20.02.2022

Od Wichny na Event

 Zawsze uważałam święta zakochanych za bzdurną stratę czasu. Nigdy nie modliłam się do boginek, panów, bóstw czy dobrych duszków. Nigdy też nie spędziłam z nikim tego wyjątkowego czasu na tak zwanej “randce”. Nie myślałam nawet o tym, żeby jakoś to zmienić, bo i po co? Przecież bogowie raczej nawet na nas nie patrzą, co dopiero pomagać nam w czymś tak błahym jak miłostki i motyle wibrujące nam w brzuchach. Jednak od początku tego roku coś jakby się zmieniło. Powietrze stało się ciężkie, duszne. Coraz ciężej wstawało mi się z łóżka, nie mówiąc już o spojrzeniu w lustro, w którym za każdym razem widziałam tylko brzydkie odbicie, do niczego nie nadającej się wilczycy… Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby pomyśleć o sobie w ten sposób. Co się ostatnimi czasy zmieniło? 14 dnia miesiąca, jak co rano, zwlokłam się z legowiska. Demon leżał pod ścianą. Rzeczywiście, od jakiegoś czasu był bardziej cielesny i nawet w półmroku jaskini dobrze było widać zarys jego ciężkiego, czarnego ciała. Eteryczne mięśnie na jego długich plecach pulsowały energią. Wiedziałam, że nie śpi. Czuwał, jak każdej nocy. Demony nie potrzebują snu, ale będąc w stanie letargu, odzyskują energię, której potrzebują na przebywanie w naszym świecie. Dowiedziałam się tego dopiero, kiedy zdobyłam się na pierwszą prawdziwą rozmowę z tą kreaturą. Okazała się lepszym towarzyszem niż wiele wilków, jakie znałam. Uśmiechnęłam się lekko w stronę stworzenia i ruszyłam do wyjścia.  Na niebie już na dobre zagościło słońce. Było jasno i choć temperatura zbliżała się do zera, gałęziami drzew momentami poruszał przyjemny, ciepły wiatr. Przymknęłam oczy i nagle ni stąd, ni zowąd łzy napłynęły mi do oczu. Co się dzieje? Podniosłam powieki. Świat był niewyraźny, pofałdowany, jakbym patrzyła na niego spod tafli jeziora. Poczułam się bardzo samotna.  Jest święto… i jest mi źle. Jeszcze gorzej niż zwykle. Pomyślałam, że warto spróbować. Może bogowie jednak nadal słuchają. Postanowiłam zbudować kapliczkę. Nie dla jednego bóstwa, ale taką… sama nie wiem. Taką, żeby każdy, kto będzie szedł do mojej pracowni, mógł przy niej przystanąć. Nazbierałam drewna i kamieni. Wybierałam tylko te wizualnie atrakcyjne, w końcu to ma być kapliczka dla bóstw miłości. Kamienie były wielokolorowe, jednak najbardziej spodobały mi się duże otoczaki o pastelowych odcieniach. Z materiałów zbudowałam coś na kształt kopca i budki nad nim. Nad maleńkim domkiem skleciłam spadzisty dach z gałązek, mchu i liści paproci. Na koniec z resztki drewna złożyłam niewielki stolik z szufladą, a do niej włożyłam zioła i różne przedmioty, o których wiedziałam, że mogą być wykorzystywane do składania modłów. Znalazły się tam między innymi suszone płatki róży. Wzięłam dwa i położyłam je w miseczce leżącej pod zadaszeniem. Kiedy je podpaliłam, wokół mnie uniósł się aromat dymu, jednak bardzo delikatny, przyjemny. Pomyślałam o bogini Larnis, bo to właśnie dla niej inne wilki zwykle paliły płatki. Kiedy wracałam do domu, nie czułam się inaczej. Ciało nadal ciążyło, powietrze było zawiesiste i nawet nie było już śladu po przyjemnie wcześniej dmuchającym wietrze. Jednak głowę miałam czystszą. A przynajmniej tak mi się wydawało. Cóż, może kolejnego dnia będzie lepiej. I na bogów, kolejne walentynki spędzę z kimś innym niż tylko z demonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz