29.12.2018

Od Sixa CD. Tii

  Zaprowadziłem waderę w moje ulubione miejsce do trenowania maluchów. Mały las, świeże powietrze, niedaleko wolna przestrzeń, a od szkoły dzieli nas odległość prawie pięciuset metrów. Daleko od granic watahy i raczej nie ma opcji, żeby maluchy się zgubiły. Nawet te najbardziej nierozgarnięte.
Słońce było już praktycznie niewidoczne, ale księżyc wschodził coraz wyżej, dlatego uznałem, że nie jest jeszcze na tyle ciemno, żeby wracać do domku. Jeszcze chwilka może się zejść. Przynajmniej chwilka.
- To tutaj Tia- przerwałem waderze, która akurat coś do mnie mówiła. Zamilkła, najwyraźniej dając mi głos.- Teorię już znasz, racja?
- Em... Coś tam umiem, ale...
- Rozumiem.- przerwałem jej znowu. Będę musiał ją za to potem przeprosić.- Coś zdziałamy... Więc... Zwierzęta nocą są nieco mniej czujne, ale też lepiej się chowają, jeśli nie praktykują nocnych spacerków. Sporo też zasypia na zimę, dlatego zmniejsza ci się pole do popisu, ale myślę, że dasz radę. Wyglądasz na bystrą.- Tibia uśmiechnęła się. Odwróciłem się w kierunku lasu.- Zacznijmy od takiej prostej kwestii: Patrzysz pod łapy albo suniesz nimi po ziemi. Uważasz, żeby nie hałasować. Póki cel nie zdaje sobie sprawy z twojej obecności, nie ucieknie i wtedy masz punkt zaskoczenia, rozumiesz?
- Chyba.- Poprawiła swoje łapy na ziemi.
- W jesieni szczególnie trzeba uważać, bo suche liście są wszędzie.- Powtórzyłem formułkę, którą wpajałem szczeniakom na jesiennych lekcjach.- Chociaż już praktycznie zima. Staraj się po prostu nie hałasować i nie tracić zwierzyny z oczu.
- Napisz o tym książkę. Chętnie ją spalę- mruknęła ponuro.
- Ja za to chętnie zdzieliłbym cię nią po łbie- odbiłem piłeczkę. Wadera zaśmiała się, a ja nie potrafiłem pozostać niewzruszonym i również się zaśmiałem. Stop, pełna profeska. - Okay, skup się, mała.
- Jestem skupiona- prychnęła.- To ty nie uważasz, skoro tego nie zauważyłeś.
Puściłem to mimo uszu.
- Najlepiej, gdybyś atakowała tętnice. Nawet jeśli nie dasz rady zatrzymać takiego przykładowego jelenia, to po jakimś czasie sam powinien paść. Przy wystarczająco mocnych obrażeniach oczywiście. Zawsze możesz też polować w większym gronie, ale kto miałby czas organizację.
- Nie zawsze podpasuje godzinka, a trzeba przecież ułożyć futerko przed wyjściem z jaskini, prawda?- uśmiechnęła się słodziutko. Chwila...
- Mówisz o mnie?- uniosłem jedną brew.
- A o kim?
- Wyglądam na takiego?- skrzywiłem się.- Akurat, jeśli chodzi o polowania, jestem ZAWSZE pierwszy- zaznaczyłem kpiąco.- Z a w s z e. Obojętnie czego bym nie robił, jak dostaje informację, że wypadałoby zdobyć trochę żywności, zbieram tych, co mogą i robię to, co do mnie należy.- Podniosłem dumnie brodę do góry, ale wróciłem do poprzedniej pozycji, widząc przesadę tego gestu. Eh...
Wadera nie wyglądała na przekonaną. Stała już przodem do mnie i robiła pewną siebie minę.
- Na pewno nie leziesz na polowanka bez względu na wszystko. Czasami odpuszczasz.
- Przykład?
- No nie wiem- zamyśliła się- ale na pewno kiedyś taki był.
- Nie było takiego.
- Ale będzie.
- Nie wydaje mi się.
- A mnie tak- zamerdała ogonem.- Nawet ci o tym przypomnę, jak już wyjdzie na moje.
- Nie wyjdzie.
- Mhmmmm, tak, pewnie. Odpadniesz.
- Chciałabyś.
- Zakład?- Tia wyszczerzyła ząbki w zbyt elokwentnym jak na nią uśmiechu. Można powiedzieć, że przez chwilę miałem wątpliwości, czy w to wchodzić, ale potem uznałem, że ostatecznie przegrana mi nie grozi. Zawsze byłem obowiązkowy.
- Zakład. A teraz pokaż, jak polujesz, żebym przekonał się, jak to robi mistrzyni pouczania.
- Żebyś się na tym nie przejechał- prychnęła, chociaż nie słyszałem już takiej pewności w jej głosie.

Ostatecznie wyszło na to, że najpierw spłoszyła zwierzaka. Następnego nie umiała nawet zranić, bo nie wiedziała, gdzie to coś ma głowę, a gdzie ogon.
- To serio nie jest takie trudne.- Wywróciłem oczami, wyprzedzając ją. Zacząłem szukać nowego celu, żeby pokazać jej co i jak.- Zobacz. Najpierw...
- Nic nie rób, zaraz coś złapię- warknęła zadyszana. Zaraz zastawiła mi drogę, szczerząc kły.- Daj mi tylko... sekundkę.

- Poczekaj, pokażę ci, jak to zro...
- Potrafię! Sama ci pokażę!- Nie zdążyłem nic zrobić, kiedy wadera wybiegła na spotkanie z jakimś zwierzęciem. Było ciemno, ale z oddali widziałem już jelenie rogi, wyłaniające się zza drzewa. To w sumie może być jej zdobycz. Zdaje się nie wyczuwać zagrożenia. Nie jest skory do ucieczki, a...
Chwila, czy to...
- TIA, ZOSTAW GO! JUŻ!- Natychmiast zerwałem się do biegu.- NIE ATAKUJ!
- Cicho, bo spłoszysz mi cel!- Wadera była już ze dwa metry od peryta. Czas zdawał się zwalniać. Potwór miał pochylony łeb w zupełnie inną stronę niż ta, z której zaatakować go miała Tia. Najwyraźniej odeprze atak rogami. Kurde. Kilka chwil. Zamachnie się. Zrobi jej krzywdę. Nie dobiegnę.
- TIA, DO CHOLERY, UCIEKAJ OD NIEGO! SPÓJRZ NA MNIE!

Chyba dopiero w tym momencie zorientowała się, na co poluje. Zatrzymała się. Peryt mimo wszystko przymierzał się do ciosu. Jeszcze chwila i coś zdziałam.
- UCIEKAJ!

Krew dudniła mi w uszach. Serce biło szybciej niż zwykle przy bieganiu. Dyszałem głośno, nieprzerwanie pędząc przed siebie. Omijając stojące mi na drodze drzewa. Lekceważąc zagrożenie. Tibia już biegła, ale wbrew moim oczekiwaniom tylko rozzłościła tym urażone chęcią ataku na siebie zwierzę. Widziałem, jak peryt stara się rozłożyć skrzydła, które najpewniej boleśnie ocierają się o gałęzie, po czym szybko je składa. Nie wiedziałem, że to możliwe, ale przyspieszyłem. Wbiegłem pomiędzy waderę, a to rogate bydle z jednym celem. Zapobiec katastrofie. Nie miałem pewności, czy zrozumie, nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, nie miałem pojęcia, co z tego wyjdzie i czy sam nie zrobię sobie krzywdy, ale nie było to ważne. Liczyło się tylko uchronienie tej małej... może nie aż takiej małej od niebezpieczeństwa. Nawet własnym kosztem.
Potwór, mimo że latał wzrokiem za wader, wkońcu spojrzał mi w oczy.
- Zatrzymaj. Się.

Peryt rzeczywiście się zatrzymał. Gwałtownie. Tak gwałtownie, że schylił głowę. Problem w tym, że to diabelstwo ma rogi. Ostre rogi. A ja stałem tuż przed nim. Zbyt blisko.

- YRGH! #*&£÷$×;&×:*;+﷼฿θ﷼+ฯГ'·₩

Naraz poczułem tak dziwnie rozrywający ból... Tak okropnie nieprzyjemne uczucie. Kręciło mi się w głowie. Piekło, szczypało. Ból promieniował na całą głowę. Chciałem to zakończyć, ale nie wiedziałem jak. Czułem, jak krew spływa mi po skórze, zlepiając sierść. Myślałem, że stracę przytomność, ale obawiałem się tego. Ostatnio, gdy zemdlałem, utopiłem się. Przez chwilę zapragnąłem otworzyć oczy i rozeznać się w obrażeniach za pomocą czegokolwiek. Nawet odbicia w cholernym śniegu. Cofnąłem się. Coś wysunęło się z mojego oczodołu. W ostatniej sekundzie czułem, jak naciągają się i pękają, niczym zbyt naprężone struny naczynka- uczucie podobne do wyrywania mleczaka na ostatnim włosku dziąseł- zerwały się, racząc mnie większą ilością krwi, od której robiło mi się niedobrze. Nos czuł już tylko ostrą, mdłą woń krwi. Otworzyłem ocz... oko i zobaczyłem krew. Było ciemno, chyba rozpoznałem tą ciecz tylko przez zwykłą pewność.  Zrobiło mi się słabo. Nie widziałem, kiedy upadłem na ziemię. Jeszcze tylko krótka komenda... Chwilka...

- T-Tia...

*I see darkness*

<Tia...? Em... Wiem, że dopiero przestałaś być szczeniakiem... I że to może zbyt drastyczne jak dla ciebie... Lub innych... Przepraszam, jeśli ktoś akurat jadł... Może damy to do 18+, jeśli zbyt niefajnie to brzmi... W każdym razie Tia, skarbie, spróbuj sprowadzić medyka lub... jesteś za mała, żeby go tam taszczyć, co nie? Poproś kogoś o pomoc>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz