1.12.2020

Od Antilii do Delty

 Ktoś mnie ścigał. Albo coś. Uciekałam na oślep, biegnąc przez gęstwinę leśnego poszycia. Księżyc w pełni świecił jasno, ujawniając przeszkody swoich jasnym światłem. Kolce krzewów boleśnie kaleczyły moją skórę lecz ja nadal biegłam. Kontrolę nad moim ciałem przejął pierwotny instynkt. Tylko jedna myśl – uciekać. Czułam ostre kamienie pod łapami oraz lepką ciecz na nich ale nie zwracałam na to uwagi. Wybiegłam z gęstego lasu na pustą polanę, na której nie było nic prócz krótkiej trawy i kęp chwastów. Odwróciłam się, szukając oprawcy. Zaczęłam się cofać, ostrożnie stawiając kroki za sobą. Usłyszałam jakiś wrzask ale nie był to krzyk spowodowany strachem a raczej… chęcią zemsty i zadawania bólu. Gdy chciałam unieść się w powietrze, zauważyłam, że nagle nie mam swoich skrzydeł. Głośny trzask po mojej lewej. Odwróciłam mechanicznie głowę w stronę odgłosu. Niespodziewanie Księżyc ukrył się za warstwą chmur, chowając swoje światło za nimi. Gdy wróciło, padał na mnie ogromny cień. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam coś, co rozwarło paszczę wielkości ogromnego dębu i…

Obudziłam sierż krzykiem, cała oblana potem. Ciężko oddychałam przez senny wysiłek. Przetarłam zmęczone oczy i rozejrzałam się dookoła. Siedziałam na chmurze, która leniwie przesuwała się w stronę południowego krańca. Spojrzałam na wschód, gdzie słońce powoli wschodziło. Pomarańczowe światło malowało korony nagich drzew i łąki w dole. Wstałam i przeciągnęłam się aby pobudzić krążenie. Przetrzepałam pióra, chcąc pozbyć się starych aby szybko wyrosły nowe. Przed zimą oraz podczas późnej wiosny zawsze zmieniałam upierzenie w skrzydłach. Gdy w końcu pozbyłam się starych lotek, rozłożyłam skrzydła i skoczyłam. Szum w uszach oraz mocne uderzenie powietrza działają na mnie pobudzająco. Szybko podjęłam decyzję, że zrobię szybki patrol nim wrócę do watahy. Były idealne warunki do szybowania. 

Gdy już miałam wracać, coś zauważyłam a raczej wyczułam. Jakiś czas temu znalazłam pewnie zaklęcie, które wykrywa obce wilki w pobliżu. Urok był prosty ale również skuteczny. Zniżyłam lot i wylądowałam w północnej części lasu niedaleko Wodospadu Niedźwiedzi. Rozejrzałam się i ponownie rzuciłam zaklęcie tropiące. Nagle na gołej ziemi zabłyszczały ślady wilczych łap. To chyba wadera, sądząc po wielkości. Chociaż… Wciągnęłam w nos zapach lasu oraz nutkę obcej woni. "Jednak to basior" – powiedziałam w myślach, ruszając za tropem. Po pewnym czasie ślady zaprowadziły mnie do rzeki wodospadu. Na melancholijnym tle rysowała się delikatna sylwetka gościa. Był drobnej budowy oraz chyba nie zauważył mojej obecności. Siedział na samotnym kamieniu plecami do mnie. Szczerze mówiąc, ułatwia mi to robotę. Zakradłam się od tyłu, cały czas monitorując mowę ciała turysty oraz otoczenie. Jednak chyba mnie wyczuł, ponieważ z każdą chwilą coraz bardziej przykładał ogon do ciała. Nie ma sensu się chować. Przybrałam normalną postawę, przyglądając się przeciwnikowi. Nie wygląda na wojownika lecz nigdy nie należy lekceważyć drugiego wilka.
– Kim jesteś? – zawołałam a mój głos odbił się echem od pustej przestrzeni. Wilk odwrócił się do mnie, ukazując dwukolorowe oczy.
– Ja? – zapytał cicho.
Przytaknęłam. Nieznajomy przez chwilę myślał nad odpowiedzią aż w końcu powiedział…

(Delta? Miło mi :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz