17.12.2020

Od Delty CD Antilia

Biegliśmy dłuższą chwilę. Moje małe łapki starały się dotrzymać tępa waderze, jednak nieustannie musiałem przyspieszać. Dobrze, że mam genialną wręcz kondycję. Jednak i mnie to po jakimś czasie zmęczyło zwłaszcza kiedy pierwszy śnieg zaczął spadać na ziemię. Nie miałem bladego pojęcia gdzie i kiedy się znalazłem, po prostu podążałem za waderą. A śnieg przybierał na sile. Grzmoty nie pozostawały mu dłużne, razem z chmurami nadchodząc coraz bardziej i zakrywając niebieskie dotąd niebo. Wadera biegła jednak zaparcie dalej chcąc znaleźć jakieś schronienie. Jednak mi nie było to dane. Moje nogi poplątały się powodując moje bliskie spotkanie z twardą ziemią. Wtedy też nowo poznana koleżanka zatrzymała się zaglądając na mnie.
-Oh. Wstawaj. Zaraz nas zasypie.- zostałem pociągnięty za sierść w górę. Wtedy też miałem szansę się rozejrzeć. Nie mam bladego pojęcia gdzie byliśmy, a śnieg który uparcie padał coraz mocniej ograniczał moją wizję. Wstałem jak wadera kazała i ruszyłem ponownie za nią. Zerwał się dość siny wiatr, który utrudniał mi poruszanie się z dużą prędkością. CO silniejsze podmuchy z łatwością przesuwały mnie po coraz to bardziej wilgotnym gruncie, a otaczające nas coraz gęściej pnie gołych drzew nie dawały za wiele ułatwienia. Przeciwnie, wiatr pomiędzy nimi szalał jeszcze bardziej. Koniec końców wyczerpany usiadłem patrząc na zatrzymującą się przede mną waderę
-Nie mogę dalej- westchnałem wyczerpany , a kolejny śliny podmuch wiatru wsadził mój pysk w odrobinę puchu leżącego już na ziemi. Podniosłem się ostatkiem sił.
-Delta...- zaczęła.
-Idź. Schowaj się. Nie takie burze już przeżyłem kiedy podróżowałem - zaśmiałem się gorzko.
-Nie mam zamiaru cię zostawiać idziemy! Gdzieś niedaleko musi być jakieś schronienie.- widziałem błysk w jej oku. Dlatego podniosłem się na chwiejnych łapach. Moje ciało zużywało bardzo dużo energii na utrzymanie temperatury , więc wadera musiała zwolnić kroku aby nie zdmuchnął mnie mocniejszy powiew wiatru. Koniec końców szliśmy w silnej zawiei pełnej śniegu i nawet niekiedy odłamków lodu.
Nie wiem ile szliśmy i jak daleko. Czas zamazał mi się w pamięci i umyśle skupiając jedynie na myśli o znalezieniu schronienia. Jak za zawołanie zostałem brutalnie pochwycony za kark jak szczenię ( co prawda moje tylne łapy i ogon wlokły się po ziemi) i wrzucony do suchego aczkolwiek ciemnego i ciasnego miejsca. Przypominało to niewielką szczelinę w jakiejś skale. Moja towarzyszka wcisnęła się obok mnie zaglądając na szalejący na zewnątrz śnieg. Było na tyle ciasno ,że gdyby nie był mały i skulony to we dwoje moglibyśmy się to nie zmieścić. Antilia mimo swojego, także widocznego zmęczenia stworzyła nam kulkę ciepła. Nie pamiętałem już przez całe to zamieszanie i wysiłek jak dokładnie to nazwała, ale jednak pomogło odrobinę.
-Dziękuję. - odezwałem się w końcu - Że mnie tam tak nie zostawiłaś.

<Antilia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz