Noc minęła basiorowi spokojnie. Żadnego deszczu spadającego mu na grzbiet czy łeb, żadnego wiatru rozgarniającego jego grube futro - po prostu cudowny spokój i cisza. Ichabod wziął głęboki wdech porannego powietrza, po czym wypuścił je nosem z cichym świstem. Powoli wstał, rozciągając po kolei każdą kończynę i grzbiet, ziewając szeroko. Basior szybkim ruchem strzepnął z siebie osiadły na nim w czasie snu kurz, a ziewnąwszy ostatni raz, oblizał pysk i ruszył do wyjścia z jaskini. Słońce zawędrowało na jego nos, łaskocząc go przy tym ciepłymi promyczkami. Powinien iść coś upolować? W końcu skoro jest się łowcą w watasze to przydałoby się zebrać grupę i iść uzupełnić zapasy. Ichabod w końcu wylazł ze swojej jaskini i postanowił poszukać reszty zespołu od polowania. Widział ich już na początku, gdy dopiero dołączał do watahy, jednak nie wyłapał porządnie ich imion. Przynajmniej wyczucie ich nie powinno być trudne. Z drugiej strony Ichabodowi nie podobało się to, że nie ma w watasze dowódcy całego polowania. Pamiętał, jak w jego poprzednim domu polowania przebiegały i co się stało, jak tego stanowiska zabrakło.
Basior truchtał, podążając za wonią, którą najbardziej kojarzył z członkami reszty łowców. Szybko znalazł wilka imieniem Ren, który podobnie jak on, był łowcą. Trochę dziwny typ, przynajmniej tak się wydawało Ichabodowi na pierwszy rzut oka. Brakowało jeszcze zaganiacza i wywoływacza. Razem z czerwonookim basiorem włóczyli się po terenach bez wymieniania słowa, szukając tej pozostałej dwójki. Gdy w końcu się znaleźli, w końcu mogli zacząć normalnie polowanie. Razem poszukali tropu, po czym każdy ustawił się w pozycji, która wydawała mu się odpowiednia, co niekoniecznie zgrywało się z położeniem innych. Equel wystraszył zwierzynę, po czym Tibia zaczęła ją gonić jednak... nie w tą stronę, co powinna. Ichabod westchnął, widząc, jak spory jeleń biegnie łukiem i ucieka w innym kierunku. Ran warknął pod nosem, po czym puścił się galopem za zwierzęciem. Brązowy basior ruszył za nim i po paru sekundach oba wilki znalazły się przy kopytnym. Ichabod wbił ostre zęby w bok zwierzęcia na tyle głęboko, by mógł się chociaż utrzymać i zwolnić rogacza. Metaliczny smak ciepłej krwi zwierzyny podrażnił delikatnie jego język i gardło. Gdy jeleń zaczął słabnąć, Ren dorwał się do jego szyji. Ichabod z tym czasie dostał mocno w brzuch kopytem, przez co rozluźnił zgryz. Jeleń najwidoczniej widząc, że nie ma szans już uciekać, stanął i próbował atakować grupę. Jednak w tym czasie jakby znikąd pojawił się Equel na grzbiecie rogatego, atakując jego kark, a Tibia mocno wygryzła się w tył przedniej nogi. Ren wciąż mocno trzymał za szyję kopytnego, który już ledwo co trzymał się na nogach. Niedługo potem zwierze padło, oddając ostatni dech. Icky oblizał pysk z krwi, po czym zmarszczył brwi. Chociaż akcja się udała, przez brak dowódcy trwała dużo dłużej niż powinna. Atak powinien być szybki i zorganizowany. Cała grupa przeniosła upolowaną zdobycz do miejsca z zapasami watahy, po czym rozeszli się, ustalając przedtem następne polowanie. Ichabod odgryzł zwierzynie kawałek dla siebie, by moc w spokoju skonsumować śniadanie. Podczas jedzenia basior rozmyślał nad organizacją polowań. Może on by się nadawał na dowódce? Czemu nie. Wiedział, jak powinny wyglądać polowania, a grupa raczej szybko mu się podporządkuje, bo kto by się jemu nie podporządkował. W takim wypadku powinien udać się do rady jak najszybciej. Czemu miałby czekać dłużej?
***
Po skończonej rozmowie Ichabod dumnie poszedł do swojej jaskini, już mianowany jako dowódca polowań. Icky uśmiechnął się - nigdy nie miał jakieś dużej władzy nad czymkolwiek, ale grupa podwładnych na polowaniu napełniała go radością. Kto wie? Może w przyszłości czeka go rola przywódcy czegoś większego? Miło było sobie czasem o tym pomarzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz