Co jak co, ale wiosna to zdecydowanie najbardziej kolorowa pora roku. Wie o tym każdy szczeniak no i oczywiście ja również. Postanowiłam się wybrać więc na łowy kolorów, ale zamiast szykować się na zbieranie kwiatów, które już po kilku dniach straciły by swój urok postanowiłam, że nałapię motyli. W tym celu przygotowałam specjalne słoiki z metalową obwódką, wkoło szyjki, abym nie musiała ich nieść w torbie, tylko za pomocą mojej metalicznej telekinezy. Przygotowałam specjalne, metalowe wieczka z otworami przepuszczającymi powietrze i wsypałam kilka kwiatków i nasionek do każdego z naczyń, po czym ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu kolorowych, skrzydlatych owadów. Swoje pierwsze ofiary złapałam tuż przed wyjściem z mojej nory. Były to niebieskie, fluorescencyjne motyle, często spotykane przeze mnie przy rzece pajęczej. Odstawiłam więc szybko słoiki do domu i ruszyłam dalej z siedmioma wolnymi naczyniami. Musiałam iść dość wolno, gdyż nie chciałam przegapić żadnego owada, co doprowadzało mnie do frustracji, gdyż zazwyczaj przemieszczam się truchtem.
-Gdzie się ukryły te motyle? Przecież zawsze było ich pełno. - mruczałam pod nosem, aż natknęłam się na pięknego motyla o tęczowym umaszczeniu. Usiłowałam złapać go szybkim ruchem słoika, jednak nie poszło mi to tak łatwo, jak przy pierwszych dwóch. po dobrych dziesięciu minutach bieganiny za tym robactwem zaczęłam pofukiwać z irytacji. Ten robal przecież nie może być mądrzejszy ode mnie! tak się na niego zagapiłam że nie zauważyłam kiedy straciłam grunt pod łapami i spadłam na kwiecista polanę pełną motyli. Z szoku upuściłam słoiki, które dziwnym trafem pospadały więżąc przy tym po jakimś motylu. Siedziałam z obolałym zadkiem i patrzyłam na to przez chwilę z niedowierzaniem. W tym czasie tęczowy motyl usiadł mi na nosie. Nieumyślnie kichnęłam, strasząc przy tym owego osobnika po czym zaczęłam się gromko śmiać. zwijałam się ze śmiechu przez dobre piętnaście minut, po czym pozamykałam złapane przypadkiem motyle i zabrałam je ze sobą do domu. Patrząc się na tęczowego motyla, którego ostatecznie złapałam, powiedziałam
-I kto by pomyślał, że motyl wpuści mnie w motyle - chichotałam jeszcze chwilę, po czym nad wyraz spokojnym, jak dla mnie krokiem udałam się do swojego domu. Przygotowałam miejsce na wyżłobionej przeze mnie półce w ścianie, po czym starannie poukładałam na niej słoiki z kolorowymi motylami. Westchnęłam zmęczona i widząc, że słonce już zachodziło zabrałam zapasową, ziołową maść od Antilii na stłuczenia posmarowałam się nią. Następnie już bez kolacji położyłam się na swoim posłaniu z mchu i zasnęłam. Chyba nikt nie spodziewał by się tego, że śniły mi się motyle.
11.04.2021
Nashi wpuszczona w... motyle?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz