19.06.2019

Od Jasmine ,, Fioletowy odcień światła"


Powietrze nasycone zapachem siana, ciepła i wakacyjnego okresu zdawało się przenikać całe moje ciało. Upał mi nie przeszkadzał, kochałam takie dni. Dni, przez które można się rozpłynąć i nic nie robić. Zadowolona z przyjemnego, ciepłego wiatru położyłam się na zacienionej ziemi pod szumiącym drzewem. Był ranek, więc ptaki które zazwyczaj w nocy nie dawały o sobie znać, teraz oznajmiały głośno swoją obecność. Wpatrzyłam się w prawie nie naruszoną taflę wody jeziora, obok którego byłam. Przede mną rozciągały się zarysy gór, i naświetlona polana przepełniona ziołami. Dookoła las.... tylko ta samotna grupka drzew pod którą leżałam wydawała się być odosobniona, zaprzyjaźniona z tą rozpaloną łąką. Po jakimś czasie poczułam pod futrem nieco chłodniejszy wiatr. Czyżbym przysnęła? Podniosłam głowę do góry. Moje oczy napotkały chmury burzowe. Po tylu upalnych dniach mogłam się spodziewać takiego obrotu akcji, ale czemu akurat teraz? Westchnęłam zamykając oczy i wstając. Do jaskini mam trochę daleko, ale chyba zdążę. Wiatr zaczął się nasilać. Nie boję się deszczu, wręcz przeciwnie. Mokra sierść od letniego deszczyku jest dla mnie wręcz wybawieniem. Boli mnie natomiast to, że grzmi. Jesteśmy w lesie, tutaj wszystko może się zdarzyć. Pożar, spalone drzewa, porażenie prądem. Przyśpieszyłam kroku, jednak gdy tylko przeszłam nieco dalej musiałam zrobić szybki unik, gdyż obok mojej głowy przemknął kamień wielkości pięści. Zamiast gradu będzie kamieniowanie? Po chwili szoku poznałam przyczynę tego ataku. Nieco dalej, pośród mchu przechadzał się samiec, o wiele większy ode mnie. Miał ciemne umaszczenie, i pierwsze co rzuciło się w oczy to.... no właśnie. Jego gałki oczne. Nie powiem, wyglądał demonicznie. Oprócz tego dało się wyczuć od niego chłód, mimo gorącego dnia. Samiec wyglądał na zdenerwowanego. Chodził w kółko wyżywając się na wszelkiej roślinności, oprócz deptania jej i wyrywania to jeszcze pod wpływem dotknięcia jej przez łapy, roślinność stawała się jakby spalona od nadmiaru słońca.
- Em...dzień dobry! Przepraszam ale.... - basior odwrócił się do mnie gwałtownie, powstrzymując łapę przed kopnięciem kolejnego kamienia. Nie zrażona jego zdenerwowanym, ale lekko zaskoczonym wzrokiem kontynuowałam - Nie bezpiecznie jest się tak kręcić o tej porze! Powinien pan się gdzieś schować przed burzą. - powiedziałam stanowczo.
- Pf, lekki wietrzyk i wyładowania elektryczności siły nawet nie wartej uwagi. Co mi to może zrobić? Bo chyba nie poszkodować - mruknął kpiąco.
- Poza tym powinieneś uważać, gdzie kopiesz kamienie. Mogłeś kogoś trafić! - powiedziałam przypominając sobie wcześniejszą próbę uśmiercenia mnie. Basior przez chwilę się naburmuszył, jakbym powiedziała coś obraźliwego, ale o chwili wziął głęboki oddech, ścisnął oczy i jego mięśnie się jakby rozluźniły. Ciekawy sposób na opanowanie emocji.
- Idź już bo zmokniesz - mruknął patrząc nie na mnie, tylko gdzieś w bok. Podeszłam do niego, żeby przejść obok w stronę jaskini. Mam do niej jakieś dwa kilometry, a chmury były prawie nad moimi plecami.
- Jesteś nowy? - Nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż chmury nad nami postanowiły pójść na całość. Rozległ się grzmot, przez który położyłam po sobie uszy i powiedziawszy szybkie ,,Pa" pognałam w stronę jaskini, zostawiając za sobą dziwnego osobnika patrzącego w niebo, z dziwnym uśmiechem. Dziwne są na tej ziemi osobniki nie powiem. Deszcz złapał mnie w połowie drogi, więc mój bieg na nic się zdał. Zwolniłam kroku do takiego typowego spacerowego, i pozwoliłam żeby zacinający deszcz moczył moje futro. O wiele bardziej obawiałam się burzy, jednak wolałam podczas niej nie biegać. Pod koniec, gdy wreszcie dotarłam do domu moje łapy były całe w trawie i błocie, przez co musiałam je sobie obmyć. Otrzepałam się z wody, patrząc przez otwór do groty na gwałtowny taniec deszczu, który miał się szybko nie skończyć.
Odwróciłam się z zamiarem przygotowania czegoś do roboty na dłuższy okres czasu. Może zrobiłabym herbatę? Chyba zostało kilka saszetek. Trzeba będzie pójść kupić więcej. Nie teraz. Po burzy. Jeszcze życie mi miłe. Wkroczyłam do części, w której znajdowało się mini palenisko. Rozpaliłam ogień i zaczęłam gotować wodę. Stałam chwilę przy płomieniach, susząc swoje zmoczone deszczem futro, ale zaraz trzeba było przygotować herbatę. Odwróciłam się na pięcie (tak się da?) i pomaszerowałam bo kubek z przygotowaną w środku mieszanką liści i suszonych owoców. Mój mózg nie był przygotowany na wyłaniającą się z cienia postać, która ociekająca wodą pojawiła się tuż przed moim pyskiem. Przez chwilę miałam laga mózgu, po czym pisnęłam jak głupia odskakując do tyłu, przy okazji wpadajac w poślizg i lądując na tylnej części ciała. Napastnik gdy tylko zobaczył moją reakcję zaczął się dusić ze śmiechu, powodując iż kałuża na kamiennej podłodze robiła się większa. Dopiero po chwili ogarnęłam że go już gdzieś widziałam
- Ładnie tak napadać kogoś w czyimś domu? - spytałam upominalsko. Czułam się jakbym karciła jakieś dziecko. Samiec uśmiechnął się krzywo ale jednocześnie nie było w tym cienia wrogości. Wstałam otrzepując się.
- Śledziłeś mnie? - basior nic nie odpowiedział, tylko mnie ominął i usiadł przy ognisku. Zmarszczyłam brwi podążając za nim wzrokiem.
- Swoją jaskinię miałeś za daleko? Może herbaty? - na te pytania też nie dostałam odpowiedzi. Już lekko poirytowana zadałam ostatnie pytanie
- A mogę chociaż wiedzieć jak się nazywasz? - Czekałam chwilę ale ten znowu nic nie powiedział. Mruknęłam tylko pod nosem zła na nieznajomego. Już się odwracałam by iść po tą nieszczęsną herbatę, gdy zatrzymał mnie głos mówiący...
- Seikatsu. - zatrzymałam się by na niego popatrzeć - tak mam na imię - dokończył zdanie z niebywałą lekkością, i znowu spojrzał na niebo ukryte pod skalną kopułą. Zdaje mi się że trafiam na samych dziwnych osobników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz