Staliśmy na pustkowiu.
- I co teraz? Taki jesteś mądry? - warknąłem to potężnego jastrzębia. Spojrzał na mnie nieśmiało, ale ja nie zamierzałem się ugiąć jego słodkim oczom. - Mówiłeś, że świetnie znasz drogę. Znowu mnie oszukałeś. Nie myśl sobie, że puszczę ci to płazem, rozumiesz?
Spuścił wzrok i westchnął. Miałem zamiar iść dalej, bez niego, ale nie potrafiłem. Mocno się do siebie przywiązaliśmy, więc nie było szans, aby któreś z nas zostawiło drugiego. Odwróciłem się w drugą stronę, próbując obmyślić jakiś plan i tak skazany z góry na niepowodzenie. Ciężko wypuściłem powietrze. Poczułem się totalnie bezradny w zaistniałej sytuacji. Ja, Aron i pustkowie, świetnie. Zapasy wykończyły się wczoraj, już nie wspominając o wodzie.
- Przepraszam... - powiedział cicho mój kompan. - Pomyliłem się, ale nie cofnę czasu. Musimy coś zrobić, czasu coraz mniej.
- Fakt, najlepiej by było iść przed siebie i się nie zatrzymywać. - stwierdziłem. - Idziemy? - zapytałem.
- Nie mamy innego wyjścia, już za daleko zaszliśmy. - powiedział i usadowił się na moim grzbiecie.
Długo trwała ta podróż. Moje łapy odmawiały powoli posłuszeństwa, a oddech stawał się coraz cięższy. Oczy samoistnie mi się zamykały, chociaż nie chciało mi się spać.
- Patrz! - Aron krzyknął i wzbił się gwałtownie w powietrze. Wtedy upadłem. To był najgorszy moment tego wszystkiego. - To zieleń! Carver, jesteśmy ocaleni! - kontynuował ptak po "szybkich" analizach.
- Ja już nie mogę, idź sam. - wyszeptałem. Jastrząb podleciał do mnie.
- Nie możesz się teraz poddać. Spójrz, jak daleko zaszliśmy! Twoja matka byłaby z ciebie dumna. Nigdzie bez ciebie nie idę, nie mogę cię zostawić.
W oczach Arona było widać strach. W sumie, na jego miejscu tez sam bym się bał. Po paru minutach ciszy wstałem. Ledwo trzymając się na łapach ruszyłem.
- Tak jest! Dobry basior! - ucieszył się mój kompan. - Ku nowej przygodzie!
Te słowa mocno podbudowały mnie w przekonaniu, że może być tylko lepiej. Mimo odległości czułem, że dojście do zielonej krainy minie nam bardzo szybko, nie myliłem się.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz