nawet najmniejszego listka, a ich kora była zszarzała i sucha jak wiór. Ścieżkę, którą szłam, spowijał pył, który z każdym moim krokiem wzbijał się w górę i wdzierał do nozdrzy. A najdziwniejsze było to, że nie napotkałam nikogo. Zupełnie nikogo, ani żywej duszy. Nagle zatrzymałam się i zaczęłam kaszleć. Kaszel stawał się coraz bardziej uciążliwy, przez co pył latał wszędzie i jeszcze bardziej się krztusiłam. Po dłuższej chwili bolesnego kaszlu poczułam w ustach metaliczny posmak i spływającą po pysku ciecz... krew?
Spływała coraz to większymi strumieniami, krople, spadając na ziemię, mieszały się z kurzem. Czerwony płyn uniemożliwiał mi oddychanie na spółkę z drobinami piachu.
Próbowałam krzyczeć, ale było to niewykonalne. Uklęknęłam. Czułam, że to moje ostatnie minuty. Zobaczyłam majaczącą kilkadziesiąt metrów przede mną, niewyraźną sylwetkę... Nie wiem, co to było, ale na pewno nie wilk. Miało ogon i dziób... Nigdy czegoś takiego nie widziałam... To mój oprawca?
Nagle otworzyłam oczy i z krzykiem gwałtownie drgnęłam. Mateo, obudzony pod wpływem mojego ruchu spojrzał na mnie pytająco.
<nareszcie odpisałam, heh. NIE UMIEM FORMA. ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz