Nie...
Tylko nie to...
Tylko nie on!
Tylko nie Diabolo...
Czemu...
Czemu oni go zabili...
Przecież im zależy na mnie...
[Kilka minut wcześniej]
Wleciałam do jaskini, jak jakieś tornado. Od razu rzuciłam się w stronę posłania mojego czarnego kotolota.
Odetchnęłam cicho, widząc, że w nim jest. Sprawdziłam łapą jego puls... I moje serce się zatrzymało... Prawda dotarła do mnie dopiero po chwili... Nie żyje...
Mój biedny przyjaciel...
Mój jedyny bliski...
Dopadli go...
[Wracamy do teraźniejszości]
Przez kilka godzin płakałam przy martwym kocie, którego skrzydła wyglądały teraz, jakby się wpadł do jeziora... Nie mogłam zrozumieć, że... On już nie wróci... Nie zamiauczy mi przy uszach... Nie trzepnie mnie przypadkowo tymi czarnymi, dodatkowymi kończynami...
Najpierw rodzina... Disp... A teraz on... A następna będę ja...
***
Ze smutkiem wybiegłam z mojej jaskini. Moje maleństwo tam zostało... Nic się nie dało zrobić...
Wybiegłam z zamkniętymi oczami, z których wciąż leciały łzy, z rodzinnych terenów...
***
Po pewnym czasie weszłam na jakieś inne, kolejne tereny. Szłam po nich dość długo, ale nikogo nie spotkałam. I bardzo dobrze.
Ledwo tak pomyślałam, a przed moim nosem wyrósł jakiś czarny basior. Warknęłam, a ten się odwrócił.
- Kim jesteś...
- Jesteś, chyba na terenach Watahy Mrocznych Skrzydeł - burknął
- Kto jest alfą?
- Lil, czy tam jej matka. Z resztą, to jest dosyć pokręcone.
- A ty jesteś...? - zapytałam, przechylając głowę
- Anakin. A ty? - zapytał.
- Haze- oprawiłam niebieskie pasmo włosów, które opadło mi na oczy. Zdążyłam się ogarnąć, w końcu biegłam prawie miesiąc. Przy okazji, przestałam się bać basiorów. I niektórych, innych rzeczy. Ale lęk przed zamkniętymi przestrzeniami został.
< Ana? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz