26.06.2019

Od Artemisii c.d Tobias

Gdy spadaliśmy, zastanawiałam się nad tym, czy nie zrobić wokół nas kuli lodu, ale finalnie stwierdziłam, że wtedy upadek może okazać się jeszcze gorszy, niż na owo nieznane podłoże, do którego się zbliżaliśmy. Nie wiedząc zbytnio, co mogę poradzić na tą straszną sytuację spadałam, a po kilkunastu sekundach rozległ się huk i poczułam, że odbijam się od ciała basiora. Niestety towarzyszyło temu nieprzyjemne i niezwykle głośne chrupnięcie. Poczułam, jakby połamały mi się żebra, a już na pewno były mocno pogruchotane. Z Tobiasem jednak było znacznie gorzej, jego oddech na kilka długich chwil zamarł, a potem zaczął strasznie charczeć i pluć krwią. Przeraziłam się, ale jednocześnie wiedziałam, że to, co się teraz liczy to chłodna logika i opanowanie, a także czas. Musieliśmy się stąd wydostać jak najprędzej, potrzebowaliśmy pomocy. Z Tobiasem było bardzo źle, możliwe, że miał wiele złamań, a nawet wewnętrzny krwotok. Ze mną było lepiej, ale w dalszym ciągu czułam się potwornie, ból w klatce piersiowej cały czas się nasilał. To cud, że w ogóle przeżyliśmy ten upadek, jednak trzeba było również zadbać, byśmy przeżyli więcej, niż kilka minut czy godzin po nim.
Zdołałam zczołgać się z ciała basiora i rozejrzeć nieco po otaczającym nas terenie. Sytuacja generalnie miała się beznadziejnie, albo i gorzej. Trafiliśmy to tak niefortunnie uformowanej wyrwy skalnej, że najbliższe kamienie czy korzenie, po których można by się wspiąć były zdecydowanie poza naszym zasięgiem. A już na pewno były poza naszym zasięgiem w takim stanie, w jakim byliśmy. Tobias pojękiwał cicho i bardzo słabo, gdy całkiem wykrzywiona odwróciłam się do niego i przedstawiłam naszą sytuację:
- Nie wiem, czy uda nam się stąd wydostać. Wiesz może, czy damy radę skontaktować się z kimś? - mówiłam z wielkim trudem otwierając pyszczek i starając się odpierać ból. Tobias jednak nie był w stanie mi odpowiedzieć. Wyglądał, jakby miał stracić przytomność. Panika zaczynała ogarniać moje ciało niczym ów ból, musiałam jednak za wszelką cenę myśleć, jakby tu nas wydostać. Kamienne ściany naszego swoistego więzienia działały na mnie przytłaczająco, pogarszając tylko strach. Musiałam zamknąć oczy, by uspokoić szalejące myśli. By uspokoić siebie, bo inaczej długo nie wytrzymałabym z moimi emocjami i mogłabym… wybuchnąć. No właśnie, wybuchnąć! Jeżeli ktokolwiek miałby zauważyć coś dziwnego, to może ogromne wyładowanie elektryczne w środku lasu ich do tego zmusi! Tylko, czy to nie spowoduje pożaru? Czy ktokolwiek w ogóle pokusi się o przyjście tu i sprawdzenie, o co chodzi?.. Co jeśli jesteśmy zbyt daleko od watahy? Albo jeśli ktoś tu przyjdzie, ale nas nie zauważy, bo oboje stracimy przytomność? Tyle rzeczy, które mogą pójść nie tak… Jednak nie mogłam nic poradzić na swoje emocje. Czułam zbyt duży strach, by nie pobudzało to wybuchu, który i tak przecież zbliżał się ostatnio. Lepiej zrobić to kontrolowanie, niż kompletnie bez żadnej świadomości, np. gdybym straciła przytomność. Zdałam sobie sprawę, że muszę ochronić Tobiasa. Przekręciłam się bardziej w jego stronę i spróbowałam wstać. Nie przyszło mi to łatwo, ale w końcu się udało. Zauważyłam, iż prawdopodobnie nie był już świadomy tego, co się wokół niego działo. Miałam więc coraz mniej czasu. Skupiłam resztki sił, jakie mi zostały i wyczarowałam lodową kulę wokół niego. Taka bariera już nieraz okazywała się skuteczna, gdyż mogłam tę kulę kontrolować pod względem przyjmowania prądu czy błyskawic. Pytanie, czy tym razem z tak miernymi siłami również mi się to uda? Nie miałam jednakże zbyt dużego wyboru. Głowa bolała mnie coraz bardziej, a iskry na łapach czy znakach na moim ciele były coraz jaśniejsze i sięgały dużo dalej niż normalnie. Zbliżał się wybuch, czy tego chciałam czy też nie.
Spróbowałam stanąć mocniej na łapach, cały czas usilnie kontrolując lodowe półkole, pod którym leżał basior. I wypuściłam pierwszą iskrę. Reszta poszła za nią w ślady i już po chwili całą dziurę, w której się znajdowaliśmy wypełniło niezwykle jasne światło. Błyskawice otaczały mnie i Tobiasa, pełzły po moim ciele i lodowej barierze, strzelały w niebo. Ale też i skupiały się na ścianach naszego więziennego dołu, jakby próbując go rozsadzić od środka. Nie wiedziałam, czy to dobrze czy źle. Zaczęły spadać pierwsze kamienie. Jeden z nich leciał prosto na mnie jednak skupiłam większość swojej energii na tym, by go rozsadzić i zmienił się w mnóstwo pyłu, który zaczął krążyć pośród białego światła, którym raziły błyskawice. Słysząc jak ziemia i skały wokoło nas się rozpadają byłam po części uradowana, ale także przerażona bardziej niż poprzednio. A co jeśli jakiś wielki odłamek spadnie prosto na nas? Traciłam pole widzenia coraz bardziej, po części przez coraz to większe natężenie światła wydobywające się ze mnie, a po części przez większą ilość pyłu unoszącego się w powietrzu, powstałego przez niszczenie coraz to większej ilości kamieni. Wszystko to tworzyło przerażający, ale też po części piękny widok. Przerażająco piękny.
Kiedy błyskawice zaczęły zmieniać kolor na niebieski, wiedziałam, że nadchodzi koniec mojego wyładowania. Większość pyłu opadła na tyle, że mogłam się zorientować mniej więcej w całej sytuacji. Nasz dół stał się dużo większy i trochę przypominał krater. Gdyby udało mi się skierować moc na jedną ze stron, wtedy może stworzyłaby się droga, która umożliwiłaby nam wydostanie się z tej przeklętej pułapki. Nie wiedziałam ile jeszcze wybuch będzie trwał, ani jak długo ja sama wytrzymam to męczące wyrzucanie z siebie energii jednocześnie utrzymując lodową osłonę i starając się niszczyć niebezpieczne kamienie. Wiedziałam jednak, że niebieskie błyskawice oznaczają najwięcej mocy i miałam zamiar wykorzystać ten fakt, by spróbować nas ocalić.
Mimo wielkiego zmęczenia zmusiłam się do nasilenia błyskawic i zmienienia toru ich biegu. Nie było to proste, iście gargantuicznym wysiłkiem okazało się przesunięcie ich odrobinę. Byłam jednak zdeterminowana, by przesunąć je, choćby miało to być centymetr po centymetrze. Ale nie miałam aż tyle czasu. Coraz więcej energii musiałam włożyć również w utrzymaniu ich wielkości i siły, co oznaczało, iż coraz mniej mogłam jej włożyć w utrzymanie lodowej kopuły nad nieprzytomnym Tobiasem. Byłam przerażona. Musiałam zdobywać się na coraz to większy wysiłek, a byłam dużo słabsza, niż zazwyczaj. Kontrola tego wszystkiego opanowała mój umysł tak bardzo, że aż sama zapomniałam o swoim bólu. Jeśli miałam paść wyczerpana, to musiałam wpierw osiągnąć swój cel. Potem mogłam już padać. Znajdując w sobie ostatki energii i myśląc o siostrze, którą muszę się opiekować ryknęłam i prawie całą swoją energią skierowałam powoli znikające już błyskawice na jedną stronę kamiennej ściany. Kamienie zaczęły spadać w naszą stronę, a ja nie miałam już siły, żeby je hamować. Jeden z, na szczęście, mniejszych spadł na lodową kopułę, a ja nie miałam już sił, by ją wspomóc, więc pękła i rozbiła się na drobne kawałki. Tobiasowi nic się przez to nie stało, był jedynie przysypany lekko lodowym pyłem. Leciało na nas jeszcze trochę kamieni, więc niewiele myśląc padłam na niego, by żaden w niego nie uderzył. Mógłby tego nie przeżyć. Ledwo widziałam już z wyczerpania, jak leciał na mnie jeden z kamieni. Będąc na skraju wycieńczenia i omdlenia przyjęłam cios na plecy i kompletnie straciłam przytomność.
<Tobias? Ktoś nas ocali?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz