Alphy zdawała się mniej przyjemna niż wcześniej. Zanim jednak przejdę do mojej próby ucieczki z tego przerażającego miejsca, opowiem, co działo się w międzyczasie.
Deszcz dalej lał, Royce ciągle nie zwracał na mnie uwagi, ciasto nadal się piekło, a Alpha wybyła, bo musiała ogarnąć jakieś talerzyki, więc... Wypiłem pół kubka kakao, na drugą połowę połasił się mój kochany kruczek, a potem, gdy Pan Wielce Starszy znowu padł na dziób, zasypiając na stosiku koców, ciasto było chłodne i gotowe do zjedzenia. Szara wadera wróciła z talerzami. Zjedliśmy po kawałku piernika, a reszta została na tacy. Po krótkich rozważaniach dostępnych opcji podziału zjadł je smok. A raczej połowę z tego, co zostało, więc zapas ciasta w tej jaskini jednak nie skończył się szybciej, niż powstał. Alpha była fajna. Nie tak, jak poprzednia wariatka. Wracając do chwili, w której deszcz przestał padać... Nie mówiłem? Przestał padać! Cóż... wieczór. Nie było ciemno, ale skłamałbym też, mówiąc, że było jasno. Zasadniczo, to było jak w dziurawym kartonie po butach. A kiedy usłyszałem strasznie głośny trzask nie wiadomo skąd...
Pisnąłem i skoczyłem na Royce'a.
- Wracajmy, proszę!
Kruczek się obudził. Zanim jednak wstał i zapytał jak zwykle, o co chodzi, wróciła wadera. Spojrzała na mnie z jakąś dziwną miną, po czym odchrząknęła, co w półmroku, tak jak zresztą wszystko, zdawało się potwornie straszne. Zepchnąłem swojego towarzysza z wieży koców i puściłem się pędem w stronę wyjścia.
- Noe, siadaj szczeniaku!- twardy ton Royce'a przeszył mnie na wskroś. Zatrzymałem się, prawie dławiąc się swoim sercem.- Co jest?
- Em...- Po chwili w jaskini rozbłysło światło. Zacisnąłem powieki, bojąc się złapać oddechu.
Jeśli sto razy powtórzę, że to sen, to się obudzę tak? Tak!?
- Coś nie tak...?
To sen.
To sen.
To sen.
To sen.
To sen.
To sen.
To sen. To sen. To sen. To sen. To sen, to...
- Noe?
- JESTEM ŚPIĄCY!
Kruk westchnął teatralnie.
<Lia? Zawał gotowy>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz