Słońce paliło dziś niemiłosiernie, choć nie tak jak za mojej przeszłości, którą swoją drogą zaczynam mieć jak za mgłą, na rzecz tego pięknego obrazu i nowego życia. Nauka języka poszła sprawnie, więc i kontakty z watahą, która mnie przyjęła, były coraz to lepsze. Mimo to było wiele rzeczy, które robiły mnie w bambuko. I tak było i tym razem. Tak przez las w stronę medyka kieruje się szary wilczek mający na swoim grzbiecie dziwne kolce, których nie jest się w stanie sam pozbyć, na dodatek futro zbordowiało w tamtych miejscach. Powolnym krokiem ruszyłam więc z powrotem do miasta, musiałam doczłapać się do medyka by mi pomógł. Czułam się jak jeżozwierz i na pewno choć trochę go przypominałam. Po dotarciu pod drzwi zapukałam a gdy otworzyła mi je wilczyca, lekko się uśmiechnęła.
-Czedc to zbowu ja. -powiedziałam z uśmiechem, lądowałam tu tak często jak szczenięta, bo ciągle pakowałam się w jakieś kłopoty.
-Pomożesz? -spytałam, patrząc błagalnie i kładąc po sobie uszy. Aż się dziwie, że nie ma mnie dosyć.
<Antilia? Przyjmiesz wilczka -czas od nowa zacząć uczyć się pisać opki. Ps: błędy w wymowie są specjalna)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz