19.11.2020

Od Antilii do Nashi

 Nashi oraz Stormy znalazły jakąś norę w ziemi, która spokojnie pomieści nasz wszystkie i zostanie jeszcze trochę miejsca. Szczerze mówiąc, mogę nawet schować się pod kamieniem byle tylko zamknąć na chwilę oczy. Starsza wadera weszła do środka, aby sprawdzić czy jest bezpiecznie. Po chwili wróciła i stwierdziła, że możemy tam wejść. Do jamy nie wlewała się woda, tak więc wadery nie potopią się w środku podczas krótkiej drzemki. Szczeniak puścił mnie przodem, tak więc grzecznie przyjęłam propozycję. Podeszłam do jednego kąta, tuż przy tylnej ścianie. Od razu zawinęłam się w kulkę, po czym powoli rozwinęłam zmokłe skrzydła, chcąc je osuszyć i zapewnić sobie izolację termiczną od środowiska zewnętrznego. Zamknęłam oczy i skupiłam się, aby zasnąć. Mimowolnie usłyszałam cichą rozmowę między Stormy a Nashią. Ta starsza wybierała się chyba na zwiad a młodsza dostała zadanie "towarzyszenia" mi. Weszła do środka i przysiadła najbliżej wyjścia, zapewnie po to, aby uniemożliwić mi ucieczkę… Poczułam się lekko urażona. Wprawdzie nadal rozważam dołączenie do tej watahy, lecz miałam nadzieję, że nie będą traktować mnie jak wroga. Z drugiej jednak strony rozumiem takie a nie inne zachowanie. Znamy się niecałą godzinę jak nie mniej więc nadal mają prawo mi nie ufać. Wzięłam głęboki wdech i wyciszyłam organizm, pozwalając mu na regenerację siły fizycznej i magicznej. Nadal jednak zostawałam czujna. Stary nawyk, który być może uratuje mi cztery litery… Na razie jednak zwrócił uwagę Nashi.
– Wiem, że nie śpisz, ale nie krępuj się. Będę cicho – powiedziała szara waderka cicho. Nic się nie odezwałam i ona również. Uchyliłam powieki, aby z czystej ciekawości zobaczyć co robi. Siedziała przy wejściu i patrzyła przez dziurę na las w dole. Trzymała łapę na piersi, najpewniej dotykając swojego medialionu. Mój medalion, wykonany z turkusu, nie zawierał żadnych podpowiedzi o mojej przeszłości. Jednak lubiałam na niego patrzeć. Pomagał uspokoić moje myśli i odzyskać spokój ducha. Jakby pochłaniał negatywną energię i usuwał ją z mojej duszy…
Burza przechodziła, zmieniając ostry deszcz w niewielką mżawkę aby potem zostawić białe niebo oraz mokre błoto. Nashi zwinęła się w kłębek. Po pewnym czasie zaczęłam zasypiać (mam bardzo płytki sen jednak wystarczy, aby wypocząć i się wyspać) kiedy usłyszałam szelest. Po chwili odezwała się moja towarzyszka.
– Wychodzę i niedługo wracam. – Wyszła z nory ale obróciła się do wejścia i dodała z wesołością w głosie. – Nie myśl o ucieczce, jestem szybsza niż może Ci się wydawać! – I poszła. Po chwili usłyszałam radosny pisk, który towarzyszy Nashi przy zjeżdżaniu z stoku.
Ja natomiast postanowiłam skorzystać z ciszy i się szybko zdrzemnąć. 

• • • 

Ucieczka. Strach. Ból. Niebezpieczeństwo.
Otworzyłam oczy. Nashi nadal nie wróciła. Nie minęło dużo czasu, ponieważ pogoda i pora dnia subtelnie się zmieniła. Pojawił się chłodny wiatr niosący coś ze sobą. Na początku nie wiedziałam co to ale po chwili do głosu doszedł mój instynkt. To były kłopoty.
Wstałam i szybko się rozciągnęłam. Nadal byłam nieco wycieńczona ale czułam się zdecydowanie lepiej niż kilkanaście godzin temu. Poza tym samym uczuciem wypoczynku, czułam również regenerację moich sił magicznych. W tamtej chwili umiałam sporo wyczarować. Jednak mój brzuch, burczącym odgłosem dał znać, że mój organizm domaga się jedzenia. Zignorowałam wołanie skurczonego żołądka i wyszłam na zewnątrz. Wiatr kołysał kępami traw, nadając całej łące niesamowity efekt. Ja jednak skupiłam się na szukaniu śladów małej wadery. Znalazłam ślady łapek, które prowadzą ku zboczu, którym najpewniej Nashi zjechała. Skoczyłam, po czym rozłożyłam skrzydła, by poszybować na dół. Tam znalazłam resztę śladów łap oraz delikatną woń zapachu Nashi. Ruszyłam tym tropem, zbliżając się do lasu. Nagle poczułam inny zapach o metalicznym charakterze… To była krew. Na szczęście nie wilcza a jakiejś zwierzyny łownej, a dokładniej mówiąc małego gryzonia… A raczej gryzonii. Podeszłam powoli do powalonego drzewa i wyjrzałam za niego. Znalazłam tam jakiś obóz z kilkoma zajęcami. Wciągnęłam nosem zapach obcych. Ich woń była znajoma…
Niespodziewanie usłyszałam jakiś hałas niedaleko stąd. Ruszyłam w tamtą stronę. Nagle ciszę przerwał krzyk pewnego szarego szczeniaka. Przyspieszyłam. Zobaczyłam dwa basiory stojący nad trzęsącą się waderką. Niestety, poznałam tą dwójkę. To być Axes i jego młodszy brat, Risk. Poznałam tą dwójkę podczas mojej wędrówki, kiedy przemierzałam Wielką Równinę. Axes uwielbiał walczyć, brał udział w nielegalnych walkach. Risk natomiast jest w niego zapatrzony jak w obrazek i dał wciągnąć się w szemrane towarzystwo. Starszy z nich zaczął się do mnie przystawiać a gdy odmówiłam, zaatakował mnie lecz udało mi się wygrać, dzięki czemu zarobiłam na szczyptę szacunku u innych wilków, jakie tam były. Jednak wtedy byłam w nieco lepszej formie oraz nie miał braciszka przy sobie. Być może będę musiała zaryzykować i stanąć do otwartej walki. Jednakże warto mieć efekt zaskoczenia.
Najpierw nałożyłam ochronną tarczę na małą, żeby nie przyszły im do głowy nowe pomysły. Zauważyłam ranę na boku, która nie wyglądała najlepiej… Pewnie będę musiała potem się tym zająć. Ale to później. Nałożyłam na siebie iluzję niewidzialności i weszłam na drzewo. Zaczęłam iść gałęzią, kiedy Risk wpadł na pomysł.
– Skoro o nas wiedzą, to może użyjemy tej małej jako zakładnika?
– Doskonały pomysł. – Ax uśmiechnął się przerażająco, odsłaniając zęby. Podszedł do Nashi lecz… delikatnie kopnął go prąd.
– Co jest?! – warknął basior.
Zeskoczyłam z góry, nie zrzucając kamuflażu i uderzyłam oba wilki czystą energią. Oboje mocno uderzyli w pnie drzew lecz tylko Risk stracił przytomność. Axes był nieco oszołomiony lecz stał na nogach. Cholera. Ten urok zabrał mi znaczną część energii. Czułam jego spojrzenie na sobie lecz nadal byłam niewidzialna.
– Wiem, że tu jesteś, Antilia… – wyszeptał.
– A ja wiem, że zaraz uciekniesz z podkulonym ogonem, tak jak zawsze – warknęłam. – Dobrze Ci radzę, uciekaj póki możesz. Albo to Twój brat będzie naszym zakładnikiem.
– Naszym?
– Należę do Watahy Mrocznych Skrzydeł. Nie masz szans ze mną i doskonale o tym wiesz, a za chwilę przybędzie reszta… – odpowiedziałam lodowato.
Axes lubił walczyć ale wiedział kiedy się wycofać. Cofnął się krok, wziął nieprzytomnego brata na grzbiet i uciekł w głąb lasu. Tak po prostu.
– Jak za ostatnim razem… – prychnęłam. Podeszłam do Nishi, zdejmując magiczną tarczę. Chwyciłam ją za kark i ruszyłam w stronę schronienia. Nie wiem kiedy Stormy znowu się pojawi, ale na pewno pierwszym miejscem, do jakiego się uda po nas, to tam gdzie nas ostatni raz widziała. Idąc, sięgnęłam po zaklęcia uzdrawiające, chcąc chociaż zabezpieczyć ranę przed zakażeniem.

• • • 

Gdy zbliżałam się do nory, w oddali zobaczyłam sylwetkę na tle ściemniającego się nieba. Położyłam nadal nieprzytomną Nashi na ziemi przede mną, aby móc normalnie porozmawiać z waderą. Wylądowała kilka metrów przede mną i spojrzała najpierw na małą a potem na mnie. Przytuliła uszy do głowy a z jej pyska wydobył się warknięcie.
– Co jej zrobiłaś? – rzuciła się na mnie.
– Ja nic jej nie zrobiłam – odpowiedziałam dyplomatycznie, nawet nie próbując się bronić. – Ale będą mi potrzebne zioła, żeby oczyścić tą ranę oraz jakiś materiał żeby zrobić opatrunek.
– Co?
– Ona ma rację – powiedział cichy głosik. – To były jakieś dwa inne wilki, spoza watahy – dodała. Obie spojrzałyśmy na Nashi, która próbowała stanąć na łapki, po czym Stormy popatrzyła na mnie.
– To co, znajdziesz gdzieś jakąś szałwię lub dziewannę? – zapytałam.

|Nashi?|

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz