– Nie widzisz tego?! – spytałem, próbując nie patrzeć w kierunku jaskini.
– Nie – zaprzeczyła takim tonem, jakbym to ja postradał wszystkie zmysły.
– Nie ma tam nic? – Przez myśl przeszło mi, że może to coś już się uspokoiło.
Wadera spojrzała jeszcze raz w kierunku sierocińca.
– Nic a nic, jaskinia stoi tak jak stała.
– Napra… – Odwróciłem łeb w stronę miejsca zamieszkania.
Podskoczyłem z przerażenia wydając z siebie przyduszony pisk. Położyłem uszy jeżąc się jeszcze bardziej, niż byłem najeżony wcześniej. Jak najprędzej mogłem, schowałem się za waderką.
– Vespre! – burknęła oburzona, chcąc odsunąć się ode mnie.
– A-ale to tam dalej jest! – kwiknąłem, wsadzając pysk w bok jej ciała.
– Co tam jest?
– To coś! – Nie potrafiłem opisać tego, co przed chwilą zobaczyłem.
– Przecież nic tam nie ma. – A ta dalej upierała się przy swoim.
Futro wadery w mgnieniu oka stało się zimne, tak jakby w błyskawicznym tempie z jej ciała uleciało całe ciepło. Odkleiłem pysk od jej boku patrząc się na nią pytającym, lekko przestraszonym spojrzeniem.
– Vespre? – zapytała chyba lekko zaniepokojona.
Otworzyłem oczy szerzej, widząc jak futro Tsumi zaczyna odpadać, jakby ktoś właśnie golił je maszynką. Goła skóra zaczęła zielenieć, by w końcu stać się smoliście czarna i tak jak śluz ściec po szkielecie waderki. Gałki oczne porosły licznymi guzkami, które w mgnieniu oka stały się niewyobrażalnie wielkie. Tak wielkie, że błona trzymająco oko razem rozprysła się jak bańka mydlana. Na trawę spadły żółto-pomarańczowe, liczne kamienie, okryte lekko białą cieczą, pozostałością po oczach młodej alfy. Kamyczki dalej rozrastały się w zatrważającym tempie. Kości stały się jedynie sypką mączką kostną, która zaczęła rozpuszczać się w brei która jeszcze chwilę temu była wnętrznościami mojej znajomej.
Strach był tak silny, że nie pozwolił mi się ruszyć przez pierwsze chwile śmierci Tsumi. Dopiero w momencie, kiedy krwisto-biała maź zaczęła bulgotać i rosnąć, przybierając tylko sobie znany kształt, moje nogi same z siebie zaczęły biec w nie wiadomą stronę, byle tylko jak najdalej od zwłok waderki. Potykałem się raz za razem o swoje łapy, zdające się być z rozciągliwej gumy. Kolory rozmazywały mi się przed oczami, zdawało mi się że trawa zaczęła być fioletowa, a ja sam zacząłem zmieniać kolor sierści.
Nabierałem powietrza coraz łapczywiej, nie zdając sobie sprawy, że nie jest to już zwykłe dyszenie podczas biegu. Każdemu wydechowi towarzyszył głośny świst. Czułem, jakbym w gardle miał miliony małych kamieni, uciskających boleśnie moją krtań i nie pozwalającą mi swobodnie oddychać. Potknąłem się o wystający konar, lądując twardym lądowaniem w błocie. Sapałem coraz ciężej, tak jakby moje płuca w błyskawicznym tempie zmniejszyły się parukrotnie. Ale jakie płuca? Czy ten ból w klatce piersiowej nie jest przypadkiem po tym, jak ta fioletowo biała postać stojąca tuż nade mną, otworzyła moją klatkę piersiową wywalając wszystkie moje wnętrzności na zewnątrz. Przecież widzę, na tej gałęzi wisi moje jelito!
<Tsumi? Chyba mu się oszalało>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz