30.11.2020

Od Antilii do Nashi

 – Nashi! – zawołałyśmy obydwie, gdy zobaczyłyśmy, jak młody gryf porywa małą waderę, niosąc ją w stronę pieczary w stóp góry, która miała być metą dla naszego wyścigu. Oboje zniknęli w ciemnej jaskini, a my nadal uciekałyśmy przed stadem gryfów. Dorosłe osobniki zacięcie nas atakowały a my ledwie unikałyśmy ciosu. Te stworzenia są bardzo silne, trzeba to przyznać a przednia część, zbudowana z orlich nóg i ostrych szponów, były bardziej niż niebezpieczne. Byłam coraz bardziej zmęczona a siły, które zdążyły się zregenerować podczas pierwszego, od dłuższego czasu odpoczynku, były mu na granicy wyczerpania. Byłam zła na siebie, że przez ten czas nie uznałam czegoś takiego jak odpoczynek… I teraz mam tego konsekwencje… Byłam też zła, że zamyśliłam się do tego stopnia, że dosłownie w ostatniej chwili uniknęłam wielkiego dzioba lecącego w moją stronę. Odbiłam w lewo, dzięki czemu gryf chwycił jedynie kępkę mojej sierści. Gorączkowo szukałam Stormy, ponieważ nagle straciłam ją z oczu. Na szczęście szara wadera pojawiła się nagle kilkanaście metrów przede mną, ścigana przez drugiego gryfa.
– Stormy! – krzyknęłam. Wilczyca chyba usłyszała, bo przelotnie na mnie spojrzała, lecz musiała uniknąć ataku ze strony hybrydy lwa i orła. Postanowiłam polecieć do niej, a przynajmniej na tyle, aby mogła usłyszeć co mówię. Po kilku minutach udało mi się zbliżyć, lecz wtedy oba gryfy postanowiły połączyć siły.
– Musimy odlecieć! – zawołałam do towarzyszki. Oczywiście oburzyła się, co przewidziałam.
– Nie zostawię Nashi – odpowiedziała zła, odbijając w prawo i wracając do poprzedniej pozycji.
– Nie mówię, żeby ją zostawić! Musimy wymyślić plan jak ją odbić! – Oddaliłam się na chwilę powrócić. – Lećmy na tamtą polane. Może odpuszczą.
Szara wadera niechętnie kiwnęła głową. Widziałam po oczach jej wzburzenie oraz gniew, ale również troskę o małą… Ale w głębi duszy przyznała mi rację, że uciekając przed dorosłymi gryfami, nie pomożemy Nashi… Skierowałyśmy się w stronę wskazanej przeze mnie polany, gdzie, jak miałam nadzieję, gryfy odpuszczą pościg…

• • • • •

– Skąd wiedziałaś, że odlecą? – zapytała Stormy stojąca obok mnie. Ja patrzyłam na górę, w której gniazdo założyły gryfy. "I tam trzymają Nashi" – dodałam w myślach.
– Okolica góry to część ich terytorium. Podobnie jak wy wcześniej, kiedy mnie ścigałyście, bronią swojego domu – powiedziałam na głos. Wilczyca mruknęła potakująco. – Nie byłam w stu procentach pewna… – dodałam.
– Najważniejsze, że dały nam spokój – skwitowała. Odwróciła się i zeszła w dół klifu, na którym obserwowałyśmy szczyt. Ja nadal siedziałam i wpatrywałam się w krajobraz, próbując znaleźć sposób na uratowanie Nashi. Nagle poczułam, jakbym przywaliła głową o litą skałę. Ból głowy był jednocześnie tępy i ostry. Wiedziałam, co to znaczy… Powoli dochodziłam do swoich granic. Myślałam, że odpoczynek w tej norze pomoże mi zregenerować siły, ale na swoje nieszczęście byłam w błędzie. Tak długi okres ciągłej wędrówki, braku snu oraz trudne warunki i tereny, przez które musiałam przejść. Przetarłam oczy, starając się pozbyć ciemnych plamek sprzed oczu. Nie czułam się dobrze, ale starałam się nie poznać tego po sobie. Zeszłam w końcu w dolinę do mojej towarzyszki. Stormy obserwowała moje zejście. Poślizgnęłam się, ale w porę złapałam równowagę.
– W porządku? – spytała
– Aha – odparłam i zeskoczyłam z półki. – Masz jakiś pomysł?
– Nie… Jeszcze nie – Wadera westchnęła. – Żałuję, że nie dokończyłyśmy wyścigu.
Nie skomentowałam, nadal myśląc nad planem odbicia małej ze szponów gryfów.
– Przydałoby się wymyślić jakąś sztuczkę, żeby Nashi stamtąd…
"Sztuczka…" Obracałam to słowo w myślach, aż w końcu wpadłam na pomysł, który może się udać. Nie wiem jednak co powie na niego Stormy…

• • • • •

– Może się udać… Tylko dlaczego ja muszę robić za przynętę?
– Ponieważ panujesz na żywiołem pogody a ja znam magię. Możesz zrobić małą burzę, odwracając uwagę gryfów podczas gdy ja będę szukać małej w pieczarze ukryta pod iluzją niewidzialności – wytłumaczyłam. Nie miałyśmy lepszych pomysłów niż ten, który wymyśliłam na szybko.
– Musimy spróbować… – powiedziała. Przytaknęłam, po czym po chwili wzbiłyśmy się w powietrze. Ból głowy i rosnące zmęczenie nie malało, jednakże teraz ważniejsze było uratowanie Nashi. Miałam nadzieję, że uda mi się pokonać słabość i w końcu porządnie się wyspać w wygodnym łóżku. Kilka kilometrów przed górą rozdzieliłyśmy się – Stormy poleciała wyżej, ja natomiast zniżyłam lot i wylądowałam za dużą skałą. Ostrożnie wyjrzałam zza rogu i obserwowałam wejście do groty. Nie musiałam długo czekać, bo już po chwili spod stóp góry wyleciały dwa znajome gryfy. Patrzyłam, jak lecą za szarą waderą wysoko aż zniknęły mi z oczu, kiedy wleciały w grupę chmur. Odliczyłam do dziesięciu, po czym ruszyłam w stronę wejścia do jaskini. Moje pióra lekko szeleściły na wietrze kiedy zbliżałam się do celu. Wylądowałam niezgrabnie niedaleko pieczary. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. Postanowiłam w końcu użyć szczypty magii uzdrowicielskiej, by odgonić nieprzyjemne uczucia. Nie zwalczyło to bólu, lecz go uśmierzyło, lecz dzięki temu poczułam się, jakbym odzyskała część sił. Musiałam jednak uważać, aby nie przekroczyć cienkiej granicy. Odetchnęłam głęboko i ruszyłam do wejścia. Powoli stawiałam kroki, bacznie nasłuchując i wypatrując ewentualnych innych… mieszkańców. Szłam tak przez kilka minut, aż w końcu zobaczyłam promienie słoneczne oraz usłyszałam głos znajomego szczeniaka.
– …naprawdę, musisz tak robić? – irytowała się Nashi. – Rozwalasz mi futro!
Wyjrzałam ostrożnie, chcąc zobaczyć co się tam dzieje. Duże gniazdo zostało uwite na szerokiej półce skalnej. W środku, oprócz małej wadery, był jeszcze młody gryf. Delikatnie dziobał i "układał" dziobem futro wilczątka. Nashi, widocznie poirytowana, miała rozwalone włosy na całej długości jej grzbietu. Opierała głowę, z przyłożonymi do niej uszami, o kraniec gniazda podczas gdy stworzenie bawiło się w psiego stylistę, radośnie skrzecząc. Okej, pora na mnie.
Zamknęłam oczy i przywołałam obraz jednego z gryfów, najprawdopodobniej matki. Wyobraziłam sobie jak tutaj wchodzi i woła po ptasiemu swoje dziecko, aby razem gdzieś polecieli. Ból przybrał na sile a nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. "Masz za swoje, pani Niezniszczalna" – warknęłam na siebie. Jednakże zignorowałam zrzędzenie swojego ciała. Otworzyłam oczy, a po chwili zobaczyłam iluzję hybrydy orła i lwa. Dumnie szedł w stronę gniazda. Iluzja wydała piskliwy dźwięk, a malec uradował się i wyskoczył z gniazda. Imitacja rodzica rozłożyła skrzydła i odleciała gdzieś, w stronę północno-wschodnim. Malec również rozwinął skrzydła i poleciał za fałszywą mamą. Lub tatą. Najważniejsze, że zadziało. Wyszłam z ukrycia. Nashi patrzyła jak jej "dręczyciel" odlatywał a po chwili zauważyła moją obecność. Wyskoczyła z gniazda, cała uradowana.
– Antilia! – zawołała. Wyskoczyła z gniazda, po czym podbiegła do mnie i przytuliła się do mnie.– Mam nadzieję, że nie będę musiała szykować nowych ziół. – Odwzajemniłam uścisk.
– Posklejana sierść się liczy? – zapytała Nashi.
Zaśmiałam się, lecz nagle nogi zaczęły mi się gwałtownie trząść. Poczułam się jakby ktoś zabrał mi całą energię, nawet magię. Na szczęście udało mi się to ukryć przed małą, wykrzesując z siebie resztki sił. Już chciałam iść w stronę tunelu prowadzącego do wyjścia u stóp góry kiedy coś usłyszałam. Szelest skrzydeł. Ale nie wilczych tylko…
Nagle zza skały wyskoczył prawdziwy gryf. Szponami i łapami wbił się w lita skałę, wrzeszcząc we wniebogłosy. Ostry jak nóż dziób ruszył w naszą stronę. Popchnęła Nashi w stronę wyjścia a ja odskoczyłam w drugą stronę. Przeturlałam się kilka razy, po czym szybko skoczyłam na równe nogi. Gdy gryf zobaczył puste gniazdo, jego oczy zapłonęły gniewem. Ataki stawały się coraz szybsze i agresywniejsze. Mała patrzyła na to, zastanawiając się, czy jest w stanie mi pomóc, lecz wszystko mówiło jej przeczącą odpowiedź.
– Antilia! – usłyszałam w jej głosie strach. Nagle mnie olśniło. "To jest to!". Poczekałam na odpowiedni moment a podczas uników tworzyłam odpowiedniego przeciwnika dla gryfa. Gdy stworzenie postanowiło zmienić pozycję, ja sięgnęłam po ostatni zapas mocy magicznej, tworząc iluzję dużego smoka górskiego. Najpierw stworzyłam łopot skrzydeł, a następnie monstrualne, czarne ciało pokryte łuskami. Smok przysiadł na krawędzi półki i spojrzał z góry na przeciwnika. Spojrzenie hybrydy lwa z orłem z gniewnego zmieniło się na wystraszone, lecz nadal nie wycofał się. Postanowiłam iść na całość i stworzyłam głośny ryk gada. To przeważyło szalę – gryf odleciał, zdominowany przez nieistniejącego smoka. Iluzja rozpuściła się w powietrzu w chwili gdy Nashi podbiegła do mnie
– Antilia! – wołała. – Nic ci nie jest?! – szturchnęła mnie.
– Tylko się zdrzemnę… – mruknęłam. I oddałam się w objęcia Morfeusza.

(Nashi? Sorry że tak długo :/ Dasz An się zdrzemnąć? xd) 

27.11.2020

Od Lyna cd Wichny

 Zamurowało mnie, gdy usłyszałem, że wadera robi sobie krzywdę po to, by odzyskać swoje moce. *Jak w ogóle można je stracić? Naraziła się swoim bogom, czy jak?* ~ pomyślałem. Tak się wówczas zamyśliłem, że wilczyca bez większego problemu zdążyła mnie wyminąć. Jasna wadera odeszła w kierunku wschodzącego słońca. Stałem tak jeszcze przez dobrą chwilę i patrzyłem w jej kierunku, po czym postanowiłem, że nie zostawię jej tak samej ze sobą. Ruszyłem w kierunku przeciwnym od wilczycy. Postanowiłem wybrać się do biblioteki. 
Nie zwracając uwagi na nic i na nikogo dookoła. Po chwili biegu pojawiłem się w bibliotece. Bez większego problemu znalazłem dział magiczny, gdzie starannie przeszukiwałem półki w poszukiwaniu odpowiednich tytułów. Po dobrych 5 godzinach szukania nie znalazłem jednak nic wartościowego. Miałem się już wycofać, gdy z półki nagle spadla jedna książka. "Jak zdobyć moce żywiołów" ~ G.G. 
-A to ciekawe...- powiedziałem pod nosem. Wziąłem książkę i udałem się do biurka za którym siedział jeden z bibliotekarzy. Po uzupełnieniu kilku formalności udało mi się ją ostatecznie wypożyczyć.  Za pomocą telekinezy złapałem książkę i ruszyłem na poszukiwanie wychudzonej i urokliwej wilczycy, która postanowiła, odzyskać utracone moce. Wróciłem do miejsca naszego ostatniego spotkania, po czym przykładając nos do ziemi szukałem tropu, aby potem ruszyć za nim. Znalazłem wilczycę stojącą na brzegu jakiegoś sporego zbiornika wodnego. Zdeterminowana wpatrywała się w wodę. 
-Czytałaś to?- spytałem, na co wilczyca podskoczyła i odwróciła się w moją stronę mierząc mnie wzrokiem.  Podszedłem bliżej niej i przekazałem książkę. Wilczyca przypatrzyła się jej tytułowi po czym powiedziała....



<Wichna?>
Co mi powiedziałaś, na temat tej książki?

Od Tsuri'ego do Eve

 Pytanie randomowe duchy o informacje wcale nie było łatwe. Przynajmniej nie dla mnie. Chodziłem od ducha do ducha, wcześniej próbując jakiegoś znaleźć. Było to trudne zadanie. Ledwo się zbliżałem, a te po zobaczeniu mnie, rozpływały się w powietrzu, albo wchłaniały w jakieś przedmioty. Zdawało się że towarzyszce Eve najlepiej to wychodziło. Podchodzenie do wiewiórek i gryzoni już sobie odpuściłem, tak samo jak do jeleni czy innych stworzeń, które za życia robiły za nasz pokarm. Od jednego dziwnego stworzenia, którego wcześniej na oczy nie widziałem, mogłem wyczuć nawet wrogość. A to i tak rzeka dusz. Boję się myśleć co by było, gdybyśmy szukali w mniej "przejrzystym" miejscu, np: takich bagnach. W końcu zauważyłem latającą, świetlistą kulkę. No nic, czemu by nie. Podszedłem bliżej. Świecące, unoszące się w powietrzu coś, zdawało się całkowicie zignorować moją obecność. Gdy już miałem tego dotknąć, gdzieś z tyłu mnie po prawej stronie usłyszałem dziwny, czysty a za razem głęboki głos. 
- Nie radzę - Odwróciłem gwałtownie głowę - Może wygląda jak coś przyjaznego, ale z czasem zacznie za tobą wszędzie podążać, co chwila utrudniając życie jakimiś "żartami". Są trochę jak chochliki. - W moją stronę zmierzał... i tu dostałem laga. Smok? Wyglądał jak podróba chińskiego smoka. Gad na wysokość konia, w brudno niebieskim odcieniu, długi na... bo ja wiem? 15 metrów? Łapy smukłe, czarne, cieniowane, zakończone ostrymi szponami. Mimowolnie przeszły mi po plecach ciarki. Ale nie ze strachu, raczej z podziwu? Podniecenia? Tak można nazwać to uczucie? Pomimo swoich małych rozmiarów jak na smoka, do tego podróbki, zdawał się budzić szacunek. Stwór zgrabnie przeskoczył rzeczkę, po czym popatrzył na mnie z góry, swoimi złotymi oczami. 
- Co my tu mamy? Nie wyglądasz  mi na martwego - przybliżył do mnie swój wielki łeb, po czym wciągnął powietrze, by zaraz potem wziąć swój łeb na pierwotną pozycję.
- .... potrafisz to rozpoznać? - spojrzałem w górę. 
- Kto wie? Możliwe  że to tylko intuicja - blask w jego oczach zamigotał dziwnie. Nie miałem pojęcia na ile mogłem sobie pozwolić w rozmowie z nim, jednak jak na razie był to jedyny duch skłonny do rozmowy. Zignorowałem świetlistą kulkę, która najwyraźniej już znudzona, odpłynęła gdzieś w głąb lasu. Rozejrzałem się nerwowo za Eve. Znalazła jakieś informacje? Może mogłaby pomóc? Zawołać ją? Zamachałem nerwowo ogonem. O Bogowie, czemu kiedy jest potrzebna to jej nie ma?

< Eve?>                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                        

Od Delty do kogokolwiek

Rozejrzałem się wokół. Nadal niemiłosiernie się gubię w tych terenach i potem nie umiem się odnaleźć, wśród tych wszystkich terenów. Zaczynam się obawiać, że jeszcze parę kroków i a) już nie znajdę drogi powrotnej, no i b) coś mnie może zjeść!

Wykonałem niewielki skok nad jakimś zagubionym między skałami strumykiem. Nie potrzebuję mieć mokrej sierści. Właściwie, nie wiem czemu tu jestem ( i do końca gdzie jestem, ale to norma). Słońce niedawno wstało zza horyzontu i wszędzie było jasno. Skierowałem swoje kroki dalej, gdyż wokół nie działo się nic ciekawego. Okoliczne drzewa pozostawały prawie w bezruchu, smagane jedynie delikatnym wiatrem. Może i było to złudzenie, ale wszystko wydawało się być takie spokojne, jakby zaspane. Przekroczyłem kolejny strumyczek, a słysząc coraz wyraźniejszy szum i prawdopodobnie huk skierowałem się w tamtą stronę. Po chwili wiatr się wzmógł, a ja wyszedłem spomiędzy drzew aby ujrzeć wielką płaską przestrzeń, a w dali lejące się z ogromnym hukiem i siłą wodospady. Jak ja się tu znalazłem? Nie wiem. Wiem jedynie, że nie żałuję. Jest tu pięknie. Przeszedłem jeszcze kawałek aby z zaskoczeniem stwierdzić, że stanowczo nie jestem tu sam i doskonale to czuję. Opuściłem ogon w lekkim przestrachu, ale parłem dalej. Chciałem spojrzeć na wodospad z bliska, zwłaszcza, że jeszcze mnie tu nie było. Przysiadłem sobie nadal spięty w jakiejś odległości od Wodospadu na jakimś kamieniu. Wpatrzyłem się w wodę, ciągle jednak gdzieś słysząc szelesty i chyba nawet czyjś głos. Ogon podwinąłem pod siebie im bliżej ten ktoś był. Oby mnie nie zjadł


/;-; niech ktoś podłapie proszę ;-;/

Nowy wilczu Delta



Autor grafiki: Clockbirds
Właściciel: fochmanka13(Howrse), kochana422@gmail.com
Imię: Delta
Wiek: 4 lata
Płeć: basior
Żywioł: Natura, Życie, Umysł
Stanowisko: Medyk, Nauczyciel Zielarstwa
Cechy fizyczne: Bardzo chudy i drobny wilk o niewielkim wzroście. Ze względu na swoją drobność i opływowe kształty jest szybki i zwinny. Jest wytrzymały, jeśli chodzi o długie dystanse. Jednak jego maleńkość skutkuje w braku siły.
Cechy charakteru: Cóż...Delta pomimo swojego wyglądu jest dość nieśmiały i strachliwy. Czasem i do tego stopnia, że straszą go najmniejsze szelesty w krzakach obok. Nie lubi się odzywać ani znajdować w centrum uwagi. Kiedy jednak zachodzi taka sytuacja i musi się odezwać najczęściej się jąka. Pomimo tak niesprzyjającemu charakterowi zazwyczaj zachowuje swój nadprzeciętny optymizm! "Przecież ten szelest to na pewno... jakiś ptaszek...!". Gdy już pozna się z kimś bliżej i w końcu przestaje się jąkać staje się wesoły i dość energiczny. Nie przepada za sprawianiem innym krzywdy, jakiejkolwiek, dlatego też nie lubi polować i robi to tylko, dlatego że musi coś jeść. W przeciwstawieniu do tego uwielbia sprawiać innym radość i nieść pomoc, a przy dzieciach jego strach i nieśmiałość całkiem znikają ustępując małej, czarnej ,gadatliwej kulce energii!
Cechy szczególne: Cechą charakterystyczną Delty są jego oczy. Wielkie i przeszywające duszę na przelot oczy w dwóch skrajnych kolorach, niebieskim i żółtym.
Lubi: Uwielbia nieść innym pomoc i przebywać w otoczeniu szczeniąt
Nie lubi: Nienawidzi! Znajdować się w centrum uwagi ani wygłaszać publicznych przemówień. Nie lubi także się bać, ale jednak strach jest częścią jego codzienności
Boi się: samotności, że spóźni się z niesieniem pomocy, patrzeć na czyjąś śmierć
Moce:
-telekineza
-czytanie w myślach(nie lubi tego używać)
-przyspiesza wzrost roślin
-leczy małe i średnie rany magią (duże i poważne z pomocą leków i roślin)
Historia: Delta. Jego niezwykłe imię zostało mu nadane przez Alfę swojej rodzimej watahy. Był jedynym szczenięciem miotu pewnej wadery, która dokonała życia podczas porodu. Ojciec porzucił matkę zanim jeszcze doszło do niej, że wyda na świat szczenięta, zatem Delta został sierotą. Życie dla niego było ciężkie. Lata mieszkał w sierocincu, który był pod opieką medyka i zielarza watahy : Nue. Od niego zaraził się chęcią pomocy i miłością do zielarstwa. Osiągając wiek odpowiedni dla wilka aby odejść od rodziców odszedł też od watahy i podążając w nieznanym sobie kierunku. Nie miał się z kim żegnać, więc nie było mu żal tego zrobić ani nie miał za czym tęsknić. Z czystym sumieniem rozpoczął swoją tułaczkę przez wiele kilometrów, mil, szczytów, łąk, watah a i nawet przez jedno morze o wyjątkowo spokojnych wodach. Jednak prędzej czy później każdego zaczyna męczyć tak długa i wyczerpująca podróż, zwłaszcza przy tak strachliwej osobowości. Oh... ile Delta nabawił się stresu i przerażenia w trakcie tej drogi! Więc teraz szukał watahy, w której mógłby osiąść na dobre, najlepiej do końca swoich dni. Miejsca gdzie mógłby pomagać innym i liczyć na pomoc od innych.
Zauroczenie: brak
Głos: Glee (tylko w tej jednej konkretnej piosence)
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Rodzina: No coż. Delta nie ma nikogo kogo mógłby nazwać rodziną. Jest sierotą i najważniejszą osobą w jego życiu był medyk Neo, z rodzimej watachy.
Jaskinia: 2. Ta przy królestwie wróżek o ile można tam teraz zamieszkać (chyba ze nie można to: 2. Pod starym drzewem
Medalion: Jest to nieduży kolczyk wewnątrz jego ucha. Jest złoty i ma w sobie kamień szlachetny. Delta do końca nie wie jaki, jest niebieski więc może być lazurytem.
Towarzysz: brak, prawdopodobnie dlatego, że Delta jest zbyt strachliwy żeby coś oswoić
Inne zdjęcia:---
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: uwielbia lato i wiosnę, wtedy rośnie najwięcej roślin, które może zebrać, ususzyć i robić sobie potem dobre herbatki i leki.
Umiejętności: 
: Siła: 20
: Zręczność: 80
: Wiedza: 160
: Spryt: 140
: Zwinność: 140
: Szybkość:180
:Mana: 80



25.11.2020

Od Nashi cd Antilii

 Leciałyśmy niesamowicie szybko, aż się zdziwiłam, że w powietrzu Stromy rozwija większe prędkości niż na ziemi. Stormy starała się lecieć w linii prostej, abym nie spadła. Antilia leciał z nami łeb w łeb, a gdy zbliżyliśmy się do szczytu będącego naszym celem usłyszałam jakiś świst w powietrzu. Wadery zdawały się go nie słyszeć. W pewnym momencie dostrzegłam trzy cienie. Były one większe od wilczych. 

-em... Stromy?- wilczyca zwolniła lot i odwróciła pysk w moją stronę.
-Co...- nie dokończyła bo gwałtownie zapikowała w dół, przez co zleciałam z jej pleców z krzykiem. na szczęście  zostałam szybko złapana w jej szare łapy.- Wybacz. jesteś cała? Spytała szybko, nie zerkając na mnie, gdyż leciała raczej chaotycznie, rozglądając się na dookoła. 
-Nic mi nie jest. -powiedziałam i również zaczęłam się rozglądać. Dostrzegłam, jak Antilia ucieka przed jakimiś skrzydlatymi stworzeniami. *Czy to Gryfy?*  Stormy Szybko odstawiła mnie na ziemię i kazała się nie zdradzać, po czym odleciała w kierunku Antili nasyłając jakieś chmury na gryfy, aby je spowolnić. Z mojej perspektywy ich potyczka była co naj mniej imponująca. Tak się zapatrzyłam na wadery, że nie zauważyłam kolejnego czyhającego na mnie niebezpieczeństwa.  Po chwili jednak przekonałam się, że postanowił zająć się mną młody gryf. Był zdecydowanie mniejszy od tych, które . Zanim zdążyłam od niego odskoczyć, ten zdążył złapać mnie za kark i podnieść w górę. *Jezu ale on wysoki.* Pisnęłam, gdy puścił się biegiem w stronę urwiska z którego zeskoczył, po czym poleciał ze mną w jemu tylko znaną stronę. Zabrał mnie w stronę jakiejś jaskini w górach. Przed zniknięciem wewnątrz góry dostrzegłam jeszcze lecącą w moją stronę Antilię i Stromy, która starała się od nas odciągnąć pozostałe gryfy. Potem nastała całkowita ciemność. Czułam tylko jak idący ze mną gryf delikatnie mną kołysze. Po kilku minutach dotarliśmy do wielkiej komory z gniazdem, wysoko na półce skalnej. Zostałam do niego wsadzona, po czym gryf usiadł i trzymał mnie tak, że czułam się jak jakaś maskotka. 
-Możesz trochę uważać? Bok mnie boli...- mruknęłam w jego stronę, na co ten nieco się odsunał, jednak dalej mnie trzymał. Położył swoją dużą głowę na mojej. -Świetnie. Od dzisiaj jestem maskotką. - stwierdziłam z ironią. Młody gryf chyba jej nie wyczuł, bo zamruczał przyjemnie i poczochrał mnie dziobem, po głowie, po czym zaczął coś robić z moją sierścią na niej. *Antilia, mogłabyś mnie stąd wyciągnąć. Trochę tu za ciepło*- myślałam i patrzyłam sobie z góry w kierunku wejścia do tej komnaty. Z góry miałam całkiem dobry widok i było by mi tu całkiem przyjemnie gdyby nie fakt, że cały czas gryf miętolił moją sierść i nie mogłam zejść na dół. 

<Antilia?>
Mam nadzieję, że to spełnia wymogi. A i czy wyciągniesz jakoś Nashi z uścisków młodego gryfa? Może pozwolisz mu się jeszcze nad nią pastwić? Nie robi jej w końcu krzywdy, no chyba że jej sierści, ale to chyba co innego :P

23.11.2020

Od Wichny do Lyna

 Wilk zaczynał mnie już denerwować. Co to ma znaczyć, że dopiero co mnie poznał, a pozwala sobie na rozkazywanie mi? Wcześniej było miło, to uprzejme z jego strony, że zaoferował mi pomoc, ale nie oznacza to, że mam mu się od razu spowiadać z tego co robię.
- Mógłbym go zabić, gdybyś chciała - demon poświadczył o swojej obecności. Zdążyłam niemal zapomnieć, że jest obok mnie. “Nikogo nie będziemy zabijać. Tym bardziej, że wcześniej mi pomógł.”, pomyślałam.
Jeszcze raz spróbowałam wyminąć Lyna, ale znowu zastawił mi przejście.
- Czy naprawdę musisz to tak utrudniać? Czego nie rozumiesz w “to jest prywatna sprawa”? Pomogłeś mi, dziękuję, ale teraz daj mi już iść.
Nie krzyczałam, choć miałam na to ogromną ochotę.
- Co może być aż taką tajemnicą, że nie możesz tego wyjawić przyjaznemu ci wilkowi?
- Nie jesteś moim przyjacielem, znamy się chwilę. - westchnęłam ciężko - Wybacz, ale bardziej cenię sobie swoje tajemnice niż przelotne znajomości.
Po tych słowach naparłam do przodu i przepchnęłam go głową. Kiedy wyszłam z jaskini oblały mnie promienie porannego słońca. Takie uwielbiam najbardziej. Przystanęłam na chwilę, by popatrzeć na horyzont. Usłyszałam, że basior stanął za mną.
- Może nie powinieniem cię tak zatrzymywać. Ale naprawdę ciekawi mnie, dlaczego doprowadziłaś się do takiego stanu, skoro żyjesz w takim miejscu - powiódł głową po lesie - jest tu dużo pożywienia, dobre wilki, które chcą pomagać innym. Nie widzę potrzeby, żeby się krzywdzić.
Nie wiem czy to przez piękno wschodu słońca, czy przez to, że chciałam, żeby skończył już za mną chodzić, ale odwróciłam się do Lyna.
- Próbuję odzyskać swoje moce - powiedziałam po prostu.
- Co?
- To, co słyszysz. Musisz wiedzieć, że teraz nie mam prawie żadnych. Doprowadzanie mojego ciała do granic wytrzymałości ma mi pomóc je przywrócić, wyrwać z nicości.
Lyn patrzył na mnie. Nie wiem jakiej odpowiedzi się spodziewał, ale wydawał się nieco zdziwiony.
- Tak, masz rację, dobrze mi się tu wiedzie. Ale bez mocy nigdy nie będę do końca sobą. Nie martw się o mnie, obawiam się, że mój anioł stróż nie da mi szybko zejść ze sceny - uśmiechnęłam się, rzuciłam jeszcze raz spojrzenie w stronę wschodzącego słońca i ruszyłam przed siebie wydeptaną ścieżką.

<Lyn? Sorry, że tak późno>

Od Antilii do Nashi

 – Martwi się o Ciebie – odpowiedziałam małej waderze na jej pytanie. Spojrzała na mnie pytająco. – Ostatnio dużo się działo i naraziłaś się na wiele niebezpieczeństw. Znam tę dwójkę… Są silnymi przeciwnikami i łatwo się nie poddają.

– Jak ich pokonałaś? – Nashi zbyt gwałtownie wstała, przez co naruszyła uszkodzone mięśnie. – Nie widziałam tego…

– Czasami spryt wygrywa nad siłą mięśni – odpowiedziałam. Chwyciłam za kawałek materiału, jaki znalazła jeszcze Stormy. Zdezynfekowałam go przy użyciu odpowiedniego uroku, podobnie jak ranę na boku. Małą może czekać długie leczenie. Ma jednak bardzo silną determinację, która może pomóc jej w rekonwalescencji. Szczerze mówiąc, zaczęłam ją lubić… Stormy znam nieco krócej, lecz rozumiem jej zachowanie. Martwi się o tego szczeniaka i chce zapewnić jej bezpieczeństwo, a nie ratować ją z tarapatów. Skończyłam wiązać opatrunek. Dorzuciłam jeszcze szybko zaklęcie znieczulające (nie eliminowało ono całkowicie bólu, lecz tylko go osłabiał, żeby młoda nie zapomniała o swojej przygodzie) oraz przekazałam jej swoje rady.

– Zdrzemnij się, abyś lepiej zniosła podróż, dobrze?

– Podróż? Nie rozumiem…

– Myślę, że to czas na poznanie waszej Alfy i rozmowę o moim dołączeniu – uśmiechnęłam się lekko. Nashi nie posiadała się z radości, a przynajmniej na tyle, na ile pozwała jej rana na boku.

– Ale super! – wołała. Podskoczyła do mnie i mocno mnie przytuliła. W pierwszej chwili byłam zaskoczona i lekko… zagubiona. Nie wiedziałam co robić. Po chwili jednak zrelaksowałam się i przytuliłam się do małej waderki. Nagle przed moimi oczami pojawił się obraz…

„Piękna, słoneczna pogoda. Kilka chmur formacji columbus na niebie. Siedziałam z kimś z jednej z chmur. Nieznajomy wilk mówi coś do mnie, ale ja nic nie rozumiem, choć kiwam głową, po czym się przytulam do wilka i również coś mówię, czego nie rozumiem…”

–…ej! – wołała Nashi. – Wszystko w porządku? Przez chwilę się nie ruszałaś…

Zamrugałam zamroczona.

– Nic mi nie jest… – bąknęłam. Wstałam i ruszyłam do wyjścia. – Leż spokojnie i odpocznij – poleciłam. W odpowiedzi usłyszałam cichy komentarz, ale mała zastosowała się do mojej prośby. Wyszłam na zewnątrz i wciągnęłam w płuca nocne powietrze. Noc była cicha i spokojna, tak jak lubię. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Stormy. Znalazłam waderę kilka metrów od nory. Podeszłam do niej i w ciszy usiadłam obok. Wpatrywałam się w gwiazdozbiory północne, które goszczą na naszym nieboskłonie co jesień i zimę.

– Dziękuję, że uratowałaś Nashi przed tymi wilkami – odezwała się pierwsza. Ja nic nie mówiłam, tylko spojrzałam na skrzydlatą waderę obok mnie. – Kim ty jesteś?

– Co masz na myśli? – Zaskoczona unoszę brew.

– Pomagasz nam. Musisz mieć jakiś cel.

– Chcę po prostu znaleźć odpowiedź na zadane przez Ciebie pytanie – odparłam sucho. Stormy już się nie odezwała, tylko patrzyła w niebo. Widziałam gwiazdozbiór Mohira. Wpatrywałam się w migoczące gwiazdy, zupełnie jakby chciały przekazać mi swój sekret.

– Postanowiłam dołączyć do waszej watahy – przerwałam głuchą ciszę.

Stormy uśmiechnęła się pod nosem.

– Witaj w naszej szalonej rodzince – powiedziała wesoło. – Jutro wyruszymy z samego rana, dobrze?

Przytaknęłam i spojrzałam na szarą waderę obok mnie posiadającą skrzydła, zupełnie jak ja…

„Rodzina". Dawno tego słowa nie słyszałam. O ile w ogóle je słyszałam…

• • • • •

Słońce świeciło przyjemnie, a wiatr pchał puszyste chmury w kierunku południa. Stormy wraz z Nashi na grzbiecie leciały przodem, by wskazać nam kierunek. Ja natomiast szybowałam kawałek za nimi, podziwiając krajobrazy w dole. Tereny watahy były bardzo urozmaicone, ale też piękne, zwłaszcza podczas ciepłych pór roku. Teraz żywe kolory stawały się melancholijne, lecz nadal pejzaż był piękny.

– Niedługo będziemy na miejscu! – zawołała Nashi z grzbietu starszej wilczycy. Wpadłam na pewien pomysł… Podleciałam bliżej wader.

– Stormy? Ścigamy się? – krzyknęłam w stronę moich towarzyszek. Stormy uśmiechnęła się szeroko i zwróciła się do swojej pasażerki.

– Nashi, trzymaj się! Będzie trzęsło!

– Ścigamy się do tamtej góry? – Wskazałam wierzchołek góry dwa kilometry od nas. Zgodziła się, uśmiechając się jeszcze szerzej.

– A i jeszcze coś! – dodałam szybko. – Na imię mam Antilia! 

– Miło cię poznać Antilio! – zawołały obie wadery. Zaśmiały się obie szczerym śmiechem. Uśmiechnęłam się pod nosem, przygotowywując się do wyścigu. 

– Start! – zawołałyśmy obydwie. Nashi pisnęła szczęśliwa, kiedy ruszyła do przodu. Nagle w mojej głowie rozległ się cichy alarm, że zbliża się niebezpieczeństwo. Zignorowałam go.

I to był błąd…


|Nashi? Może być smok albo inny latająca gadzina xD|


20.11.2020

Od Nashi cd Antilii

Leżałam obok Antilli w oczekiwaniu na powrót Stormy z ziołami. Jestem jej niezmiernie wdzięczna za to, że mnie uratowała, bo gdyby nie ona nie wiem czy bym to przeżyła. Byłam cała obolała, ale nie chciałam leżeć w tej grocie. Czułam się taka bezużyteczna. *Ciekawe jak się wytłumaczę Rose, że kolejny raz trafiam do kącika medycznego. A co gorsza jak wyjaśnię Stormy, że zamiast uciekać postanowiłam znaleźć źródło problemu, a potem było już za późno na ucieczkę. Muszę coś szybko wymyślić, bo to tylko kwestia czasu zanim zostanę z nią sam na sam i mnie przepyta.*~ pomyślałam, po czym westchnęłam cicho i wlepiłam wzrok w ziemię pod łapami. Tak naprawdę minęło ledwie 5 minut od naszego powrotu do tego miejsca. Podniosłam wzrok i popatrzyłam na waderę. Nadal nie znamy jej imienia, ale muszę jej podziękować, bo jeszcze tego nie zrobiłam.
-Dziękuję - powiedziałam, lecz mój głosik brzmiał słabiej niż się tego spodziewałam. Był cichy i trochę zachrypnięty. Wilczyca na mnie spojrzała. Miałą nieodgadniony przeze mnie wyraz pyska ale mi to nie przeszkadzało. Jest niezwykle tajemniczą osobą. Patrzyłyśmy przez chwilę na siebie po czym do naszych uszu dotarł odgłos trzepoczących skrzydeł. Już po kilku sekundach w wejściu do naszego schronienia stała Stormy z wiązanką ziół, których zapach już zdążył roznieść się po grocie. Szara wadera bez słowa położyła je obok nas po czym usiadła przy samiutkim wyjściu i z przerażająco poważną miną wpatrywała się przed siebie, od czasu do czasu spoglądając na nas. 
-Nie ruszaj się na chwilę- powiedziała biała, skrzydlata wadera. Siedziałam, jakbym była zamrożona i zaciskałam tylko szczękę, gdy wilczyca zajmowała się moją raną. 
-Stormy? - zaczęłam cicho, a wilczyca na mnie spojrzała wyczekująco-  uziemią mnie do czasu aż dorosnę? - spytałam. Nie chciałam tego, ale to nie pierwsza taka sytuacja, a sądząc po reakcji Stormy, raczej nie mam co liczyć na łaskę. Wadera na mi nie odpowiedziała tylko odwróciła wzrok zerkając na moją dzisiejszą wybawicielkę. Miała wręcz lodowe spojrzenie. Po chwili Stormy wyszła przed grotę i tam siedziała.
-Co ją ugryzło?- wyrwało mi się, Stormy najwidoczniej tego nie słyszała.

<Antilia?>
Sorki, jakiś taki dziwny ten odpis :<

19.11.2020

Od Antilii do Nashi

 Nashi oraz Stormy znalazły jakąś norę w ziemi, która spokojnie pomieści nasz wszystkie i zostanie jeszcze trochę miejsca. Szczerze mówiąc, mogę nawet schować się pod kamieniem byle tylko zamknąć na chwilę oczy. Starsza wadera weszła do środka, aby sprawdzić czy jest bezpiecznie. Po chwili wróciła i stwierdziła, że możemy tam wejść. Do jamy nie wlewała się woda, tak więc wadery nie potopią się w środku podczas krótkiej drzemki. Szczeniak puścił mnie przodem, tak więc grzecznie przyjęłam propozycję. Podeszłam do jednego kąta, tuż przy tylnej ścianie. Od razu zawinęłam się w kulkę, po czym powoli rozwinęłam zmokłe skrzydła, chcąc je osuszyć i zapewnić sobie izolację termiczną od środowiska zewnętrznego. Zamknęłam oczy i skupiłam się, aby zasnąć. Mimowolnie usłyszałam cichą rozmowę między Stormy a Nashią. Ta starsza wybierała się chyba na zwiad a młodsza dostała zadanie "towarzyszenia" mi. Weszła do środka i przysiadła najbliżej wyjścia, zapewnie po to, aby uniemożliwić mi ucieczkę… Poczułam się lekko urażona. Wprawdzie nadal rozważam dołączenie do tej watahy, lecz miałam nadzieję, że nie będą traktować mnie jak wroga. Z drugiej jednak strony rozumiem takie a nie inne zachowanie. Znamy się niecałą godzinę jak nie mniej więc nadal mają prawo mi nie ufać. Wzięłam głęboki wdech i wyciszyłam organizm, pozwalając mu na regenerację siły fizycznej i magicznej. Nadal jednak zostawałam czujna. Stary nawyk, który być może uratuje mi cztery litery… Na razie jednak zwrócił uwagę Nashi.
– Wiem, że nie śpisz, ale nie krępuj się. Będę cicho – powiedziała szara waderka cicho. Nic się nie odezwałam i ona również. Uchyliłam powieki, aby z czystej ciekawości zobaczyć co robi. Siedziała przy wejściu i patrzyła przez dziurę na las w dole. Trzymała łapę na piersi, najpewniej dotykając swojego medialionu. Mój medalion, wykonany z turkusu, nie zawierał żadnych podpowiedzi o mojej przeszłości. Jednak lubiałam na niego patrzeć. Pomagał uspokoić moje myśli i odzyskać spokój ducha. Jakby pochłaniał negatywną energię i usuwał ją z mojej duszy…
Burza przechodziła, zmieniając ostry deszcz w niewielką mżawkę aby potem zostawić białe niebo oraz mokre błoto. Nashi zwinęła się w kłębek. Po pewnym czasie zaczęłam zasypiać (mam bardzo płytki sen jednak wystarczy, aby wypocząć i się wyspać) kiedy usłyszałam szelest. Po chwili odezwała się moja towarzyszka.
– Wychodzę i niedługo wracam. – Wyszła z nory ale obróciła się do wejścia i dodała z wesołością w głosie. – Nie myśl o ucieczce, jestem szybsza niż może Ci się wydawać! – I poszła. Po chwili usłyszałam radosny pisk, który towarzyszy Nashi przy zjeżdżaniu z stoku.
Ja natomiast postanowiłam skorzystać z ciszy i się szybko zdrzemnąć. 

• • • 

Ucieczka. Strach. Ból. Niebezpieczeństwo.
Otworzyłam oczy. Nashi nadal nie wróciła. Nie minęło dużo czasu, ponieważ pogoda i pora dnia subtelnie się zmieniła. Pojawił się chłodny wiatr niosący coś ze sobą. Na początku nie wiedziałam co to ale po chwili do głosu doszedł mój instynkt. To były kłopoty.
Wstałam i szybko się rozciągnęłam. Nadal byłam nieco wycieńczona ale czułam się zdecydowanie lepiej niż kilkanaście godzin temu. Poza tym samym uczuciem wypoczynku, czułam również regenerację moich sił magicznych. W tamtej chwili umiałam sporo wyczarować. Jednak mój brzuch, burczącym odgłosem dał znać, że mój organizm domaga się jedzenia. Zignorowałam wołanie skurczonego żołądka i wyszłam na zewnątrz. Wiatr kołysał kępami traw, nadając całej łące niesamowity efekt. Ja jednak skupiłam się na szukaniu śladów małej wadery. Znalazłam ślady łapek, które prowadzą ku zboczu, którym najpewniej Nashi zjechała. Skoczyłam, po czym rozłożyłam skrzydła, by poszybować na dół. Tam znalazłam resztę śladów łap oraz delikatną woń zapachu Nashi. Ruszyłam tym tropem, zbliżając się do lasu. Nagle poczułam inny zapach o metalicznym charakterze… To była krew. Na szczęście nie wilcza a jakiejś zwierzyny łownej, a dokładniej mówiąc małego gryzonia… A raczej gryzonii. Podeszłam powoli do powalonego drzewa i wyjrzałam za niego. Znalazłam tam jakiś obóz z kilkoma zajęcami. Wciągnęłam nosem zapach obcych. Ich woń była znajoma…
Niespodziewanie usłyszałam jakiś hałas niedaleko stąd. Ruszyłam w tamtą stronę. Nagle ciszę przerwał krzyk pewnego szarego szczeniaka. Przyspieszyłam. Zobaczyłam dwa basiory stojący nad trzęsącą się waderką. Niestety, poznałam tą dwójkę. To być Axes i jego młodszy brat, Risk. Poznałam tą dwójkę podczas mojej wędrówki, kiedy przemierzałam Wielką Równinę. Axes uwielbiał walczyć, brał udział w nielegalnych walkach. Risk natomiast jest w niego zapatrzony jak w obrazek i dał wciągnąć się w szemrane towarzystwo. Starszy z nich zaczął się do mnie przystawiać a gdy odmówiłam, zaatakował mnie lecz udało mi się wygrać, dzięki czemu zarobiłam na szczyptę szacunku u innych wilków, jakie tam były. Jednak wtedy byłam w nieco lepszej formie oraz nie miał braciszka przy sobie. Być może będę musiała zaryzykować i stanąć do otwartej walki. Jednakże warto mieć efekt zaskoczenia.
Najpierw nałożyłam ochronną tarczę na małą, żeby nie przyszły im do głowy nowe pomysły. Zauważyłam ranę na boku, która nie wyglądała najlepiej… Pewnie będę musiała potem się tym zająć. Ale to później. Nałożyłam na siebie iluzję niewidzialności i weszłam na drzewo. Zaczęłam iść gałęzią, kiedy Risk wpadł na pomysł.
– Skoro o nas wiedzą, to może użyjemy tej małej jako zakładnika?
– Doskonały pomysł. – Ax uśmiechnął się przerażająco, odsłaniając zęby. Podszedł do Nashi lecz… delikatnie kopnął go prąd.
– Co jest?! – warknął basior.
Zeskoczyłam z góry, nie zrzucając kamuflażu i uderzyłam oba wilki czystą energią. Oboje mocno uderzyli w pnie drzew lecz tylko Risk stracił przytomność. Axes był nieco oszołomiony lecz stał na nogach. Cholera. Ten urok zabrał mi znaczną część energii. Czułam jego spojrzenie na sobie lecz nadal byłam niewidzialna.
– Wiem, że tu jesteś, Antilia… – wyszeptał.
– A ja wiem, że zaraz uciekniesz z podkulonym ogonem, tak jak zawsze – warknęłam. – Dobrze Ci radzę, uciekaj póki możesz. Albo to Twój brat będzie naszym zakładnikiem.
– Naszym?
– Należę do Watahy Mrocznych Skrzydeł. Nie masz szans ze mną i doskonale o tym wiesz, a za chwilę przybędzie reszta… – odpowiedziałam lodowato.
Axes lubił walczyć ale wiedział kiedy się wycofać. Cofnął się krok, wziął nieprzytomnego brata na grzbiet i uciekł w głąb lasu. Tak po prostu.
– Jak za ostatnim razem… – prychnęłam. Podeszłam do Nishi, zdejmując magiczną tarczę. Chwyciłam ją za kark i ruszyłam w stronę schronienia. Nie wiem kiedy Stormy znowu się pojawi, ale na pewno pierwszym miejscem, do jakiego się uda po nas, to tam gdzie nas ostatni raz widziała. Idąc, sięgnęłam po zaklęcia uzdrawiające, chcąc chociaż zabezpieczyć ranę przed zakażeniem.

• • • 

Gdy zbliżałam się do nory, w oddali zobaczyłam sylwetkę na tle ściemniającego się nieba. Położyłam nadal nieprzytomną Nashi na ziemi przede mną, aby móc normalnie porozmawiać z waderą. Wylądowała kilka metrów przede mną i spojrzała najpierw na małą a potem na mnie. Przytuliła uszy do głowy a z jej pyska wydobył się warknięcie.
– Co jej zrobiłaś? – rzuciła się na mnie.
– Ja nic jej nie zrobiłam – odpowiedziałam dyplomatycznie, nawet nie próbując się bronić. – Ale będą mi potrzebne zioła, żeby oczyścić tą ranę oraz jakiś materiał żeby zrobić opatrunek.
– Co?
– Ona ma rację – powiedział cichy głosik. – To były jakieś dwa inne wilki, spoza watahy – dodała. Obie spojrzałyśmy na Nashi, która próbowała stanąć na łapki, po czym Stormy popatrzyła na mnie.
– To co, znajdziesz gdzieś jakąś szałwię lub dziewannę? – zapytałam.

|Nashi?|

18.11.2020

Od Nashi cd Antilii

 Już po kilku minutach marszu ukazało nam się wejście do jakiejś nory w ziemi. 
-Poczekajcie tu chwilę. Sprawdzę, czy nas pomieści i nie zaleje - zakomunikowała Stormy i podbiegła do otworu w ziemi. Był on w zboczu, którym schodziliśmy i miał korzystnie umieszczone wejście tj. woda przez nie nie wpływała do środka. Po chwili Szara wadera wróciła do nas z delikatnym uśmiechem. -Możecie tam wejść. - odprowadziłam więc jaśniejszą waderę do wejścia i puściłam ją przodem. Odwróciłam się w stronę Stormy, która powolnym krokiem szła za nami. 
-Czekaj. Dlaczego powiedziała, że możemy wejść? Ty nie wchodzisz do środka?- spytałam. W dali rozległ się huk grzmotu, a deszcz się wzmógł. 
-Ja muszę coś jeszcze załatwić. Zostawiam ją pod Twoją opieką, ale w razie czego masz uciekać na nic nie zważając. Rozumiesz?- odpowiedziała mi do ucha, aby czasem druga wadera nic nie usłyszała. 
-No dobrze, tylko wróć tu potem. -powiedziałam, Stormy odbiegła w swoją stronę, a ja z lekko podkulonym ogonem weszłam do groty. Białoniebieska wadera wyglądała prawie jakby spała, ale tego nie robiła. Uszy miała nastawione w kierunku wejścia, przed którym usiadłam.
-Wiem, że nie śpisz, ale nie krępuj się. Będę cicho. - powiedziałam nie za głośno, ale też nie szeptałam, gdyż mogła by mnie nie usłyszeć przez szum deszczu. Odwróciłam głowę i wpatrywałam się w rysujący się w dole las. przez głowę przewinęły mi się wspomnienia zabaw i przygód z Allenem. Odruchowo przycisnęłam do siebie złotą jaszczurkę zawieszoną na mojej szyi. *Dziękuję Allenie* pomyślałam i przymknęłam oczy, uśmiechając się przy tym. 
Słyszałam wolniejszy oddech skrzydlatej wadery, za mną. Nadal nie spała. *Może mi nie ufa?* Tak to raczej o to chodzi. skuliłam się w kłębek, aby się trochę ogrzać. Miałam w głowie genialny pomysł, jak wkupić się w łaski wilczycy. Gdy burza przeszła, a został po niej jedynie deszcz wstałam i zerkając na wilczycę rzuciłam w jej stronę - Wychodzę i niedługo wracam.- Gdy wyszłam z kryjówki dodałam jeszcze z śmiechem -Nie myśl o ucieczce, jestem szybsza niż może Ci się wydawać. Potem zrobiłam kilka skoków w kierunku lasu i zjechałam na dół z piskiem radości i ekscytacji z takiej atrakcji.

******************

Od kilku minut szłam za świeżym tropem zająca. Byłam taka przejęta, że aż całą drgałam. Ślad nagle zawinął z powrotem w kierunku górskiej łąki, gdzie zostawiłam białą, skrzydlatą waderę. Po chwili zauważyłam ślady sporych łap pozostawione w ziemi. Były one wilcze, ale po zapachu poznałam, że nie należą do nikogo z watahy. 
-podejrzane- mruknęłam pod nosem i ostrożnie stawiając łapy szłam dalej. Tropy się pokrywały, przez większość drogi, ale potem nagle pojawiła się krew, a ślady łap nagle się rozdwoiły. *To było polowanie i to z sukcesem!* - Pomyślałam, po chwili zatrzymałam się za zwalonym drzewem. Usłyszałam szelest i poczułam wyraźny zapach świeżo zabitego zająca, nie dwóch, albo nawet trzech zajęcy. Do tego poczułam jeszcze obecność dwóch wilków. Postanowiłam sobie odpuścić i się wycofać. Najciszej jak mogłam odbiłam w lewo i pobiegłam w kierunku groty starając się przy tym zatoczyć łuk aby zgubić możliwą pogoń. Na oje nieszczęście potknęłam się na kamieniu i upadłam z impetem. Jęknęłam bo nie podniosłam się sama tylko za kark złapał mnie Jeden z dwójki intruzów. 
-Puszczaj!- warknęłam i starałam się wyrwać. Mimo tego, że mam już ponad rok w porównaniu z oprawcami byłam malutka. *Jakieś wilki na sterydach* przeszło mi przez myśl. Drugi basior się zaśmiał i szepnął mi do ucha 
-Nie ma takiej opcji maleńka. Nam nie przeszkadza się w posiłku.- przypatrzyłam się im się lepiej. Byli wysocy i dobrze zbudowani. Ten który mnie trzymał chyba był starszy,  na łapach miał wiele blizn. Nie widziałam go za dobrze, bo nie mogłam sobie pozwolić na wiele ruchu, ale wywnioskowałam ,że cały jest pokryty bliznami. Drugi był młodszy i również posiadał wiele blizn. Obaj mieli na sobie słaby i prawie zmyty zapach Exana i Stormy. 
*Byli tu już kiedyś, ale patrol ich przegonił* pomyślałam i znowu starałam się wyrwać. Skoro tu wrócili, teraz nie odejdą tak łatwo. Młodszy pokręcił z lekkim rozśmieszeniem głową, na co zostałam przygwożdżona do ziemi. 
-Nie wierć się tak. Ciężka jesteś i to nie wygodne- warknął ten, który mnie trzymał, na co z parsknęłam oburzona. Ugryzłam go w przednią łapę, a gdy zluźnił uściska szybko się zwinęłam spod jego łap i szybko wspięłam się na pobliskie drzewo. 
-Ej! Wiewiórka! Złaź z tego drzewa albo Cię z rzucimy!- Zawołał młodszy, w tym czasie starszy lizał swoją zranioną łapę. Zignorowałam ich i rozejrzałam się. Teraz dostrzegłam stertę zwierzyny, jaką upolowali, a  w moim zasięgu wzroku pojawiła się łąka, do której chciałam się dostać. Nagle drzewo zadrżało, na co wbiłam swoje pazurki w korę niegrubej gałęzi, na której siedziałam. Pisnęłam i z lekką paniką szukałam drogi ucieczki. Sąsiednie drzewa były trochę daleko i nie wiem czy bym doskoczyła. Nagle usłyszałam śmiech wilków z dołu i trzask gałęzi. - O bogowie!- zaskomlałam i szybko się podniosłam. Wzięłam krótki rozbieg i w ostatniej chwili skoczyłam w kierunku najbliższego drzewa. Ledwo złapałam się łapą gałęzi. Po chwili jednak ta również się złamała, gdyż była sucha i za cienka, a ja z głośnym krzykiem spadłam w dół. Poczułam przeszywający moje ciało ból. Ledwo otworzyłam oczy wpatrując się przed siebie.  Stęknęłam starając się podnieść, ale nie umiałam. Byłam pewna, że mój krzyk rozniósł się po całej okolicy, a z oddali słyszałam nadal słabe echo. Jedne z wilków stanął nade mną i szepnął mi do ucha. 
-Trzeba było się poddać. Teraz leż sobie tutaj i czekaj. Dzięki Tobie na pewno wiedzą o naszej obecności, ale nie martw się. Jeszcze się spotkamy. - potem odszedł, a ten którego ugryzłam przejechał pazurami po moim boku. Uchyliłam pysk chcąc zaskomleć z bólu, jednak z mojego pyska wydobył się tylko niewielki obłoczek pary. Powieki stały się za ciężkie i same się zamknęły, zanim jednak odpłynęłam usłyszałam szelest łap i czyiś delikatny dotyk. *I na co mi było opuszczanie bezpiecznej groty?*

<Antilia?>

16.11.2020

Pełni cd. Stormy

- I jak Ci się podoba Twój pokój? Chciałabyś coś dodać? Może zmienić?
- Nie jest idealnie- odpowiedziałam i podeszłam do Stormy. 
Pewnie jeszcze trochę czasu minie, aż zacznę ją nazywać mamą -pomyślałam.
***Skip time do czasów teraźniejszych***
- Mamooooo... Wychodzę- krzyknęłam i poleciałam do drzwi, łamiąc zasadę nie latania w domu. 
- Wracaj tu nie zjadłaś śniadania- powiedziała Stormy.-Miałaś nie latać w domu
- Ale...- zaczęłam.
- Żadnych ale, a teraz chodź zjeść śniadanie- powiedziała i zaciągnęła mnie do kuchni- dosłownie.
- Masz jedz- podała mi królika.
- Ale ja chcę tosty- powiedziałam
- To ma być śniadanie- odpowiedziała. Zrobiłam wielkie oczy.
- Nie i to moje ostatnie słowo- odpowiedziała i wróciła do swojej roboty. Zjadłam królika w trzech kęsach, cztery razy się przy tym ksztusząc. Ale w końcu mama pozwoliła mi wyjść. Wyleciałam przez okno goniona słowami "Nie lataj po domu". Poleciałam wysoko i potem zaczęłam pikować rozłożyłam skrzydła i zahamowałam po czym weszłam do wody. Zanużyłam się po szyję i odpoczęłam, rozkoszując się chłodem, który dawała mi woda. Po chwili zobaczyłam swoją mamę latająca wyżej, pewnie wybrała się na patrol. Wyskoczyłam z wody. Wyleciałam wyżej i zgasiłem pasy. Niezauważona przeleciałem za szarą waderą. Wzniosłam się ponad Stormy, by nagle spaść na nią z dzikim okrzykiem wojennym.
<Stormy? Co zrobisz?>

15.11.2020

Od Antilii do Nashi

 Mała wadera patrzyła na mnie ciekawskimi oczami, ale również z poważnym wyrazem pyska. Jej szaroniebieskie oczy miały wesołe iskierki. Miała może góra kilka miesięcy…

– Nie wyglądam na szpiega, bo nim nie jestem – odparłam chłodno. Czucie w łapach powoli wracało, ale rwanie w plecach wcale nie osłabł. Zaczęłam ruszać palcami, by nieco poprawić krążenie. Chciałam wstać, ale poraził mnie ostry ból. Zacisnęłam mocno powieki. Po chwili ciężko wypuściłam powietrze z płuc.

– Nic ci nie jest? – zapytała nieco wystraszona wilczyca. Wzięłam jeszcze kilka oddechów, by nieco się uspokoić po takim wstrząsie.

– Od tygodni nic nie jadłam, jestem wyziębiona i zmęczona, spadłam z urwiska i uderzyłam w drzewo… Nie martw się, to nic poważnego – odparłam lekko za ostro, jednak uczucie, jakby ktoś wyrywał mi kręgosłup, wcale nie pomaga mi zachować spokoju ducha. – A jeśli chodzi o Twoje pytanie, to tylko tędy przechodziłam… Sama przyznałaś, że nie wyglądam na szpiega – zaśmiałam się cicho. Waderka zaczęła głośno chichotać. Nie spuszczała mnie z oczu, lecz jej iskierki zabłysły mocniej.

– Naprawdę tylko tędy przechodziłaś? – zapytała szary szczeniak.

– Naprawdę. Nie należę do żadnej watahy i nie wiem, czy należę do jakiejkolwiek.

– Jak to nie wiesz?

– Nie pamiętam…

Przez chwilę panowała głucha cisza przerywana uderzeniem deszczu i pojedynczymi grzmotami.

– Może… – zaczęła szara wilczyca – Może dołączysz do naszej watahy?

Byłam lekko zaskoczona. Dołączyć do watahy, jak nigdzie nie zagrzewałam miejsca na dłużej niż dzień? Jednak… Ten głos. „To twój nowy dom…".

– Muszę się zastanowić… – odparłam bez emocji. – Nie jest to łatwa decyzja i nie chcę jej podjąć pochopnie…

– Nashi, wszystko w porządku? – zawołała jakaś wadera, zmierzająca w naszym kierunku. Podobnie jak ja, miała skrzydła oraz szaro-niebieskie umaszczenie. Zbliżała się powoli, analizując mnie, otoczenie oraz ryzyko zaatakowania jej. Pastelowe turkusowe oczy bacznie przyglądały się mojej osobie, w każdej chwili gotowa zareagować.

– Spokojnie, nie mam zamiaru zagryźć cię – powiedziałam dyplomatycznym tonem, a przynajmniej tak brzmiało to zdanie w moim pomyśle; w rzeczywistości wyszło trochę inaczej. Dorosła wilczyca nie odpowiedziała. Nie odrywając ode mnie wzroku, zapytała młodej:

– Kto to jest?

– Nie wiem, ale nie jest szpiegiem.

– Skąd wiesz?

– Zapytałam się. Poza tym nie wygląda na szpiega, co nie Stormy?

– Nashi…

– Nie jestem szpiegiem – wtrąciłam. – Nie wiedziałam, że te tereny należą do Waszej watahy. Przepraszam, że naruszyłam Wasz spokój. Nie zamierzam zająć Wam dużo czasu… – powoli i boleśnie wstałam – ...więc będę…

– Ona chce dołączyć do naszej watahy! – zawołała szczęśliwie Nashi. Spojrzałam zaskoczona na Stormy a ona na mnie.

– Jeszcze się zastanawiam – sprecyzowałam swoją decyzję. Starsza wadera kiwnęła głową na znak akceptacji. Ja również, choć przyszło mi to z trudem. Efekt mojej podróży coraz bardziej daje się we znaki.

– Może chodźmy się schronić przed tym deszczem? – Nie wiem, czy starsza wilczyca zauważyła moje zmęczenie, ale jej sugestia bardzo przypadła mi do gustu. Miałam ochotę przespać kilka dni…


Nashi? Daj mi przespać kilka dni, ogarnąć administracyjne papierki z dołączeniem i możemy iść w przygodę xd

Wieczór bez weny xd

Od Nashi cd Antilii

Ubłagałam wczoraj Stormy, abym mogła udać się z nią na patrol wzdłuż górskiej granicy. Zawsze miałam ciekawe przygody będąc w tej części watahy i cos mi podpowiadało, że tym razem również tak będzie. Na nasze nieszczęście rozpętała się burza i Stormy musiała iść, a nie lecieć. 
-Dobra młoda. Co czujesz? - Spytała nagle a ja z automatu otworzyłam szerzej pysk i wdychałam chłodne powietrze pochłaniając okoliczne zapachy. Nagle zmarszczyłam brwi a moja dzisiejsza mentorka również.
-Intruz.- stwierdziłam i pobiegłyśmy za wonią. Stormy na przodzie, a ja za nią, chociaż już po krótkiej chwili znacznie ją wyprzedziłam. W oddali między drzewami mignął mi zarys wilka. Starałam się przyśpieszyć jeszcze bardziej ale łapy zatapiały mi się w błocie. 
-Trzeba było odpuścić sobie te babeczki- westchnęłam widząc jak Stormy bez większych problemów dobiega do mnie swoim tempem. -jak możesz nie topić w tym błocie? -Spytałam, a  wadera pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Mam kości jak ptak. Są puste w środku. Dlatego mogę też latać- powiedziała i wypchnęła mnie z tego sztucznie zrobionego bagna. Pobiegłyśmy dalej, tym razem jednak starałam się nie wyprzedzać skrzydlatej wadery. Gdy już prawie dobiegłyśmy do jak się okazało białej, skrzydlatej wilczycy, niedaleko uderzył piorun, który oślepił nas wszystkie na chwilę. Nagle ta się cofnęła a ziemia pod nią się osunęła. Zatrzymałyśmy się nad osuwiskiem
-Nie damy rady tędy zejść. Choć Nashi poszukamy innej drogi - powiedziała i odeszła dalej szukając drogi na dół. Ja jednak nie potrzebowałam innej drogi, takie zejścia to dla mnie normalka. Wysunęłam tylko pazury i na lekko zgiętych łapach zjechałam na sam dół do wierzby, pod którą leżała śnieżna wilczyca. Odwróciłam głowę, by zobaczyć co robi Stromy, ta przez chwilę się we mnie wpatrywała ale nie protestowała. -Zaraz do Was zejdę- Zawołała, a potem odeszła poszukać innej drogi. Nagle znikąd pojawił się krzak który zakrył leżącą postać 
-Ej no. Tego tu nie było- burknęłam oburzona. -Pokaż się przybysz, może się dogadamy. - Powiedziałam i miałam zamiar wsadzić nos w krzak, ale ten nagle się zdematerializował. -kim jesteś? - spytałam gdy już zobaczyłam waderę. Ta jednak milczała. -Co tu robisz?- zadałam drugie pytanie 
-Leżę- mruknęła prawie niedosłyszalnie. 
-Wygodnie Ci? - spytałam z rozbawieniem. Wilczyca patrzyła na mnie z nieodgadnionym wyrazem pyska. - Co Zdziwiło cię moje podejście? Masz szczęście, że jeszcze chwilę zajmie zanim przyjdzie tu Stormy. Jestem pewna, że ona by się nie śmiała. - chichotałam pod nosem. -Dobra to może zrobimy tak...- spoważniałam i patrzyłam na waderę mierząc ją wzrokiem- Ja jestem Nashi z Watahy Mrocznych Skrzydeł i jeśli powiesz co tu robiłaś to puszczę Cię wolno, zanim przyjdzie moja towarzyszka. Zapomnimy, że tu byłaś, a Ty tutaj nie wrócisz. Nie wyglądasz jakbyś tu polowała, a szpiedzy są raczej...- zamyśliłam się- bardziej jak szpiedzy - mruknęłam po chwili. - To jak będzie?

<Antilia?>
Wpadłaś na Nashi, za którą często chodzą kłopoty. Co zrobisz?

Od Antilii do kogoś

 Złote liście przeleciały obok mnie, delikatnie muskając moje futro podczas swojego lotu. Dostojne dęby zrzucają swoje zielone korony, by dać odetchnąć zmęczonym gałęziom. Las, którym właśnie szłam, stawał się nagi, by na wiosnę znów ożyć. Kolorowa jesień powoli ustępowała miejsca kojącej zimie, która okryje ziemię białym puchem, dając czas na odpoczynek nam wszystkim. Zimny wiatr nadszedł ze wschodu, gdzie kłębiły się ciemne chmury deszczowe. Mocniej przytuliłam skrzydła do ciała, nie chcąc tracić więcej ciepła. Mimo grubej sierści było mi zimno. Od kilkunastu dni nic nie jadłam – zwierzyna łowna szykuje się do snu zimowego a samotnemu wilkowi ciężko coś upolować. Staram się iść przed siebie, by nie myśleć o głodzie i zmęczeniu, nadal szukając odpowiedniego miejsca na chwilowy odpoczynek. Wicher uderzył ponownie, tym jednak zdecydowanie mocniej. Suche gałęzie zatrzeszczały złowieszczo, a w oddali rozległ się grzmot. „Idzie burza”, pomyślałam i rozejrzałam się za potencjalnych schronieniem. Jesienne burze nie są tak gwałtowne, jak podczas lata, lecz nie należy ich lekceważyć. Na dodatek jestem w lesie, a to nie pomaga mi w obecnej sytuacji. Zero kryjówek przed deszczem. Westchnęłam, a z mojego pyska wydostała się chmurka pary. Z każdym dniem jest coraz zimniej. Parsknęłam.

– W końcu idzie zima – powiedziałam zachrypniętym głosem. Usłyszałam kolejny grzmot, bliżej od pierwszego. Obejrzałam się wschód i przyjrzałam się burzowej chmurze. Poruszała się szybciej, niż początkowo zakładałam. Miałam wrażenie, że czarny obłok… poluje na mnie. Zupełnie jakby syczał i grzmiał, abym się ukryła przed nim. Chętnie posłuchałam tej rady, ponieważ nie mam ochoty na leczenie przeziębienia. Przyjęłam wyzwanie, które rzuciła mi sama matka natura.

*~*~*

Pierwsze krople deszczu spadły, gdy las przeistoczył się w łąkę u podnóża jakichś gór. Wiosną musi być tutaj naprawdę pięknie. Zielone łąki pokryte kolorowymi kwiatami o słodkim zapachu, błękitno-granatowe góry przykryte śnieżną czapą spoglądają na turkusową rzekę, której źródło zaczyna się na ich wierzchołkach, kilka samotnych drzew rosnących niczym żywe posągi… Jednakże teraz jest późna jesień, gdzie ciepłe kolory ustępują chłodnej bieli. Trawa straciła soczysty, zielony kolor i stała się szarożółta. Granit gór przybrał nijaki, szary kolor. Kora drzew straciła żywy kolor, świadcząc, że rośliny zapadły już w zimową hibernację.

A ja natomiast od ponad roku przymierzałam świat, szukając odpowiedzi, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej niż 19 godzin. I na dodatek mokłam w strugach jesiennej burzy. W końcu zdecydowałam się stworzyć magiczną tarczę, aby nie zmoknąć do suchej nitki. Nastawiłam ją na najniższą ochronę, by zbyt szybko nie stracić energię. Bez magii byłam już wystarczająco zmęczona. Ciemne błoto oblepiało moje nogi. „Gdy minie deszcz, będę musiała porządnie się umyć”, przyznałam niechętnie. Nie jestem przesadnym czyściochem, ale też nie lubię wyglądać niechlujnie, ponieważ nie jesteś wtedy traktowany poważnie. Burza jeszcze bardziej przybierała na sile. Niedaleko mnie uderzył piorun. Widziałam, jak grom dotyka ziemi i spala wszystko w promieniu metra od uderzenia. Przeszły mnie ciarki. Tarcza osłaniała mnie przed doświadczeniem jak to jest, gdy uderza cię piorun, lecz nie jestem w stanie długo ją utrzymać, przynajmniej nie po takiej podróży, zmęczeniu i wychłodzeniu. Jestem tylko zwykłym wilkiem, który właśnie jest na granicy swojej wytrzymałości. Nagle poczułam czyjąś obecność. Zastygłam w bezruchu i nasłuchiwałam – uchem oraz magią. Są gdzieś daleko, ale zmierzają w moim kierunku. Cholera. Pewnie weszłam na teren jakiejś watahy.

Zazwyczaj staram się unikać terenów podlegającym różnym watahom. Powód jest prosty – nie znam ich polityki dotyczącej obcych wilków. Na razie nie chcę nigdzie dołączać, ponieważ nadal nie znalazłam żadnych wskazówek o sobie i o swojej rodzinie. Kilka razy spotkałam się z mocno wrogim nastawieniem, tak więc wolę dmuchać na zimno. Na dodatek kończyły mi się siły magiczne, co oznacza, że zostaje mi walka wręcz… lub ukrycie się i przeczekanie. Wyłączyłam tarczę, chcąc zaoszczędzić garść mocy na stworzenie najprostszej iluzji. Musiała wystarczyć. Przyspieszyłam kroku, aby odpowiednio szybko znaleźć dogodną kryjówkę. Mimo szalejącej burzy starałam się ciągle analizować położenie ścigającego mnie patrolu, jednak musiałam uważać, by nie stracić wszystkich zasobów magii. Mokra ziemia wcale nie pomagała mi w ucieczce, ale również nie pomaga tamtym wilkom w pogoni. Normalnie wzbiłabym się w powietrze, lecz w taką burzę lepiej nie latać; raz musiałam tak zrobić, ponieważ znajdowałam się w pułapce na szczycie pewnej góry, a wtedy też była taka burza (bardziej śnieżyca). Prawie straciłam skrzydło podczas tego karkołomnego i lekkomyślnego lotu. Cudem uratowałam swoje pióra… Wyciągnęłam z tego dwa wnioski – nie brać roboty u podejrzanych typów (nigdy wcześniej tego nie robię, lecz tamten wilk miał coś, czego bardzo potrzebowałam) oraz nie latać w taką lub gorszą pogodę. Wróciłam do rzeczywistości, słysząc krzyki. Są coraz bliżej… Ruszyłam przed siebie, wchodząc w lekki bieg. Czułam, jak moje ciało protestuje przeciwko takiemu wysiłkowi, lecz zacisnęłam zęby. Będzie lepiej jak zniknę tak szybko, jak się pojaw…

– Antilia… – usłyszałam cichy szept. Zatrzymałam się gwałtownie, lecz zaczęłam się ślizgać na błocie. Gdy zyskałam stabilną równowagę, rozejrzałam się dookoła. Nigdzie żywej duszy, nie licząc pościgu. Coraz częściej słyszę ten głos, ale najdziwniejsze jest to, że pojawił się on, gdy weszłam na tereny tejże watahy. Ruszyłam dalej, nie chcąc tracić więcej czasu i przede wszystkim – nie dać się złapać. Znowu usłyszałam to wołanie, ale je zignorowałam. I jeszcze raz. Przyspieszyłam na tyle, na ile pozwalała mi mokra ziemia. Głos był coraz bardziej natarczywy, a ja uparcie go ignorowałam. Nie chciałam ryzykować życia, wsłuchując się w głos ciągle powtarzający moje imię. Co jakiś czas go słyszę, lecz teraz… Teraz jest inaczej. Jakby próbował przekazać mi coś więcej niż moje imię. Zwolniłam i zatrzymałam się. Ścigający mnie nie zmniejszyli dystansu, więc mogę pozwolić sobie na chwilowy postój. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się bicie serca. Siekący deszcz przestał dla mnie istnieć.

– Antilia, to twój nowy dom…

„Co?” Otworzyłam gwałtownie oczy, a nowo powstała błyskawica oślepiła mnie na chwilę. Obróciłam się, szukając pogoni. Są kilkanaście metrów ode mnie – widzę już rozmazane kształty wilczych ciał. Zrobiłam krok do tyłu, chcąc zrobić obrót. Poczułam, jak ziemia osuwa mi się spod stóp. Zaczęłam spadać, po czym zaczęłam się turlać w wilgotnej glebie. Świat zaczął wirować coraz bardziej. Nagle mocno uderzyłam plecami w coś. Poczułam, jak nogi mi drętwieją. Mroczki przed oczami tańczyły czarnymi kropkami. Na szczęście po kilku chwilach zeszły, bym mogła zobaczyć osuwisko ziemne, z jakiego zleciałam. Dobre kilkanaście metrów nade mną była granica, na której przed chwilą stałam. A tym czymś, w co grzmotnęłam, była kilkunastoletnia wierzba płacząca. Bez liści wierzba wyglądała, jakby została jej garść gałęzi – włosów. Głosy były coraz bliżej. Resztką sił stworzyłam iluzję jakiegoś krzewu, lecz czułam po kościach, że się skapną. „Stawiam na to 13 coinsów” – parsknęłam się w myślach.


(Ktosiu? Nie ma to jak wejście z hukiem do watahy xd) 

Od Lyna cd Wichny

Gdy się zaaklimatyzowałem i poznałem tutejszy dialekt na tyle by móc swobodnie rozmawiać, a było to dość szybkie, zacząłem poznawać inne wilki. Szczęście chciało by dzisiaj w oczy wpadła mi wyjątkowo urokliwa wadera.
-Słabo wyglądasz, chciałabyś może zjeść ze mną posiłek? - spytałem gdy zebrałem wszelkie widoczne na pierwszy rzut oka informacje o srebrzystej postaci. Była wychudzona, widziałem już jej żebra ale stwierdziłem, że głodówka nie trwała dłużej niż kilka dni. Wadera patrzyła na mnie tępo po czym wymamrotała
-Przepraszam, możesz powtórzyć?
-Nic się nie stało. Pytałem czy chciałabyś zjeść ze mną posiłek. Wyglądasz na osłabioną. - powiedziałem uśmiechając się do niej delikatnie. Wilczycy uginały się łapy.
-Dziękuję, poradzę sobie- powiedziała uśmiechając się słabo i prawie że niewidocznie po czym wyminęła mnie. Nie przekonała mnie. Odprowadzałem ją więc wzrokiem, ale niespełna kilka metrów dalej potknęła się i pewnie by upadła gdybym do niej nie doskoczył i nie podparł jej do momentu aż znowu nie stała sama na łapach. 
-Na pewno? - spytałem ta westchnęła a ja domyśliłem się, że tu chodzi o to dziewczęce przekonanie z mojego rodzinnego wymiaru: "Kobieta niezależna nie liczy na łaskę innych". Nie wiedziałem jednak czy tu to działa tak samo - To na prawdę nie problem. Tak w ogóle jestem Lyn. - przedstawiłem się bo zapomniałem, że tego nie zrobiłem.
-Wichna- odpowiedziała spoglądając w moje niebieskie oczy.
-Chodźmy, niedaleko mam dzisiejszą zdobycz. - powiedziałem po czym powoli kierowaliśmy się do niewielkiej nory pod korzeniami ogromnego drzewa. Droga nie była długa trwała raptem kilka minut, ale widziałem że nie koniecznie łatwa była dla towarzyszki jego dzisiejszego obiadu. Przed wejściem zauważyłem jak Wichna węszy marszcząc przy tym nos. Tak, tutaj doskonale czuć zapach dorodnego bażanta oraz zająca który napatoczył się przypadkiem gdy kierowałem się do tego miejsca wracając z polowania.
-Apetycznie pachnie, prawda? - spytałem ale nie oczekiwałem odpowiedzi. - Panie przodem- dodałem po chwili i zaczekałem aż wilczyca wejdzie do środka. Była niższa ode mnie przez co nawet nie zahaczyła głową o sufit, ja musiałem się schylić. Usłyszałem niezmiernie ciche "mniam". Uśmiechnąłem się pod nosem i usiadłem z boku czekając aż Wichna sobie coś wybierze. Jak się domyśliłem w oko wpadł jej bażant. Na początku trochę speszona sięgnęła po niego łapą, gdy jej go podsunąłem nagle się ożywiła i zabrała się za posiłek. Życzyłem jej jeszcze smacznego i wziąłem się za swojego zająca. Przy okazji badałem ją jeszcze wzrokiem. Nie wyglądała na zwykłą wilczycę, było w niej coś innego, a do tego miałem do niej istotne, nie wiedzieć czemu pytanie. Po posiłku siedzieliśmy chwilę w ciszy, aż rozciągając się postanowiłem to zmienić i zadać jej nurtujące mnie pytanie, które przy okazji skłoniło mnie do tego by zaprosić Wichnę na posiłek. 
-Zadowolona? - spytałem a ta przytaknęła nieznacznie głową. - Skoro więc smakuje Ci tutejszy łup to dlaczego się głodziłaś? Zwierzyny jest jeszcze dosyć by chodzić nasyconym. - rzuciłem w jej kierunku poważnie. Kto to widział by się głodzić? Po co miałaby to robić wadera która jest tak urokliwa i to przed zimą, gdy zapas tłuszczu jest wręcz potrzebny. Z resztą Wichna nie wygląda na taką ze skłonnościami do tycia. 
-To raczej sprawa prywatna, ale dzięki za troskę. I w ogóle to dziękuję za posiłek, ale będę się zbierała. Powiedziała i wyszła na lekko chwiejnych łapach. - coś się we mnie obudziło. Wyszedłem za nią i po sekundzie zatrzymałem się przed nią
-ależ ja nie skończyłem z Tobą rozmawiać. Odpowiedz mi na pytanie - powiedziałem bardziej ozięble i władczo niż myślałem. Z wzroku wadery wyczytałem szok naglą zmianą mojej postawy, który szybko starała się zamaskować.
-A ja z Tobą tak. - powiedziała i chciała mnie wyminąć lecz zagrodziłem jej drogę. *Nie wiem dlaczego, ale muszę poznać odpowiedź*
-nie odejdziesz stąd do puki mi nie odpowiesz na pytanie - powiedziałem stanowczo i spojrzałem przenikliwie w jej oczy, patrząc na nią lekko z góry. Moja postawa była wyprostowana i dumna. Ogon miałem lekko uniesiony w górę, tylne łapy były w lekkim rozkroku, a mięśnie miałem lekko naprężone, gotowe do ruchu by po raz kolejny zagrodzić wilczycy drogę.

<Wichna?>
Lyn się uparł i nie puści Cię tak łatwo. Co zrobisz? 

Nowy basior - Lyn

 

Autor grafiki: właściciel 

Właściciel: wikizamarski@gmail.com /  Wka122#1755 (discord) / wikizamarski (doggi)

Imię: Lyn- z duńskiego błyskawica, ale imię to nie ma wiele wspólnego z jego charakterem, czy też wyglądem. Lyn ubzdurał sobie, że to od jego szybkości.

Wiek: 4 lata 9 miesięcy

Płeć: basior

Żywioł: lód, mróz, woda

Stanowisko: szpieg i zwiadowca

Cechy fizyczne: Lyn jest dobrze umięśnionym basiorem o rdzawej sierści. Na lewej łapie nosi srebrną bransoletę wysadzaną lapisem. Jest raczej dość masywny, do tego posiada grube futro, które staje się zdecydowanie cięższe, gdy przemoknie. Jakiś szczeniak powiedział kiedyś, że wygląda jak niedźwiedź. Futro na jego szyi jest dłuższe, a grzywa zaczesana jest w górę. Brzuch, szyję oraz fragment pyska ma w kolorze kremu, tak samo jak puch w jego uszach. Ogon jest średniej długości i ma dłuższą sierść, która często się plącze. Jest on rdzawy i stanowi dumę Lyna, gdyż zanim gdzieś wyjdzie zawsze spędza co najmniej godzinę na pożarnym jego rozczesaniu. Ma niebieskie oczy. Na lewej łapie nad bransoletą posiada kilka blizn świadczących o jego doświadczeniu w boju.  Jest raczej szybki, ale bez przesady, potrafi jednak korzystać z otoczenia, aby muc uzyskać choć drobna przewagę.

Cechy charakteru:  Jest śmiały i pewny siebie, czasem trochę za bardzo. Czasami jest porywczy, dzieje się to głównie w trakcie walki albo polowania, instynkt po prostu bierze górę i jest mu się trudno opanować. Zdarzają się przez to problemy. Potrafi dokonywać trudne wybory, choć jego decyzje są często kontrowersyjne, a nieraz uważane za szalone, jeszcze mu się nie zdarzyło by wraz z oddziałem nie wyszli z tego cało. Może to szczęście głupiego, ale kto to wie? Koledzy z oddziału przykleili mu łatkę szalonego „dowódcy”, gdyż nieraz narzucał swoje zdanie i plan działania temu właściwemu. Potrafi być bezlitosny, litością wojny nie wygrasz. Jest raczej surowy, ale i wyrozumiały w stosunku do młodszych i uczących się. Lubi przebywać w towarzystwie szczeniaków, przypominają mu się wówczas czasy beztroskiego dzieciństwa. Natomiast większość samic jakie spotkał  widzi go jako zalotnika, co się dziwić? W swoim wymiarze miał całkiem duże powodzenie u kobiet, a ich towarzystwo działało na niego korzystnie.  Był czujniejszy i odnosił wrażenie, że nawet silniejszy i szybszy, był po prostu lepszą wersją siebie. Nie mówi tego otwarcie ale troszczy się o każdego, z jego rodziny (czyt: watahy, przyjaciół, rodziny)

Cechy szczególne*: blizny i srebrna bransoleta wysadzana lapisem na lewej łapie.

Lubi: adrenalinę, zimno,  spanko- bo kto nie lubi? Swój ogon  i oczywiście… astronomię. Co nie spodziewałeś się? Proszę, co za niespodzianka

Nie lubi: upałów, osób natrętnych- tj takich, co uczepią się Ciebie jak rzep do ogona. Nie lubi gdy inni dotykają jego ogona i grzywki.  Gardzi również zdrajcami.

Boi się: trucizny, a konkretnie tego, że on, albo ktoś mu bliski zostanie otruty

Moce: 

Oddychanie pod wodą- nie posiada skrzeli, dzieje się to w sposób magiczny, mimo tego potrzebuje tlenu tak jak inne stworzenia. Po prostu nurkując korzysta z tego rozpuszczonego w wodzie. Na wielkich głębokościach, gdzie roślinność morska jest znikoma, a co za tym idzie ilość tlenu w wodzie również jest niewielka ma problemy z oddychaniem. To tak jakby wspinał się na bardzo wysoką górę, tylko w stronę jądra planety. 

Odporność na minusowe temperatury- nawet zero absolutne mu nie zaszkodzi, jest jednak strasznie wrażliwy na ciepło. Musi się pilnować by się nie przegrzać. Gorączki są dla niego katorgą.

Kontrola wody/lodu/śniegu/szronu- tworzy z nich dowolne kształty, w tym bronie, meble, itp.  Potrafi je przywołać bez obecności źródła żywiołu. (Jest to wówczas bardzo manożerne) O wiele rozsądniejsze jest pobieranie wody z otoczenia i wykorzystywanie jej do tego celu. Wówczas nie ma ograniczeń do czasu, aż woda się nie skończy.

 Natura yeti- to forma przemiany Lyna. Jest wówczas bardziej wytrzymały i silniejszy, ale gorzej u niego ze zwinnością. Jest wtedy przewrażliwiony na punkcie wszystkiego. Zachowuje się jakby okres dostał i w sumie można tak to u niego nazwać. Jego futro pokryte jest szronem i staje się jaśniejsze i bledsze. Wówczas chodząc zostawia za sobą lodową ścieżkę, wokół niego unoszą się wirujące płatki śniegu, a powietrze ma wówczas stałą temp – 15 °C (promień ok. 5m) Natura yeti nie jest do końca przez niego kontrolowana. Zaobserwował, że budzi ją siny bodziec zewnętrzny, jak i również występuje zawsze w okresie zimowym. Zaczyna się w grudniu i trwa  do końca lutego, czasami jeszcze kilka pierwszych dni marca. Ma zamiar nauczyć się ją kontrolować, ale do tego jeszcze długa droga.

Telekineza – umiejętność nabyta całkiem przypadkowo. Siostra oddała mu ją wraz z ostatnim tchnieniem. Nie jest ona zbyt silna. Używa jej raczej w walce do miotania sztyletami. Może podnosić przedmioty do 20 kg łącznie. Powtarzano mu, że jeśli by ćwiczył, to mógłby wyrwać nawet 40 letnie drzewo z korzeniami, ale tego nie chciał. Nie zamierzał zmieniać czegoś, co dostał od siostry.

Historia: Z dzieciństwa niewiele pamięta, może kilka zabaw z siostrą, potem jednak nadeszła wojna i trzeba było się szkolić, a że tak jak większość posiadał wyjątkowe zdolności to był potrzebny w walce. Przydzielono go do oddziału Delta. W wieku 20 lat pierwszy raz miał styczność z Ziyow, z którą utrzymywał koleżeńskie stosunki. Ogólnie po śmierci jego siostry nie bardzo potrafił sobie poradzić i na długo stał się bardziej drażliwy na wszystko i wszystkich, często opuszał sam bazę, przez co nieraz zdarzyło się, że był zmuszony do walki z przeciwnikiem. Któregoś razu Ziyow nie wróciła z misji. Lyn nie wierzył, że zginęła i zaczął wymyślać różne zwariowane teorie spiskowe, trzymał je jednak dla siebie, by inni nie wzięli go za szaleńca. Po roku jego znajoma wróciła, a towarzyszyła jej jakaś dziewczyna. Lyn nie ukrywał wpadła mu ona w oko, ale nie była to ta jedyna. Gdy dowiedział się, że dziewczyny przybyły z wymiaru do którego wciągnęło wcześniej Ziyow postanowił, że pomoże im tam wrócić. Świat w którym żył dotychczas był już wystarczająco wyniszczony przez wojnę, dlatego dołączył do nich, po czym wraz z Ziyow zostali oficjalnie przyjęci do watahy.

Zauroczenie: Często rzuca okiem z jednej na drugą, ale na razie nie spotkał tej jedynej.

Głos*:  klik 

Partner*: -

Szczeniaki*: -

Rodzina: Osierocony w wieku 6 lat w swym rodzinnym wymiarze. Rodziców nie pamięta, ale kocha swoją siostrę, która należała do oddziału „DeltaX”. Zmarła na jednej z misji rok przed dziwnym zniknięciem Zyiow. Był do niej niezwykle przywiązany a nazywała się Samantha. Wbrew naturze miała niebieskie włosy. Była 2 lata młodsza od Lyna.  

Jaskinia: Zachód 5

Medalion: klik

Towarzysz*:  brak

Inne zdjęcia*: - 

Przedmioty kupione w sklepie*:  brak

Dodatkowe informacje*: Sprawnie posługuje bronią białą i palną (wychował się w czasie wojny) i dobrze walczy wręcz.

Umiejętności:                   

: Siła: 150

: Zręczność: 100

: Wiedza: 90

: Spryt: 90

: Zwinność: 150

: Szybkość: 200

:Mana: 20

14.11.2020

Nowy wilczu, Antilia

Autor: joanniegoulet (kiedyś CactusArt) // DeviantArt 

Właściciel: Howrse: Victoria Luna (nieaktywna). Discord: Antilia#8184 (jestem na serwerze watahy)

Imię: Jedyna rzecz, jakiej jestem pewna to to, że na imię mam Antilia. Nie jest to imię budzące grozę czy strach, ale nie oznacza też, żebym była tchórzliwa lub słaba. 

Wilki często mówiły mi po prostu An lub Lilia. Chociaż rzadko się zdarza, żebym pozwoliła obcym wilkom tak na mnie mówić.

Wiek: 3 lata. 

Płeć: Wadera. 

Żywioł: Podczas swojej wędrówki, która prowadziła mnie do tej watahy, odkryłam, że moja magia jest związana z czterema żywiołami: z wodą, białą magią, wolnością oraz iluzją. 

Stanowisko: Medyk oraz strażnik powietrzny. 

Cechy fizyczne: Sierść na moim ciele nie jest całkowicie lodowa- miejscami stopniowo zmienia się w kolor bezchmurnego nieboskłonu. Tego typu odcień niebieskiego zajmuje górną połowę mojego ciała- uszy, mocny grzbiet, umięśnioną łopatkę czy udo oraz ogon, który jest długi i puszysty. Obydwa kolory rozdziela jasny granat spotykany, gdy noc jest jeszcze młoda, a Księżyc dopiero zajmuję należyte miejsce na niebie. Wstęga ta biegnie od początku kręgosłupa, po czym rozdziela się, aby podążyć bokiem mojego tułowia a znika za jedną z kości skrzydła. Włosie jest dosyć grubego oraz gęste, co jest bardzo pomocne przy podwodnych ekspedycjach lub podczas alpejskich wycieczek. 

Moja twarz ma delikatne, zaokrąglone rysy twarzy. Pysk jest średniej długości i również takiej szerokości, zakończony niewielkim, czarnym nosem. Szczęka ma zaokrąglony kształt i wraz z żuchwą posiada pełen zestaw ostrych zębów gotowych rozszarpywać ofiarę. Oczy o kolorze królewskiego błękitu są lekko osadzone w czasie. Zauroczone we mnie basiory często mówili mi, że moje oczy przypominają ocean- głębokie i bezkresne. Ja jednak nie zwracam uwagi na tego typu komplementy. Na czole posiadam charakterystyczne zabarwienie sierści, kształtem przypominając romb. Uszy są stojące, lekko szpiczaste. Futro na małżowinie usznej ma kolor jasnego błękitu jak górna część mojego ciała.

Głowa osadzona jest na umięśnionym karku i szyi. Klatka piersiowa jest obszerna i wyposażona w silne i waleczne serce oraz pojemne płuca, dzięki temu wolniej się męczę lub jestem w stanie wykonać czynności, które sprawiłyby problemy słabszym osobnikom. Nogi są mocne i wytrzymałe. Przez kilkanaście minut mogę biegać bez przerwy, nie zatrzymując się, aby zrobić postój na wodę czy odpoczynek. Na nogach futro jest nieco rzadsze, ale za to staje się grubsze, skutecznie chroniąc mnie przed zimnem czy wodą. Kolor włosia stopniowo bieleje, aż w końcu jest śnieżnobiałe. Silne łapy wyposażone w ostre pazury połączone z harmonijną budową ciała pozwalają na szybki bieg za ofiarą czy celem, ewentualnie na wspinaczkę na drzewa, u których konary są zbyt gęste albo na wspinaczkę po skałach gdzie wieje za silny wiatr.

Jeśli chodzi o moje skrzydła- wiele wilków patrzyło na mnie z pogardą lub wrogością, ponieważ uważali mnie za wyrzutka oraz odmieńca. W życiu spotkałam ze dwa wilki, które również miały skrzydłami, ale to były przelotnie znajomości. Moje skrzydła mają dosyć dużą rozpiętość. Kości na pierwszy rzut oka delikatne, ale pomimo to, iż są lekkie to też wytrzymałe. Dzięki silnym mięśniom jestem w stanie lecieć pod prąd wiatru o średniej sile. Pióra są delikatne jedwabiste w dotyku. Początek jest śnieżnobiały, lecz stopniowo zmienia się w kolor lodowca podczas świtu. Często zdarza się, że o każdej porze roku gubię mniej więcej garść pierza. Spokojnie, to nie jest żadna choroba czy inne takiego, tylko zwykła fizjologia mojego ciała- skoro gubię słabą i zniszczoną sierść to podobnie jest z piórami z moich skrzydeł. 

Cechy charakteru: Z powodu amnezji jestem wilkiem bardzo nieufnym. Będę podchodzić do wszystkiego z dosyć dużym dystansem. Nie wiem, jaka byłam przed utratą pamięcią, może dlatego obsesyjnie dążę do odnalezienia przeszłości. To jest mój główny cel w życiu. Zdarza się, że widzę urywki mojego dawnego życia, lecz często po chwili wspomnienie przepada w nicość. W takich sytuacjach na siłę próbuję przywołać z powrotem wspomnienie, chodząc w kółko lub przypomnieć sobie co mówiłam, czy myślałam. Wtedy mogę być podenerwowana lub nawet agresywna. Mania mojej pamięci bierze nade mną górę i mogę chodzić w kółko przez dosyć dłuższy czas. Czasami jednak boję się tego, że moja przeszłość, którą staram się odzyskać, może dramatycznie się zmienić i mieć duży wpływ na moją przyszłość. Mimo to robię wszystko, aby poznać swoją historię i poznać siebie samą. Jednak poszukiwania prowadzę sama- nie chce mieszać w to inne wilki. Dlaczego? Powód jest prosty – obawiam się, iż wilk pozna moją przeszłość, która może okazać się okrutna i polana krwią, odwróci się ode mnie plecami. Jednak boję się bardziej tego, że powie to innym wilkom, a te przestaną się ze mną widywać, zaczną unikać a być może atakować. Dlatego właśnie nie lubię mówić zbyt dużo o sobie, ponieważ życie mnie nauczyło, że każde słowo może obrócić się przeciwko tobie.

Podczas pierwszego spotkanie będę ukrywać się w cieniu. W celu określenia z kim mam do czynienia. W tym czasie czaję się w mroku. Aby rozpoznać czy jesteś zwykłym. Przeciętnym wilkiem lub potencjalnym celem albo co gorsza- wrogiem, którego trzeba natychmiast zdjąć. Na początek ocenię twój wygląd i cechy fizyczne, następnie zadam kilka pytań, by stwierdzić, jaki jest twój charakter. Jeśli stwierdzę, że jesteś po mojej stronie i nie stwarzasz większych zagrożeń, kulturalnie przedstawię się i pokaże swoją osobowość. Natomiast kiedy uznam, iż jesteś potencjalnym zagrożeniem, ulotnię się lub czekam na dogodny moment, aby zaatakować. Nie jestem zbytnio rozmowna. Podczas rozmowy będę dosyć szorstka i chłodna a uczucia będą głęboko schowane we mnie, natomiast zdania będą krótkie i treściwe, aby jak najszybciej zakończyć dyskusję. Mówi się, że oczy to zwierciadła duszy, dlatego podczas naszej wymiany zdań moje spojrzenie skupię na inne wilki, żeby sprawdzić ich prawdomówność. Czasem zdarza się, iż użyję swoich mocy w celu poznaniu drugiego osobnika, ale to głównie w przypadkach, gdy chce poznać wroga lub wtedy kiedy wilk coś ukrywa przede mną.

Jeśli jednak pozwolę się do siebie zbliżyć i między nami zawiąże się więź przyjaźni, mogę być… bardziej otwarta. Tak, otwarta, czyli okazywać emocje- śmiać się, płakać… Jest tak dlatego, iż przy przyjaciołach czuje się bezpiecznie. Przyjaciel to zaufana osoba, której mogę powierzyć swoje sekrety i być pewna, że nie ujrzą one światło dzienne. Często się śmieje, żartuje… Zdarza się też, że mam gorsze dni i muszę się komuś wyżalić. Nikomu bardziej nie ufam. Jestem wobec nich lojalna i potrafię dochować tajemnic, podobnie jak oni. Nie oszukujemy siebie nawzajem, a szacunek to podstawa. Co jakiś czas wygłupiamy się i wtedy możemy z siebie pożartować. Natomiast kiedy ktoś ma problem lub kłopoty, staram się przybyć jak najszybciej. I na odwrót- jeśli ja mam jakiś kłopot, liczę też na to od innych. Walczymy razem, śmiejemy się razem, płaczemy razem… Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, prawda? Jeśli jednak zdradzisz nasze zaufanie, na zawsze będę tobą gardzić i nienawidzić. Nie chcesz wiedzieć, co bym z tobą zrobiła… I mam nadzieje, że nigdy się nie dowiesz.

Rodziny nigdy nie miałam, a przynajmniej tak sądzę. Nie wiem, jak wyglądała moja dawna rodzina. Czy miałam mamę i tatę, brata czy siostrę… Nie czuje tęsknoty, bo po prostu ich nie pamiętam. A po co tęsknić za czymś, co zostało odebrane ci wraz ze wspomnieniami? Nie planuję mieć rodziny. Nie mam z kim dzielić tego brzemienia. Jeśli jednak trafi się ten jedyny… Od swojego partnera oczekuję wierności i wsparcia oraz, oczywiście, szczerej miłości, a nie chwilowego zadurzenia. Nie lubię szczeniackich zalotów, ale przez wykonanie kilku szalonych wyczynów czy sztuczek, możesz u mnie zapunktować, lecz to nie oznacza, iż od razu będę twoja. Co to, to nie. Musisz się bardzo postarać, żeby skraść moje lodowe serce. A pilnuje go jak oka w głowie. Nauczyłam się, że rzadko możesz na kimś polegać. A tym bardziej na basiorach. Nie, żebym miała coś do nich, ale większość facetów miała fioła na punkcie swojego ego. Aby mnie poderwać, samiec musi wiedzieć jaką porę nocy lubię i jaka faza Księżyca najbardziej mi odpowiada na romantyczny spacer. Musi też wiedzieć, czy wolę chodzić przy akwenach wodnych lub w lesie, w zależności od pory roku czy pogody… Owszem, bardzo dużo wymagam, ale dzięki temu mogę być pewna, że jestem u boku tego jedynego basiora, który wesprze mnie w chwilach słabości i pocieszy, kiedy będzie mi smutno. Zaśmieje się ze mną i razem ze mną się pokłóci. Że będziemy darzyć siebie wielką miłością.

Jeśli chodzi o Alfy i przywódców- zawsze szanuję ich zdanie i z reguły wykonuje powierzone mi zadania. Tak, z reguły, ponieważ jeśli mam zastrzeżenie do danego polecenia lub wydaje mi się ono… dosyć specyficzne, staram się, aby przydzielono mi inny rozkaz. Nie kwestionuję zdania przywódcy, ale czasami nie jestem w stanie wykonać wszystkiego, co mi nakażą. Jestem wobec nich lojalna i starannie wykonuję misję. Nic nie robię na opak. Zabijać nie lubię, ale jeśli wyniknie sytuacja zagrożenia, umiem pokazać śnieżnobiałe ząbki. Zachowuję zimną krew i spokojnie analizuję sytuacje. Czasami jednak idę na instynkt. Wtedy działam impulsywnie, bez planowania lub analizy. Krótko mówiąc, robię to, co wymaga sytuacja. 

Cechy szczególne*: Podczas pełni moje oczy mogą wykazywać zdolności do luminescencji. Efekt jest subtelny. 

Lubi: Szanuję sobie ciszę i spokój. Lubię wsłuchiwać się w szum górskiego strumyka w otoczeniu dziewiczej natury. Ogólnie cenię sobie przebywać na świeżym powietrzu w lesie. Chętnie przesiaduje w bibliotece, ochoczo poszerzając nowe horyzonty i ucząc się nowych rzeczy. 

Nie lubi: Nie przepadam za naruszeniem mojej przestrzeni oraz spokoju. Nie lubię również chamskiego zachowania oraz brak manier czy kultury osobistej. Nienawidzę być od kogoś lub czegoś zależna. Nie toleruję kłamstwa, oszukiwania oraz kradzieży. Zdrada jest dla mnie niewybaczalna. 

Boi się: Przede wszystkim prawdy o sobie i o swojej przeszłości. Obawiam się równie tego, że zostanę po prostu zapomniana. Boję się również niemocy i słabości. 

Moce: Moje moce głównie polegają na żywiole wody. Tworzę rozmaite form życia stworzonych z wody. Mogą mieć różne postacie – wilka, pegaza, jelenia… Możliwości jest wiele. Stworzenia te wykorzystuję do celów osobistych lub podczas walki jako obrońcę, lub jako żołnierza. Po wejściu do wody mogę swobodnie oddychać pod jej powierzchnią. Dzięki temu mogę przeprowadzać podwodne ekspedycje dna jeziora czy morskiej rafy koralowej. Ten dar jestem w stanie przekazać innemu wilkowi, jednak są dwa warunki: pierwszy to musi być dosyć blisko mnie, a drugi: musimy być pod wodą w tym samym czasie. Mogę również tworzyć źródła wody słodkiej (rzadziej słonej). Stwarzam je na terenach pustynnych lub bardzo suchych, aby zaspokoić pragnienie swoje lub kogoś innego. Rzadko tworzę źródła stałe, ponieważ potrzeba mnóstwa energii, aby utrzymać je przy życiu, więc najczęściej tworzę wodopoje tymczasowe, które istnieją tylko kilka minut.

Jeśli chodzi o żywioł iluzji, jak sama nazwa wskazuje, tworzę iluzje, nie tylko optyczne, ale również dźwiękowe czy sensoryczne. Te ostatnie są bardzo trudne ze względu na koszt utrzymania takiej magicznej sztuczki – by była ona jak najbardziej rzeczywista (na przykład miękkość futra czy twardość skały), potrzeba odpowiednio duży zapas magii oraz posiadać odpowiednio silne ciało (osłabiony organizm źle znosi taki wysiłek). Nawet jeśli spełnimy te warunki, iluzja utrzymuje się maksymalnie ok. 12 minut. Pozostałe iluzje są dosyć łatwe do utworzenia, tak więc nie wymagają one tak dużo mocy, tak więc mogę je stosować przez dłuższy czas (maksymalnie kilka godzin) lub kilkakrotnie ć zmieniać wygląd mirażu. Moc tą stosuję głównie w celu tworzenia kamuflażu lub też jako przynętę czy dywersje.

Posiadam również żywioł białej magii. Czarów najczęściej używam w formie zaklęć leczniczych, lecz nie zamykam swojej wiedzy, tylko i wyłącznie na uzdrawianie przy pomocy białej magii. Dobrze znam zaklęcia obronne i atakujące oraz często je trenuję. Poza tym doskonale opanowałam podstawowe czary takie jak telekineza, teleportacja na niewielkie odległości lub też poznanie właściciela przedmiotu i czy owa rzecz nie jest przeklęta. Znam rytuały, które potrafią uleczyć chorą lub skażoną ziemię, zdjąć uroki i klątwy (silnych przeklęć nie jestem w stanie zdjąć) lub znaleźć źródło magii – niezależnie czy jest biała, czy czarna magia. Podczas walki mogę również rzucić zaklęcie podnoszących morale, odwagę i w wyjątkowych sytuacjach (oraz jeśli jestem wystarczająco silna) odwagę na kilka wilków. 

Historia: Moim pierwszym wspomnieniem jest ciemność. Potem przyszło obezwładniające zimno. Otworzyłam zamknięte oczy, budząc się z dziwnego snu. Znajdowałam się w brzozowym lesie, gdzie szalała śnieżyca. Gałęzie niegdyś białych, smukłych drzew wyglądały jak palce starej czarownicy. Chciałam wstać z zimnej ziemi, lecz gdy tylko podniosłam się na kolana, poczułam rwący ból w nogach i na części skrzydeł. Obejrzałam się i zobaczyłam, że kończyny są przymarznięte do zamarzniętego podłoża. Zamknęłam oczy, chcąc skupić się i znaleźć odpowiedź na proste pytanie — jak ja się tu znalazłam? Szukałam w pamięci, lecz odnalazłam tylko ziejącą pustkę w swojej pamięci. Zaniepokojona, zaczęłam szukać jakichkolwiek wspomnień. Nic. Gwałtownie otworzyłam oczy, łapczywie łapiąc oddech. Burza coraz mocniej przybierała na sile, sprawiając, że temperatura coraz szybciej spadała. Skupiłam się na teraźniejszości- trzeba szybko znaleźć jakieś schronienie nim zostanie ze mnie mrożonka, a potem pomyślę o tym… czymś. 

Było tylko jedno wyjście. Zacisnęłam mocno zęby, rozruszałam zamarznięte mięśnie i jak najszybciej (dosłownie) oderwałam się od ziemi. Ból był niewyobrażalny a wyziębione ciało ledwie utrzymywało równowagę. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś schronienia. Niedaleko była niewielka jaskinia wydrążona u stóp pobliskiej góry. Resztkiem sił dotarłam do celu, po czym zemdlałam. Podczas tego balansowania między świadomością a snem, usłyszałam „Antilia". Obudziłam się nagle, jakby śnił mi się najgorszy koszmar. Burza minęła a na jej miejsce przyszło ciepłe słońce. Byłam obolała, wyziębiona i wyczerpana a w mojej głowie nadal był ten głos mówiący „Antilia". Nie wiem czemu, ale mogłam sobie łapę uciąć, że to moje imię. Nagle wyczułam pod futrem jakiś przedmiot zawieszony na szyi. Odsłoniłam go. To był medalion. Podłużny kamień, prawdopodobnie lazuryt o ciemnym, granatowym kolorze. Obok kryształu było jeszcze srebrne skrzydło wykonane z dokładną precyzją. Wzięłam kamień do łapy, po czym przymknęłam powieki i biorąc głęboki wdech, otworzyłam drzwi do swojej pamięci. Głos nie umilkł nawet na chwilę, nawet przybrał na sile. W pamięci znalazłam wiele informacji, większość dotyczyła nauk medycznych oraz sztuk uzdrawiania; znalazłam też szkolenie ze sztuk walk i obrony. Tylko nie znalazłam żadnych poszlak, które powiedziały mi, kim jestem – skąd pochodzę, czy mam rodzinę, czym się zajmowałam…

Wiedziałam jedynie, że mam na imię Antilia.

W tamtej chwili obiecałam sobie, że znajdę odpowiedzi na pytania o moją tożsamość. Tak więc udałam się w podróż, która przywiodła mnie do tej watahy… 

Zauroczenie: -

Głos: Link

Partner: -

Szczeniaki: -

Rodzina: Nie wiem czy takową posiadam. Pewnego dnia przyśniła mi się para skrzydlatych wilków lecz nie wiem czy to są moi rodzice, głównie dlatego, że ich twarze były rozmazane, jakbym patrzyła na nich jak zza mgły. 

Jaskinia: Podniebne ścieżki (wschód #3)

Medalion: Link

Towarzysz:-

Inne zdjęcia*: LINK

Przedmioty kupione w sklepie:  -

Dodatkowe informacje: Cierpię na amnezję wsteczną. Jest szansa, że pewnego dnia odzyskam wspomnienia, lecz nie wiem czy jestem gotowa poznać prawdę o sobie i czy chce znać swoją przeszłość, która może zniszczyć moją przyszłość. 

Umiejętności:

: Siła: 100

: Zręczność: 125

: Wiedza: 200

: Spryt: 150

: Zwinność: 125

: Szybkość: 100

: Mana: pełna doba.