20.08.2019

Od Cyana CD Vi


To chyba najgorsze pierwsze wrażenie, jakie kiedykolwiek zrobiłem. A złych wrażeń robiłem, niestety, wiele. Jednak żadne z nich nigdy nie zawierało słów "nie zabijaj mnie, proszę" skierowanych w moją stronę. Prędzej to ja prosiłem innych o litość. To było dla mnie całkowicie nowe doświadczenie i zdecydowanie mi się nie podobało.
-
Zaczęło się od tego, że nie mogłem spać. Nie licząc, że i tak rzadko sypiam, ta noc była dla mnie wyjątkowo niełaskawa. Kilka duchów, znudzonych moim brakiem reakcji na ich zaczepki, urządziło sobie bardzo głośną i emocjonalną rozmowę tuż nad moim łbem. Nawet nie próbowałem ich uciszyć. Nigdy nie udawało mi się zmusić zjaw do czegokolwiek, a w szczególności do zamknięcia się. Głowa coraz bardziej mnie bolała od nadmiaru głosów i krzyków, i zaczynało mi dzwonić w uszach, co tylko pogarszało hałas. Dlaczego zawsze takie sytuacje muszą dziać się przy mnie? Dlaczego duchy po prostu sobie nie pójdą porozmawiać gdzieś w prywatności? Postanowiłem opuścić to niezbyt przyjemne towarzystwo i udać się na krótki spacer, chociaż kilka umarłych i tak powlokło się za mną, nadal próbując coś do mnie mówić. Przy odrobinie szczęścia może odeśpię tę noc w dzień.
Mijając jedną z jaskiń, na kamiennym zboczu zauważyłem jakąś roślinę. Miała długie, zakręcone liście, które zwisały z kamiennej ściany, a na końcu krótkiej łodygi dojrzałem mały, niebieski kwiatek. Nigdy takiej nie widziałem i chciałem się jej bliżej przyjrzeć, bo w sumie co lepszego miałem do roboty. Flora zawsze była dla mnie ciekawa. A w końcu właściciel jaskini nie będzie miał nic przeciwko, żebym pooglądał trochę kwiatów, prawda? Chcąc obejrzeć roślinę pod lepszym kątem, wdrapałem się na zbocze jaskini. Traf chciał, że zrobiłem to niezwykle nieudolnie i nadepnąłem na zły kamień, który osunął się spod moich łap i z głośnym hukiem wylądował przed wejściem do jaskini.
Serce momentalnie podskoczyło mi do gardła i najszybciej jak umiałem uciekłem z miejsca zdarzenia prosto w pobliskie krzaki. Nie chciałem, żeby ktokolwiek, kto zamieszkiwał jaskinię, był na mnie zły za niszczenie wystroju otoczenia i samowolkę budowlaną. Z wnętrza jaskini wyszła nieznana mi wadera, widoczne przyciągnięta hałasem i musiałem przełknąć ciężką świadomość, że chyba mnie widziała. Po krótkiej chwili wilczyca ruszyła przed siebie, prawdopodobnie również wpadłszy na pomysł nocnej przechadzki lub w celu znalezienia źródła hałasu.
Zrobiło mi się głupio. Pewnie ją obudziłem i przestraszyłem, i wypadałoby co najmniej przeprosić za wyrządzone szkody, tym bardziej, że jeśli faktycznie mnie widziała, mogłaby mnie potem rozpoznać. Ruszyłem za nią, nadal ukryty w krzakach, czekając na odpowiedni moment, by do niej podejść. Ta jednak prowadziła ożywioną konwersację z kimś lub czymś, czego nie widziałem. Nie wiedziałem czy byłoby na miejscu jej przerywać, więc ciągle trzymałem się w ukryciu, nie potrafiąc się zmusić do stawienia jej czoła. W pewnym momencie wydawało mi się, że mnie usłyszała. Wilczyca zatrzymała się nagle i zaczęła rozglądać, po czym wysłała w krzaki coś, co wyglądało jak druga ona. Momentalnie spanikowałem i ukryłem się w najciemniejszym kącie pobliskiego drzewa. Klon jednak nie ruszył w moim kierunku, a w kompletnie innym. Czyżby ktoś jeszcze czuł się źle za niszczenie mienia i próbował znaleźć odpowiedni moment na zaczęcie rozmowy? Raczej nie sądzę. Raczej to była jakaś wiewiórka lub zając. Nie zmieniło to faktu, że wadera odbiegła w kierunku swojej jaskini, a ja zostałem sam, wtulony w korzenie drzewa.
"Świetnie ci poszło, stalkerze", usłyszałem gdzieś z tyłu głowy. Tym się nigdy nie znudzi komentowane mojego życia.
Ruszyłem znowu za waderą. Nieznajoma po chwili biegu zwolniła tempo do normalnego chodu i uznałem, że trochę ją wyprzedzę. Zachodzenie od tyłu kogoś, kto i tak już jest zdenerwowany może być niebezpieczne z więcej niż jednej przyczyny.
Kiedy wyszedłem na przeciw wilczycy, ta zatrzymała się nagle i wyglądała, jakby właśnie zobaczyła najbardziej przerażającą rzecz.
- Nie zabijaj mnie, proszę... - wydusiła z siebie cała przerażona.
Stanąłem jak wryty. O nie. O nie, nie, nie, nienienie, powinienem był poczekać aż nastanie ranek i dopiero z nią porozmawiać. Spuściłem wzrok, czując jak zaczyna ogarniać mnie panika. Jestem takim idiotą.
- J-ja nie chcę cię skrzywdzić... - wydukałem cicho, kładąc po sobie uszy i kuląc ogon. W ogóle praktycznie cały się skuliłem, chcąc wyglądać jak jak najmniejsze zagrożenie. - Przepraszam, że cię wystraszyłem..
Zrobiłem kilka niepewnych kroków w tył, nadal wbijając wzrok w ziemię. Co ja w ogóle myślałem? Łazić po nocach za nieznajomą waderą? Każdy normalny uznałby to za co najmniej niepokojące.
- Strąciłem kamień ze zbocza twojej jaskini i chciałem cię przeprosić, ale ty byłaś zajęta jakąś rozmową, i nie wiedziałem czy mogę cię zaczepić, i potem szedłem za tobą w krzakach, i prawdopodobnie teraz myślisz, że cię śledziłem, ale ja po prostu chciałem... przeprosić cię... za hałas... - z mojego pyska polał się potok słów. Z każdym wyrazem mówiłem coraz ciszej i mniej wyraźnie, nadal się cofając. Nie wiedziałem czy wadera była w stanie w ogóle zrozumieć końcówkę mojej wypowiedzi.
Zaryzykowałem spojrzenie na nieznajomą. Ta patrzyła na mnie szeroko otwartymi ślepiami. Dopiero teraz zauważyłam, że były całkowicie czarne i sączyła się z niej substancja, przypominająca krew. Wadera wyglądała też na niedożywioną.
- Czyli to ty byłeś tą postacią, uciekającą spod mojej jaskini? - spytała mnie. Na szczęście nie usłyszałem w jej głosie wrogości. Bardziej niepewność.
Pokiwałem łbem na tak. Nie było co kłamać. Prawda i tak kiedyś wyszłaby na jaw, a nawet gdyby nie wyszła to źle bym się z tym czuł. Poza tym, przecież i tak już się przyznałem.
- I to ciebie słyszałam w krzakach podczas mojego spaceru...?
Spodziewałem się tego pytania. Niestety odpowiedź na nie wymagała użycia słów.
- Nie - powiedziałem cicho. - Znaczy, szedłem za tobą, ale ty posłałaś swojego... chyba klona... w zupełnie innym kierunku, niż gdzie ja byłem.
Wilczyca wyglądała, jakby przez chwilę się zastanawiała.
- Wiem, ale w takim razie, co to było? - powiedziała nagle, jakby do kogoś innego. Nie mógł to być żaden duch, bo wtedy bym go raczej widział. - Przecież wtedy mój klon by coś znalazł! - dodała po chwili, jakby po wysłuchaniu odpowiedzi kogokolwiek, z kim rozmawiała.
Panika powoli ze mnie schodziła. Wadera nie wyglądała, jakby miała mi cokolwiek za złe. A przynajmniej na chwilę obecną tak nie wyglądała.
- S-swoją drogą, jestem Cyan. - wymusiłem na sobie słaby uśmiech, chcąc może jakoś zaprzyjaźnić się z nieznajomą. Nie jestem mistrzem zawierania nowych znajomości, ale spróbować zawsze można.
Moja nagła wypowiedź znów skierowała jej uwagę znów na mnie. W razie, gdyby jednak miała mi cokolwiek za złe, byłem gotowy do natychmiastowej ucieczki.

< Vi? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz