24.01.2018

Od Mateo do Kii (za jej zgodą)

Siedziałem sobie wygodnie na drzewie tuż ponad kawiarnią. Widok był niezbyt ciekawy, wzrok przyciągał tylko sam budynek, szary i brudny; na zewnątrz przy stolikach siedziało trochę wilków, najczęściej w parach, jednak zajęte były głównie powolnym sączeniem kawy i przewracaniem stron w gazetach. Dorośli. Nuda.
- Cześć! - rozległo się nagle za moimi plecami. Powitanie przyprawiło mnie nieomal o zawał serca, a o ile mój najważniejszy mięsień zdołął go uniknąć, o tyle moim łapom musiało się coś stać - poślizgnąłem się na sosnowej korze i spadłem z gałęzi. w ostatniej chwili udało mi się jednak złapać zębami za coś miękkiego, co wydało bolesny pisk.
- Phepraham - wymruczałem, gramoląc się z powrotem na wcześniejszą pozycję i wypluwając pomocną łapę.
Jak się okazało, dosłownie.
- Musisz mieć takie ostre zęby? - gderała Kii, wycierając sierść na kończynie o korę.
- Nie narzekaj, gdybym nie miał, to bym spadł, a ty teoretycznie mogłabyś spaść za mną - odparłem, - W każdym razie podziękowałbym ci teraz, gdyby nie to, że to przez ciebie prawie straciłem życie, a więc jesteśmy w pewnym sensie kwita - powiedziałem i uchyliłem się przed ciosem czarnej łapy.
- Będziemy tu tak siedzieć i się nudzić czy coś porobimy? - zapytała waderka, gryząc mnie w ogon, po czym uskoczyła na niższą gałąź. Zrezygnowałem z rewanżu i skoczyłem na inną.
- Możemy iść do kawiarni i poudawać sztywniaków - zasugerowałem, schodząc z drzewa. - Może mają jakąś przyjemność w takim siedzeniu i nicnierobieniu? Trzeba ją odkryć!
- Dobra - zgodziła się Kii i skierowaliśmy się do wolnego stolika. Z boku leżała jakaś nudna gazeta, przez chwilę próbowałem ją czytać, ale szybko mi się znudziło. Postanowiliśmy zamówić dwie kawy i dwie zupy na wynos - polecano je jako danie dnia, że niby dzieci rosną po nim jak grzyby po deszczu. Jak zwykle przesadzają.
- Jak samopoczucie? - zapytała waderka grubym głosem.
- Bardzo dobrze, a  pani? - Podwinąłem ogon i zrobiłem sobie z niego wąsiki, na co przyjaciółka parsknęła śmiechem. Skupiwszy wzrok na niej, nie zauważyłem niepokojącego ruchu nieopodal naszego stolika. Upiłem łyk kawy. Kalarepa? Pewnie jakaś nowatorska mieszanka...
- Również. A jak sprawy prywatne? - Zrobiła niewinna minę i również pociągnęła z filiżanki.
- Co ma pani na myśli? - odparłem pytaniem na pytanie, w myślach zauważając, że sprawy prywatne powinny pozostać... no, prywatne.
- Ach... Chodziło mi o zdarzenia na polu sercowym - odpowiedziała, mrużąc lekko oczy.
- W takim razie... - zawahałem się. Na jakie tematy zboczyła ta rozmowa? - ...nic wartego wyłuszczenia.
Przez oczy waderki przemknął cień i zacząłem żałować, że to powiedziałem, cokolwiek miałoby być odpowiedzią prawidłową.
- W takim razie może jakieś drobniejsze szczegóły? - Pokręciłem głową, marszcząc brwi. - Nic?
Nawet drobnostki?
- No, może Ignasia się jakoś dziwnie zachowuje, ale... Kii, możesz przestać zadawać takie dziwne pytania? - poprosiłem poważnie, kończąc kawę. Naprawdę dziwny posmak.
Waderka podniosła się uderzyła łapą w stół, aż mimowolne się przykuliłem. Łyżeczki spadły ze spodków i zadzwoniły o blat.
- Nie - wycedziła przez zęby, mierząc mnie stalowym wzrokiem - nie mogę.
Zapadła chwila złowrogiej ciszy, którą ja, jako oczywisty głupek, musiałem przerwać niestosownym "Dlaczego?".
- BO JESTEŚ ŚLEPY! - wrzasnęła, ściągając na nas spojrzenia innych wilków, które oboje zignorowaliśmy. - JESTEŚ ŚLEPY I NICZEGO NIE WIDZISZ!
- Czego nie widzę, możesz mi, z łaski swojej, powiedzieć? - podniosłem głos. - Jeśli koniecznie chcesz, żebym coś wiedział, PO PROSTU MI TO POWIEDZ!
- Nie, bo... - Kii zawahała się na chwilę, a w jej oczach pojawiły się łzy, więc odwróciła wzrok. Jednak po kilku sekundach spojrzała na mnie wzrokiem jeszcze zimniejszym niż wcześniej. - Jesteś okropny, wiesz? Ty i twoja... niedomyślność. Wypchaj się Ignasią.
Po tych słowach zeskoczyła z krzesła, zrzucając ogonem filiżankę na ziemię, i pobiegła gdzieś daleko. Nie zamierzałem jej gonić. Niech się sama wypcha, czym tam chce. Podniosłem z ziemi opakowania z zupką... raczej po zupce, gdyż z zaskoczeniem stwierdziłem, że nic w nich nie ma. Byłem jednak zbyt rozeźlony, by się tym mocno przejąć. Zostawiłem w barze rachunek na Kiiyuko i wróciłem do domu.
<Kiiyuko?(albo Lunuś)>



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz