28.12.2020

Od Delty CD Antilia

Nieprzyjemne uczucie miażdżącego mnie ciała nie było zbyt przyjemne, jednak mój umysł dobrze podpowiadał mi, że muszę wytrzymać jeszcze chwilę. Czułem jak wadera z każdą chwilą coraz mocniej przylega do mojego ciała. Nie dawało mi to ani komfortu ani wyboru. Musiałem działać. Nie widząc innego wyjścia niż użycia mojej mocy zmusiłem całą swoją egzystencję do delikatnego uniesienia śniegu. Na szczęście masa ta zdążyła się już zatrzymać ułatwiając mi powolne i męczące przekładanie każdej kolejnej drobinki. Skupiony na swoim zadaniu nie zwróciłem uwagi na zwiększającą się coraz bardziej przestrzeń wokół nas, tak bardzo niestabilnie trzymającą się wyłącznie z moją pomocą. Warknąłem cichutko. Takie użycie mocy nie było dla mnie proste, jednak w przeciwnym wypadku skończyć się to mogło śmiercią. A ja jestem na to jeszcze za młody. Takie przekładanie śniegu po drobince chwilę trwało, jednak koniec końców nawet do moich zaciśniętych oczu dotarł promyczek światła. Niczym nadzieja wdarł się przez niewielką dziurkę, którą już udało mi się wydrążyć siłą umysłu. Nie miałem pojęcia jak długo to trwa. Po prostu walczyłem o życie, już nie tylko swoje. Od mojej pracy oderwało mnie szarpnięcie za kark i moje namoknięte i zmarznięte ciało owiał chłodny wiatr. Wadera poniosła mnie kawałek, a kiedy otworzyłem oczy, porzucając moje starania do utrzymania śniegu z dala od nas, przestrzeń jaką utworzyłem zapadła się pod własnym ciężarem.
-Było...blisko- sapnęła wadera oglądając się na zapadlisko
-Aż za blisko- odparłem szeptem siadając przy niej. Tak wielki wysiłek zmęczył moje i tak wymęczone ciało.
-Imponujące że umiesz dokonać takich rzeczy, z pomocą... właściwie jakiej mocy użyłeś? Nie wspominałeś nic o umiejętności...nawet nie umiem tego nazwać.- spojrzała na mnie swoim przenikliwym wzrokiem.
-Telekineza. Dość męcząca rzecz kiedy musisz unosić każą drobinkę śniegu z osobna, ale jak widać możliwe.
-Imponujące.- nastała chwila ciszy w trakcie której położyłem się przy niej na śniegu. Byłem padnięty z powodu wysiłku do jakiego dzisiaj zmusił mnie los. - Idziemy do mnie.- mruknęła wadera. Wyczułem w jej głosie dozę niepewności i zawahania. Niewiele myśląc, zmęczony, zapadając się w śniegu po głowę ruszyłem za waderą. Byłem zdziwiony, że jestem w stanie jeszcze chodzić, jednak mroczki przed oczami wskazywały że już nie długo.
-A jak to daleko?- wyszeptałem ,ale chyba to już nie dotarło do jej uszu. Niedaleko zaszliśmy kiedy znowu musiałem sobie przysiąść, ponieważ moje biedne łapki odmawiały posłuszeństwa.
-Nie mogę dalej- mruknąłem spuszczając głowę w dół i kładąc się na zimnym śniegu. - Nie mam siły...
A potem było tylko ciemno.

<Antilia?>

23.12.2020

Od Antilii CD Delta

 Wichura wyła na zewnątrz, rozrzucając ogromne ilości śniegu, która przykryje martwą ziemię warstwą grubego, białego puchu. Burza rozszalała się na dobre, lecz nie wygląda na to, aby szybko przeszła. Dzięki bogom, że udało się znaleźć kryjówkę. Nieważne, że jest niewielka i ledwie udało nam się tutaj zmieścić. Mało który wilk chciałby skończyć jako lodowa rzeźba… Poczułam zimny dreszcz. Stworzyłam niewielką kulę ognia, by dać nam, chociaż odrobinę ciepła. Nie daje dużo ciepła tak jak gorąca kula ciepła, lecz to zawsze coś.
– Dziękuję… – zaczął nieśmiało Delta – …że mnie tam tak nie zostawiłaś.… – Duży obłoczek z jego pyska pary uleciał ku górze. Robiło się coraz zimniej, a zanim nora się nagrzeje do nieco wyższej temperatury, minie trochę czasu. Spojrzałam najpierw na wilka, a następnie na siłę szalejącego żywiołu na zewnątrz. Wsłuchałam się w szum wiatru, szukając rytmu.
– Nie zostawia się swoich w potrzebie… – odpowiedziałam po krótkiej chwili. Płatki śniegu zbite w grupę wirowały szaleńczo na porywistym wietrze. Wpatrywałam się w ciemne chmury, zastanawiając się, ile jeszcze potrwa ta burza. "Nie możemy zostać tutaj zbyt długo" – pomyślałam. Nawet z moją wiedzą i zdolnościami magicznymi nie wytrzymamy w tej norce zbyt długo z prostego powodu – nie mamy pożywienia. Moja magia nie jest w stanie wyczarować kawałek mięsa z niczego.
– Jak myślisz, ile potrwa ta śnieżyca? – zapytał Delta po pewnym czasie.
– Nie wiem – powiedziałam szczerze. – Ale mam nadzieję, że szybko się skończy.
Po tym nastąpiła długa cisza, przerywana szumem zamieci na zewnątrz. Widziałam, jak mój towarzysz przymierza się do zadania mi pytanie, lecz gdy już chce je powiedzieć, rezygnuje i znowu myśli. Ja cierpliwie czekałam, aż się doczekałam.
– Naprawdę nie pamiętasz niczego?
Przyznam, że lekko mnie zaskoczyło to pytanie. Uniosłam lewą brew i spojrzałam na wilka.
– A jaki miałabym powód, żeby kłamać? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Delta zamyślił się na chwilę, żeby po chwili ponownie mnie zapytać o mój życiorys.
– Jakie było twoje pierwsze wspomnienie, po tym jak straciłaś pamięć?
– Nie lubię opowiadać o sobie – odparłam bez emocji.
– Dlaczego?
Westchnęłam.
– Im mniej wiesz o kimś, tym trudniej go zranić – przytoczyłam swoje motto, które ukształtowałam na początku swojej drogi. Przymknęłam oczy, przywołując obraz z przeszłości, gdy szukałam pomocy. Gorzko pożałowałam swojej decyzji, lecz to doświadczenie mnie dużo mnie nauczyło.
– Co się stało? – Delta zalewał mnie swoimi pytaniami. Odpowiadałam na nie mijającymi odpowiedziami, by czas przestał się tak ślimaczyć.
– Powiedzmy, że zaufałam komuś, kto nie zasługuje na taki dar.
– Niektórzy rzeczywiście nie powinni otrzymać zaufania innych… – przytaknął wilk. Spojrzałam mu w oczy, chcąc zobaczyć, czy on jest godny zaufania. Dwukolorowe oczy lśniły delikatnym blaskiem szczerości. Było w nim coś, co sprawiało, że nie czułam się… inna. Jakbym znalazła bratnią duszę, choć od dawna mówiłam sobie, że nikt taki nie istnieje…
– Obudziłam się w jakimś lesie, podczas deszczu – powiedziałam po prostu, przerywając martwe milczenie. – Nie wiem, ile tam byłam, ale byłam mocno wyziębiona i wyczerpana. W tamtej chwili byłam pewna jedynie swojego imienia. O ile jest moje… Od tamtej pory tułałam się po świecie, aż w trafiłam na tę watahę. Instynkt podpowiedział mi, że to jest mój dom.
Basior przyglądał mi się swoimi dwukolorowymi oczami i słuchał w milczeniu. Po chwili zaskoczył mnie.
– Moja matka zmarła przy porodzie a ojciec mnie porzucił – powiedział cicho. Wziął głęboki wdech, po czym kontynuował. – Wychowałem się w sierocińcu, ale byłem bardzo blisko pewnego medyka imieniem Nue. To on pokazał mi metody leczenia oraz zielarskie sztuczki, których potem mnie nauczył…
– Nikt mnie nie uczył o medycynie, po tym jak straciłam pamięć… Po prostu… Wiem i tyle.
– Jak to? – spytał Delta, lekko niedowierzając.
– Nie pamiętam jedynie swojej rodziny i nie mam z nimi żadnych wspomnień. Nie wiem, kim byłam, gdzie żyłam…
– Przykro mi.
– Nie ma czego żałować, bo nie wiem, czy w ogóle jest co żałować. – Nie wiem dlaczego, ale parsknęłam śmiechem. Delta również lekko się uśmiechnął. Ja również uniosłam kąciki ust.
Nagle coś mnie tchnęło i wyjrzałam na zewnątrz, chcąc zobaczyć aktualną pogodę. Burza minęła, lecz słońce chyliło się ku zachodowi. "Ile myśmy tu siedzieli?" – zapytałam siebie samą w myślach.
– Chyba burza minęła… – powiedziałam i zaczęłam powoli wychodzić z niewielkiej jamy. Trochę mi to zajęło, ale udało mi się wyjść, przy okazji gubiąc kilka piór. Delcie szybciej zajęło wyjście ze względu na niewielki rozmiar jego ciała. Rozejrzeliśmy się po niemalże oślepiającym pejzażu. Śnieg błyszczał w promieniach słońca zmierzającej ku krańcu horyzontu na zachód. Konary drzew zostały przykryte grubą i ciężką warstwą białego puchu. Sam śnieg na ziemi sięgał mi do łokci, co utrudniało przemieszczanie się po lądzie, a zwłaszcza Delcie. Widziałam jedynie czubek jego głowy oraz dwukolorowe tęczówki.
– Zima jest ładna, ale wolę wiosnę, jak mogę normalnie chodzić po ziemi – przyznał. Zaśmiałam się, przyznając mu rację. Lekki wiatr przedarł się pod moje futro, przez co zadrżałam.
– Ruszajmy – powiedziałam i postawiłam krok przed sobą. Nagle usłyszałam głuchy huk. Przypominał on pękanie Wielkiego Lodowca na dalekim południu, gdzie miałam okazję być. Instynktownie spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak tona masy śniegowej leci w naszym kierunku ze szczytu.
– UCIEKAJ! – wrzasnęłam, mając gdzieś czy spowoduje kolejną lawinę. Ruszyłam przed siebie, lecz zobaczyłam, że towarzyszący mi basior nie ma jak się ruszyć. Podbiegłam najszybciej, na ile pozwalała mi zaspa śnieżna, w której byliśmy, i chwyciłam go za kark. Nie zdążyłam zrobić kilku kroków, kiedy lawina zmiażdżyła mnie całym swoim ciężarem, aby potem ciągnąć wraz z prądem płynącego śniegu.
Było zimno i ciemno, zupełnie jak wtedy, gdy obudziłam się obdarta ze wspomnień.

(Delta? Śniegu u nas nie ma to przynajmniej można zaszaleć tutaj xD) 


17.12.2020

Od Delty CD Antilia

Biegliśmy dłuższą chwilę. Moje małe łapki starały się dotrzymać tępa waderze, jednak nieustannie musiałem przyspieszać. Dobrze, że mam genialną wręcz kondycję. Jednak i mnie to po jakimś czasie zmęczyło zwłaszcza kiedy pierwszy śnieg zaczął spadać na ziemię. Nie miałem bladego pojęcia gdzie i kiedy się znalazłem, po prostu podążałem za waderą. A śnieg przybierał na sile. Grzmoty nie pozostawały mu dłużne, razem z chmurami nadchodząc coraz bardziej i zakrywając niebieskie dotąd niebo. Wadera biegła jednak zaparcie dalej chcąc znaleźć jakieś schronienie. Jednak mi nie było to dane. Moje nogi poplątały się powodując moje bliskie spotkanie z twardą ziemią. Wtedy też nowo poznana koleżanka zatrzymała się zaglądając na mnie.
-Oh. Wstawaj. Zaraz nas zasypie.- zostałem pociągnięty za sierść w górę. Wtedy też miałem szansę się rozejrzeć. Nie mam bladego pojęcia gdzie byliśmy, a śnieg który uparcie padał coraz mocniej ograniczał moją wizję. Wstałem jak wadera kazała i ruszyłem ponownie za nią. Zerwał się dość siny wiatr, który utrudniał mi poruszanie się z dużą prędkością. CO silniejsze podmuchy z łatwością przesuwały mnie po coraz to bardziej wilgotnym gruncie, a otaczające nas coraz gęściej pnie gołych drzew nie dawały za wiele ułatwienia. Przeciwnie, wiatr pomiędzy nimi szalał jeszcze bardziej. Koniec końców wyczerpany usiadłem patrząc na zatrzymującą się przede mną waderę
-Nie mogę dalej- westchnałem wyczerpany , a kolejny śliny podmuch wiatru wsadził mój pysk w odrobinę puchu leżącego już na ziemi. Podniosłem się ostatkiem sił.
-Delta...- zaczęła.
-Idź. Schowaj się. Nie takie burze już przeżyłem kiedy podróżowałem - zaśmiałem się gorzko.
-Nie mam zamiaru cię zostawiać idziemy! Gdzieś niedaleko musi być jakieś schronienie.- widziałem błysk w jej oku. Dlatego podniosłem się na chwiejnych łapach. Moje ciało zużywało bardzo dużo energii na utrzymanie temperatury , więc wadera musiała zwolnić kroku aby nie zdmuchnął mnie mocniejszy powiew wiatru. Koniec końców szliśmy w silnej zawiei pełnej śniegu i nawet niekiedy odłamków lodu.
Nie wiem ile szliśmy i jak daleko. Czas zamazał mi się w pamięci i umyśle skupiając jedynie na myśli o znalezieniu schronienia. Jak za zawołanie zostałem brutalnie pochwycony za kark jak szczenię ( co prawda moje tylne łapy i ogon wlokły się po ziemi) i wrzucony do suchego aczkolwiek ciemnego i ciasnego miejsca. Przypominało to niewielką szczelinę w jakiejś skale. Moja towarzyszka wcisnęła się obok mnie zaglądając na szalejący na zewnątrz śnieg. Było na tyle ciasno ,że gdyby nie był mały i skulony to we dwoje moglibyśmy się to nie zmieścić. Antilia mimo swojego, także widocznego zmęczenia stworzyła nam kulkę ciepła. Nie pamiętałem już przez całe to zamieszanie i wysiłek jak dokładnie to nazwała, ale jednak pomogło odrobinę.
-Dziękuję. - odezwałem się w końcu - Że mnie tam tak nie zostawiłaś.

<Antilia?>

16.12.2020

Od Stormy cd Pełnia

 Odwróciłam się brzuchem do góry, gdy usłyszałam okrzyk bojowy Pełni. Waderka wpadła na mnie, po czym obie spadałyśmy przez chwilę w dół, aby kilka metrów nad ziemią ponownie rozłożyć skrzydła i nad nią poszybować. 
-Co tu robisz Pełnio? nie powinnaś za mną lecieć. Ostatnio dużo obcych wilków kręci się po naszych terenach, nie wszyscy są nastawieni na dołączenie do watahy. Nie chcę by któryś Ci coś zrobił. - Pełania już chciała mi odpowiedzieć, gdy stwierdziłam że zrobiłam się lekko mokra od dotyku młodej wilczycy -I dlaczego jesteś mokra? Przeziębisz się. Zimno jest. Lecimy się wysuszyć. - powiedziałam stanowczo i pociągnęłam młodą waderkę za sobą
-Ale mamo. Mi jest ciepło- jęczała niezadowolona. Po drodze zaczął padać śnieg. W domu było jeszcze ciepło, dlatego bez problemu się osuszyłyśmy. Stromi wyłożyła nie za długie kazanie na temat tego, że Pełnia musi zacząć dbać o swoje zdrowie. Koniec końców dała się jednak namówić na to by wspólnie poleciały na patrol wzdłuż północnych granic.

Szłyśmy przez  brunatny las, podążając za śladami krwi i jej słabym zapachem. najprawdopodobniej była to jakaś sarna. Padający śnieg znacznie utrudniał nam obserwacje. Nie przypuszczałam nawet, że pogoda aż tak się zepsuje. Cały czas starałam się mieć Pełnię na oku, aby czasem nie zgubiła, obecnie niebezpiecznie było by lecieć, jeszcze by nas zniosło daleko za granicę, a wtedy na pewno nikt nie przybyłby z pomocą. Było by to zbyt ryzykowne. Nagle rozległ się szelest. Przykazałam  Pełni gestem łapy, że ma być cicho i iść przy samej ziemi. ja również niemalże przykleiłam się do podłoża i tylko powoli sunęłam do przodu. Nagle zza zaspy wyskoczył...


<Pełnia?>
Wybacz, że tyle czekałaś. Co wyskoczyło zza zaspy?

15.12.2020

Od Antilii DC Delta

 Powoli wyszłam z wody, patrząc swojemu towarzyszowi. Miał on to "coś" w sobie… Nie mówię tu o jego niezdarności czy niewielkim wzroście, ale o czymś, czego jeszcze nie widziałam… Nagle oprzytomniałam. Czemu się tak zachowuję? Dlaczego tracę czujność? Czemu ten wilk tak na mnie działa…? Odłożyłam pytania na potem i wróciłam do rzeczywistości. Mam nadzieję, że nie zamyślałam się za długo, ale raczej nie. Delta siedział tam gdzie przedtem. Nie zadawał też pytań w stylu "czy wszystko w porządku". Przypatrywał mi się jednak. Już miałam pytać czemu, aż przypomniałam sobie, że zapytał mnie o moje żywioły. Rozłożyłam skrzydła, nie tylko po to, by otrzepać lotki z reszty wody.
– Myślę, że już znasz jeden z moich żywiołów – powiedziałam, składając skrzydła z powrotem wzdłuż ciała.
– Zgaduję, że to wolność – odpowiedział. – Ale wydaje mi się że masz chyba jeszcze jakieś moce…
Przytaknęłam. Zimny wiatr wdarł się między moje futro. Zauważyłam, że zimno bardziej doskwierało Delcie niż mi. Niestety, rzeczywiście robiło się coraz zimniej. Zima chyba przyspieszyła tempo swojego nadejścia. Zza północno zachodniego krańca horyzontu wychodziła masa ciemnych, śnieżnych chmur. Wiatr zaczął szumieć głośniej gdy tylko zauważyłam zmianę pogody. Wpadłam na pomysł jak pokazać mu mój trzeci talent. Wprawdzie nie znam (jeszcze) zaklęć na utrzymanie grzejącej kuli lecz znałam kilka sztuczek na ogrzanie organizmu, nie tylko przy pomocy leczniczych roślin. Cicho wypowiedziałam zaklęcie, nie tylko na mnie ale też i na Deltę. Basior przyglądał mi przez chwilę. Nagle skoczył na równe nogi, patrząc na swoje ciało, zastanawiając się co się dzieje. Zrobił kółko wokół własnej osi po czym wbił we mnie spojrzenie. Ja spokojnie usiadłam, czekając na ruch z jego strony.
– Co to było? – zapytał, nie ukrywając zaskoczenia, po czym popatrzył na mnie. – To twoja sprawka?
Przytaknęłam, kiwając głową.
– Magia?
– Biała magia – uściśliłam. – Posiadam również żywioł iluzji, który wbrew pozorom nie jest gałęzią wiedzy magicznej tylko osobnym działem.
– Nie wiedziałem… – mruknął wilk. – Masz jeszcze jeden żywioł?
Wstałam i spojrzałam w środek ciepłego źródła. Skupiłam się na ciepłej wodzie podgrzewaną energią geotermalną. Wyobraziłam sobie pięknego wierzchowca o bujnej grzywie i smukłej sylwetce… Po kilku chwilach woda zaczęła się poruszać a po sekundzie wynurzył się koń, zupełnie taki, jak sobie wyobrażałam. Stworzenie utworzone z wody podążało w naszym kierunku. Delta zaczął powoli się wycofywać przed nim lecz ja go powstrzymałam. Położył uszy lecz przestał wdrażać plan ucieczki. Koń majestatycznie wyszedł z jeziorka i zaczął mnie okrążać, elegancko kłusując. Basior podszedł do mnie, nadal przyglądając się istocie stworzonej z wody.
– To znowu ty? – spytał, patrząc jak koń biega. Ja w odpowiedzi znowu kiwnęłam głową.
– Zrobiłaś to przy pomocy magii?
– Nie – odpowiedziałam. – Moim czwartym i ostatnim żywiołem jest woda. Mogę na przykład tworzyć źródła wody, oddychać pod powierzchnią czy tworzyć kreatury…
– Kreatury?
– Tak je nazywam. Ta moc nazywa się "Creator" tak więc nazywam te stworzenia kreaturami. Kreatury o wyglądzie lonia nazywam Equus.
Koń z kłusu przeszedł do stępu, zbliżając się do nas. Zatrzymał się dwa metry od nas, po czym powoli zaczął podchodzić do Delty. Skoro ja górowałam nad niewielkim basiorem to te same koń był zdecydowanie większy od niego. Equus zniżył łeb, sygnalizując coś.
– O co mu chodzi? – spytał wilk o dwukolorowych oczach. Cechą mocy Creatora jest to, że twórca jest w stanie nawiązać więź ze powołanym do życia stworzeniem z wody.
– Chce, abyś przestał się go bać. Na dowód tego pozwolił Ci, abyś go pogłaskał – odpowiedziałam, podchodząc od boku do nich obojga. Delta lustrował equusa, myśląc czy przyjąć propozycję czy jednak odmówić. Myślę, że ostatecznie wygrała ciekawość, ponieważ z błyskiem w oku ostrożnie wyciągnął łapę w kierunku wodnego pysku. W końcu wilcza łapa zetknęła się z głową wodnego konia. Delta wydał z siebie śmiech, który był jednocześnie nerwowy ale i szczęśliwy.
– To… To niesamowite… – powiedział  basior. Nagle zakręciło mi się w głowie. Na moment zamknęłam oczy, chcąc pozbyć się nieprzyjemnej karuzeli. Tam jednak coś zobaczyłam…
"Wokoło były strzeliste szczyty gór. Śnieg był na około nas. Najpewniej był to środek zimy. Naprzeciwko mnie stał jakiś wilk, chyba basior. Był młodszy ode mnie o co najmniej dwa lata. Z daleka bardzo przypominał mi Deltę… Przed nim stał equus, zupełnie taki, jaki stworzyłam dla mojego towarzysza. Był jednak nieco mniejszy… Wilk wyciągnął powoli łapę w stronę konia a ten zbliżył do niej swoją łapę. Nieznajomy zaśmiał się serdecznie, po czym wypowiedział jedno słowo – "niesamowite". Equus cofnął się, po czym stracił cząstkę życia i rozpadł się, tworząc kałużę na zamarzniętym śniegu."
Nim otworzyłam oczy, usłyszałam rżenie konia. Gdy uchyliłam powieki, zobaczyłam jak equus staje dęba a następnie rozpadł się. Przerażony Delta cofnął się do tyłu, nie wiedząc co się dzieje i jak ma zareagować. Spojrzał na mnie lecz ja nie zwracałam na niego uwagi. próbowałam ponownie odtworzyć wspomnienie. Niestety, urywek coraz szybciej zacierał się. Chwyciłam twarz nieznajomego wilka, by chociaż tego nie stracić. Nie zacisnęłam nawet, gdy basior podszedł do mnie i o coś zapytał. Ja mamrotałam pod nosem, próbując zaklęć pamięci. Nagle coś mnie dotknęło a ja podskoczyłam w reakcji obronnej. To był Delta, który przerwał utrwalanie twarzy wilka, którego kiedyś znałam.
– Nienienie… – zaczęłam mamroczeć i zacisnęłam powieki. Próbowałam przypomnieć sobie tamtego basiora ale nic z tego. Wspomnienie przepadło, podobnie jak pozostałe urywki…
– Nie… – jąknęłam.
– W-wszystko w p-porządku…? – spytał nieśmiało Delta.
– Nic nie jest w porządku – wymamrotałam.
– Co-o się s-s-stało?
– Cierpię na amnezję wsteczną. Co jakiś czas widzę urywki swojego życia nim straciłam pamięć – odpowiedziałam lakonicznie. Pogoda jakby reagowała na mój nastrój, ponieważ zerwał się silny, mroźny wiatr z północy. Ja jednak twardo opierałam się sile natury.
– Próbowałaś… – chciał zapytać ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Oczywiście, że tak – warknęłam, może nieco za ostro. – Nic na mnie nie działa. Jedynym sposobem na odzyskanie pamięci jest samo przypomnienie sobie. Jednak gdy tylko przypomnę sobie coś, natychmiast o tym zapominam – dodałam nieco łagodniej lecz nadal chłodnym tonem. Chłodnym niczym…
– Czemu zrobiło się tak zimno…? – Pytanie nie było skierowane do kogoś konkretnego. Była to raczej głośno wypowiedziana myśl… Spojrzałam na ciemne chmury nadciągające z północy. To była burza śnieżna. Wewnątrz kłebowiska widać było błyski błyskawic.
– Niedobrze… – mruknęłam. – Nie dotrzemy do centrum nim burza nas dopadnie – powiedziałam, patrząc na Deltę. – Musimy się ukryć i przeczekać tą burzę.
– Tylko gdzie?
– Nie wiem… Ale musimy się spieszyć. – Ruszyłam na południe, mając nadzieję, że trafimy na cokolwiek. 

(Delta? Jak każda kobieta An ma huśtawki nastrojów xd) 

10.12.2020

Od Delty CD Antilia

Przyglądałem się niepewnie tafli wody w której odbijały się niewyraźnie okoliczne drzewa, które dawno już porzuciły liście. Woda rzeczywiście wyglądała na ciepłą, jednak ja osobiście nie przepadałem za takim sposobem utrzymywania higieny futra. Jednak dość to niestosowne zacząć się myć w sposób jaki nauczyły mnie Lwice z dalekiej, naprawdę dalekiej północy. Nie chcąc jednak pozostawać jakoś w tyle przysiadłem sobie na brzegu zamaczając łapy w wodzie. Nie bardzo wiedząc też co mam mówić przymknąłem oczka na chwilę się relaksując odrobinę. Jednak nie byłem w stanie zrobić tego do końca. Wbrew pozorom dalej nie ufam tej waderze.
- tak. Okolica jest zaiste piękna. Nawet jeśli aktualnie taka pusta. Tak bardzo żałuję że nie dotarłem tu wcześniej. Wiesz... Wiosną , albo latem. Wszystko musi tu zapierać dech. A teraz jedyne to zabiera powietrze to narastający chłód. Nie żebym narzekał. Mam grube futerko, ale jednak...- rozgadałem się nieco więcej po skończeniu swojej wypowiedzi ostatecznie spojrzałem na waderę. Zamoczona tak w wodzie myślała chwilę. Potem zbliżyła się.
- Tak. Wiosną wszystko tu wygląda na prawdę pięknie- odparła rozglądając się z widocznym zadowoleniem. Zamahałem delikatnie tym moim przydługim ogonem.
- Nieco schodząc z tematu. Jaki jest twój żywioł?- nie słyszałem w jej głosie teraz ani kszty tego pierwszego zimna jakim mnie obdarzyła.
- Przede wszystkim przeważa u mnie żywioł życia i umysłu. Jest we mnie jakaś odrobinka natury podobno ale jedyne co umiem zrobić to nieco popędzić roślinki w och rozwoju. Nic wielkiego. - wzdycham wykładając się wygodniej. Chwilę trwała kompletna cisza, więc nasłuchując zamknąłem oczy. Słyszałem jak wadera mruczy coś pod noskiem i plusk wody. Na sekundy to wszystko ustało , a potem poczułem pociągnięcie. Silne na tyle aby z łatwością przerzucić moją nędzną wagę i posturę przez kamyk i wpakować do wody. Cały mokry wynurzyłem się spod tafli otrzymując w odpowiedzi jedynie chichot. Nieudolnie dopłynąłem do brzegu gdyż moje łapy stanowczo odbiegały od standardowej wysokości i nie sięgały dna. Ku mojej uldze im bliżej brzegu tym płycej. Wylazłem na brzeg trzepiąc się mocno i czując że jak zwykle moje tylne łapy rozjeżdżają się na boki, a ja aż se przysiadam
-Woda jest zaiste ciepła czyż nie?- dpytuje dalej wadera. Zerkam na nią spode łba ale wracam na swój kamyczek
- Tak... Woda jest ciepła, ale ja jestem stanowczo za mały. - śmieję się i zawijam ogonem. Będę schnąć następne parę, jak nie paręnaście godzin. Cóż. Przynajmniej woda była ciepła.
- A ty? -
-Co ja?- wadera spojrzała na mnie niezrozumiale
- A ty? Jakie masz żywioły? - dopytałem drapiąc się jak pies za uchem. Eh...głupie nawyki z podróży. Wiele wilków postrzega mnie za nie za dziwnego...

<anti , luzik nie trzeba przecież od razu odpisywać ni? To tylko ja taki nadgorliwy zawsze jestem ;) >

Od Wichny do Lyna

 Determinacja Lyna mnie zaciekawiła. Nie często spotykam wilki, które aż tak chcą nawiązać ze mną relację. Muszę przyznać, że całkiem miło jest czuć, że ktoś się o ciebie troszczy. Po tym jak opuściłam basiora, spędziłam leniwy dzień, próbując przecisnąć się przez wąską wyrwę do zaświatów, którą zawsze zostawiał za sobą mój “towarzysz”. Niezbyt mi to wychodziło, ponieważ cały czas myślałam o wilkach, które niedawno poznałam. Oba basiory wydawały się naprawdę sympatyczne. Nie ułatwia mi to życia tu, nie ma co. Wolałabym być sama, żeby móc szybciej dopiąć swego. Poza tym, nie wiem nawet jak działa teraz moje ciało. Co będzie jeśli do kogoś się przywiążę, a potem, dajmy na to, przeżyję go i będę dalej żyć w samotności i tak w kółko, i w kółko, i w kółko, i w- ciąg moich myśli urwał się, kiedy dostrzegłam blask między drzewami. Rozejrzałam się i wsłuchałam w delikatny szum wiatru, ale nie wyczułam żadnych wilków. Podążyłam w stronę światła i moim oczom ukazał się spory staw. W jednym jego krańcu huczał niewielki wodospad. Poczułam dziwne wibracje dochodzące od wody. Bardzo ciekawe, pomyślałam. Wpatrywałam się w taflę, kiedy za moimi plecami stanął Lyn. Zaskoczyło mnie, że poczułam drgnięcie w klatce piersiowej, coś jak skurcz powodowany przez śmiech. Chyba ucieszyłam się, że wrócił.
- Czytałaś to? - rzucił mi pod nogi jakąś książkę. Spojrzałam na opasłe tomiszcze, ale nie poznawałam go. Materiałowe obicie odchodziło płatami od twardej okładki, strony były pozadzierane i brązowawe. Książka musiała mieć wiele lat.
- Nie czytałam. Co to? - nawet nie przeczytałam dokładnie tytułu. Ku mojemu zdziwieniu nie chciałam spuszczać Lyna z oczu. Ciekawił mnie.
- “Jak zdobyć moce żywiołów”. Pomyślałem, że to może cię zaciekawić.
- Miło, że pomyślałeś, ale obawiam się, że nic z tego nie będzie. Nie interesują mnie umiejętności związane z żywiołami.
- Jak to? Czy wcześniej nie powiedziałaś mi, że próbujesz odzyskać utracone moce?
- Tak, jak najbardziej tak powiedziałam, ale niestety, moja natura jest nieco inna. Nie wiem, czy w ogóle byłabym w stanie nauczyć się mocy żywiołów.
- Ale raczej nie zaszkodzi spróbować! Nic cię to nie kosztuje, a możesz za to wiele zyskać - Lyn się uśmiechnął. Może i ma rację? Może powinnam przestać się tak upierać?
- Może i tak… Ale nie teraz. Może miałbyś ochotę na małą przygodę? Coś mi mówi, że w tym jeziorku coś siedzi. Nie wiem co, ale czuję, że coś jest z nim nie tak. Myślę, że kryje coś ciekawego i chcę to sprawdzić, a skoro już tu jesteś, to możemy iść razem.
Basior przez chwilę się zastanowił, ale nie spodziewałam się innej odpowiedzi niż twierdząca.

<Lyn? Zaczynamy przygodę?>

6.12.2020

Od Antilii do Delty

 Patrzyłam na drobnego wilka siedzącego przede mną. Zdecydowanie gotowałam nad nim jeśli chodzi o wielkość i budowę ciała. Jednak siła mięśni to nie wszystko – umysł może być czasami bardziej wymagającym przeciwnikiem. A ja nie wiedziałam, jak bardzo sprytny jest ten niepozorny basior naprzeciwko mnie…
– Do jakiej watahy należysz? – zapytałam chłodno. Nie sądziłam, że może jeszcze bardziej się skulić, ale zrobił to. Unikał kontaktu wzrokowego ze mną, a to znaczyło wiele… Ja jednak wiedziałam.
– Okłamujesz mnie? – zapytałam jeszcze zimniej. Wtedy wilk ożywił się, stając się swoim przeciwieństwem.
– N-n-nie! – zawołał zdecydowanie głośniej, lecz potem mówił ciszej. – Dopiero w-wczoraj dołączyłem d-d-do Watahy Mrocznych Skrzydeł…
Przysiadłam na ziemi. Trawa delikatnie kołysała się w rytm lekkiej bryzy znad południa. Dni robiły się coraz zimniejsze, a ja czułam po kościach, że zima zbliża się dużymi krokami. Za kilka dni powinien spaść pierwszy śnieg. Będę musiała zdobyć opał do pieca oraz poszukać odpowiednich uroków w Głównej Bibliotece. Nigdy nie wiadomo kiedy będzie trzeba się ogrzać, a ja niestety zdążyłam zapomnieć, jak się tworzyło takie uroki.
– Wczoraj, mówisz? – zapytałam łagodniej, na co Delta kiwnął energicznie głową.
– Najpewniej zrobili to kiedy miałam odprawę przed patrolem… – mruknęłam pod nosem. Nie lubiłam czegoś takiego, ponieważ wtedy mogą wyniknąć niebezpieczne sytuacje, nawet takie, w których jedna ze stron odnosi obrażenia.
– Przepraszam za to… najście – powiedziałam i odwróciłam się. Już miałam rozłożyć skrzydła i udać się w swoim kierunku, lecz nieznajomy wilk zawołał:
– P-poczekaj!
Odwróciłam głowę w stronę głosu. Niewielki basior spojrzał na mnie swoimi dwukolorowymi oczami. Podszedł powolnym krokiem do mnie a ja cierpliwiem czekałam.
– Chciałem zapytać cz-czy… mogłabyś mnie oprowadzić po o-okolicy?
Myślałam chwilę nad odpowiedzią. Wprawdzie powinnam teraz wrócić i złożyć krótki raport, ale z drugiej strony podczas oprowadzania Delty mogę dalej patrolować tereny, które zostały mi przydzielone, aby upewnić się, że na pewno nikogo tutaj nie ma. Zgodziłam się, a na tę wiadomość basior lekko się zrelaksował. Przestał się tak kulić w sobie i podniósł uszy wysoko. Oczy nabrały pewnego błysku… Nie wiem, co on miał w sobie.
– Chodźmy więc… – powiedziałam i ruszyłam przed siebie wolnym tempem. Delta podążał za mną, trzymając niewielki dystans. Widziałam, jak patrzy na wodospad oraz na otaczający nas krajobraz… Pomyślałam o pewnym miejscu, który powinno mu się spodobać. Wybrałam drogę przez górską łąkę. Późną wiosną wyglądałaby pięknie, ale teraz była wczesna zima, tak więc wszystko przeszło w stan hibernacji. Soczyste kolory przybrały ziemiste odcienie, by jak co roku obudzić się z głębokiego snu, gdy zimny śnieg ustąpi miejscu ciepłe promienie słońca. Rozmokła ziemia lepiła się do łap. "Dobrze, że tam idziemy" – pomyślałam. Nienawidziłam uczucia mokrej ziemi na łapach. Nigdy nie uważałam się za przesadną pedantkę, ale uczucie gromadzącej się kolejnej warstwy ziemi nie należy do przyjemnych. Po prostu nie lubię tego i tyle. Wilk nadal trzymał się z tyłu i całą drogę obserwował otoczenie, najpewniej zapamiętując nazwy tych miejsc oraz ich krótki opis – do czego służą, czy tutaj polujemy, jaka roślinność tutaj jest itp. Basior przytakiwał ciągle, sygnalizując, że przyswaja podawaną przeze mnie wiedzę na temat terenów watahy.
Gdy powoli zbliżyliśmy się do celu, zapytałam go od niechcenia, czym będzie się zajmował w naszej watasze.
– Przyjąłem stanowisko medyka i nauczyciela zielarstwa… – odpowiedział spokojnie, bez zająknięcia się. "Chyba przestałam w nim budzić grozę…" mruknęłam w głębi duszy, o mało powstrzymując chichot. Obróciłam głowę i spojrzałam na niego. Delta podniósł lewą brew nad żółtym okiem.
– Co jest? – zapytał.
– Ja też jestem medykiem… – powiedziałam i ruszyłam dalej. Delta przez chwilę stał w miejscu, po czym szybkim truchtem podbiegł do mnie.
– Czyli… będziemy pracować razem? – spytał wilk.
– Nie wiem – odparłam szczerze. – A chciałbyś? – Tym razem to ja podniosłam jedną brew. Basior długo myślał nad odpowiedzią, sądząc po jego zmyślonej (albo nieobecnej) minie. Zanim udzielił mi odpowiedzi, dotarliśmy na miejsce.
Dolne, gorące źródła, niezależnie od pory roku zawsze były piękne. Subtelne smugi pary unosił się znad ciepłej, turkusowej wody. Roślinność wodna cały rok były soczyście zielone a grzybienie białe akurat zakwitały. Sprawdziłam łapą temperaturę wody. Była przyjemnie ciepła jak zawsze. Zaczęłam powoli wchodzić do wody, przyzwyczajając ciało do wyższej temperatury. Uniosłam delikatnie skrzydła nad wodą, mocząc jedynie ostatnie lotki. Spojrzałam na Deltę, który zastanawiał się, co teraz ma zrobić.
– Jeśli chcesz, to wejdź do wody. Ale i tak musisz przyznać, że ta okolica jest bardzo ładna. – Uśmiechnęłam się bardzo subtelnie.

(Delta? Mam ostatnio dosłowne urwanie głowy więc odpis trochę mi zajął ><)

3.12.2020

Od Delty CD Antilia

- Kim jesteś? - pytanie zaskoczyło mnie pomimo, że wiedziałem iż ktoś nadchodzi i zbliża się. Niepewny i roztrzęsiony obróciłem głowę w kierunku głosu.
-Ja? - spytałem niepewnie. Pewnie durniu, że ty! Nikogo wokoło tutaj nie ma! - J...Jestem Delta...Ja...j..ja niedaw..wno dołączyłem... do watahy- zniżam głos z każdym słowem. Wadera przyglądała mi się chwilę po czym postąpiła krok w przód powodując u mnie szybką reakcję. Odskoczyłem w tył stając na równych nogach, co prawda te trzęsły mi się niemiłosiernie, ponieważ wadera była większa i zapewne też szybsza ode mnie, więc ledwo mogłem na nich ustać. Nie mam szans na ucieczkę jeśli zdecyduje się mnie zaatakować. Dorwie mnie zanim zdążę postawić dwa kroki i nawet jeśli jestem mały i zwinny, nie uniknę ciosu. Nie ma szansy. W mojej głowie zamajaczył też niedaleki stromy spadek kierujący się prosto do ujścia wodospadu.
- Nowy? - mruknęła wadera niczym do siebie. Postanowiłem się nie odzywać i udając spokojnego usiadłem, aby zachować chociaż resztki godności. Wzrok zwróciłem w kierunku horyzontu, który pięknie mienił się błękitem. Bezchmurne niebo spokojnie biegło wraz z obrotem ziemi, który z każdą sekundą przybliżał mnię albo do śmierci, albo chociaż jakiejś rany. Nie doczekałem się jednak żadnej z tych rzeczy. Wadera jedynie przysiadła sobie naprzeciwko mnie mierząc moją marną posturę swoimi błękitnymi oczyma, które swoją drogą mają dość ładny kolor. Mój umysł na chwilę odleciał w czasy niedalekie dla mnie, a zarazem odległe. Pamiętam jak wczoraj, że spotkałem niewiele wilków o takim kolorze ślepi, a jeden wbił mi się w głowę mocno. Może to głupota, ale ta wilczyca przypomniała mi tą małą kuleczkę o oczach koloru królewskiej krwii. Kuleczkę tą poznałem jeszcze zanim przebyłem morze i dobrze pamiętam, że to ona wtedy mało nie umarła gdyby nie ja przypadkowo przechodzący pod drzewem. Szczeniak tak mocno wtedy we mnie uderzył, że nawet mi zaświeciły się gwiazdy, a teraz wspomnienia o tej nieszczęsnej kupce sierści niepotrzebnie zakrzątały mi w głowie. Nie muszę przypominać sobie smutnej przeszłości, ale kiedyś z pewnością wrócę na taj mały grób, aby położyć na nim jaskry dla małej Jaskierki.
Za ziemię sprowadził mnie ruch wadery, która odwróciła głowę od mojego, zapewne przeszywającego wzroku.
-CO tu robiłeś?- zadała mi kolejne pytanie, jakby niekoniecznie doczytała się w moim zachowaniu, że kompletnie nie mam ochoty i nawet do końca możliwości szybkiego składania słów w pełne i co najważniejsze sensowne zdania. Tępo przez chwilę lustrowałem jej oblicze, słuchając szumu spadających ton wody, aż wadera nie warknęła na mnie ponaglająco.
-Siedzę!- odpowiadam od razu kuląc się nieco i spuszczając po sobie uszy. Ogon, o ile to możliwe tylko mocniej pociągnąłem do siebie w geście czystej uległości wobec towarzyszki.
-Siedzisz...- lakoniczne odpowiedzi wadery na niewiele mi się zdawały. Starałem się odkryć jakie ma wobec mnie zamiary. Czy chce mnie skrzywdzić? I po co jej wiedza o mnie?!
-Ile masz lat? - kompletnie zbijała mnie z tropu pozostając zimną, z kamienną twarzą, a jednocześnie odwracając wzrok, przez co nie mogłem odczytać ani jednego uczucia z jej twarzy.
- 4 - odszepnąłem. Nastała długa chwila ciszy, a mój umysł znowu odleciał. Tym razem przypomniał mi się basior, z bardzo daleka. Tamta wataha ciągle była mroźna i skuta wiecznym lodem. Basior ten miał tak samo piękną sierść jak ta wadera. A był też niezwykle niebezpieczny. Wiele dni uciekałem przed jego szponami, unikając śmierci często ledwie o włos. Koniec końców ocaliłem mu życie i zniknąłem słysząc tylko prze wielki basior znajdzie mnie i odwdzięczy się kiedyś za ocalony żywot.
- po co ci...ci..t..to wiedzieć?- spytał w końcu nieśmiało Delta . Wadera spojrzała na niego kątem oka i jedynie coś mruknęła pod nosem pesząc czarną kulkę, która jeśli by mogła schowałaby się teraz najchętniej…

<Antilia?>

1.12.2020

Od Antilii do Delty

 Ktoś mnie ścigał. Albo coś. Uciekałam na oślep, biegnąc przez gęstwinę leśnego poszycia. Księżyc w pełni świecił jasno, ujawniając przeszkody swoich jasnym światłem. Kolce krzewów boleśnie kaleczyły moją skórę lecz ja nadal biegłam. Kontrolę nad moim ciałem przejął pierwotny instynkt. Tylko jedna myśl – uciekać. Czułam ostre kamienie pod łapami oraz lepką ciecz na nich ale nie zwracałam na to uwagi. Wybiegłam z gęstego lasu na pustą polanę, na której nie było nic prócz krótkiej trawy i kęp chwastów. Odwróciłam się, szukając oprawcy. Zaczęłam się cofać, ostrożnie stawiając kroki za sobą. Usłyszałam jakiś wrzask ale nie był to krzyk spowodowany strachem a raczej… chęcią zemsty i zadawania bólu. Gdy chciałam unieść się w powietrze, zauważyłam, że nagle nie mam swoich skrzydeł. Głośny trzask po mojej lewej. Odwróciłam mechanicznie głowę w stronę odgłosu. Niespodziewanie Księżyc ukrył się za warstwą chmur, chowając swoje światło za nimi. Gdy wróciło, padał na mnie ogromny cień. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam coś, co rozwarło paszczę wielkości ogromnego dębu i…

Obudziłam sierż krzykiem, cała oblana potem. Ciężko oddychałam przez senny wysiłek. Przetarłam zmęczone oczy i rozejrzałam się dookoła. Siedziałam na chmurze, która leniwie przesuwała się w stronę południowego krańca. Spojrzałam na wschód, gdzie słońce powoli wschodziło. Pomarańczowe światło malowało korony nagich drzew i łąki w dole. Wstałam i przeciągnęłam się aby pobudzić krążenie. Przetrzepałam pióra, chcąc pozbyć się starych aby szybko wyrosły nowe. Przed zimą oraz podczas późnej wiosny zawsze zmieniałam upierzenie w skrzydłach. Gdy w końcu pozbyłam się starych lotek, rozłożyłam skrzydła i skoczyłam. Szum w uszach oraz mocne uderzenie powietrza działają na mnie pobudzająco. Szybko podjęłam decyzję, że zrobię szybki patrol nim wrócę do watahy. Były idealne warunki do szybowania. 

Gdy już miałam wracać, coś zauważyłam a raczej wyczułam. Jakiś czas temu znalazłam pewnie zaklęcie, które wykrywa obce wilki w pobliżu. Urok był prosty ale również skuteczny. Zniżyłam lot i wylądowałam w północnej części lasu niedaleko Wodospadu Niedźwiedzi. Rozejrzałam się i ponownie rzuciłam zaklęcie tropiące. Nagle na gołej ziemi zabłyszczały ślady wilczych łap. To chyba wadera, sądząc po wielkości. Chociaż… Wciągnęłam w nos zapach lasu oraz nutkę obcej woni. "Jednak to basior" – powiedziałam w myślach, ruszając za tropem. Po pewnym czasie ślady zaprowadziły mnie do rzeki wodospadu. Na melancholijnym tle rysowała się delikatna sylwetka gościa. Był drobnej budowy oraz chyba nie zauważył mojej obecności. Siedział na samotnym kamieniu plecami do mnie. Szczerze mówiąc, ułatwia mi to robotę. Zakradłam się od tyłu, cały czas monitorując mowę ciała turysty oraz otoczenie. Jednak chyba mnie wyczuł, ponieważ z każdą chwilą coraz bardziej przykładał ogon do ciała. Nie ma sensu się chować. Przybrałam normalną postawę, przyglądając się przeciwnikowi. Nie wygląda na wojownika lecz nigdy nie należy lekceważyć drugiego wilka.
– Kim jesteś? – zawołałam a mój głos odbił się echem od pustej przestrzeni. Wilk odwrócił się do mnie, ukazując dwukolorowe oczy.
– Ja? – zapytał cicho.
Przytaknęłam. Nieznajomy przez chwilę myślał nad odpowiedzią aż w końcu powiedział…

(Delta? Miło mi :)

30.11.2020

Od Antilii do Nashi

 – Nashi! – zawołałyśmy obydwie, gdy zobaczyłyśmy, jak młody gryf porywa małą waderę, niosąc ją w stronę pieczary w stóp góry, która miała być metą dla naszego wyścigu. Oboje zniknęli w ciemnej jaskini, a my nadal uciekałyśmy przed stadem gryfów. Dorosłe osobniki zacięcie nas atakowały a my ledwie unikałyśmy ciosu. Te stworzenia są bardzo silne, trzeba to przyznać a przednia część, zbudowana z orlich nóg i ostrych szponów, były bardziej niż niebezpieczne. Byłam coraz bardziej zmęczona a siły, które zdążyły się zregenerować podczas pierwszego, od dłuższego czasu odpoczynku, były mu na granicy wyczerpania. Byłam zła na siebie, że przez ten czas nie uznałam czegoś takiego jak odpoczynek… I teraz mam tego konsekwencje… Byłam też zła, że zamyśliłam się do tego stopnia, że dosłownie w ostatniej chwili uniknęłam wielkiego dzioba lecącego w moją stronę. Odbiłam w lewo, dzięki czemu gryf chwycił jedynie kępkę mojej sierści. Gorączkowo szukałam Stormy, ponieważ nagle straciłam ją z oczu. Na szczęście szara wadera pojawiła się nagle kilkanaście metrów przede mną, ścigana przez drugiego gryfa.
– Stormy! – krzyknęłam. Wilczyca chyba usłyszała, bo przelotnie na mnie spojrzała, lecz musiała uniknąć ataku ze strony hybrydy lwa i orła. Postanowiłam polecieć do niej, a przynajmniej na tyle, aby mogła usłyszeć co mówię. Po kilku minutach udało mi się zbliżyć, lecz wtedy oba gryfy postanowiły połączyć siły.
– Musimy odlecieć! – zawołałam do towarzyszki. Oczywiście oburzyła się, co przewidziałam.
– Nie zostawię Nashi – odpowiedziała zła, odbijając w prawo i wracając do poprzedniej pozycji.
– Nie mówię, żeby ją zostawić! Musimy wymyślić plan jak ją odbić! – Oddaliłam się na chwilę powrócić. – Lećmy na tamtą polane. Może odpuszczą.
Szara wadera niechętnie kiwnęła głową. Widziałam po oczach jej wzburzenie oraz gniew, ale również troskę o małą… Ale w głębi duszy przyznała mi rację, że uciekając przed dorosłymi gryfami, nie pomożemy Nashi… Skierowałyśmy się w stronę wskazanej przeze mnie polany, gdzie, jak miałam nadzieję, gryfy odpuszczą pościg…

• • • • •

– Skąd wiedziałaś, że odlecą? – zapytała Stormy stojąca obok mnie. Ja patrzyłam na górę, w której gniazdo założyły gryfy. "I tam trzymają Nashi" – dodałam w myślach.
– Okolica góry to część ich terytorium. Podobnie jak wy wcześniej, kiedy mnie ścigałyście, bronią swojego domu – powiedziałam na głos. Wilczyca mruknęła potakująco. – Nie byłam w stu procentach pewna… – dodałam.
– Najważniejsze, że dały nam spokój – skwitowała. Odwróciła się i zeszła w dół klifu, na którym obserwowałyśmy szczyt. Ja nadal siedziałam i wpatrywałam się w krajobraz, próbując znaleźć sposób na uratowanie Nashi. Nagle poczułam, jakbym przywaliła głową o litą skałę. Ból głowy był jednocześnie tępy i ostry. Wiedziałam, co to znaczy… Powoli dochodziłam do swoich granic. Myślałam, że odpoczynek w tej norze pomoże mi zregenerować siły, ale na swoje nieszczęście byłam w błędzie. Tak długi okres ciągłej wędrówki, braku snu oraz trudne warunki i tereny, przez które musiałam przejść. Przetarłam oczy, starając się pozbyć ciemnych plamek sprzed oczu. Nie czułam się dobrze, ale starałam się nie poznać tego po sobie. Zeszłam w końcu w dolinę do mojej towarzyszki. Stormy obserwowała moje zejście. Poślizgnęłam się, ale w porę złapałam równowagę.
– W porządku? – spytała
– Aha – odparłam i zeskoczyłam z półki. – Masz jakiś pomysł?
– Nie… Jeszcze nie – Wadera westchnęła. – Żałuję, że nie dokończyłyśmy wyścigu.
Nie skomentowałam, nadal myśląc nad planem odbicia małej ze szponów gryfów.
– Przydałoby się wymyślić jakąś sztuczkę, żeby Nashi stamtąd…
"Sztuczka…" Obracałam to słowo w myślach, aż w końcu wpadłam na pomysł, który może się udać. Nie wiem jednak co powie na niego Stormy…

• • • • •

– Może się udać… Tylko dlaczego ja muszę robić za przynętę?
– Ponieważ panujesz na żywiołem pogody a ja znam magię. Możesz zrobić małą burzę, odwracając uwagę gryfów podczas gdy ja będę szukać małej w pieczarze ukryta pod iluzją niewidzialności – wytłumaczyłam. Nie miałyśmy lepszych pomysłów niż ten, który wymyśliłam na szybko.
– Musimy spróbować… – powiedziała. Przytaknęłam, po czym po chwili wzbiłyśmy się w powietrze. Ból głowy i rosnące zmęczenie nie malało, jednakże teraz ważniejsze było uratowanie Nashi. Miałam nadzieję, że uda mi się pokonać słabość i w końcu porządnie się wyspać w wygodnym łóżku. Kilka kilometrów przed górą rozdzieliłyśmy się – Stormy poleciała wyżej, ja natomiast zniżyłam lot i wylądowałam za dużą skałą. Ostrożnie wyjrzałam zza rogu i obserwowałam wejście do groty. Nie musiałam długo czekać, bo już po chwili spod stóp góry wyleciały dwa znajome gryfy. Patrzyłam, jak lecą za szarą waderą wysoko aż zniknęły mi z oczu, kiedy wleciały w grupę chmur. Odliczyłam do dziesięciu, po czym ruszyłam w stronę wejścia do jaskini. Moje pióra lekko szeleściły na wietrze kiedy zbliżałam się do celu. Wylądowałam niezgrabnie niedaleko pieczary. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. Postanowiłam w końcu użyć szczypty magii uzdrowicielskiej, by odgonić nieprzyjemne uczucia. Nie zwalczyło to bólu, lecz go uśmierzyło, lecz dzięki temu poczułam się, jakbym odzyskała część sił. Musiałam jednak uważać, aby nie przekroczyć cienkiej granicy. Odetchnęłam głęboko i ruszyłam do wejścia. Powoli stawiałam kroki, bacznie nasłuchując i wypatrując ewentualnych innych… mieszkańców. Szłam tak przez kilka minut, aż w końcu zobaczyłam promienie słoneczne oraz usłyszałam głos znajomego szczeniaka.
– …naprawdę, musisz tak robić? – irytowała się Nashi. – Rozwalasz mi futro!
Wyjrzałam ostrożnie, chcąc zobaczyć co się tam dzieje. Duże gniazdo zostało uwite na szerokiej półce skalnej. W środku, oprócz małej wadery, był jeszcze młody gryf. Delikatnie dziobał i "układał" dziobem futro wilczątka. Nashi, widocznie poirytowana, miała rozwalone włosy na całej długości jej grzbietu. Opierała głowę, z przyłożonymi do niej uszami, o kraniec gniazda podczas gdy stworzenie bawiło się w psiego stylistę, radośnie skrzecząc. Okej, pora na mnie.
Zamknęłam oczy i przywołałam obraz jednego z gryfów, najprawdopodobniej matki. Wyobraziłam sobie jak tutaj wchodzi i woła po ptasiemu swoje dziecko, aby razem gdzieś polecieli. Ból przybrał na sile a nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. "Masz za swoje, pani Niezniszczalna" – warknęłam na siebie. Jednakże zignorowałam zrzędzenie swojego ciała. Otworzyłam oczy, a po chwili zobaczyłam iluzję hybrydy orła i lwa. Dumnie szedł w stronę gniazda. Iluzja wydała piskliwy dźwięk, a malec uradował się i wyskoczył z gniazda. Imitacja rodzica rozłożyła skrzydła i odleciała gdzieś, w stronę północno-wschodnim. Malec również rozwinął skrzydła i poleciał za fałszywą mamą. Lub tatą. Najważniejsze, że zadziało. Wyszłam z ukrycia. Nashi patrzyła jak jej "dręczyciel" odlatywał a po chwili zauważyła moją obecność. Wyskoczyła z gniazda, cała uradowana.
– Antilia! – zawołała. Wyskoczyła z gniazda, po czym podbiegła do mnie i przytuliła się do mnie.– Mam nadzieję, że nie będę musiała szykować nowych ziół. – Odwzajemniłam uścisk.
– Posklejana sierść się liczy? – zapytała Nashi.
Zaśmiałam się, lecz nagle nogi zaczęły mi się gwałtownie trząść. Poczułam się jakby ktoś zabrał mi całą energię, nawet magię. Na szczęście udało mi się to ukryć przed małą, wykrzesując z siebie resztki sił. Już chciałam iść w stronę tunelu prowadzącego do wyjścia u stóp góry kiedy coś usłyszałam. Szelest skrzydeł. Ale nie wilczych tylko…
Nagle zza skały wyskoczył prawdziwy gryf. Szponami i łapami wbił się w lita skałę, wrzeszcząc we wniebogłosy. Ostry jak nóż dziób ruszył w naszą stronę. Popchnęła Nashi w stronę wyjścia a ja odskoczyłam w drugą stronę. Przeturlałam się kilka razy, po czym szybko skoczyłam na równe nogi. Gdy gryf zobaczył puste gniazdo, jego oczy zapłonęły gniewem. Ataki stawały się coraz szybsze i agresywniejsze. Mała patrzyła na to, zastanawiając się, czy jest w stanie mi pomóc, lecz wszystko mówiło jej przeczącą odpowiedź.
– Antilia! – usłyszałam w jej głosie strach. Nagle mnie olśniło. "To jest to!". Poczekałam na odpowiedni moment a podczas uników tworzyłam odpowiedniego przeciwnika dla gryfa. Gdy stworzenie postanowiło zmienić pozycję, ja sięgnęłam po ostatni zapas mocy magicznej, tworząc iluzję dużego smoka górskiego. Najpierw stworzyłam łopot skrzydeł, a następnie monstrualne, czarne ciało pokryte łuskami. Smok przysiadł na krawędzi półki i spojrzał z góry na przeciwnika. Spojrzenie hybrydy lwa z orłem z gniewnego zmieniło się na wystraszone, lecz nadal nie wycofał się. Postanowiłam iść na całość i stworzyłam głośny ryk gada. To przeważyło szalę – gryf odleciał, zdominowany przez nieistniejącego smoka. Iluzja rozpuściła się w powietrzu w chwili gdy Nashi podbiegła do mnie
– Antilia! – wołała. – Nic ci nie jest?! – szturchnęła mnie.
– Tylko się zdrzemnę… – mruknęłam. I oddałam się w objęcia Morfeusza.

(Nashi? Sorry że tak długo :/ Dasz An się zdrzemnąć? xd) 

27.11.2020

Od Lyna cd Wichny

 Zamurowało mnie, gdy usłyszałem, że wadera robi sobie krzywdę po to, by odzyskać swoje moce. *Jak w ogóle można je stracić? Naraziła się swoim bogom, czy jak?* ~ pomyślałem. Tak się wówczas zamyśliłem, że wilczyca bez większego problemu zdążyła mnie wyminąć. Jasna wadera odeszła w kierunku wschodzącego słońca. Stałem tak jeszcze przez dobrą chwilę i patrzyłem w jej kierunku, po czym postanowiłem, że nie zostawię jej tak samej ze sobą. Ruszyłem w kierunku przeciwnym od wilczycy. Postanowiłem wybrać się do biblioteki. 
Nie zwracając uwagi na nic i na nikogo dookoła. Po chwili biegu pojawiłem się w bibliotece. Bez większego problemu znalazłem dział magiczny, gdzie starannie przeszukiwałem półki w poszukiwaniu odpowiednich tytułów. Po dobrych 5 godzinach szukania nie znalazłem jednak nic wartościowego. Miałem się już wycofać, gdy z półki nagle spadla jedna książka. "Jak zdobyć moce żywiołów" ~ G.G. 
-A to ciekawe...- powiedziałem pod nosem. Wziąłem książkę i udałem się do biurka za którym siedział jeden z bibliotekarzy. Po uzupełnieniu kilku formalności udało mi się ją ostatecznie wypożyczyć.  Za pomocą telekinezy złapałem książkę i ruszyłem na poszukiwanie wychudzonej i urokliwej wilczycy, która postanowiła, odzyskać utracone moce. Wróciłem do miejsca naszego ostatniego spotkania, po czym przykładając nos do ziemi szukałem tropu, aby potem ruszyć za nim. Znalazłem wilczycę stojącą na brzegu jakiegoś sporego zbiornika wodnego. Zdeterminowana wpatrywała się w wodę. 
-Czytałaś to?- spytałem, na co wilczyca podskoczyła i odwróciła się w moją stronę mierząc mnie wzrokiem.  Podszedłem bliżej niej i przekazałem książkę. Wilczyca przypatrzyła się jej tytułowi po czym powiedziała....



<Wichna?>
Co mi powiedziałaś, na temat tej książki?

Od Tsuri'ego do Eve

 Pytanie randomowe duchy o informacje wcale nie było łatwe. Przynajmniej nie dla mnie. Chodziłem od ducha do ducha, wcześniej próbując jakiegoś znaleźć. Było to trudne zadanie. Ledwo się zbliżałem, a te po zobaczeniu mnie, rozpływały się w powietrzu, albo wchłaniały w jakieś przedmioty. Zdawało się że towarzyszce Eve najlepiej to wychodziło. Podchodzenie do wiewiórek i gryzoni już sobie odpuściłem, tak samo jak do jeleni czy innych stworzeń, które za życia robiły za nasz pokarm. Od jednego dziwnego stworzenia, którego wcześniej na oczy nie widziałem, mogłem wyczuć nawet wrogość. A to i tak rzeka dusz. Boję się myśleć co by było, gdybyśmy szukali w mniej "przejrzystym" miejscu, np: takich bagnach. W końcu zauważyłem latającą, świetlistą kulkę. No nic, czemu by nie. Podszedłem bliżej. Świecące, unoszące się w powietrzu coś, zdawało się całkowicie zignorować moją obecność. Gdy już miałem tego dotknąć, gdzieś z tyłu mnie po prawej stronie usłyszałem dziwny, czysty a za razem głęboki głos. 
- Nie radzę - Odwróciłem gwałtownie głowę - Może wygląda jak coś przyjaznego, ale z czasem zacznie za tobą wszędzie podążać, co chwila utrudniając życie jakimiś "żartami". Są trochę jak chochliki. - W moją stronę zmierzał... i tu dostałem laga. Smok? Wyglądał jak podróba chińskiego smoka. Gad na wysokość konia, w brudno niebieskim odcieniu, długi na... bo ja wiem? 15 metrów? Łapy smukłe, czarne, cieniowane, zakończone ostrymi szponami. Mimowolnie przeszły mi po plecach ciarki. Ale nie ze strachu, raczej z podziwu? Podniecenia? Tak można nazwać to uczucie? Pomimo swoich małych rozmiarów jak na smoka, do tego podróbki, zdawał się budzić szacunek. Stwór zgrabnie przeskoczył rzeczkę, po czym popatrzył na mnie z góry, swoimi złotymi oczami. 
- Co my tu mamy? Nie wyglądasz  mi na martwego - przybliżył do mnie swój wielki łeb, po czym wciągnął powietrze, by zaraz potem wziąć swój łeb na pierwotną pozycję.
- .... potrafisz to rozpoznać? - spojrzałem w górę. 
- Kto wie? Możliwe  że to tylko intuicja - blask w jego oczach zamigotał dziwnie. Nie miałem pojęcia na ile mogłem sobie pozwolić w rozmowie z nim, jednak jak na razie był to jedyny duch skłonny do rozmowy. Zignorowałem świetlistą kulkę, która najwyraźniej już znudzona, odpłynęła gdzieś w głąb lasu. Rozejrzałem się nerwowo za Eve. Znalazła jakieś informacje? Może mogłaby pomóc? Zawołać ją? Zamachałem nerwowo ogonem. O Bogowie, czemu kiedy jest potrzebna to jej nie ma?

< Eve?>                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                        

Od Delty do kogokolwiek

Rozejrzałem się wokół. Nadal niemiłosiernie się gubię w tych terenach i potem nie umiem się odnaleźć, wśród tych wszystkich terenów. Zaczynam się obawiać, że jeszcze parę kroków i a) już nie znajdę drogi powrotnej, no i b) coś mnie może zjeść!

Wykonałem niewielki skok nad jakimś zagubionym między skałami strumykiem. Nie potrzebuję mieć mokrej sierści. Właściwie, nie wiem czemu tu jestem ( i do końca gdzie jestem, ale to norma). Słońce niedawno wstało zza horyzontu i wszędzie było jasno. Skierowałem swoje kroki dalej, gdyż wokół nie działo się nic ciekawego. Okoliczne drzewa pozostawały prawie w bezruchu, smagane jedynie delikatnym wiatrem. Może i było to złudzenie, ale wszystko wydawało się być takie spokojne, jakby zaspane. Przekroczyłem kolejny strumyczek, a słysząc coraz wyraźniejszy szum i prawdopodobnie huk skierowałem się w tamtą stronę. Po chwili wiatr się wzmógł, a ja wyszedłem spomiędzy drzew aby ujrzeć wielką płaską przestrzeń, a w dali lejące się z ogromnym hukiem i siłą wodospady. Jak ja się tu znalazłem? Nie wiem. Wiem jedynie, że nie żałuję. Jest tu pięknie. Przeszedłem jeszcze kawałek aby z zaskoczeniem stwierdzić, że stanowczo nie jestem tu sam i doskonale to czuję. Opuściłem ogon w lekkim przestrachu, ale parłem dalej. Chciałem spojrzeć na wodospad z bliska, zwłaszcza, że jeszcze mnie tu nie było. Przysiadłem sobie nadal spięty w jakiejś odległości od Wodospadu na jakimś kamieniu. Wpatrzyłem się w wodę, ciągle jednak gdzieś słysząc szelesty i chyba nawet czyjś głos. Ogon podwinąłem pod siebie im bliżej ten ktoś był. Oby mnie nie zjadł


/;-; niech ktoś podłapie proszę ;-;/

Nowy wilczu Delta



Autor grafiki: Clockbirds
Właściciel: fochmanka13(Howrse), kochana422@gmail.com
Imię: Delta
Wiek: 4 lata
Płeć: basior
Żywioł: Natura, Życie, Umysł
Stanowisko: Medyk, Nauczyciel Zielarstwa
Cechy fizyczne: Bardzo chudy i drobny wilk o niewielkim wzroście. Ze względu na swoją drobność i opływowe kształty jest szybki i zwinny. Jest wytrzymały, jeśli chodzi o długie dystanse. Jednak jego maleńkość skutkuje w braku siły.
Cechy charakteru: Cóż...Delta pomimo swojego wyglądu jest dość nieśmiały i strachliwy. Czasem i do tego stopnia, że straszą go najmniejsze szelesty w krzakach obok. Nie lubi się odzywać ani znajdować w centrum uwagi. Kiedy jednak zachodzi taka sytuacja i musi się odezwać najczęściej się jąka. Pomimo tak niesprzyjającemu charakterowi zazwyczaj zachowuje swój nadprzeciętny optymizm! "Przecież ten szelest to na pewno... jakiś ptaszek...!". Gdy już pozna się z kimś bliżej i w końcu przestaje się jąkać staje się wesoły i dość energiczny. Nie przepada za sprawianiem innym krzywdy, jakiejkolwiek, dlatego też nie lubi polować i robi to tylko, dlatego że musi coś jeść. W przeciwstawieniu do tego uwielbia sprawiać innym radość i nieść pomoc, a przy dzieciach jego strach i nieśmiałość całkiem znikają ustępując małej, czarnej ,gadatliwej kulce energii!
Cechy szczególne: Cechą charakterystyczną Delty są jego oczy. Wielkie i przeszywające duszę na przelot oczy w dwóch skrajnych kolorach, niebieskim i żółtym.
Lubi: Uwielbia nieść innym pomoc i przebywać w otoczeniu szczeniąt
Nie lubi: Nienawidzi! Znajdować się w centrum uwagi ani wygłaszać publicznych przemówień. Nie lubi także się bać, ale jednak strach jest częścią jego codzienności
Boi się: samotności, że spóźni się z niesieniem pomocy, patrzeć na czyjąś śmierć
Moce:
-telekineza
-czytanie w myślach(nie lubi tego używać)
-przyspiesza wzrost roślin
-leczy małe i średnie rany magią (duże i poważne z pomocą leków i roślin)
Historia: Delta. Jego niezwykłe imię zostało mu nadane przez Alfę swojej rodzimej watahy. Był jedynym szczenięciem miotu pewnej wadery, która dokonała życia podczas porodu. Ojciec porzucił matkę zanim jeszcze doszło do niej, że wyda na świat szczenięta, zatem Delta został sierotą. Życie dla niego było ciężkie. Lata mieszkał w sierocincu, który był pod opieką medyka i zielarza watahy : Nue. Od niego zaraził się chęcią pomocy i miłością do zielarstwa. Osiągając wiek odpowiedni dla wilka aby odejść od rodziców odszedł też od watahy i podążając w nieznanym sobie kierunku. Nie miał się z kim żegnać, więc nie było mu żal tego zrobić ani nie miał za czym tęsknić. Z czystym sumieniem rozpoczął swoją tułaczkę przez wiele kilometrów, mil, szczytów, łąk, watah a i nawet przez jedno morze o wyjątkowo spokojnych wodach. Jednak prędzej czy później każdego zaczyna męczyć tak długa i wyczerpująca podróż, zwłaszcza przy tak strachliwej osobowości. Oh... ile Delta nabawił się stresu i przerażenia w trakcie tej drogi! Więc teraz szukał watahy, w której mógłby osiąść na dobre, najlepiej do końca swoich dni. Miejsca gdzie mógłby pomagać innym i liczyć na pomoc od innych.
Zauroczenie: brak
Głos: Glee (tylko w tej jednej konkretnej piosence)
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Rodzina: No coż. Delta nie ma nikogo kogo mógłby nazwać rodziną. Jest sierotą i najważniejszą osobą w jego życiu był medyk Neo, z rodzimej watachy.
Jaskinia: 2. Ta przy królestwie wróżek o ile można tam teraz zamieszkać (chyba ze nie można to: 2. Pod starym drzewem
Medalion: Jest to nieduży kolczyk wewnątrz jego ucha. Jest złoty i ma w sobie kamień szlachetny. Delta do końca nie wie jaki, jest niebieski więc może być lazurytem.
Towarzysz: brak, prawdopodobnie dlatego, że Delta jest zbyt strachliwy żeby coś oswoić
Inne zdjęcia:---
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: uwielbia lato i wiosnę, wtedy rośnie najwięcej roślin, które może zebrać, ususzyć i robić sobie potem dobre herbatki i leki.
Umiejętności: 
: Siła: 20
: Zręczność: 80
: Wiedza: 160
: Spryt: 140
: Zwinność: 140
: Szybkość:180
:Mana: 80



25.11.2020

Od Nashi cd Antilii

 Leciałyśmy niesamowicie szybko, aż się zdziwiłam, że w powietrzu Stromy rozwija większe prędkości niż na ziemi. Stormy starała się lecieć w linii prostej, abym nie spadła. Antilia leciał z nami łeb w łeb, a gdy zbliżyliśmy się do szczytu będącego naszym celem usłyszałam jakiś świst w powietrzu. Wadery zdawały się go nie słyszeć. W pewnym momencie dostrzegłam trzy cienie. Były one większe od wilczych. 

-em... Stromy?- wilczyca zwolniła lot i odwróciła pysk w moją stronę.
-Co...- nie dokończyła bo gwałtownie zapikowała w dół, przez co zleciałam z jej pleców z krzykiem. na szczęście  zostałam szybko złapana w jej szare łapy.- Wybacz. jesteś cała? Spytała szybko, nie zerkając na mnie, gdyż leciała raczej chaotycznie, rozglądając się na dookoła. 
-Nic mi nie jest. -powiedziałam i również zaczęłam się rozglądać. Dostrzegłam, jak Antilia ucieka przed jakimiś skrzydlatymi stworzeniami. *Czy to Gryfy?*  Stormy Szybko odstawiła mnie na ziemię i kazała się nie zdradzać, po czym odleciała w kierunku Antili nasyłając jakieś chmury na gryfy, aby je spowolnić. Z mojej perspektywy ich potyczka była co naj mniej imponująca. Tak się zapatrzyłam na wadery, że nie zauważyłam kolejnego czyhającego na mnie niebezpieczeństwa.  Po chwili jednak przekonałam się, że postanowił zająć się mną młody gryf. Był zdecydowanie mniejszy od tych, które . Zanim zdążyłam od niego odskoczyć, ten zdążył złapać mnie za kark i podnieść w górę. *Jezu ale on wysoki.* Pisnęłam, gdy puścił się biegiem w stronę urwiska z którego zeskoczył, po czym poleciał ze mną w jemu tylko znaną stronę. Zabrał mnie w stronę jakiejś jaskini w górach. Przed zniknięciem wewnątrz góry dostrzegłam jeszcze lecącą w moją stronę Antilię i Stromy, która starała się od nas odciągnąć pozostałe gryfy. Potem nastała całkowita ciemność. Czułam tylko jak idący ze mną gryf delikatnie mną kołysze. Po kilku minutach dotarliśmy do wielkiej komory z gniazdem, wysoko na półce skalnej. Zostałam do niego wsadzona, po czym gryf usiadł i trzymał mnie tak, że czułam się jak jakaś maskotka. 
-Możesz trochę uważać? Bok mnie boli...- mruknęłam w jego stronę, na co ten nieco się odsunał, jednak dalej mnie trzymał. Położył swoją dużą głowę na mojej. -Świetnie. Od dzisiaj jestem maskotką. - stwierdziłam z ironią. Młody gryf chyba jej nie wyczuł, bo zamruczał przyjemnie i poczochrał mnie dziobem, po głowie, po czym zaczął coś robić z moją sierścią na niej. *Antilia, mogłabyś mnie stąd wyciągnąć. Trochę tu za ciepło*- myślałam i patrzyłam sobie z góry w kierunku wejścia do tej komnaty. Z góry miałam całkiem dobry widok i było by mi tu całkiem przyjemnie gdyby nie fakt, że cały czas gryf miętolił moją sierść i nie mogłam zejść na dół. 

<Antilia?>
Mam nadzieję, że to spełnia wymogi. A i czy wyciągniesz jakoś Nashi z uścisków młodego gryfa? Może pozwolisz mu się jeszcze nad nią pastwić? Nie robi jej w końcu krzywdy, no chyba że jej sierści, ale to chyba co innego :P

23.11.2020

Od Wichny do Lyna

 Wilk zaczynał mnie już denerwować. Co to ma znaczyć, że dopiero co mnie poznał, a pozwala sobie na rozkazywanie mi? Wcześniej było miło, to uprzejme z jego strony, że zaoferował mi pomoc, ale nie oznacza to, że mam mu się od razu spowiadać z tego co robię.
- Mógłbym go zabić, gdybyś chciała - demon poświadczył o swojej obecności. Zdążyłam niemal zapomnieć, że jest obok mnie. “Nikogo nie będziemy zabijać. Tym bardziej, że wcześniej mi pomógł.”, pomyślałam.
Jeszcze raz spróbowałam wyminąć Lyna, ale znowu zastawił mi przejście.
- Czy naprawdę musisz to tak utrudniać? Czego nie rozumiesz w “to jest prywatna sprawa”? Pomogłeś mi, dziękuję, ale teraz daj mi już iść.
Nie krzyczałam, choć miałam na to ogromną ochotę.
- Co może być aż taką tajemnicą, że nie możesz tego wyjawić przyjaznemu ci wilkowi?
- Nie jesteś moim przyjacielem, znamy się chwilę. - westchnęłam ciężko - Wybacz, ale bardziej cenię sobie swoje tajemnice niż przelotne znajomości.
Po tych słowach naparłam do przodu i przepchnęłam go głową. Kiedy wyszłam z jaskini oblały mnie promienie porannego słońca. Takie uwielbiam najbardziej. Przystanęłam na chwilę, by popatrzeć na horyzont. Usłyszałam, że basior stanął za mną.
- Może nie powinieniem cię tak zatrzymywać. Ale naprawdę ciekawi mnie, dlaczego doprowadziłaś się do takiego stanu, skoro żyjesz w takim miejscu - powiódł głową po lesie - jest tu dużo pożywienia, dobre wilki, które chcą pomagać innym. Nie widzę potrzeby, żeby się krzywdzić.
Nie wiem czy to przez piękno wschodu słońca, czy przez to, że chciałam, żeby skończył już za mną chodzić, ale odwróciłam się do Lyna.
- Próbuję odzyskać swoje moce - powiedziałam po prostu.
- Co?
- To, co słyszysz. Musisz wiedzieć, że teraz nie mam prawie żadnych. Doprowadzanie mojego ciała do granic wytrzymałości ma mi pomóc je przywrócić, wyrwać z nicości.
Lyn patrzył na mnie. Nie wiem jakiej odpowiedzi się spodziewał, ale wydawał się nieco zdziwiony.
- Tak, masz rację, dobrze mi się tu wiedzie. Ale bez mocy nigdy nie będę do końca sobą. Nie martw się o mnie, obawiam się, że mój anioł stróż nie da mi szybko zejść ze sceny - uśmiechnęłam się, rzuciłam jeszcze raz spojrzenie w stronę wschodzącego słońca i ruszyłam przed siebie wydeptaną ścieżką.

<Lyn? Sorry, że tak późno>

Od Antilii do Nashi

 – Martwi się o Ciebie – odpowiedziałam małej waderze na jej pytanie. Spojrzała na mnie pytająco. – Ostatnio dużo się działo i naraziłaś się na wiele niebezpieczeństw. Znam tę dwójkę… Są silnymi przeciwnikami i łatwo się nie poddają.

– Jak ich pokonałaś? – Nashi zbyt gwałtownie wstała, przez co naruszyła uszkodzone mięśnie. – Nie widziałam tego…

– Czasami spryt wygrywa nad siłą mięśni – odpowiedziałam. Chwyciłam za kawałek materiału, jaki znalazła jeszcze Stormy. Zdezynfekowałam go przy użyciu odpowiedniego uroku, podobnie jak ranę na boku. Małą może czekać długie leczenie. Ma jednak bardzo silną determinację, która może pomóc jej w rekonwalescencji. Szczerze mówiąc, zaczęłam ją lubić… Stormy znam nieco krócej, lecz rozumiem jej zachowanie. Martwi się o tego szczeniaka i chce zapewnić jej bezpieczeństwo, a nie ratować ją z tarapatów. Skończyłam wiązać opatrunek. Dorzuciłam jeszcze szybko zaklęcie znieczulające (nie eliminowało ono całkowicie bólu, lecz tylko go osłabiał, żeby młoda nie zapomniała o swojej przygodzie) oraz przekazałam jej swoje rady.

– Zdrzemnij się, abyś lepiej zniosła podróż, dobrze?

– Podróż? Nie rozumiem…

– Myślę, że to czas na poznanie waszej Alfy i rozmowę o moim dołączeniu – uśmiechnęłam się lekko. Nashi nie posiadała się z radości, a przynajmniej na tyle, na ile pozwała jej rana na boku.

– Ale super! – wołała. Podskoczyła do mnie i mocno mnie przytuliła. W pierwszej chwili byłam zaskoczona i lekko… zagubiona. Nie wiedziałam co robić. Po chwili jednak zrelaksowałam się i przytuliłam się do małej waderki. Nagle przed moimi oczami pojawił się obraz…

„Piękna, słoneczna pogoda. Kilka chmur formacji columbus na niebie. Siedziałam z kimś z jednej z chmur. Nieznajomy wilk mówi coś do mnie, ale ja nic nie rozumiem, choć kiwam głową, po czym się przytulam do wilka i również coś mówię, czego nie rozumiem…”

–…ej! – wołała Nashi. – Wszystko w porządku? Przez chwilę się nie ruszałaś…

Zamrugałam zamroczona.

– Nic mi nie jest… – bąknęłam. Wstałam i ruszyłam do wyjścia. – Leż spokojnie i odpocznij – poleciłam. W odpowiedzi usłyszałam cichy komentarz, ale mała zastosowała się do mojej prośby. Wyszłam na zewnątrz i wciągnęłam w płuca nocne powietrze. Noc była cicha i spokojna, tak jak lubię. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Stormy. Znalazłam waderę kilka metrów od nory. Podeszłam do niej i w ciszy usiadłam obok. Wpatrywałam się w gwiazdozbiory północne, które goszczą na naszym nieboskłonie co jesień i zimę.

– Dziękuję, że uratowałaś Nashi przed tymi wilkami – odezwała się pierwsza. Ja nic nie mówiłam, tylko spojrzałam na skrzydlatą waderę obok mnie. – Kim ty jesteś?

– Co masz na myśli? – Zaskoczona unoszę brew.

– Pomagasz nam. Musisz mieć jakiś cel.

– Chcę po prostu znaleźć odpowiedź na zadane przez Ciebie pytanie – odparłam sucho. Stormy już się nie odezwała, tylko patrzyła w niebo. Widziałam gwiazdozbiór Mohira. Wpatrywałam się w migoczące gwiazdy, zupełnie jakby chciały przekazać mi swój sekret.

– Postanowiłam dołączyć do waszej watahy – przerwałam głuchą ciszę.

Stormy uśmiechnęła się pod nosem.

– Witaj w naszej szalonej rodzince – powiedziała wesoło. – Jutro wyruszymy z samego rana, dobrze?

Przytaknęłam i spojrzałam na szarą waderę obok mnie posiadającą skrzydła, zupełnie jak ja…

„Rodzina". Dawno tego słowa nie słyszałam. O ile w ogóle je słyszałam…

• • • • •

Słońce świeciło przyjemnie, a wiatr pchał puszyste chmury w kierunku południa. Stormy wraz z Nashi na grzbiecie leciały przodem, by wskazać nam kierunek. Ja natomiast szybowałam kawałek za nimi, podziwiając krajobrazy w dole. Tereny watahy były bardzo urozmaicone, ale też piękne, zwłaszcza podczas ciepłych pór roku. Teraz żywe kolory stawały się melancholijne, lecz nadal pejzaż był piękny.

– Niedługo będziemy na miejscu! – zawołała Nashi z grzbietu starszej wilczycy. Wpadłam na pewien pomysł… Podleciałam bliżej wader.

– Stormy? Ścigamy się? – krzyknęłam w stronę moich towarzyszek. Stormy uśmiechnęła się szeroko i zwróciła się do swojej pasażerki.

– Nashi, trzymaj się! Będzie trzęsło!

– Ścigamy się do tamtej góry? – Wskazałam wierzchołek góry dwa kilometry od nas. Zgodziła się, uśmiechając się jeszcze szerzej.

– A i jeszcze coś! – dodałam szybko. – Na imię mam Antilia! 

– Miło cię poznać Antilio! – zawołały obie wadery. Zaśmiały się obie szczerym śmiechem. Uśmiechnęłam się pod nosem, przygotowywując się do wyścigu. 

– Start! – zawołałyśmy obydwie. Nashi pisnęła szczęśliwa, kiedy ruszyła do przodu. Nagle w mojej głowie rozległ się cichy alarm, że zbliża się niebezpieczeństwo. Zignorowałam go.

I to był błąd…


|Nashi? Może być smok albo inny latająca gadzina xD|


20.11.2020

Od Nashi cd Antilii

Leżałam obok Antilli w oczekiwaniu na powrót Stormy z ziołami. Jestem jej niezmiernie wdzięczna za to, że mnie uratowała, bo gdyby nie ona nie wiem czy bym to przeżyła. Byłam cała obolała, ale nie chciałam leżeć w tej grocie. Czułam się taka bezużyteczna. *Ciekawe jak się wytłumaczę Rose, że kolejny raz trafiam do kącika medycznego. A co gorsza jak wyjaśnię Stormy, że zamiast uciekać postanowiłam znaleźć źródło problemu, a potem było już za późno na ucieczkę. Muszę coś szybko wymyślić, bo to tylko kwestia czasu zanim zostanę z nią sam na sam i mnie przepyta.*~ pomyślałam, po czym westchnęłam cicho i wlepiłam wzrok w ziemię pod łapami. Tak naprawdę minęło ledwie 5 minut od naszego powrotu do tego miejsca. Podniosłam wzrok i popatrzyłam na waderę. Nadal nie znamy jej imienia, ale muszę jej podziękować, bo jeszcze tego nie zrobiłam.
-Dziękuję - powiedziałam, lecz mój głosik brzmiał słabiej niż się tego spodziewałam. Był cichy i trochę zachrypnięty. Wilczyca na mnie spojrzała. Miałą nieodgadniony przeze mnie wyraz pyska ale mi to nie przeszkadzało. Jest niezwykle tajemniczą osobą. Patrzyłyśmy przez chwilę na siebie po czym do naszych uszu dotarł odgłos trzepoczących skrzydeł. Już po kilku sekundach w wejściu do naszego schronienia stała Stormy z wiązanką ziół, których zapach już zdążył roznieść się po grocie. Szara wadera bez słowa położyła je obok nas po czym usiadła przy samiutkim wyjściu i z przerażająco poważną miną wpatrywała się przed siebie, od czasu do czasu spoglądając na nas. 
-Nie ruszaj się na chwilę- powiedziała biała, skrzydlata wadera. Siedziałam, jakbym była zamrożona i zaciskałam tylko szczękę, gdy wilczyca zajmowała się moją raną. 
-Stormy? - zaczęłam cicho, a wilczyca na mnie spojrzała wyczekująco-  uziemią mnie do czasu aż dorosnę? - spytałam. Nie chciałam tego, ale to nie pierwsza taka sytuacja, a sądząc po reakcji Stormy, raczej nie mam co liczyć na łaskę. Wadera na mi nie odpowiedziała tylko odwróciła wzrok zerkając na moją dzisiejszą wybawicielkę. Miała wręcz lodowe spojrzenie. Po chwili Stormy wyszła przed grotę i tam siedziała.
-Co ją ugryzło?- wyrwało mi się, Stormy najwidoczniej tego nie słyszała.

<Antilia?>
Sorki, jakiś taki dziwny ten odpis :<

19.11.2020

Od Antilii do Nashi

 Nashi oraz Stormy znalazły jakąś norę w ziemi, która spokojnie pomieści nasz wszystkie i zostanie jeszcze trochę miejsca. Szczerze mówiąc, mogę nawet schować się pod kamieniem byle tylko zamknąć na chwilę oczy. Starsza wadera weszła do środka, aby sprawdzić czy jest bezpiecznie. Po chwili wróciła i stwierdziła, że możemy tam wejść. Do jamy nie wlewała się woda, tak więc wadery nie potopią się w środku podczas krótkiej drzemki. Szczeniak puścił mnie przodem, tak więc grzecznie przyjęłam propozycję. Podeszłam do jednego kąta, tuż przy tylnej ścianie. Od razu zawinęłam się w kulkę, po czym powoli rozwinęłam zmokłe skrzydła, chcąc je osuszyć i zapewnić sobie izolację termiczną od środowiska zewnętrznego. Zamknęłam oczy i skupiłam się, aby zasnąć. Mimowolnie usłyszałam cichą rozmowę między Stormy a Nashią. Ta starsza wybierała się chyba na zwiad a młodsza dostała zadanie "towarzyszenia" mi. Weszła do środka i przysiadła najbliżej wyjścia, zapewnie po to, aby uniemożliwić mi ucieczkę… Poczułam się lekko urażona. Wprawdzie nadal rozważam dołączenie do tej watahy, lecz miałam nadzieję, że nie będą traktować mnie jak wroga. Z drugiej jednak strony rozumiem takie a nie inne zachowanie. Znamy się niecałą godzinę jak nie mniej więc nadal mają prawo mi nie ufać. Wzięłam głęboki wdech i wyciszyłam organizm, pozwalając mu na regenerację siły fizycznej i magicznej. Nadal jednak zostawałam czujna. Stary nawyk, który być może uratuje mi cztery litery… Na razie jednak zwrócił uwagę Nashi.
– Wiem, że nie śpisz, ale nie krępuj się. Będę cicho – powiedziała szara waderka cicho. Nic się nie odezwałam i ona również. Uchyliłam powieki, aby z czystej ciekawości zobaczyć co robi. Siedziała przy wejściu i patrzyła przez dziurę na las w dole. Trzymała łapę na piersi, najpewniej dotykając swojego medialionu. Mój medalion, wykonany z turkusu, nie zawierał żadnych podpowiedzi o mojej przeszłości. Jednak lubiałam na niego patrzeć. Pomagał uspokoić moje myśli i odzyskać spokój ducha. Jakby pochłaniał negatywną energię i usuwał ją z mojej duszy…
Burza przechodziła, zmieniając ostry deszcz w niewielką mżawkę aby potem zostawić białe niebo oraz mokre błoto. Nashi zwinęła się w kłębek. Po pewnym czasie zaczęłam zasypiać (mam bardzo płytki sen jednak wystarczy, aby wypocząć i się wyspać) kiedy usłyszałam szelest. Po chwili odezwała się moja towarzyszka.
– Wychodzę i niedługo wracam. – Wyszła z nory ale obróciła się do wejścia i dodała z wesołością w głosie. – Nie myśl o ucieczce, jestem szybsza niż może Ci się wydawać! – I poszła. Po chwili usłyszałam radosny pisk, który towarzyszy Nashi przy zjeżdżaniu z stoku.
Ja natomiast postanowiłam skorzystać z ciszy i się szybko zdrzemnąć. 

• • • 

Ucieczka. Strach. Ból. Niebezpieczeństwo.
Otworzyłam oczy. Nashi nadal nie wróciła. Nie minęło dużo czasu, ponieważ pogoda i pora dnia subtelnie się zmieniła. Pojawił się chłodny wiatr niosący coś ze sobą. Na początku nie wiedziałam co to ale po chwili do głosu doszedł mój instynkt. To były kłopoty.
Wstałam i szybko się rozciągnęłam. Nadal byłam nieco wycieńczona ale czułam się zdecydowanie lepiej niż kilkanaście godzin temu. Poza tym samym uczuciem wypoczynku, czułam również regenerację moich sił magicznych. W tamtej chwili umiałam sporo wyczarować. Jednak mój brzuch, burczącym odgłosem dał znać, że mój organizm domaga się jedzenia. Zignorowałam wołanie skurczonego żołądka i wyszłam na zewnątrz. Wiatr kołysał kępami traw, nadając całej łące niesamowity efekt. Ja jednak skupiłam się na szukaniu śladów małej wadery. Znalazłam ślady łapek, które prowadzą ku zboczu, którym najpewniej Nashi zjechała. Skoczyłam, po czym rozłożyłam skrzydła, by poszybować na dół. Tam znalazłam resztę śladów łap oraz delikatną woń zapachu Nashi. Ruszyłam tym tropem, zbliżając się do lasu. Nagle poczułam inny zapach o metalicznym charakterze… To była krew. Na szczęście nie wilcza a jakiejś zwierzyny łownej, a dokładniej mówiąc małego gryzonia… A raczej gryzonii. Podeszłam powoli do powalonego drzewa i wyjrzałam za niego. Znalazłam tam jakiś obóz z kilkoma zajęcami. Wciągnęłam nosem zapach obcych. Ich woń była znajoma…
Niespodziewanie usłyszałam jakiś hałas niedaleko stąd. Ruszyłam w tamtą stronę. Nagle ciszę przerwał krzyk pewnego szarego szczeniaka. Przyspieszyłam. Zobaczyłam dwa basiory stojący nad trzęsącą się waderką. Niestety, poznałam tą dwójkę. To być Axes i jego młodszy brat, Risk. Poznałam tą dwójkę podczas mojej wędrówki, kiedy przemierzałam Wielką Równinę. Axes uwielbiał walczyć, brał udział w nielegalnych walkach. Risk natomiast jest w niego zapatrzony jak w obrazek i dał wciągnąć się w szemrane towarzystwo. Starszy z nich zaczął się do mnie przystawiać a gdy odmówiłam, zaatakował mnie lecz udało mi się wygrać, dzięki czemu zarobiłam na szczyptę szacunku u innych wilków, jakie tam były. Jednak wtedy byłam w nieco lepszej formie oraz nie miał braciszka przy sobie. Być może będę musiała zaryzykować i stanąć do otwartej walki. Jednakże warto mieć efekt zaskoczenia.
Najpierw nałożyłam ochronną tarczę na małą, żeby nie przyszły im do głowy nowe pomysły. Zauważyłam ranę na boku, która nie wyglądała najlepiej… Pewnie będę musiała potem się tym zająć. Ale to później. Nałożyłam na siebie iluzję niewidzialności i weszłam na drzewo. Zaczęłam iść gałęzią, kiedy Risk wpadł na pomysł.
– Skoro o nas wiedzą, to może użyjemy tej małej jako zakładnika?
– Doskonały pomysł. – Ax uśmiechnął się przerażająco, odsłaniając zęby. Podszedł do Nashi lecz… delikatnie kopnął go prąd.
– Co jest?! – warknął basior.
Zeskoczyłam z góry, nie zrzucając kamuflażu i uderzyłam oba wilki czystą energią. Oboje mocno uderzyli w pnie drzew lecz tylko Risk stracił przytomność. Axes był nieco oszołomiony lecz stał na nogach. Cholera. Ten urok zabrał mi znaczną część energii. Czułam jego spojrzenie na sobie lecz nadal byłam niewidzialna.
– Wiem, że tu jesteś, Antilia… – wyszeptał.
– A ja wiem, że zaraz uciekniesz z podkulonym ogonem, tak jak zawsze – warknęłam. – Dobrze Ci radzę, uciekaj póki możesz. Albo to Twój brat będzie naszym zakładnikiem.
– Naszym?
– Należę do Watahy Mrocznych Skrzydeł. Nie masz szans ze mną i doskonale o tym wiesz, a za chwilę przybędzie reszta… – odpowiedziałam lodowato.
Axes lubił walczyć ale wiedział kiedy się wycofać. Cofnął się krok, wziął nieprzytomnego brata na grzbiet i uciekł w głąb lasu. Tak po prostu.
– Jak za ostatnim razem… – prychnęłam. Podeszłam do Nishi, zdejmując magiczną tarczę. Chwyciłam ją za kark i ruszyłam w stronę schronienia. Nie wiem kiedy Stormy znowu się pojawi, ale na pewno pierwszym miejscem, do jakiego się uda po nas, to tam gdzie nas ostatni raz widziała. Idąc, sięgnęłam po zaklęcia uzdrawiające, chcąc chociaż zabezpieczyć ranę przed zakażeniem.

• • • 

Gdy zbliżałam się do nory, w oddali zobaczyłam sylwetkę na tle ściemniającego się nieba. Położyłam nadal nieprzytomną Nashi na ziemi przede mną, aby móc normalnie porozmawiać z waderą. Wylądowała kilka metrów przede mną i spojrzała najpierw na małą a potem na mnie. Przytuliła uszy do głowy a z jej pyska wydobył się warknięcie.
– Co jej zrobiłaś? – rzuciła się na mnie.
– Ja nic jej nie zrobiłam – odpowiedziałam dyplomatycznie, nawet nie próbując się bronić. – Ale będą mi potrzebne zioła, żeby oczyścić tą ranę oraz jakiś materiał żeby zrobić opatrunek.
– Co?
– Ona ma rację – powiedział cichy głosik. – To były jakieś dwa inne wilki, spoza watahy – dodała. Obie spojrzałyśmy na Nashi, która próbowała stanąć na łapki, po czym Stormy popatrzyła na mnie.
– To co, znajdziesz gdzieś jakąś szałwię lub dziewannę? – zapytałam.

|Nashi?|

18.11.2020

Od Nashi cd Antilii

 Już po kilku minutach marszu ukazało nam się wejście do jakiejś nory w ziemi. 
-Poczekajcie tu chwilę. Sprawdzę, czy nas pomieści i nie zaleje - zakomunikowała Stormy i podbiegła do otworu w ziemi. Był on w zboczu, którym schodziliśmy i miał korzystnie umieszczone wejście tj. woda przez nie nie wpływała do środka. Po chwili Szara wadera wróciła do nas z delikatnym uśmiechem. -Możecie tam wejść. - odprowadziłam więc jaśniejszą waderę do wejścia i puściłam ją przodem. Odwróciłam się w stronę Stormy, która powolnym krokiem szła za nami. 
-Czekaj. Dlaczego powiedziała, że możemy wejść? Ty nie wchodzisz do środka?- spytałam. W dali rozległ się huk grzmotu, a deszcz się wzmógł. 
-Ja muszę coś jeszcze załatwić. Zostawiam ją pod Twoją opieką, ale w razie czego masz uciekać na nic nie zważając. Rozumiesz?- odpowiedziała mi do ucha, aby czasem druga wadera nic nie usłyszała. 
-No dobrze, tylko wróć tu potem. -powiedziałam, Stormy odbiegła w swoją stronę, a ja z lekko podkulonym ogonem weszłam do groty. Białoniebieska wadera wyglądała prawie jakby spała, ale tego nie robiła. Uszy miała nastawione w kierunku wejścia, przed którym usiadłam.
-Wiem, że nie śpisz, ale nie krępuj się. Będę cicho. - powiedziałam nie za głośno, ale też nie szeptałam, gdyż mogła by mnie nie usłyszeć przez szum deszczu. Odwróciłam głowę i wpatrywałam się w rysujący się w dole las. przez głowę przewinęły mi się wspomnienia zabaw i przygód z Allenem. Odruchowo przycisnęłam do siebie złotą jaszczurkę zawieszoną na mojej szyi. *Dziękuję Allenie* pomyślałam i przymknęłam oczy, uśmiechając się przy tym. 
Słyszałam wolniejszy oddech skrzydlatej wadery, za mną. Nadal nie spała. *Może mi nie ufa?* Tak to raczej o to chodzi. skuliłam się w kłębek, aby się trochę ogrzać. Miałam w głowie genialny pomysł, jak wkupić się w łaski wilczycy. Gdy burza przeszła, a został po niej jedynie deszcz wstałam i zerkając na wilczycę rzuciłam w jej stronę - Wychodzę i niedługo wracam.- Gdy wyszłam z kryjówki dodałam jeszcze z śmiechem -Nie myśl o ucieczce, jestem szybsza niż może Ci się wydawać. Potem zrobiłam kilka skoków w kierunku lasu i zjechałam na dół z piskiem radości i ekscytacji z takiej atrakcji.

******************

Od kilku minut szłam za świeżym tropem zająca. Byłam taka przejęta, że aż całą drgałam. Ślad nagle zawinął z powrotem w kierunku górskiej łąki, gdzie zostawiłam białą, skrzydlatą waderę. Po chwili zauważyłam ślady sporych łap pozostawione w ziemi. Były one wilcze, ale po zapachu poznałam, że nie należą do nikogo z watahy. 
-podejrzane- mruknęłam pod nosem i ostrożnie stawiając łapy szłam dalej. Tropy się pokrywały, przez większość drogi, ale potem nagle pojawiła się krew, a ślady łap nagle się rozdwoiły. *To było polowanie i to z sukcesem!* - Pomyślałam, po chwili zatrzymałam się za zwalonym drzewem. Usłyszałam szelest i poczułam wyraźny zapach świeżo zabitego zająca, nie dwóch, albo nawet trzech zajęcy. Do tego poczułam jeszcze obecność dwóch wilków. Postanowiłam sobie odpuścić i się wycofać. Najciszej jak mogłam odbiłam w lewo i pobiegłam w kierunku groty starając się przy tym zatoczyć łuk aby zgubić możliwą pogoń. Na oje nieszczęście potknęłam się na kamieniu i upadłam z impetem. Jęknęłam bo nie podniosłam się sama tylko za kark złapał mnie Jeden z dwójki intruzów. 
-Puszczaj!- warknęłam i starałam się wyrwać. Mimo tego, że mam już ponad rok w porównaniu z oprawcami byłam malutka. *Jakieś wilki na sterydach* przeszło mi przez myśl. Drugi basior się zaśmiał i szepnął mi do ucha 
-Nie ma takiej opcji maleńka. Nam nie przeszkadza się w posiłku.- przypatrzyłam się im się lepiej. Byli wysocy i dobrze zbudowani. Ten który mnie trzymał chyba był starszy,  na łapach miał wiele blizn. Nie widziałam go za dobrze, bo nie mogłam sobie pozwolić na wiele ruchu, ale wywnioskowałam ,że cały jest pokryty bliznami. Drugi był młodszy i również posiadał wiele blizn. Obaj mieli na sobie słaby i prawie zmyty zapach Exana i Stormy. 
*Byli tu już kiedyś, ale patrol ich przegonił* pomyślałam i znowu starałam się wyrwać. Skoro tu wrócili, teraz nie odejdą tak łatwo. Młodszy pokręcił z lekkim rozśmieszeniem głową, na co zostałam przygwożdżona do ziemi. 
-Nie wierć się tak. Ciężka jesteś i to nie wygodne- warknął ten, który mnie trzymał, na co z parsknęłam oburzona. Ugryzłam go w przednią łapę, a gdy zluźnił uściska szybko się zwinęłam spod jego łap i szybko wspięłam się na pobliskie drzewo. 
-Ej! Wiewiórka! Złaź z tego drzewa albo Cię z rzucimy!- Zawołał młodszy, w tym czasie starszy lizał swoją zranioną łapę. Zignorowałam ich i rozejrzałam się. Teraz dostrzegłam stertę zwierzyny, jaką upolowali, a  w moim zasięgu wzroku pojawiła się łąka, do której chciałam się dostać. Nagle drzewo zadrżało, na co wbiłam swoje pazurki w korę niegrubej gałęzi, na której siedziałam. Pisnęłam i z lekką paniką szukałam drogi ucieczki. Sąsiednie drzewa były trochę daleko i nie wiem czy bym doskoczyła. Nagle usłyszałam śmiech wilków z dołu i trzask gałęzi. - O bogowie!- zaskomlałam i szybko się podniosłam. Wzięłam krótki rozbieg i w ostatniej chwili skoczyłam w kierunku najbliższego drzewa. Ledwo złapałam się łapą gałęzi. Po chwili jednak ta również się złamała, gdyż była sucha i za cienka, a ja z głośnym krzykiem spadłam w dół. Poczułam przeszywający moje ciało ból. Ledwo otworzyłam oczy wpatrując się przed siebie.  Stęknęłam starając się podnieść, ale nie umiałam. Byłam pewna, że mój krzyk rozniósł się po całej okolicy, a z oddali słyszałam nadal słabe echo. Jedne z wilków stanął nade mną i szepnął mi do ucha. 
-Trzeba było się poddać. Teraz leż sobie tutaj i czekaj. Dzięki Tobie na pewno wiedzą o naszej obecności, ale nie martw się. Jeszcze się spotkamy. - potem odszedł, a ten którego ugryzłam przejechał pazurami po moim boku. Uchyliłam pysk chcąc zaskomleć z bólu, jednak z mojego pyska wydobył się tylko niewielki obłoczek pary. Powieki stały się za ciężkie i same się zamknęły, zanim jednak odpłynęłam usłyszałam szelest łap i czyiś delikatny dotyk. *I na co mi było opuszczanie bezpiecznej groty?*

<Antilia?>

16.11.2020

Pełni cd. Stormy

- I jak Ci się podoba Twój pokój? Chciałabyś coś dodać? Może zmienić?
- Nie jest idealnie- odpowiedziałam i podeszłam do Stormy. 
Pewnie jeszcze trochę czasu minie, aż zacznę ją nazywać mamą -pomyślałam.
***Skip time do czasów teraźniejszych***
- Mamooooo... Wychodzę- krzyknęłam i poleciałam do drzwi, łamiąc zasadę nie latania w domu. 
- Wracaj tu nie zjadłaś śniadania- powiedziała Stormy.-Miałaś nie latać w domu
- Ale...- zaczęłam.
- Żadnych ale, a teraz chodź zjeść śniadanie- powiedziała i zaciągnęła mnie do kuchni- dosłownie.
- Masz jedz- podała mi królika.
- Ale ja chcę tosty- powiedziałam
- To ma być śniadanie- odpowiedziała. Zrobiłam wielkie oczy.
- Nie i to moje ostatnie słowo- odpowiedziała i wróciła do swojej roboty. Zjadłam królika w trzech kęsach, cztery razy się przy tym ksztusząc. Ale w końcu mama pozwoliła mi wyjść. Wyleciałam przez okno goniona słowami "Nie lataj po domu". Poleciałam wysoko i potem zaczęłam pikować rozłożyłam skrzydła i zahamowałam po czym weszłam do wody. Zanużyłam się po szyję i odpoczęłam, rozkoszując się chłodem, który dawała mi woda. Po chwili zobaczyłam swoją mamę latająca wyżej, pewnie wybrała się na patrol. Wyskoczyłam z wody. Wyleciałam wyżej i zgasiłem pasy. Niezauważona przeleciałem za szarą waderą. Wzniosłam się ponad Stormy, by nagle spaść na nią z dzikim okrzykiem wojennym.
<Stormy? Co zrobisz?>

15.11.2020

Od Antilii do Nashi

 Mała wadera patrzyła na mnie ciekawskimi oczami, ale również z poważnym wyrazem pyska. Jej szaroniebieskie oczy miały wesołe iskierki. Miała może góra kilka miesięcy…

– Nie wyglądam na szpiega, bo nim nie jestem – odparłam chłodno. Czucie w łapach powoli wracało, ale rwanie w plecach wcale nie osłabł. Zaczęłam ruszać palcami, by nieco poprawić krążenie. Chciałam wstać, ale poraził mnie ostry ból. Zacisnęłam mocno powieki. Po chwili ciężko wypuściłam powietrze z płuc.

– Nic ci nie jest? – zapytała nieco wystraszona wilczyca. Wzięłam jeszcze kilka oddechów, by nieco się uspokoić po takim wstrząsie.

– Od tygodni nic nie jadłam, jestem wyziębiona i zmęczona, spadłam z urwiska i uderzyłam w drzewo… Nie martw się, to nic poważnego – odparłam lekko za ostro, jednak uczucie, jakby ktoś wyrywał mi kręgosłup, wcale nie pomaga mi zachować spokoju ducha. – A jeśli chodzi o Twoje pytanie, to tylko tędy przechodziłam… Sama przyznałaś, że nie wyglądam na szpiega – zaśmiałam się cicho. Waderka zaczęła głośno chichotać. Nie spuszczała mnie z oczu, lecz jej iskierki zabłysły mocniej.

– Naprawdę tylko tędy przechodziłaś? – zapytała szary szczeniak.

– Naprawdę. Nie należę do żadnej watahy i nie wiem, czy należę do jakiejkolwiek.

– Jak to nie wiesz?

– Nie pamiętam…

Przez chwilę panowała głucha cisza przerywana uderzeniem deszczu i pojedynczymi grzmotami.

– Może… – zaczęła szara wilczyca – Może dołączysz do naszej watahy?

Byłam lekko zaskoczona. Dołączyć do watahy, jak nigdzie nie zagrzewałam miejsca na dłużej niż dzień? Jednak… Ten głos. „To twój nowy dom…".

– Muszę się zastanowić… – odparłam bez emocji. – Nie jest to łatwa decyzja i nie chcę jej podjąć pochopnie…

– Nashi, wszystko w porządku? – zawołała jakaś wadera, zmierzająca w naszym kierunku. Podobnie jak ja, miała skrzydła oraz szaro-niebieskie umaszczenie. Zbliżała się powoli, analizując mnie, otoczenie oraz ryzyko zaatakowania jej. Pastelowe turkusowe oczy bacznie przyglądały się mojej osobie, w każdej chwili gotowa zareagować.

– Spokojnie, nie mam zamiaru zagryźć cię – powiedziałam dyplomatycznym tonem, a przynajmniej tak brzmiało to zdanie w moim pomyśle; w rzeczywistości wyszło trochę inaczej. Dorosła wilczyca nie odpowiedziała. Nie odrywając ode mnie wzroku, zapytała młodej:

– Kto to jest?

– Nie wiem, ale nie jest szpiegiem.

– Skąd wiesz?

– Zapytałam się. Poza tym nie wygląda na szpiega, co nie Stormy?

– Nashi…

– Nie jestem szpiegiem – wtrąciłam. – Nie wiedziałam, że te tereny należą do Waszej watahy. Przepraszam, że naruszyłam Wasz spokój. Nie zamierzam zająć Wam dużo czasu… – powoli i boleśnie wstałam – ...więc będę…

– Ona chce dołączyć do naszej watahy! – zawołała szczęśliwie Nashi. Spojrzałam zaskoczona na Stormy a ona na mnie.

– Jeszcze się zastanawiam – sprecyzowałam swoją decyzję. Starsza wadera kiwnęła głową na znak akceptacji. Ja również, choć przyszło mi to z trudem. Efekt mojej podróży coraz bardziej daje się we znaki.

– Może chodźmy się schronić przed tym deszczem? – Nie wiem, czy starsza wilczyca zauważyła moje zmęczenie, ale jej sugestia bardzo przypadła mi do gustu. Miałam ochotę przespać kilka dni…


Nashi? Daj mi przespać kilka dni, ogarnąć administracyjne papierki z dołączeniem i możemy iść w przygodę xd

Wieczór bez weny xd