12.04.2021

Od Vespre c.d Tsumi

Strużka czerwieni płynęła powoli wzdłuż spodu igły.
Nie potrafiłem uwierzyć.
Skrzydła mojej mamy opadły. Wisiały bezwładnie, podobnie jak reszta jej kończyn. Jedynie jedna z tylnych nóg drgała lekko. Błysk w oczach matki zniknął, pozostawiając po sobie pustkę.
Nie.
– Nie, nie, nie, nie – powtarzałem jak mantrę, coraz głośniej.
To nie było prawdziwe. To nie mogła być prawda. Moja mama przecież tak po prostu nie umarła. Przecież ona ciągle żyje.
Jednakże gdzieś w głębi mnie dalej kłębiła się ta myśl rozsądku, której wypierałem się ze wszystkich sił. Nikt by nie przeżył, również osoba z kamieniem filozoficznym, takiej rany. Zostały uszkodzone organy wewnętrze, a w tym możliwe, że również kręgosłup. Jeżeli został uszkodzony kręg odpowiadający za oddychanie nie byłoby nawet możliwości przeżycia, nawet gdyby rana była o wiele mniejsza.
Łzy napłynęły mi do oczu gdy uświadomiłem sobie o powadze tego, co się właśnie stało. To nie jest sen ani żaden koszmar.
Ten basior podający się za mojego ojca zabił moją mamę.
Ten śmieć zabił moją mamę.
Mimo że żal dalej kłębił się we mnie jak chmury gradowe, pojawiło się drugie, równie silne uczucie zagłuszające jeszcze bardziej resztki rozsądku.
Spojrzałem na niego nienawistnym spojrzeniem. Na jego parszywej mordzie ponownie zawitał ten oślizgły uśmieszek.
– Skończyłeś? Myślałem już że nigdy nie przestaniesz na nią patrzeć – powiedział głosem którego nie byłem w stanie słuchać.
– Zamknij się – warknąłem, najeżając tylko mocniej sierść.
Uniósł jedną brew chichocząc krótko.
– Nie uważasz, że to brzydki sposób odzywania się do swojego ojca?
– Zamknij się – powtórzyłem twardo, wywiercając w nim dziurę spojrzeniem.
A ten tylko się zaśmiał. W mgnieniu oka wyrosła przede mną, a jakże, igła skierowana niebezpiecznie na mnie. Po dźwięku metalu obdzierającego płytki za mną mogłem się domyślić, że również zablokował mi drogę ucieczki.
– Nie dość, że przychodzisz po mnie w zupełnie randomowym momencie, podając się za mojego ojca, to jeszcze psujesz posadzkę w naszym pałacu. Nie dość tego, zabijasz moją matkę, w tym radną tej watahy. Myślisz, że pójdę za tobą po tym co mi zrobiłeś? Jesteś gorszy niż najzwyklejszy rozwydrzony szczeniak – wyplułem te słowa jakby były najjadowitszym z jadów.
– A owszem, pójdziesz. Syn musi słuchać się swojego ojca.
– Wsadź sobie w dupę to jebane posłuszeństwo.
Igła przede mną zbliżyła się niebezpiecznie do mojego oka. Jej czubek był rozmazany, więc mogłem wnioskować, że nie jest wcale tak daleko ode mnie.
– Zważaj na słowa – syknął. – Lepiej dla ciebie będzie jeśli sam z siebie za mną pójdziesz. Nie będę chciał uczyć syna kalekę, a z takim nastawieniem to nie sądzę bym mógł cię zabrać nie używając siły.
– Po mojej śmierci – warknąłem przez zaciśnięte zęby.
Igła niebezpiecznie błysnęła. Odskoczyłem w bok w tym samym momencie gdy główka zahaczyła o mój polik. Mięśnie zostały rozerwane, jednak nie czułem żadnego bólu. Adrenalina była w tym przypadku najlepszym środkiem przeciwbólowym. Czułem jak zostaje zalewany ciepłą cieczą, najpewniej brudzącą i tak już zniszczoną posadzkę.
Nim jednak basior zdążył stworzyć następną swoją zabawkę ruszyłem biegiem w bok, uskakując w ostatnim momencie przed świeżo co wyrastającą pode mną belką. Tak jak się spodziewałem, Rassvet kontynuował budowanie swojego żelaznego muru jak tylko próbowałem wyminąć go tak, jak robiła to moja mama.
Wzbicie się w powietrze nie było najlepszym pomysłem ze względu na ograniczone pole manewrów w zamkniętym pomieszczeniu. Raczej nie sądzę, by po tym co powiedziałem basior myślał dalej o uprowadzeniu mnie żywcem. Musze więc uważać, bo mogę skończyć jak matka.
Nie ma szans bym dostał się do niego normalnymi sposobami. Potrzebuję czegoś długodystansowego. Jakby nie patrzeć mam już prawie dwa lata, ale dalej nie otrzymałem własnego medalionu. Gdybym go tylko dostał może byłbym w stanie go zabić.
Zamyślony nie zauważyłem pękających kafelek tuż przede mną. Tak właściwie to zobaczyłem, ale zdecydowanie za późno. Wbiegłem w belki z impetem, mimo że próbowałem zwolnić. Nawet jeśli działała na mnie adrenalina to po takim uderzeniu nie mogłem nie zostać ogłuszony. Dzięki tej luce w mojej ostrożności Rassvet był w stanie zamknąć mnie w metalowej klatce z belek.
Zaśmiał się, cofając powoli resztę swoich igieł. Podszedł do mnie przez co dopiero chowający się mur.
– Nie jestem w stanie uwierzyć, że mój syn jest aż taki żałosny. Naprawdę musisz przejść trening byś był godny nazywania mnie swoim ojcem - pierdolił coś dalej.
Nie zwracałem na niego uwagi. To co ją przykuło to nic innego jak ciało mojej matki, zsuwające się z chowającej się igły. Nie mogłem się poddać, nie pomściłem jeszcze Zahiry.
Jednak co ja zrobię zamknięty w tej pułapce jak dzikie zwierzę?
– Zamknij się – wymamrotałem chrypliwym głosem coraz bardziej pozbawiony nadziei.
Bezsilność.
– Przestań już to powtarzać. Wiesz, że i tak to nic ci nie pomo – przerwał.
– Zamknij się! – wrzasnąłem rozpaczliwie.
Cisza.
Nastała głucha cisza.
Spojrzałem na niego bojąc się, że znowu zobaczę na jego brzydkiej mordzie ten oślizgły uśmieszek. Jednak widok, który zobaczyłem odbiegał zupełnie od moich wyobrażeń.
Z jego ust ciekła powoli czerwona strużka. Żółte oczy lśniły błyskiem przerażenia i szoku. Próbowałem szukać wzrokiem tego, co spowodowało u niego taki stan rzeczy.
Dopiero gdy upadł na ziemię, a cała reszta rzeczy stworzonych za pomocą jego żywiołów znikła, mogłem zauważyć parę igieł wbitych w jego brzuch. Igieł które rozpruły mu wnętrzności.
Patrzyłem zdezorientowany na martwego ojca.
Nie mogłem zrozumieć co się właśnie stało.
 
<Tsumi? Również cofnęło się działanie żywiołu rozpaczy>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz