16.06.2019

Od Kalego CD. Haraczki

Czułem się lepiej z krwią, zlepiającą moje futro. Wszystkie problemy, wszystkie myśli zostawały głęboko we mnie, nie mogąc się wydostać. Lubiłem to? Oh, nie koniecznie. Było to jednak o wiele łatwiejsze niż wyrzucanie wszystkiego z siebie i myślenie o tym. Lubiłem mordować. Lubiłem czuć się ważniejszy. Lubiłem czuć się groźniejszy i uwielbiałem ten strach w oczach moich ofiar. Kochałem tę władzę i to uczucie, kiedy zwierzyna już bez szans na przeżycie miota się pode mną, próbując bezcelowo uciekać. Czasami zostawiałem już umierające i wystarczająco skrzywdzone, by dobiły się same. Patrzenie, jak krzywdzą się, dodatkowo próbując wstać, było komiczne. Jednak nie dzisiaj. Sarnę, którą złapałem, rozszarpałem tak brutalnie, jak tylko umiałem.
Podejrzewałem przez chwilę, że wkurzyłem się na tyle, by osiągnąć 'red alert', ale co miałoby mnie tak wkurzyć? Zresztą nieważne. Nie czułem się jak na 'red'. Nie panikowałem. Byłem świadomy swoich przemyśleń.

Nic nie stało w ogniu.

Przedzierałem się przez krzaki. Skrzywiłem się lekko, gdy otarłem się o ostrzejszą gałąź. Pokręciłem głową, zastanawiając się, która może być godzina. Po chwili zrezygnowałem z wszelkich prób dostrzeżenia ułożenia księżyca czy też już słońca w tym gąszczu. Walona wiosna.
Nie ważne. Wracam do siebie.
Wylazłem z krzaków, przez które musiałem się przedrzeć, by trafić szybciej na utartą ścieżkę.
Zatrzymałem się, próbując przypomnieć sobie, z której strony przylazłem albo chociaż, gdzie tu jest jakaś woda. Krew zaczynała zasychać, a to źle robiło na futro. Trudno to potem zmyć. Chociaż raczej się przyzwyczaiłem, ale to i tak niezłe uniedogodnienie.
Księżyc błysnął wysoko na niebie, gdy las okazał się nie być taki gęsty w swojej zachodniej części. Powietrze było rześkie i pobudzające.
Warknąłem pod nosem. Wszystko tak prowokująco ze sobą nie współgrało. W nocy powinno chcieć się spać. Chociaż może jednak był ranek?

- Kaliś!?

Mówiłem coś o „irytującym niewspółgraniu"?

Nadawczyni tych słów była jedną wielką sprzecznością, która tą sprzeczność zasiewała i we mnie. Nie lubiłem tego, ale czułem, że nie dam rady samodzielnie temu zapobiec. Z jednej strony chciałem, a z drugiej cholernie nie chciałem niczego zmieniać. Wolałem mieć zrytą banię co dzień do końca życia, niż teraz odpuścić znajomość z Panią Doktor. Szczególnie że czułem się już lepiej. Ciekawe, czy ona też, bo po jej tonie wnioskuję, że nie bardzo chce mnie widzieć. A może chce? Jestem beznadziejny w odczytywaniu takich rzeczy.

- Bry- mruknąłem cicho. Nie wiedziałem, czy postawić na ranek, czy raczej wieczór, więc pozostawiłem tę formę przywitania tak, jak była. Szczurzyca stała jak wryta.

- Bry, bry!- prychnęła w końcu, przedrzeźniając mnie.- Jak ty wyglądasz!?- Przerwała chwilę ciszy, która zaraz wykiełkowała na nowo.

Krew zasychała na mojej sierści powoli, ale skutecznie. Trzeba było jak najszybciej się tego pozbyć. Patrzyłem na szczurzycę, która podchodziła do mnie, zachowując, potrzebny do ciul wie czego, dystans.

- Miałem właśnie się ogarniać- mruknąłem cicho.- To... do zobaczenia?

- Chyba ci się w łebku przewróciło, Kaliś.

... Chyba te częste utraty przytomności źle mi robią na mózg.

- Słucham?

<Haraczka?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz