Zdaje się, że zasnęła. A może wpadła w ten dziwny stan, w którym nie masz już sił na myślenie o czymkolwiek? Coś w każdym razie musiało się dziać wcześniej, skoro nagle odzyskała świadomość. Przynajmniej wystarczającą jej część, by zastanowić się, dlaczego znienacka się obudziła.
Kap.
Ach, to tylko woda. Teraz miarowe kapanie stało się wyraźniejsze. Zapewne właśnie zaczynał padać deszcz. Opuściła głowę i zamknęła oczy.
Kap.
Kap.
Ogłuszający huk niemal rzucił nią o posadzkę. Przerażona i zdezorientowana, rozejrzała się.
Na samym środku jaskini stała jedna z najbardziej brutalnych, najbardziej znienawidzonych istot na Ziemi. Człowiek. W ręku trzymał wąski, metalowy kij o nietypowym zakończeniu. “Broń palna”, przemknęło Harace przez myśl, kiedy gorączkowo starała się ułożyć jakiś plan działania, który pozwoliłby uratować Kalego i ją samą. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, bestia wystrzeliła. Szczurzyca rzuciła się na ziemię.
Zapadła cisza.
Odrobinę uniosła powieki, które odruchowo zacisnęła, by po chwili wybałuszyć oczy w osłupieniu. Miejsce na ścianie metr nad jej głową, w które powinna uderzyć kula, zajmował teraz środek kolorowej tarczy z wbitą weń strzałą. Zasłaniała ona część wymalowanego na tarczy znaku, w którym Haraka po chwili rozpoznała literę M. Minęło ledwie kilka sekund, nim tarcza nagle złamała się na pół i runęła na ziemię, po drodze wchodząc w samozapłon. Szczurzyca, która od pewnego czasu patrzyła na nią w szoku jak zahipnotyzowana, odskoczyła z głośnym krzykiem. Przestraszona, obejrzała się, jednak po człowieku nie było nawet śladu.
Wróciła wzrokiem do ognia i ostrożnie podeszła bliżej. Tuż nad wysokością, którą lizały płomienie, zaczęła się z niczego formować zgnieciona kartka papieru. Było to zjawisko tak nierealne, że w tym momencie Haraka była już pewna, że to, co rozgrywa się przed nią, nie może być prawdziwe.
W napięciu czekała, aż ogień pochłonie kartkę; tak się jednak nie stało. Mimo, że płomienie rozjarzyły się mocniej i buchnęły wyżej, papier pozostawał nienaruszony, nic sobie nie robiąc z furiacko omiatającego go ognia. Ciepło sprawiło jednak, że na oczach Haraki kartka zaczęła się rozwijać. Po paru sekundach w jasnym świetle przeczytała jedno słowo, które się na niej znajdowało: “spokój”.
Zza pleców szczurzycy dobiegły kroki. Znów się odwróciła, po to, by znów zdębieć - niestety, nie po raz ostatni tego dnia.
W miejscu, w którym ostatni raz widziała człowieka, stał…
- K-Kali? - wyjąkała /insert your translation of “in disbelief” here/. Rzuciła spojrzeniem w bok, jednak ciało basiora wciąż leżało tam, gdzie z jej winy upadło jakiś czas temu. Więc to kolejna halucynacja? Kiedyś go ostro opierniczkuje za nieodgrzybianie jaskini.
Zaraz jednak pojawiło się jeszcze coś… nie, ktoś niespodziewany. Ona sama.
W niemym zdumieniu patrzyła, jak podchodzi do basiora. Jej ruchy były idealnym odwzorowaniem zachowania prawdziwej Haraki. Chwila, czy na pewno ona jest tą właściwą? Skąd może wiedzieć, czy to nie ona jest tylko marą...?
Powietrze rozdarł wszechogarniający ostry pisk. Łapami z całych sił zaginając płatki uszu, padła na ziemię. Niech ten koszmarny odgłos się skończy!
Znów cisza.
Uniosła odrobinę jedną powiekę. Chociaż wizje były okropnie męczące i straszne, jej część chciała wiedzieć, jak to wszystko się skończy. Kali i ona stali naprzeciwko siebie, jednak dużo dalej, niż wcześniej.. Basior… był zły. Bardzo zły. Harakę aż coś zabolało w środku. Jej klon zrobił jednak krok do przodu… Znienacka rozległo się głośne uderzenie, ale po tym wszystkim nie mogło już szczurzycy przestraszyć.
Wciąż stali. Na ścianie zaczęło się coś dziać, spojrzała w tamtym kierunku - kształtowała się na niej znajoma tarcza. Tym razem zamiast litery M pobłyskiwał na niej znak K, w który po chwili trafiła wystrzelona znikąd płonąca strzała. Miała ich już trochę dosyć. A jeśli spowodują pożar?
wtedy oczywiście przyjdzie pan od EDB i was wszystkich uratuje gaśnicą na pożar typu G, luzik, szczurku
Wróciła do swojego sobowtóra. Ani on, ani Kali nie zwrócili nawet uwagi na dziwne zjawisko. Basior wciąż szczerzył kły. Zrobił krok do przodu.
Ach, ten krok, ten sam, co wtedy~
Światło zamrugało. O ile teraz odczucia Haraki można by porównywać do tych podczas oglądania filmu sci-fi, to teraz klimat podchodził pod horror. Iluzje zlewały się z rzeczywistością. Prawdziwy Kali jęknął i poruszył się.
Nagle wszystko znikło. Zamrugała z przerażeniem. Chciała natychmiast ruszyć do basiora i sprawdzić, co się z nim dzieje, jednak...
- To twoja wina - zrozpaczony głos poniósł się echem po jaskini, sprawiając, że zamarła. To mówił Kali. Czy… czy to do niej?
- Ja… ja nie chciałam… - szepnęła, zaciskając powieki. Poczuła, jak opuszczają ją siły; opadła powoli na skałę. Nie chciała już dłużej patrzeć, nie obchodziło jej to. Nie teraz.
Jaskinia z wolna się rozjaśniała, aż w końcu światło zaczęło razić szczurzycę w oczy, mimo tego, że je zamknęła. Zrezygnowana, uniosła odrobinę wzrok.
We wszechobecnej bieli malował się jej szpital.
Miejsce pracy, wyniszczającej, ciężkiej pracy, gdzie nikt nie bierze cię na poważnie ani nie docenia. Kilka dni temu mogłaby z czystym sercem powiedzieć, że go nie znosi. Ale od tamtego czasu coś się zmieniło.
Teraz, choć robota wciąż była tak samo niewdzięczna, przekraczając próg placówki odczuwała jakieś miłe uczucie. Nie potrafiła go określić, jednak była w nim radość i spokój, jak wtedy, gdy po męczącym dniu futro grzeją ostatnie promienie słońca.
Te stare purchawy we wnętrzu budynku były jednak tak chamskie, że zwykle po przejściu ledwie kilku kroków się ulatniało.
Na wizji szpital nie wyglądał tak, jak go zapamiętała. Był cichy. Okna zostały zabite deskami, tak samo, jak i wejście, przed którym stał czarno-biały basior.
Otworzyła powilgotniałe oczy odrobinę szerzej i zaczęła na nowo wpatrywać się w obraz. Drapał blokadę, próbował się jej pozbyć, jednak gwoździe trzymały mocno. Nie udało się.
Wizerunek szpitala się oddalił. Wśród bieli, niczym na wielkim projektorze, zamajaczyła linia pulsu.
Znienacka na planie pojawił się wąż. Ta irytująca glizda. Nie wyglądał jednak tak, jak pamiętała - wydawał się mniejszy i jakiś bardziej przyjazny. Na scenę wkroczył jakiś szczeniak, a wąż oplótł ochoczo jego łapkę. Mały zaśmiał się radośnie. Dopiero gdy zwrócił pyszczek w jej stronę, Haraka rozpoznała w nim Kalego. Jakie słodkie dziecko…
Scenka zakończyła się gwałtownie jak nożem uciął. Sergiusz był większy. Dłuższy, smuklejszy. Szczurzyca zobaczyła jaskinię, w której panował istny chaos. To była ta jaskinia, dokładnie ta sama, ale kompletnie zdemolowana. Serce jej się ścisnęło. Czy tak to wczoraj wyglądało? Z góry wszystko wydaje się zupełnie inne…
Pisk.
Skuliła się. Koniec. Nie będzie już więcej….
Kali, ten prawdziwy Kali, zwinął się, jakby z bólu.
Resztką sił podniosła się z podłogi i niezdarnie, z powodu zdrętwiałych łap, podbiegła do basiora. Zaciskał zęby w cierpieniu. Nie, nie...
Jak mu pomóc!?
- Coś ty mu zrobiła!? - głośny syk poniósł się po pomieszczeniu. Odwróciła głowę. W progu majaczyła sylwetka węża.
Niczym błyskawica podpełzł bliżej. Mimo, że na razie nic nie zrobił, wyglądał, jakby zaraz miał się na nią rzucić. Spojrzała na niego nienawistnie, po czym… cofnęła się.
Wściekły wąż niemal podskoczył na dźwięk jej rozdzierającego płaczu.
- Ja…on...nie potrafię… - wybełkotała między jednym haustem powietrza a drugim, po czym kompletnie się rozkleiła. Coś w niej po prostu pękło. Wylały się te wszystkie skumulowane emocje i odczucia - strach, złość, zmęczenie.
Miała ochotę zamknąć się w jakimś ciemnym kącie i płakać, krzyczeć jak małe dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Nie wytrzymywała dłużej.
Wąż przez jeszcze chwilę w ciszy patrzył na nią z niedowierzaniem.
<Kaliś?>