Od zawsze wiedziałem, że powietrze to domena Shiry. To znaczy od momentu, kiedy po raz pierwszy ujrzałem ją i jej rozłożyste skrzydła. Teraz na własne oczy mogłem się przekonać, że tak jak nikt potrafi również wywinąć spektakularnego orła. Może latać na różne sposoby, nawet bez wzbicia się w nieboskłon. Jednak, zamiast wiecznie rozwodzić się nad jej umiejętnościami, sam zacząłem uważniej spoglądać pod nogi, bo grawitacja nie robi wyjątków i nie posiada ulubieńców. Jak lecisz na twarz, to lecisz na twarz, nieważne jak nieskazitelna i piękna by ona nie była. Rayla, gdy tylko do nas dołączyła, zaniosła się śmiechem, by potem na chwilę zaczerpnąć tchu i rzucić w moją stronę jakimś niepochlebnym komentarzem. Już ja ci dam to ciągłe naśmiewanie się ze mnie, ty wyrośnięta mała gnido. Wykorzystując moment jej nieuwagi, w akcie zemsty wysunąłem język z pyska. Oczywiście bynajmniej nie żeby coś odszczeknąć bucowatej tygrysicy, tylko aby go jej pokazać. Sęk w tym, że odwrócona do mnie tyłem nie mogła nic zobaczyć. Mówią, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Moja była jakaś taka nad wyraz mdła, ale i tak musiałem obejść się smakiem. Wyjaśnijmy coś sobie. Jestem poważnym basiorem, nie mam czasu na jakieś dziecinne zagrywki.
Nareszcie dotarliśmy do jaskini szczeniąt. Zgadłem to od razu po widoku trójki wilcząt pochłoniętych zabawą, które zaczęły badawczo się nam przyglądać.
Ich czujne oczy śledziły każdy mój ruch (a może bezruch, bo nie ruszałem się prawie wcale, aby żadnego z nich nie spłoszyć).
Noe, Kora, Zefir - trzy czujne pary ocząt badające nieznajomego.
Znając życie, ich imiona zaraz mi się poplątają. Wielka szkoda, że po prostu nie mogę ponumerować szczeniąt. Ten byłby jedynką, tamten dwójką, a najstarsza trójką. I spokój! Sto razy łatwiej zapamiętać, sto razy mniej wysiłku.
- Jest jeszcze Suri, ale nie wiem, gdzie może być - rzuciła Shira.
- Ach, no to poszukajmy panienki numer cztery! - zawołałem wyrwany z moich przemyśleń.
- Panienki numer co? - spytała wilczyca nieco zbita z tropu.
- Nieważne… Poszukajmy Suri - na mojej twarzy malowało się zakłopotanie przeplatane z silną ekscytacją.
Wiecie, jak żmudne jest szukanie igły w stogu siana? Jeśli tak to nie musicie zbytnio wysilać wyobraźni, żeby zobrazować sobie moje zszargane nerwy, jakie miałem po tych poszukiwaniach. Suri się rozpłynęła, przepadła jak kamień w wodę. Suri po prostu nie było i nic nie mogliśmy na to poradzić, chociaż zwiedziliśmy już dobrą połowę terenów należących do watahy. Natknęliśmy się jednak na całkiem interesujące stworzenia. Z wyglądu przypominały jelenie, ale oprócz imponującego poroża posiadały także niemniej imponujące skrzydła i okazały ogon. Mogę przypuszczać, że były strasznie płochliwe, bo swoimi długimi uszami co rusz nadsłuchiwały czy nie zbliża się jakieś niebezpieczeństwo.
- To Peryty - wyjaśniła mi towarzyszka. - Zwykle żyją w stadach i stronią od kontaktów z wilkami. Są także świetne do szkoleń dla początkujących zwiadowców. Skoro masz już jeden zawód, to co ci szkodzi zdobyć i drugi? Przynajmniej nie wrócimy z pustymi łapami - Shira to wulkan pomysłów, swego rodzaju porażkę potrafiła przemienić w coś pożytecznego.
Trochę wymęczony przez szukanie naszej zguby imieniem Suri, a trochę wyczerpany przez ciągłe upały posłałem Shirze wymowne spojrzenie, mówiące tylko tyle, że podejmuję wyzwanie.
- Myślałaś kiedyś nad założeniem agencji pracy? Niezła by była z ciebie szefowa - zaśmiałem się serdecznie i bezszelestnie ruszyłem w stronę stada magicznych zwierząt, aby pokazać, na co mnie stać.
Gdy na moment odwróciłem wzrok, w oddali nieznajoma postać mignęła mi przed oczami. Ujrzałem kasztanową kulkę futra z długim pyszczkiem i błękitnym spojrzeniem, a dziwne przeczucie podpowiadało mi, że upieczemy dzisiaj dwie pieczenie na jednym ogniu.
<Shira, jak potoczy się to całe moje skradanie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz