29.12.2018

Od Seibutsu do ktosia

Ryknąłem z bólu, gdy kły umarłego wbiły mi się w ogon.

Zawróciłem w miejscu i stanąłem twarzą w twarz z potworem, który gonił mne już od dobrych kilku minut. Co też mnie podkusiło, by osiedlać się tak blisko Doliny, w której żyły te kreatury? Teraz miałem za swoje - jeden z zombie spostrzegł, jak wracałem wydeptaną ścieżką do domu, i od razu rozpoczął pościg. Przynajmniej otoczenie w pewnym stopniu działało na moją korzyść - okolica była skalista, prawie pustynna, a drzewa widać było dopiero w oddali. Mogłem więc bez problemu używać żywiołu Skał.

Szarpnąłem zakleszczonym w pysku potwora ogonem, jednak nie udało mi się go wyswobodzić, a jedynym skutkiem tego posunięcia była ostra fala bólu. Jak przez mgłę ujrzałem krew wypływającą spomiędzy kłów bestii. Warknąłem cicho.

- A więc wolisz skończyć z oderwanym łbem? - zapytałem. W odpowiedzi otrzymałem jedynie bulgot, który mógłby być odgłosem krztuszenia się posoką. Skrzywiłem się z obrzydzeniem. Z mojego barku wystrzeliło drewniane pnącze, które owinęło się wokół tylnej łapy żywego trupa. Do moich uszu dobiegł nieprzyjemny trzask łamanych kości.

Umarły puścił mój ogon. Na jego kłach pozostały strzępy mojego futra. Najwidoczniej nie bardzo przejął się faktem, że właśnie miażdżę mu łapę. Skoczył w moim kierunku. Zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób się obronić, upadłem pod ciężarem potwora, który wylądował na moim karku i wgryzł się w moją szyję. W duchu odmówiłem modlitwy dziękczynne do bogów za to, że kły monstra nie były zdolne do przebicia się przez mój futrzany kołnierz. Wykorzystałem chwilowe zdezorientowanie zombie, by rąbnąć go w łeb kamieniem, po czym zrzuciłem go z siebie i umknąłem, kulejąc, kilka metrów dalej.

Zanim umarły się podniósł, zdążyłem przywołać kilka skał, by mieć czym się obronić. Kiedy zombie wstało z powrotem, ruszyło w moją stronę. W kilku susach doskoczył do mnie, jednak zanim zdążył zaatakować, trafiłem go skalnym odłamkiem w żebra. Kiedy maszkara zwijała się z bólu na pylistej ziemi, wbiłem mu pod żebra drewniany pęd. Trysnęła gęsta, czarna krew, kreatura zaryczała. Kontrolując ostry, skalny kawałek, uniosłem go nad łeb umarłego, po czym upuściłem. Głaz upadł, miażdżąc gardło i część kości twarzoczaszki. Oderwana głowa potoczyła się po ziemi, zatrzymana dopiero na kilku wąskich ścięgnach, których nie przerwała siła ciosu. Uśmiechnąłem się pod nosem i z pewną satysfakcją kopnąłem truchło. Zwinąłem roślinne macki i podkuliłem ogon. Mniej więcej w trzech czwartych długości był paskudnie pokąsany. Skupiłem się i owinąłem ranę drewnianym pnączem, aby zapobiec jej zabrudzeniu czy powiększeniu. Leków poszukam później, kiedy już wrócę do jaskini.

Naraz usłyszałem krzyk. Nie byłem pewny, czy moje zmysły mnie nie oszukują. Po chwili jednak znów usłyszałem owe wołanie. Tym razem jednak dosłyszałem słowa:

- Puszczaj mnie, potworze!

Nie pobiegłem od razu. Najpierw zastanowiłwm się przez moment. Doszedłszy do wniosku, że to prawdopodobnie walczący z jakąś bestią wilk, postanowiłem się zbliżyć. Odgłos dochodził zza skalnego pagórka, więc bez problemu wspiąłem się na niego i dostrzegłem, jak jakiś wilk walczy z kolejnym umarłym. Zakląłem cicho i ruszyłem w dół zbocza, w międzyczasie tworząc kilka skał i drewnianych macek.

Kimkolwiek była ta osoba, najwyraźniej potrzebowała pomocy. Ten stwór był większy od maszkary, z którą mierzyłem się przed chwilą. Co więcej, z jego łba wystawały ostre rogi. Nawet, jeśli spróbuję pomóc walczącemu, to finał walki nadal będzie stał pod znakiem zapytania.

Zaryzykowałem.


~ Kto ma ochotę na szaszłyki z umarlaków? ~

1 komentarz: