Nieprzyjemne uczucie miażdżącego mnie ciała nie było zbyt przyjemne, jednak mój umysł dobrze podpowiadał mi, że muszę wytrzymać jeszcze chwilę. Czułem jak wadera z każdą chwilą coraz mocniej przylega do mojego ciała. Nie dawało mi to ani komfortu ani wyboru. Musiałem działać. Nie widząc innego wyjścia niż użycia mojej mocy zmusiłem całą swoją egzystencję do delikatnego uniesienia śniegu. Na szczęście masa ta zdążyła się już zatrzymać ułatwiając mi powolne i męczące przekładanie każdej kolejnej drobinki. Skupiony na swoim zadaniu nie zwróciłem uwagi na zwiększającą się coraz bardziej przestrzeń wokół nas, tak bardzo niestabilnie trzymającą się wyłącznie z moją pomocą. Warknąłem cichutko. Takie użycie mocy nie było dla mnie proste, jednak w przeciwnym wypadku skończyć się to mogło śmiercią. A ja jestem na to jeszcze za młody. Takie przekładanie śniegu po drobince chwilę trwało, jednak koniec końców nawet do moich zaciśniętych oczu dotarł promyczek światła. Niczym nadzieja wdarł się przez niewielką dziurkę, którą już udało mi się wydrążyć siłą umysłu. Nie miałem pojęcia jak długo to trwa. Po prostu walczyłem o życie, już nie tylko swoje. Od mojej pracy oderwało mnie szarpnięcie za kark i moje namoknięte i zmarznięte ciało owiał chłodny wiatr. Wadera poniosła mnie kawałek, a kiedy otworzyłem oczy, porzucając moje starania do utrzymania śniegu z dala od nas, przestrzeń jaką utworzyłem zapadła się pod własnym ciężarem.
-Było...blisko- sapnęła wadera oglądając się na zapadlisko
-Aż za blisko- odparłem szeptem siadając przy niej. Tak wielki wysiłek zmęczył moje i tak wymęczone ciało.
-Imponujące że umiesz dokonać takich rzeczy, z pomocą... właściwie jakiej mocy użyłeś? Nie wspominałeś nic o umiejętności...nawet nie umiem tego nazwać.- spojrzała na mnie swoim przenikliwym wzrokiem.
-Telekineza. Dość męcząca rzecz kiedy musisz unosić każą drobinkę śniegu z osobna, ale jak widać możliwe.
-Imponujące.- nastała chwila ciszy w trakcie której położyłem się przy niej na śniegu. Byłem padnięty z powodu wysiłku do jakiego dzisiaj zmusił mnie los. - Idziemy do mnie.- mruknęła wadera. Wyczułem w jej głosie dozę niepewności i zawahania. Niewiele myśląc, zmęczony, zapadając się w śniegu po głowę ruszyłem za waderą. Byłem zdziwiony, że jestem w stanie jeszcze chodzić, jednak mroczki przed oczami wskazywały że już nie długo.
-A jak to daleko?- wyszeptałem ,ale chyba to już nie dotarło do jej uszu. Niedaleko zaszliśmy kiedy znowu musiałem sobie przysiąść, ponieważ moje biedne łapki odmawiały posłuszeństwa.
-Nie mogę dalej- mruknąłem spuszczając głowę w dół i kładąc się na zimnym śniegu. - Nie mam siły...
A potem było tylko ciemno.
<Antilia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz