Wadera krzyknęła, jakby wszystkie ciemne moce rżnęły jej wnętrzności od środka żywym ogniem. Cholera... miała sen. Rayla, jej towarzyszka zaalarmowana jej krzykiem zerwała się i pierwsze warknięcie skierowała na mnie, myśląc, że to ja jestem przyczyną zmartwień Shiry.
Uspokój się gigantyczny kocie- mruknąłem w myślach. Wstałem, minąłem warczącą Raylę i podszedłem do Shiry.
- Wszystko w porządku?- zapytałem waderę, ale nie mogłem uporządkować myśli przez ciągłe ględzenie Rayli, ale po chwili się uspokoiła.
Shira spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Nie, wszystko w porządku, ale miałam dziwny i straszny sen.
- Jaki? Chętnie posłucha,
- Nie, nie może nie- odparła i cofnęła się do swojej towarzyszki. Ok, to było dziwne.
Wadera rozpostarła skrzydła na możliwą długość, po czym je znowu zwinęła i ułożyła się znów obok tygrysicy. To może ja nie będę przeszkadzać. Wyściubiłem nos poza kryjówkę.
Deszcz przestał padać, pozostawiając po sobie dobrze odczuwalny i doskonale widoczny ślad. Sierść aż mokła, gdy ocierałem się o mokre fragmenty krzewów. Długa trawa moczyła moją klatkę piersiową. Niebo było zasłane białym puchem, a bure chmury zmierzały już na zachód.
- Tak, masz rację, zmykaj stąd- rzuciłem ponurym monologiem, gdy spojrzałem na oddalające się bure chmury.
Udałem się na wschód... a potem? Hmmm dalej to się okaże.
Ciekaw byłem już tylko, co robi nasza kochana Shira ze swoją jakże przemiłą Raylą.
<Shira?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz