18.07.2019

Od Mefison cd. ktoś chętny


Moi rodzice posiadali już dwóch synów, nazywali się Polo i Tren. Byli bliźniakami. Kiedy ja się urodziłem, mieli oni już po 2 lata. Niestety podczas zabawy uciekli i już nie wrócili. Mało co ich pamiętam (wszystko mi opowiedziała mama) tak jak wojnę pomiędzy stadami. Miałem wtedy zaledwie 3 miesiące. Nasza ognista wataha miała przeciwny żywioł od naszych wrogów, a byli oni wodnymi wilkami. Do dziś czuję nienawiść do tego społeczeństwa.
Gdyby nie oni, mieszkalibyśmy nadal w górach, wśród kamieni naszych przodków. Niestety teren był w większości pokryty kamieniami i skałami, gdzie woda nie wsiąkała, a tamte wilki postanowiły nas zaatakować i zalać wszystko wodą. Woda nas rani. Znaczy, jak nie czuje się gruntu lub przebywa dłużej niż minutę w całości zamoczonemu. Nawet nie tak rani, jak zabija. Krótkie stanie w wodzie albo zamoczenie tylko nóg nie powinno nam coś zrobić. W końcu musimy się jakoś myć i pić.
Kiedy udało się uciec przed, jak my ich nazywaliśmy, Wodnikami, zamieszkaliśmy w dolinie tuż obok pięknych gór. Do dziś pamiętam ten widok. Na nasze nieszczęście znaleźli nasze stado i zalali puste wgłębienia dookoła „wysepki”. Że też tego stado nie przewidziało. No i zostawili nas, abyśmy z głodu sami pozdychali. Nie przewidzieli jednak tego, że pod ziemią gniazdują drobniejsze zdobycze.
Po pierwszym tygodniu jeden z członków naszego wilczego stada zaproponował, aby wydostać się z tego miejsca, musimy zrobić most. Miał od być zrobiony z ziemi wykopanej od środka „wyspy” tak, aby nie wylała się woda. Więc zaczęli kopać, ziemię przesypywać po jak najwęższej części „fosy”. Była bardzo głęboka i na budowę schodziło bardzo dużo ziemi. Niestety zajęło nam dziewięć miesięcy, aby wybudować dwie trzecie mostu, a z wyspy powstała dziura, u której po bokach zrobiono stromą ścianę, aby szło wyjść. Zabrakło nam surowców, ponieważ dalej był już kamień, a każde kopanie po bokach kończyło się akcją przeciwpowodziową polegającą na jak najszybszym zalepieniu powiększającej się dziury, przez którą wlewała się woda.
Nikt nie wie, dlaczego to dno z wodą tak bardzo się obniżyło. Któregoś dnia wrogie stado powróciło. Widząc, że nas jest tyle samo ile poprzednio, zaczęli zalewać dół. Mama wzięła mnie w pysk i zaczęła wybiegać z tamtą tak jak kilka innych wilków. Zatrzymała się na moście. Jakiś basior spróbował skoczyć. Niestety, nie udało mu się, mimo że był jednym z lepszych skoczków w dal. Woda go pochłonęła. Łzy napłynęły jej do oczu. Mama kolegowała się z nim.
- Skoczę, a ty natychmiast wyjdź na brzeg i ucieknij. - wymamrotała.
Cofnęła się trochę. Zacisnęła mocniej szczękę i zaczęła biec. Serce zaczęło mi szybciej bić, miałem mroczki przed oczami. Nagle patrzę, a ja już jestem w powietrzu. Upadłem w połowie zamoczony w wodzie. Przebierałem szybko łapami, aby się wdrapać. Stanąłem i szybko spojrzałem w tył. Mojej mamie zapłonęły oczy i zaczęła tonąć, aż woda ją wciągnęła. To był najgorszy moment w moim życiu.
Widząc, że Wodniki zalały już połowę dziury, zacząłem uciekać w stronę lasu. Nie potrafiłem normalnie biec, cały drżałem. Zatrzymałem się na noc pod schodami, które prowadziły do wyrzeźbionych z kamienia kształtów. Pomyślałem sobie, że może to czyjaś świątynia, a uczono mnie, że w świętym miejscu jest najbezpieczniej. Raz się to nie sprawdziło.
Spałem dość długo, zbyt długo jak na mnie. Obudziłem się, bo ktoś zaczął mnie szturchać. Spojrzałem, kto to mógł być. Patrzę, a to wilk. Na początku się przestraszyłem, ale spytałem, czy tu mieszka i czy ja też bym mógł. Zaproponował mi zamieszkanie w jego watasze.


<mógłby ktoś wprowadzić mnie w te tereny kończąc moje opowiadanie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz