Biegłam. Nic i nikt nie mógł mnie zatrzymać. Musiałam uciekać, uciekać szybciej niż kiedykolwiek. Za sobą słyszałam głośne powarkiwania, trzaski łamanych gałęzi, huk wydobywający się z metalowych rur, które dzierżyli w dłoniach ludzie. Doganiali mnie. Starałam się używać swojej mocy lewitowania by szybciej odpychać się od podłoża, ale kluczyłam wśród drzew i co chwila potykałam się o pniaki czy wystające korzenie. Nie miałam pojęcia, ile jeszcze wytrzymam. W pewnej chwili usłyszałam krzyk, który zmroził mi krew w żyłach. Głos mojej siostry huczał mi w czaszce, gdy oglądałam się do tyłu, by potwierdzić, iż tam jest. Była. Złapana przez człowieka, z zakrwawioną głową… W tym momencie uderzyłam w drzewo. I się obudziłam.
Serce waliło mi w klatce piersiowej dziesięć razy szybciej niż zazwyczaj. Całe moje ciało przechodziły fale nieprzyjemnego mrowienia, jakby oblazły mnie mrówki. Podniosłam się po chwili dziwnie obolała. Dawno nie miałam koszmarów, ale ten był bardzo znajomy. Przez fakt, iż ponad rok uciekałyśmy z siostrą przed ludźmi, którzy omal nas nie zabili, przez jej opowieść o tej okropnej nocy, której nie pamiętam, a mimo to wydaje się być niezwykle żywa i barwna, gdy o niej myślę, przez to wszystko, co nas spotkało w każdym moim koszmarze są albo ludzie, albo moja umierająca siostra. Dziś było i to, i to. Nieźle.
Skierowałam się do jaskini Misi, ale jej tam nie było. Zdziwiłam się, że tak wcześnie gdzieś wyszła, ale z drugiej strony wiedziałam, gdzie poszła. Upiera się, by dalej przynosić mi jedzenie. Nawet jeśli zostałam zaganiaczką, co teoretycznie oznacza, iż to ja powinnam łapać jedzenie dla niej. Cóż, z moją siostrą często w zdania trzeba było wplatać słowo „teoretyczne”.
Postanowiłam trochę pobiegać z rana i być może złapać coś na śniadanie. Ruszyłam z jaskini żwawym krokiem i skierowałam się w stronę terenów łownych. Słońce zaczynało już przygrzewać, zapowiadał się kolejny upalny dzień. O dziwo nie spotkałam nikogo po drodze, choć wydawało mi się, że przecież powinnam kogoś minąć póki jeszcze nie jest tak gorąco. Nie natrafiłam na żadne ciekawsze zwierzę prócz zająca, ale zadowoliłam się nim w pełni. Był tłusty i całkiem duży, w sam raz na śniadanie. Po posiłku poleżałam chwilę, po czym postanowiłam poruszać się i urządziłam sobie gonitwę między trawami. Dotarłam do małego jeziorka otoczonego dużymi kamieniami. Postanowiłam ochłodzić się w nim nieco, jednak nie znając głębokości wytworzyłam kilka kuli wodnych i przy ich pomocy ochłodziłam nieco futro. Po tych zabiegach położyłam się na jednym z ogromnych kamieni i przymknęłam oczy. Generalnie nie lubię odpoczywać w ciągu dnia, czy leniuchować, ale w taki skwar ciężko skupić się na czymkolwiek sensownym. Miałam ochotę wywalić jęzor na wierzch i po prostu zapomnieć o wszystkim. Rozmyślałam też nad tym, że w tak teoretycznie idealnym miejscu do spędzenia upalnego dnia nie ma nikogo. Albo to pech, albo moja siostra wystraszyła wszystkich potencjalnych rozmówców w strachu o moje życie. Ehh, ciężko jest mieć nadopiekuńcze rodzeństwo.
Słońce zaczynało już naprawdę palić, dziwiłam się, że jeziorko jeszcze nie wyparowało. Zeskoczyłam z kamienia i ukryłam się pod nim, ponownie też ochłodziłam się przy pomocy wodnych kulek. „Teraz to już na pewno nie zobaczę, czy ktoś tu będzie przechodził” przemknęło mi przez głowę. Jednak mimo swoich marnych szans na dojrzenie kogokolwiek niedługo później usłyszałam ciche kroki i ciężki oddech. Oho, ktoś w końcu przybył! Wygrzebałam się spod głazu i ujrzałam samotnego wilka. Zanim jeszcze podszedł do mnie, przedstawiłam się:
- Witaj, jestem Asteria. Niedawno dołączyłam z siostrą do watahy. - uśmiechnęłam się jak najbardziej przyjaźnie mogłam.
<Ktoś?... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz