Nie wiem kiedy się obudziłam – siedząc w zamkniętej przestrzeni, bez dostępu do widoku gołego nieba nie byłam w stanie policzyć jak długo byłyśmy uwięzione w lodowcu góry…
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, obserwując moje wysiłki wstawiania. <
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, obserwując moje wysiłki wstawiania. <
Nie wiem kiedy się obudziłam – siedząc w zamkniętej przestrzeni, bez dostępu do widoku gołego nieba nie byłam w stanie policzyć jak długo byłyśmy uwięzione w lodowcu góry…
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, cierpliwie czekając, najpewniej, aż zadam jedne z najbardziej oczywistych pytań:
– Dlaczego mnie porwaliście? Biały Wilk milczał przez dłuższy czas, aż w końcu odpowiedział:
– Ponieważ byłyście za blisko… Odpowiedź mnie zaskoczyła.
– Czego? Cały czas siedziałam na czterech literach, z wiadomych przyczyn…
– Nie zauważyłaś znaków?
– Jakich znaków? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Piłeczka odbita w stronę przeciwnika. Jego ruch.
– Przed jaskinią były znaki, które ostrzegały przed niebezpieczeństwem i innymi takimi… – wyjaśnił. Ping – piłeczka odbita w moją stronę.
– Nie widziałam żadnych znaków, ponieważ mnie pogrzebała lawina śnieżna, która zeszła podczas wspinaczki. Byłam wtedy nieprzytomna.
Pong – odbicie do Białego.
– A Twoja towarzyszka nic nie zauważyła?
Ping.
– Nic mi o tym nie wspomina… – urwałam w połowie słowa. – Gdzie ona jest?
– Nie wiemy. Nie było jej z tobą.
Mruknęłam coś pod nosem, równie niezrozumiale dla rozmówcy jak i dla mnie. Biały siedział spokojnie, zupełnie jakbyśmy znali się od lat.
– Kim jesteś? – zapytałam, czując, że to moja pora na pytanie.
– Nazywam się Ivius. Jestem uczniem medyka oraz mieszkańcem Lodowej Doliny.
– Lodowej Doliny? – Uniosłam brew w zaskoczeniu.
– …i tak nasi przodkowie osiedlili się w Lodowej Dolinie. Niektórzy wychodzą poza nasze góry, zdobywając rzadkie i niedostępne tutaj surowce, ale nasza dolina jest niemalże samowystarczalna.
Kiwnęłam głową, zafascynowana tą historią. Lodowa Dolina była ukryta między szczytami gór Szpiczastych a jej wyjątkowy mikroklimat sprzyjał spokojnemu życiu, jakie się tu toczyło. Wilki uprawiały tutaj rolę, hodowały owce dające niezwykłą wełnę, niezwykle odporną na mróz i przy tym cienką. Krajobraz był niezwykle piękny – soczysta zieleń ukryta w lodowej koronie. Wiekowe drzewa chyliły swe gałęzie, aby podarować sadownikom swoje owoce. Górskie strumyki płynęły z cichym szumem, zasilając niewielkie acz bardzo urodzajne pola uprawne. Tutejsze wilki mieszkały w lodowych jaskiniach, zupełnie jak u nas… Kilku elementów tutaj nie było, takich jak urządzenia elektryczne, ale to mi w żadnym stopniu nie przeszkadzało. Można spokojnie nazwać to miejsce illydyczne…
Rozmawiałam z Starszyzną, zapewniając ich, że nie zdradzę istnienia Lodowej Doliny. Kilku starszych wilków kiwnęło stare, pomaszczone pyski na znak akceptacji a ja przedstawiłam całą wersję wydarzeń jak tu się znalazłam…
Przemieszczałam się przy pomocy swoich własnych nóg, które nie ucierpiały podczas lawiny, a na pozostałą część ciała, niezdolną do ruchu, zostało nałożone zaklęcie lewitacji. Dziwnie wyglądałam z latającym dupskiem, ale jakoś trzeba sobie radzić…
Ivius został moim, swego rodzaju, przewodnikiem po Dolinie. Niestety, wiedzieli ode mnie o Nihilach oraz sytuacji, jaka teraz jest, tak więc musiałam opuścić to wspaniałe miejsce.
– Mam nadzieję, że jeszcze tutaj wrócę… – powiedziałam tęsknym głosem.
– Ja również… – Uśmiechnął się mój towarzysz. – Ten tunel – wskazał łapą – zaprowadzi cię na drugą stronę Gór.
Już miałam ruszyć kiedy coś mnie tknęło.
– Tsumi! Bez niej się nie ruszam!
Ivius miał coś powiedzieć i już otworzył pysk, kiedy z sąsiedniego tunelu zaczął się pojawiać cichutki głosik a z każdą sekundą jego głośność rosła oraz stawał się wyraźniejszy…
Po kilku chwilach Alfa watahy wyleciała z tunelu i wylądowała na mnie, miażdżąc moje, już zmiażdżone, kości.
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, cierpliwie czekając, najpewniej, aż zadam jedne z najbardziej oczywistych pytań:
– Dlaczego mnie porwaliście? Biały Wilk milczał przez dłuższy czas, aż w końcu odpowiedział:
– Ponieważ byłyście za blisko… Odpowiedź mnie zaskoczyła.
– Czego? Cały czas siedziałam na czterech literach, z wiadomych przyczyn…
– Nie zauważyłaś znaków?
– Jakich znaków? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Piłeczka odbita w stronę przeciwnika. Jego ruch.
– Przed jaskinią były znaki, które ostrzegały przed niebezpieczeństwem i innymi takimi… – wyjaśnił. Ping – piłeczka odbita w moją stronę.
– Nie widziałam żadnych znaków, ponieważ mnie pogrzebała lawina śnieżna, która zeszła podczas wspinaczki. Byłam wtedy nieprzytomna.
Pong – odbicie do Białego.
– A Twoja towarzyszka nic nie zauważyła?
Ping.
– Nic mi o tym nie wspomina… – urwałam w połowie słowa. – Gdzie ona jest?
– Nie wiemy. Nie było jej z tobą.
Mruknęłam coś pod nosem, równie niezrozumiale dla rozmówcy jak i dla mnie. Biały siedział spokojnie, zupełnie jakbyśmy znali się od lat.
– Kim jesteś? – zapytałam, czując, że to moja pora na pytanie.
– Nazywam się Ivius. Jestem uczniem medyka oraz mieszkańcem Lodowej Doliny.
– Lodowej Doliny? – Uniosłam brew w zaskoczeniu.
– …i tak nasi przodkowie osiedlili się w Lodowej Dolinie. Niektórzy wychodzą poza nasze góry, zdobywając rzadkie i niedostępne tutaj surowce, ale nasza dolina jest niemalże samowystarczalna.
Kiwnęłam głową, zafascynowana tą historią. Lodowa Dolina była ukryta między szczytami gór Szpiczastych a jej wyjątkowy mikroklimat sprzyjał spokojnemu życiu, jakie się tu toczyło. Wilki uprawiały tutaj rolę, hodowały owce dające niezwykłą wełnę, niezwykle odporną na mróz i przy tym cienką. Krajobraz był niezwykle piękny – soczysta zieleń ukryta w lodowej koronie. Wiekowe drzewa chyliły swe gałęzie, aby podarować sadownikom swoje owoce. Górskie strumyki płynęły z cichym szumem, zasilając niewielkie acz bardzo urodzajne pola uprawne. Tutejsze wilki mieszkały w lodowych jaskiniach, zupełnie jak u nas… Kilku elementów tutaj nie było, takich jak urządzenia elektryczne, ale to mi w żadnym stopniu nie przeszkadzało. Można spokojnie nazwać to miejsce illydyczne…
Rozmawiałam z Starszyzną, zapewniając ich, że nie zdradzę istnienia Lodowej Doliny. Kilku starszych wilków kiwnęło stare, pomaszczone pyski na znak akceptacji a ja przedstawiłam całą wersję wydarzeń jak tu się znalazłam…
Przemieszczałam się przy pomocy swoich własnych nóg, które nie ucierpiały podczas lawiny, a na pozostałą część ciała, niezdolną do ruchu, zostało nałożone zaklęcie lewitacji. Dziwnie wyglądałam z latającym dupskiem, ale jakoś trzeba sobie radzić…
Ivius został moim, swego rodzaju, przewodnikiem po Dolinie. Niestety, wiedzieli ode mnie o Nihilach oraz sytuacji, jaka teraz jest, tak więc musiałam opuścić to wspaniałe miejsce.
– Mam nadzieję, że jeszcze tutaj wrócę… – powiedziałam tęsknym głosem.
– Ja również… – Uśmiechnął się mój towarzysz. – Ten tunel – wskazał łapą – zaprowadzi cię na drugą stronę Gór.
Już miałam ruszyć kiedy coś mnie tknęło.
– Tsumi! Bez niej się nie ruszam!
Ivius miał coś powiedzieć i już otworzył pysk, kiedy z sąsiedniego tunelu zaczął się pojawiać cichutki głosik a z każdą sekundą jego głośność rosła oraz stawał się wyraźniejszy…
Po kilku chwilach Alfa watahy wyleciała z tunelu i wylądowała na mnie, miażdżąc moje, już zmiażdżone, kości.
(Tsum? Idziemy dalej czy pytasz Iviusa o gada? Ciulowy ten odpis, nie ma co… )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz