11.07.2019

Od Krzemienia c.d Lucasa

- Mam nadzieję, że nie byłem dla ciebie zbyt wielkim problemem- odważył
 się w końcu powiedzieć. - Jest może jakiś sposób, aby mógł się tobie odwdzięczyć?
- Odwdzięczyć...-parsknąłem.- Wybacz butę, ale nie sądzę, byś był w stanie cokolwiek zrobić w aktualnym stanie. Lepiej leż spokojnie i posłuchaj zaleceń pani doktor szczura. Nic od ciebie nie chcę.- Podszedłem do paleniska, rozwiązałem pęczek gałęzi i zacząłem układać ognisko.- Od dwóch do czterech miesięcy, a to ci dopiero… Masz tu kogoś z rodziny, matkę, siostrę, babcię?
- Nikogo w promieniu poniżej paru dni marszu. A nawet jeśli byś kogoś znalazł, to raczej nie poda pomocnej łapy.
- Niech to. To może masz gdzieś dom, jaskinię?
- Nocowałem przecież na ziemi. Jestem tu obcy, nawet nie wiedziałem, dokąd dokładnie zajdę. Wciąż nie wiem.
- Cholibka. – Wykrzesałem łapami ogień i powtórzyłem, tylko ciszej. - Oj cholibka.
Nie jestem niańką dla chorych, to pewne. Umiem uczyć, ale nie kurować. Co najwyżej dobrze gotuję albo sprzątam. Codzienne kąpiele, codzienne kąpiele...phi, gdzie ja tu mu teraz wyczaruję codzienne kąpiele! Bagatela. Koło domu płynie strumyk, ale szczeniak daleko nie zajedzie z tą raną. Nie teraz, nie w tym tygodniu. Niech to, ostatnio coś zmiękłem na starość. Niech nie chodzi, ja się tym zajmę.
Basior spojrzał na ogień liżący gałęzie, potem na mnie.
- Energia czy ogień?
- O żywioł pytasz? Elektryczność. To taka drobna sztuczka, nic wielkiego młody. Za to pierwsza, jakiej się za bachora nauczyłem. – Podałem basiorowi łapę.- Krzemień. Nietrudno zgadnąć skąd imię.
- Lucas. –Lekko niezgrabnie, ale podał łapę.- Mieszkasz tu sam?
- Nieopodal jest wataha; banda dziwaków, ale wszyscy jesteśmy siebie warci. Bądź co bądź miłe osobniki, to można na pewno powiedzieć. Jednak co do jaskini to zgadza się- mieszkam sam.
Lucas rzucił okiem na dwie maty do spania jakby lekko skonfundowany, ale nie pytał o więcej.
- Jest twoja, czuj się jak u siebie. Raczej nie będzie już nikomu potrzebna.
- Dziękuję. Do kogo należała, jeśli mogę spytać?
Wzdrygnąłem się, chociażby myśląc o odpowiedzi.
- Do rodziny…ale już od wieków mnie nikt nie odwiedził, cholibka. Jeśli ją zakrwawiłeś, nie przepraszaj. Uplotę nową.
Lucas spojrzał pod brzuch na bordowe plamy pozostawione na bambusowej plecionce. Szybko wrócił na miejsce i znów nie powiedział nic poza mruknięciem. Ruszyłem w stronę spiżarni, złapałem w zęby pusty kociołek i wyszedłem nad strumyk. Zbiegłem szybko po obrośniętych mchem kamieniach, polną dróżką i wcisnąłem kociołek pod mały wodospadzik utworzony na oberwanym pagórku. Gdy do środka wpadło parę drobnych rybek, miałem lekki dylemat czy ich nie puścić wolno. „Obfite posiłki”, napomknął gryzoń w moich myślach. Cóż, gulasz rybny też jest niczego sobie. Nacieszcie się życiem rybeńki, tak szybko ucieka.
Ryby pływały w kółko po naczyniu, gdy próbowałem niczego nie rozlać w drodze powrotnej. Przestały już się tak szamotać, jakby powoli usypiały, kołysane monotonnymi ruchami letniej wody. Kiedy wróciłem, młody już siedział na macie i oglądał opatrunek.
- Boli?- Wypytałem przez zaciśnięte zęby, po czym zawiesiłem kociołek nad ogniskiem. Dobranoc rybeńki.
- Ta, ale to ten dobry rodzaj bólu. Czuć, że żyję.- Lucas ruszył delikatnie łopatką i skręcił się z bólu. Jednak z niego twarzy nie schodził lekki, zębaty uśmiech.
- Dziwak.- Parsknąłem grubiańsko i wpadłem do spiżarni po składniki na zupę. - No, opowiadaj młody: Kto cię, do jasnej cholery, tak urządził?
(Lucas? Trochę bardzo zmienił mi się ton narracji od poprzedniego opka. Podpatrzyłem od ciebie, za dobre było, żeby nie zgapiać. )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz