21.02.2022

Czystka

 No więc moje kochane wilczki.
Czystka! Cieszycie się? Ja bardzo! Przecież każdy chce mieć wataszę stworzoną z martwych wilczków cudnych dywaników, prawda?

Jednak wracając do konkretów. 
Informujemy, że od niedzieli (6 lutego) do niedzieli (20 lutego) do północy, odbędzie się czystka. W ciągu tego czasu, aby pozostać w życiu naszego bloga-watahy, należy wysłać dwa opowiadania, które nie będą zawierały mniejszej ilości słów, niż 100. Jeśli do tego czasu opowiadania nie zostaną dostarczone, wilk zostanie automatycznie przeniesiony do odeszłych/NPC. W czystce nie będą brane pod uwagę osoby, które wcześniej wzięły nieobecność. 

✧──────  ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ──────✧

Opowiadania należy wysyłać na email watahy: kontaktwms@gmail.com

✧──────  ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ──────✧

Lista osób które ,,zdały":

Ziyoł do Antilii

 Anti jak zawsze była miła przy pomocy, wadera miała teraz nadzieje, że nie trafi do niej tak szybko już tego dnia. Znieczulenia na szwach działały, wiec nie było czym się  przejmować. W sumie  nie wiedziała czy medyczka wie, że to ona pochodzi z równoległego świata i  to ona kiedyś wpadła  przez dach siedziby rady na ich stół. No bo jak skoro prawie nikogo tam tego dnia nie było. Postanowił dziś odpuścić polowanie na większą zwierzynę. No cóż poradzić,  dawniej do obrony używała rąk, które są jej przednimi łapami.  Nadal uczy się walki w tym ciele w końcu to o wiele bliższy sposób.

-A może by tak nauczyć się trzymać broń w pysku? -pomyślała na głos i poszukała jakiegoś  patyka, który pochwyciła w swoje wilcze zęby i zaczęła nim wymachiwać, poruszając głową. Po czasie spróbowała zrobić to, angażując to całe ciało, chciała znaleźć sposób własnej walki. Pech chciał,  że straciła ul z pobliskiej  gałęzi i po paro kilometrowej ucieczce wróciła do  medyczki z zapytaniem, czy ma coś na jad pszczół. Liczyła ze jednak tu dziś więcej nie zawita, a tutaj proszę, co za obrót w sprawie. 

- Nie uważasz mnie za dziwną wilczycę? Bywam u ciebie chyba częściej niż jakikolwiek szczeniak. -Powiedziałam ,przymykając oczy, by jej nie przeszkadzać.

<Antilia?> Co teraz? 

20.02.2022

Od Shiry CD Wichny

 Skrzydlata zmrużyła łagodnie oczy, z uśmiechem przyglądając się, jak nowo poznana wilczyca zajada upolowanego przez nią zająca. Lubiła to uczucie. Lubiła się dzielić i sprawiać innym przyjemność.
Poruszyła uszami na słowa wadery. Podniosła nieco głowę i uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż dotychczas.
– Oh, oh tak! Wataha Mrocznych Skrzydeł, bo tak się nazywa, to wspaniała wataha, która…
I tak rozpoczął się emocjonujący monolog, który pewnie by się nie skończył, gdyby nie narzekające upomnienia Rayli, które skutecznie sprowadzały ją na ziemię, co by nie odpłynęła za daleko. Miała szczerą nadzieję, że Wichnie spodobała się chociaż jakaś część i zachęci ją do zostania tutaj na dłużej.

***

Któregoś razu jakimś magicznym, niewyjaśnionym trafem przypomniała sobie akurat o tej jednej, konkretniej wilczycy. Dawno z nią nie rozmawiała, więc pod wpływem jednego impulsu już jakiś czas była w drodze. Zabrała ze sobą też Raylę, bo czemu nie. Właściwie to sama chciała iść. Nie ufała Wichnie?
Shira, uradowana jak mały, wesoły szczeniak, dreptała żwawo po wydeptanej ścieżce, z tygrysicą u boku. Nie leciała, choć tak byłoby szybciej, wolała się po prostu przespacerować. Tak się złożyło, że będąc już na miejscu, napotkała poszukiwaną przez nią wilczycę jeszcze przed samą jaskinią. Czyżby gdzieś szła? Była zajęta? Shira miała nadzieję, że nie będzie za bardzo przeszkadzać. Jej oczy i tak błysnęły z zachwytem.
– Wichna! Dawno się nie widziałyśmy, czyż nie? – zawołała z uśmiechem, co najmniej z takim entuzjazmem, jakby były starymi przyjaciółkami, które spotkały się po latach.
A pomyśleć, że tak naprawdę wcale nie znały się zbyt dobrze. Warto to zmienić, prawda?

<Wichna? Nie wierzę, tyle to czekało,, xD>

Od Wichny na Event

 Zawsze uważałam święta zakochanych za bzdurną stratę czasu. Nigdy nie modliłam się do boginek, panów, bóstw czy dobrych duszków. Nigdy też nie spędziłam z nikim tego wyjątkowego czasu na tak zwanej “randce”. Nie myślałam nawet o tym, żeby jakoś to zmienić, bo i po co? Przecież bogowie raczej nawet na nas nie patrzą, co dopiero pomagać nam w czymś tak błahym jak miłostki i motyle wibrujące nam w brzuchach. Jednak od początku tego roku coś jakby się zmieniło. Powietrze stało się ciężkie, duszne. Coraz ciężej wstawało mi się z łóżka, nie mówiąc już o spojrzeniu w lustro, w którym za każdym razem widziałam tylko brzydkie odbicie, do niczego nie nadającej się wilczycy… Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby pomyśleć o sobie w ten sposób. Co się ostatnimi czasy zmieniło? 14 dnia miesiąca, jak co rano, zwlokłam się z legowiska. Demon leżał pod ścianą. Rzeczywiście, od jakiegoś czasu był bardziej cielesny i nawet w półmroku jaskini dobrze było widać zarys jego ciężkiego, czarnego ciała. Eteryczne mięśnie na jego długich plecach pulsowały energią. Wiedziałam, że nie śpi. Czuwał, jak każdej nocy. Demony nie potrzebują snu, ale będąc w stanie letargu, odzyskują energię, której potrzebują na przebywanie w naszym świecie. Dowiedziałam się tego dopiero, kiedy zdobyłam się na pierwszą prawdziwą rozmowę z tą kreaturą. Okazała się lepszym towarzyszem niż wiele wilków, jakie znałam. Uśmiechnęłam się lekko w stronę stworzenia i ruszyłam do wyjścia.  Na niebie już na dobre zagościło słońce. Było jasno i choć temperatura zbliżała się do zera, gałęziami drzew momentami poruszał przyjemny, ciepły wiatr. Przymknęłam oczy i nagle ni stąd, ni zowąd łzy napłynęły mi do oczu. Co się dzieje? Podniosłam powieki. Świat był niewyraźny, pofałdowany, jakbym patrzyła na niego spod tafli jeziora. Poczułam się bardzo samotna.  Jest święto… i jest mi źle. Jeszcze gorzej niż zwykle. Pomyślałam, że warto spróbować. Może bogowie jednak nadal słuchają. Postanowiłam zbudować kapliczkę. Nie dla jednego bóstwa, ale taką… sama nie wiem. Taką, żeby każdy, kto będzie szedł do mojej pracowni, mógł przy niej przystanąć. Nazbierałam drewna i kamieni. Wybierałam tylko te wizualnie atrakcyjne, w końcu to ma być kapliczka dla bóstw miłości. Kamienie były wielokolorowe, jednak najbardziej spodobały mi się duże otoczaki o pastelowych odcieniach. Z materiałów zbudowałam coś na kształt kopca i budki nad nim. Nad maleńkim domkiem skleciłam spadzisty dach z gałązek, mchu i liści paproci. Na koniec z resztki drewna złożyłam niewielki stolik z szufladą, a do niej włożyłam zioła i różne przedmioty, o których wiedziałam, że mogą być wykorzystywane do składania modłów. Znalazły się tam między innymi suszone płatki róży. Wzięłam dwa i położyłam je w miseczce leżącej pod zadaszeniem. Kiedy je podpaliłam, wokół mnie uniósł się aromat dymu, jednak bardzo delikatny, przyjemny. Pomyślałam o bogini Larnis, bo to właśnie dla niej inne wilki zwykle paliły płatki. Kiedy wracałam do domu, nie czułam się inaczej. Ciało nadal ciążyło, powietrze było zawiesiste i nawet nie było już śladu po przyjemnie wcześniej dmuchającym wietrze. Jednak głowę miałam czystszą. A przynajmniej tak mi się wydawało. Cóż, może kolejnego dnia będzie lepiej. I na bogów, kolejne walentynki spędzę z kimś innym niż tylko z demonem.

Od Antilii* cd. Ziyoł

Coś czułam, że dzisiaj nie będzie zwyczajny dzień pracy… Nie myliłam się. A czasami wolałabym się mylić…
– Wejdź… – poprosiłam wskazując Ziyoł drogę do swojego gabinetu. Wadera już znała drogę, także puściłam ją przodem. Usiadła na specjalnych poduszkach zabezpieczonych zaklęciem antybrudzącym, dzięki czemu nie muszę ich prać po każdym pacjencie.
– Odwróć się do mnie plecami – powiedziałam, biorąc potrzebne mi narzędzia. Bez szycia się nie obejdzie… – pomyślałam, nieco zasmucona i zarazem zaniepokojona. Ostatnio bardzo często przychodzi do mnie ta wadera, co mocno mnie… martwiło. Czy ona robi to specjalnie? – zastanawiałam się. Nie byłam pewna co do jej… ekhm… sposobu życia, ale przynajmniej przychodziła po pomoc, a nie ukrywała to przed światem. Podobnie w drugą stronę – nie afiszowała się z tym lub robiła z siebie ofiarę. Bardziej obstawiałam, że to jest wina jej… nieporadności… Lub czegoś innego.
Wszystko jest możliwe – od zwykłych wypadków po demony czy inne bóstwa, które sprawiają, że dotykają ją te wypadki…
– Opowiedz mi jak to się stało. – Chwyciłam strzykawkę i zaczęłam nakłuwać jej skórę substancją znieczulającą, która ma działanie miejscowe. Kolce były cienkie, ale długie a sierść w okolicach wkłucia ciał obcych miała kolory od brązowej rdzy po świeży, żywy szkarłatny kolor. Miałam nadzieję, że te szpikulce nie naruszyły żadnego ważniejszego nerwa lub naczynia…
Wadera zaczęła opowiadać, że podczas polowania spadła z drzewa i wpadła w krzaki z dużymi kolcami. Większość udało jej się samej wyjąć, ale te na grzbiecie były nieosiągalne dla niej oraz trudne do usunięcia – każde poruszenie chodźby jednym bardzo ją bolało. Nie dziwiłam się.
Usunięcie tego, trochę mi zajeło, a szycie – jeszcze więcej. Nie wiem dlaczego ale gdy wyjęłam ostatniego kolca, pacjentka zaczęła niemiłosiernie się wiercić. W końcu, gdy zagroziłam, że ją obezwładnię przy pomocy magii, uspokoiła się nieco, przynajmniej na tyle, abym mogła pozszywać podziurawioną skórę. Gdy się udało, przekazałam informacje dotyczące dbania o ranę i aby pokazała się mniej więcej za tydzień. Pożegnałam ją, a ona na do widzenia przytuliła mnie i dziękowała za pomoc, po czym udała się w swoją stronę.
Stałam i patrzyłam jak odchodzi, myśląc, co to za istota. Wyróżniała się mocno na tle innych członków watahy, ale miała coś w sobie. Coś, czego nie potrafiłam określić. Poza tym naszła mnie inna myśl, bardziej… prolocza.
Coś czuję, że spotkamy się szybciej.
Uwierzcie mi, gdyby za krakanie dostawałabym chociażby coinsa, już byłabym najbogatsza w naszej watasze…


Ziyoł? Bez polotu, muszę Ci przekazać wyjaśnienie dlaczego Zi to spotyka, strasznie Cie sory x'd

14.02.2022

Od Kennego

Pamiętam tylko że uciekałem przed czymś. Nie pamiętam jak wyglądało, ani czego chciało, ale zanim mnie dopadło zapadła ciemność. Gwałtownie usiadłem, ciężko oddychając. To tylko koszmar. Przeciągnąłem się i wyszedłem z jaskini. Było ciemno, więc postanowiłem nie budząc towarzysza, przejść się niedaleko. I tak już nie zasnę. Ruszyłem przed siebie w losowym kierunku. Nie miałem planu gdzie iść, chciałem tylko zapomnieć o tym dziwnym śnie. Idąc spokojnie, patrząc tylko pod łapy, wpadłem na coś, a raczej kogoś. Był to inny wilk. Przeprosiłem i ruszyłem dalej. Słysząc za sobą dziwne szuranie, odwróciłem się. Szła za mną jakaś postać. Zakładałem, że był to ten sam osobnik, na którego wcześniej wpadłem. Stanąłem twarzą do postaci, by przeprosić jeszcze raz, lecz gdy tylko spomiędzy liści padło na nieznajomego światło księżyca, zauważyłem że jest to dziwna istota przypominająca tylko wilka. Nie miał twarzy, zamiast tego na całym jego ciele znajdowały się dziury. Zacząłem uciekać, lecz przede mną pojawiło się jeszcze kilka takich osobników. Chciałem zamienić się w ptaka i odlecieć, ale nie potrafiłem. Byłem otoczony i nie miałem gdzie się uciec. Kiedy myślałem, że już koniec, te dziwne stworzenia zamieniły się w pył. Biegiem ruszyłem w kierunku jaskini, jednak zanim udało mi się do niej dotrzeć, ziemia pode mną się zapadła, a ja runąłem w ciemność.
Ponownie obudziłem się ciężko dysząc. Rozejrzałem się dookoła, ale zamiast nieznanej lokalizacji gdzieś pod ziemią, znajdowałem się w swojej jaskini. Wyszedłem z jaskini, żeby sprawdzić, czy to na pewno był tylko sen i czy znajduje się tam ta wielka dziura, ale zamiast tego zobaczyłem o wiele większą dziurę... W sumie to dookoła jaskini była ciemność, pochłaniająca wszystko. Widoczne były tylko kamienie i drzewa unoszące się w powietrzu. Niestety były zbyt od siebie oddalone bym mógł po nich skakać. Spróbowałem się przemienić, jednak dalej nic. Kiedy się odwróciłem, mojej jaskini również nie było. Teraz stałem na kawałku ziemi z trzema drzewami dookoła oraz krzakiem. To na pewno był sen, a precyzyjniej mówiąc kolejny koszmar. Nic nie mogłem zrobić. A najgorsze było to, że miejsce to pochłaniało kawałek po kawałku obiekty znajdujące się tam, więc i na mnie przyjdzie kolej. Chciałem skoczyć w przepaść, bo w końcu kiedy umrze się we śnie to powinno się obudzić, jednak zanim zrobiłem krok w nicość, zatrzymał mnie dziwnie zdeformowany głos.
-Jeśli umrzesz to nigdy się nie obudzisz - powiedział, a gdy zlokalizowałem źródło dźwięku, okazało się że był to potwór z pierwszego snu przed którym uciekałem. Nic dziwnego, że nie pamiętałem jak wygląda. Stworzenie co prawie sekundę zmieniało swoją postać, co sprawiało, że jego wyglądy się nakładały i nie przypominał niczego. Było przerażające, ale na swój sposób ciekawe. Kiedy próbowałem się mu przyjrzeć, nagle zaczęła boleć mnie głowa... Ale skoro to był tylko sen to jakim cudem poczułem to. Spojrzałem na drzewo obok nieznajomego. Chciałem coś powiedzieć, zapytać kim jest i skąd to wszystko wie, jednak gdy spróbowałem mój głos po prostu zniknął. Jakby ta nicość, która otaczała całe miejsce nie pozwoliła mi na porozumienie się z tym bytem.
-Zostałeś przeklęty. Nigdy się nie wybudzisz. - kontynuował - Musisz znaleźć źródło i je zniszczyć.
Jak dokładnie wygląda te źródło, czy wystarczyło tylko zniszczyć ten przedmiot, czy należało odprawić jakiś rytuał. Tyle pytań, a żadnego nie mogłem zadać. 
-Pomogę ci wydostać się stąd. Tylko pamiętaj, nie zasypiaj dopóki nie złamiesz klątwy. - po tych słowach stwór zniknął. Po chwili z nieba zaczęły padać czarne, małe płatki nieznanego mi kwiatu, a kiedy płatek wylądował na moim nosie, obudziłem się.
Tym razem siedział przy mnie zmartwiony Haku. Uśmiechnąłem się do niego i powiedziałem: 
-Nic mi nie jest. 
Usiadłem i rozejrzałem się dookoła. W głowie wciąż słyszałem "znajdź źródło klątwy". Będę musiał przetrząsnąć jaskinię i okolice w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu, którego wyglądu nawet nie znałem. 

<CDN>

Od Shiry CD Antilii

 Shira przygryzła zdenerwowana wargę, zaczynając niespokojnie przebierać łapami w miejscu.
– Co ja robię nie tak? Dlaczego on wciąż ucieka? Nie zapewniam mu wszystkiego, czego powinnam? – panika nieco mimowolnie uciekła z jej pyska.
Chciała dobrze, naprawdę chciała dla niego dobrze. Jak najlepiej. Nie chciała, żeby cały czas siedział w zamknięciu, ale chyba nie będzie miała innego wyjścia… Do czasu, aż nie znajdzie innego rozwiązania, albo sposobu, aby zapobiec kolejnym ucieczkom niesfornego smoka. Może był jakiś głębszy powód?
– Hej, nie mów tak – łagodny głos przerwał wir jej myśli – na pewno się znajdzie, prawda?
Posłała waderze zmartwione spojrzenie. W to nie wątpiła, ale chciała czegoś więcej, niż tylko go znaleźć.
– Przynajmniej nie zrobił bałaganu znowu tutaj – zaśmiała się cicho, żeby rozluźnić odrobinę tę smętną atmosferę.
Jej wzrok rozejrzał się po wnętrzu, jakby ostatni raz szukając tam śladów zielonej gadziny. Tak na wszelki wypadek. Chciała o coś zapytać, ale wiedziała, że to było zbyt wiele, zważając na to, że wnioskowała, iż ta i tak była zajęta. Na pewno miała swoje własne sprawy, dużo ważniejsze niż jakieś zbiegłe zwierzątko. Ale, mimo wszystko, chyba warto było chociaż spróbować?
– A może pomogłabyś mi pomóc go szukać? 
Błagalne spojrzenie zerknęło w te należące do Antilii, oczekując reakcji.
– Wynagrodzę ci to jakoś! – dodała zaraz, na wszelki wypadek, jakby sama prośba miała nie wystarczyć.
Miała ogromną nadzieję, że wilczyca się zgodzi. Dodatkowe łapy bardzo by się przydały i z pewnością znacznie przyspieszyłyby poszukiwania. Nie miała w zwyczaju patrzeć pesymistycznie na cokolwiek, więc jej oczka tylko świeciły się z jakąś naiwną dziecinnością, ale miłą i niewinną.

<Anti?>

Od Sokara* CD. Lait

Rytm, w jaki wpadł podczas segregowania oddanych książek, znacznie pomógł mu w ignorowaniu częstych, ukradkowych spojrzeń, jakie ciągle rzucała mu Latte. Nic z nimi nie robił, choć możliwe, że z raz lub dwa zdarzyło mu się odwrócić głowę, ażeby to upewnić się, czy czasem tylko sobie tego nie wmówił. Miał wrażenie, że wadera zerka na niego co chwilę i chociaż to nie musiało oznaczać niczego złego, czuł się przez to sprawdzany. Zaśnięcie w pracy nie było najlepszą strategią na zyskanie w oczach koleżanki po fachu. Teraz — przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy — ewidentnie doglądała, czy Sokar wykonuje swoją pracę, czy też odsypia po kątach. Nie mógł powiedzieć, że go to stresowało, ale nie było to dla niego komfortowe uczucie. Tym bardziej starał się wykonać swoją pracę w miarę szybko i sprawnie tak, aby nie można było się do niczego przyczepić.
Wkrótce kupka zwróconych książek całkiem zniknęła, ale on, pogrążony już w wirze pracy zajął się kolejnym z obowiązków. Później kolejnym, a że nie zajęły mu one ostatecznie tak wiele czasu, jak myślał, spakował w końcu kilka ciekawych, sprawdzonych przez siebie wcześniej książek do sporej torby. Sprawdził w pośpiechu, która godzina i obliczył w głowie, ile czasu mu zostało. Powinien odwiedzić kolejną pracę, ale wcześniej wpadnie do sierocińca zanieść szczeniakom coś do czytania i odbierze poprzednie książki, które tam zanosił. Zupełnie tak, jak obiecał przy poprzedniej wizycie.
Rozejrzał się. Lait była w zasięgu jego wzroku, a kolejna kawa, lewitująca blisko jej głowy jeszcze bardziej podkreślała jej uzależnienie od kofeiny, które dawno temu musiało dziwnym sposobem stać się częścią jej osobowości. Spojrzała na niego pytająco.
— ...Polecę do sierocińca, obiecałem szczeniakom. — Wytłumaczył. — Wrócę jeszcze na moment coś odłożyć, jakbyś mnie szukała... Albo nie, nie mam chyba tak dużo czasu. — Zaniepokoił się, myśląc na głos. — Skończyłaś może z dokumentami i mogłabyś odnieść książki z sierocińca do biblioteki za mnie...? Będzie ich około czterech. Te ja zaniosę, jest ich sporo. — Wtrącił szybko, zakładając torbę. Widocznie głupio było mu prosić o przysługę, ale gdyby leciał teraz z biblioteki do sierocińca, znów do biblioteki, a potem jeszcze do swojej jaskini i do świątyni Boga Wojny na pewno by się spóźnił. Kiedyś nie było z tym problemu, jednak od jakiegoś czasu jego cieniste moce szwankowały i nie chciał ich używać, nawet mimo tego, że jeszcze niedawno spał, zamiast pracować, co mocno opóźniło jego grafik. Teraz, mimo zmęczenia, musiał załatać tę dziurę w swoim dziennym planie. — Znaczy, nie musisz, w razie czego poradzę sobie.
Biblioteka i tak miała być niebawem zamknięta, ale Lait mogła mieć przecież jakieś plany... Po namyśle jednak żałował, że zadał jej to pytanie. Ta negatywna emocja szybko pociągnęła za sobą kolejną. Niestety przyśnięcie w pracy nie było jedyną rzeczą, jakiej mógł żałować w życiu. Demony jego przeszłości w postaci krwawych, nieprzyjemnych wspomnień szybko przybyły, żeby wbić mu zardzewiały nóż w plecy. Po raz kolejny na myśl przyszło mu, ze śmierć rodzeństwa w Krwawym Zaćmieniu jest jego winą. Mógł wszystkich ostrzec, mógł coś zrobić a teraz jeszcze, zamiast odkupić swoje winy, obija się w pracy... Lenistwo nie było tym, czym mógł cokolwiek naprawić...!
— Haloo! Sokar, słyszałeś, co odpowiedziałam?
— Uh? Nie, przepraszam... Zamyśliłem się. — Odchrząknął, kryjąc swoje negatywne emocje pod niezręcznym uśmiechem. Wiedział już, że dzisiaj nie położy się spać. Planował zapracować sobie na odkupienie myśli od poczucia winy. — Co mówiłaś? 

<Lait? Nudne opowiadanie, ale inaczej zdechnę na czystce>

Ziyoł do Antilii "Kolejna wizyta z kolei"

Słońce paliło dziś niemiłosiernie, choć nie tak jak za mojej przeszłości, którą swoją drogą zaczynam  mieć jak za mgłą, na rzecz tego pięknego obrazu i nowego życia. Nauka języka poszła sprawnie, więc i kontakty z watahą, która mnie przyjęła, były coraz to lepsze. Mimo to było wiele rzeczy, które  robiły mnie w bambuko. I tak było i tym razem. Tak przez las w stronę medyka kieruje się szary wilczek mający na swoim grzbiecie dziwne kolce, których nie jest się w stanie sam pozbyć, na dodatek futro zbordowiało w tamtych miejscach. Powolnym krokiem ruszyłam więc z powrotem do miasta, musiałam doczłapać się do medyka by mi pomógł. Czułam się jak jeżozwierz i na pewno choć trochę go przypominałam. Po dotarciu pod drzwi zapukałam a gdy otworzyła mi je wilczyca, lekko się uśmiechnęła.
-Czedc to zbowu ja. -powiedziałam z uśmiechem, lądowałam tu tak często jak szczenięta, bo ciągle pakowałam się w jakieś kłopoty.
-Pomożesz? -spytałam, patrząc błagalnie i kładąc po sobie uszy. Aż się dziwie, że nie ma mnie dosyć.

<Antilia? Przyjmiesz wilczka -czas od nowa zacząć uczyć się pisać opki. Ps: błędy w wymowie są specjalna)

Od Lait

Wilczyca czytała stronę książki po raz kolejny, nie mogąc się skupić. Nie było to winą siedzenia przy rzeczce dusz, gdzie duchy dawały o sobie znać. To... po prostu nie był jej dzień. Nawet nie wypiła swojej normalnej dawki kawy! To jeszcze bardziej psuło humor, a dawno już tak złego nie miała. Westchnąwszy cicho, zamknęła i odsunęła swoją dotychczasową lekturę, wciąż starając utrzymać się ją w powietrzu, tak by jej nie zmoczyć. Brązowa skórzana okładka, bez żadnego tytułu, ale z niesamowitą treścią, patrzyła na nią z wyrzutem, a Lait słyszała w głowie swoje wyrzuty co do przerwania czynności czytania. Pokręciła łbem. Zaczęła się zastanawiać nad tym, co jej popsuło ten dzień. Chciała wrócić na początek „zła”, żeby być przynajmniej świadomą od czego się zaczęło. Problem w tym, że nie wiedziała. Parę razy przemyślała to co robiła dzisiaj i nie mogła znaleźć. Rano zrobiła kawę, poczytała, wyszła na spacer i... aj. No nie miała pojęcia co się stało. Irytowało ją to. Podeszła bliżej wody, zaraz wpatrując się w swoje odbicie.
— Coś cie drapie, huh? — usłyszała głos obok. Drgnęła wystraszona. Na chwilę zupełnie zapomniała, że oprócz niej mogą być tu duchy. Odwróciła wzrok w lewo, gdzie zauważyła półwidocznego wilka, basiora. Nie kojarzyła go, w sumie nie miała skąd go skojarzyć. Jest młoda, a ten tutaj... no cóż, wydawał się starszy.
— Tak jakby — odpowiedziała po chwili.
— Potrzebujesz pomocy z tym? — spytał grzecznie. Lait miała wrażenie, że owy basior jest bardzo przyjemnym wilkiem.
— Jakbym jeszcze wiedziała z czym.
Nieznajomy zaśmiał się. Wadera popatrzyła na niego z niezrozumieniem.
— Mam zły dzień i tyle — dopowiedziała.
— Każdemu się zdarza, musisz go jakoś przetrwać.
— Wiem — mruknęła i zaczęła dreptać w jakąś stronę.
— Próbowałaś może z kimś o tym rozmawiać jeszcze? Oprócz mnie... nie wiem, z rodziną? To pytanie sprawiło, że ponownie przystanęła. Spojrzała na ducha, chwilę później jednak spuszczając wzrok. Rodzina. Średnio ją pamiętała, czasami zapominała, że istnieli gdzieś na świecie. Nauczyła się (lub nie do końca...?) żyć bez nich, ale... no jednak bywały momenty, gdzie tęskniła, chociaż nie wiedziała sama za czym, bo nie pamiętała domowego ciepła. Zdarzały się jej jakieś lekkie przebłyski raz na dłuższy czas, ale... to nie to samo niż wspomnienia, które wiadomo, że są prawdziwe. W swojej podróży, z przed dołączenia da watahy, spotkała wiele szczeniąt z jakąś osobą z rodziny... a ona była sama. Nie mogła jednak nikogo winić, sprowadziła na siebie taki los i musiała się pogodzić, co nie znaczyło, że ją to nie boli.
— Nieznajoma?
— Huh? — wyrwała się z transu i spojrzała na niego. Duch wyglądał na zmartwionego.
— Wszystko dobrze? Ucichłaś na trochę.
— Ta... to nic takiego. Będę już szła, okay? — powiedziała przepraszająco.
— W porządku... Mam nadzieję, że może będzie lepiej potem — uśmiechnął się delikatnie.
— Tia, dzięki — westchnęła i wysiliła się na uśmiech. — Do zobaczenia?
— Cześć.
Lait ruszyła powoli w drogę powrotną.
Musi sobie wybaczyć ucieczkę, inaczej nie da rady ze samą sobą.

Od Sokara CD. Antilii

 — Teraz Ty zasnęłaś...? — głos Sokara brzmiał lepiej niż przed tygodniem, a jego oczy lekko złagodniały, kiedy zobaczył, waderę. W jego tonie słychać było żartobliwą i troskliwą nutkę, chociaż wciąż oznaki jego choroby dość konkretnie rzucały się w oczy. Pierwszy raz od jakiegoś czasu natomiast nie można było powiedzieć, że jego stan się pogorszył, a to mogło napawać optymizmem. Jego mimika szybko uległa jednak zmianie. Wydał się nagle bardziej zmartwiony i... zaniepokojony. 
A dla Antilii... świat stał się nagle mniej ważny niż zazwyczaj. Jej serce zamarło na dłuższy moment, żeby później ostro i gwałtownie przyspieszyć. Wadera zbliżyła się do wilka i przytuliła go najmocniej, jak tylko mogła.
— Nie strasz mnie tak nigdy więcej...! 

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧

Kiedy emocje z lekka opadły Sokar wreszcie się ogarnął. Mimo wciąż trawiącej go choroby wyglądał jak nowo narodzony. Antilia wciąż latała wokół niego, przejmując się jego stanem, chociaż w większości przypadków wydawało się to niepotrzebne. Niebieskooki co prawda wolałby, aby Antilia od razu po pobudce nad wodą jeszcze lekko odpoczęła, ale nie był w stanie wpłynąć na jej postanowienie w żaden sposób. W końcu obiecała, że lekko przystopuje, kiedy już usiądą, aby wypić wspólnie herbatę. Fakt, że wilczyca spała tam, zamiast u siebie w posłaniu był dla niego z lekka niepokojący, ale jako że jemu też zdążało się zasypiać w nieprzeznaczonych do tego miejscach, nie był najodpowiedniejszą osobą, żeby o tym wspomnieć. Zapytał tylko, dla pewności, czy powinien się o to martwić, czemu zaprzeczyła, odpowiadając, że zwyczajnie lubi to jeziorko. Po chwili ciszy skinął głową, przyjmując tę wersję ostatecznie do wiadomości. Wierzył jej, nie miał najmniejszego powodu, aby zwątpić. Natomiast słowa, które wypowiedziała zaraz potem, nie zdziwiły, ale wprawiły go w nieokreślony humor, którego później trudno było mu się pozbyć. 
— ...A czy ja powinnam się o ciebie martwić? — Jej głos wskazywał na wewnętrzną burzę emocjonalną, na której czele stała jedna wielka niepewność. 
Nie chciał długo zostawiać jej bez odpowiedzi, chociaż był pewny, że wilczyca mimo zadanego pytania objęła już mimowolnie jakieś stanowisko w tej sprawie. Nie ważne, jaką odpowiedź dane by jej było usłyszeć. 
— Chciałbym powiedzieć, że nie masz czym się martwić. — Posłał Antilii miły i delikatny uśmiech. Wadera już wiedziała, do czego on zmierza i doceniła jego szczerość. — Ale nie lubię cię okłamywać, i tak widać, że nie trzymam się ostatnio najlepiej... Postaram się sprawić, żebyś miała jak najmniej powodów do obaw. — Westchnął cicho. — Tylko muszę coś sprawdzić. Najlepiej od razu. 
— Nie można poczekać z tym do rana? — Sokar w odpowiedzi tylko pokręcił głową. 
— Śniło mi się wiele dziwnych rzeczy — przyznał, patrząc na parę wydobywającą się zielonej, herbacianej tafli. — Pójdziesz ze mną do Jaskini Smoczej? 

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧

Nikogo nie powinno ostatecznie zdziwić, że Sokar i Antilia po jego pobudce rozmawiali ze sobą, jakby nie widzieli się całymi wiekami. O głupotach, o niebie, o swoim samopoczuciu, ale też... sporą część czasu przeznaczyli na poruszanie ważniejszych tematów. Półbóg stopniowo dowiadywał się o wszystkim, co miało miejsce tego tygodnia i wcześniej, kiedy to był zbyt pochłonięty pracą, żeby skupiać na tym swoją uwagę. Teraz za to cała jego uwaga oddana była w łapy Antilii. Przez ostatnie miesiące chyba nie zdarzyło mu się być tak pogodnym, jak wtedy
— Oprócz tego... dostałam propozycję członkostwa w Radzie. — Uczucia wilczycy były wtedy dość trudne do określenia przez Sokara. Zgadywał, że była jeszcze lekko niepewna co do nowej funkcji, chociaż... widać było, że zdawała sobie sprawę z dużej odpowiedzialności, która na nią spadła. Nie wiedział, czy w ostatecznym rozrachunku wadera czuła się z tym dobrze, czy wręcz przeciwnie. Zaczekał chwilę, a ona kontynuowała. — Sama nie wiem, dlaczego Alpha tak mi zaufała... ale chcę dobrze się spisać.
Wiatr lekko szumiał, noc była dość ciepła, do pełni było coraz bliżej. Powietrze było orzeźwiająco świeże, a śniegu było coraz mniej. Wataha wyglądała coraz bardziej wiosennie. Jedynym elementem do naprawienia był tutaj humor jego towarzyszki podróży. 
— Nie wiesz? — Sokar wydał się zaskoczony. Szedł powoli u boku wadery, która skupiała na nim większość swojej uwagi. — To dość... zaskakujące. Również bym Ci zaufał. — Odparł śmiało, zatrzymując się na moment. 
— Jesteś tego taki pewny... A ja nie wiem, czy mogę sobie samej zaufać. Co dopiero, żeby to ktoś inny ufał mi. — Ona również się zatrzymała. 
— Jeśli Tobie nie można ufać, to już nikomu na tym świecie nie można — odparł zbywająco, schodząc ze ścieżki. — Jesteś najbardziej godną zaufania i wiary w nią osobą, jaką znam. I właśnie dlatego idealnie pasujesz na członka Rady. — Schylił się przy miniaturowej zaspie i zerwał z niej przebiśnieg, który był wcześniej ciężki do zauważenia. Antilia dość zdziwiona podeszła do niego, kiedy to zachęcająco poruszył głową. Po chwili biała roślinka znajdowała się przed nią. — Alpha nie wybrała Cię bez powodu. Może z początku będzie nieco trudniej, bo dopiero zaczynasz, ale moim zdaniem poradzisz sobie lepiej, niż ktokolwiek inny by mógł. Wierzę w Ciebie.

<Antilia? Na "tak" jeszcze czekamy. Najpierw dowiem się wszystkiego, żeby zdać test na idealnego chłopaka. PS. Przeczytaj o jaskini smoczej w zakładce tereny watahy>

Od Tsumi do Vespre

Głównie pieprzenie. Oni chcieli jakieś minerały, my informacje o sprawach z półboskimi larwami. Trzeba będzie jakoś Sokara ogarnąć, bo aktualnie to chyba jedyny żyjący półboski szczen. Trzeba pozostawić przy życiu i dbać, bo jeszcze nasza jedyna wyjątkowa karta pójdzie się walić. Westchnęłam, wychodząc z pokoju targowiska. Nie potrzebowaliśmy jakoś dużo minerału, ale sam fakt iż musieliśmy oddać jakąś część, to dla mnie nieporozumienie. Konieczne, ale nadal. W końcu bycie stereotypową cebulą nie może istnieć, jeśli cebularz roztrwania wszystko na prawo i lewo. I tak się trochę potargowaliśmy, więc jakiś procent zaoszczędzimy. Plus dla nas. Minus z kolei był taki, że.... nie podobała mi się Violet. Nie, że jej nie lubiłam, absolutnie! Nawet jej nie znałam, a moje nastawienie było raczej neutralne. Jednak jakiś owad żarł mi opuszkę, a ja nie mogłam go zlokalizować. A może to po prostu jakiś kaprys? Nie wiem, ten stereotyp o kobietach czy coś. Spokojnym, tępym wzrokiem odprowadzałam oddalające się dwie sylwetki. Mojego brata przyjaciela, oraz wysłanniczki innej watahy. 

- Hej, Fluff - Zagadałam do czarnego basiora, który właśnie postanowił się oddalić. Najpewniej do biblioteki czy coś. Ten spojrzał na mnie, pytającym wzrokiem. Spokojnie staruszku, nie chcę z ciebie zrobić testera. Od tego mam tamtą ciemną flegmatyczną masę na wpół martwą. 
- Tak? - Proste, stateczne pytanie. Podreptałam więc bliżej. 
- Nie masz może ochoty, by pomóc mi w- - Nie zdążyłam dokończyć, gdyż ten najwyraźniej znając już moje zamiary, pokręcił spokojnie głową, powodując mój spadek zaangażowania. 
- Przykro mi, może innym razem - A po tych słowach, tak jak to by zrobił każdy inny wilk, po prostu się oddalił tam, gdzie chciał iść. Została jeszcze Antilia. Ale ta gdzieś zniknęła zaraz po zgromadzeniu. Innych nie znałam. Byli jeszcze moi opiekunowie i zmarła mama Vespre, ale nie będę gadać do ściany licząc na cud i odpowiedź z nieba. A opiekunowie.... uh. To opiekunowie. Z kamienną, ponura miną powędrowałam więc do swojego pokoju z papierami. Mój plan na zajęcia się czymś innym by nie siadać do spraw formalnych poszedł spać. Siadłam dopiero w swoim pokoju na miękkim puchatym dywaniku i rozłożyłam wszystko na biurku/stoliku. Co ja tak właściwie robię? Nie nadawałam się do tego. Powinnam sadzić kwiatki w ogródku i mieszać zioła, a nie męczyć się ze sprawami umysłowymi. Jedyne co mnie ratowało to umiejętności i wiedza wpojona za szczeniaka oraz rada i towarzysze. Trochę jak taka kukiełka kierowana przez miliony sznureczków. Po jakimś czasie, do pokoju wszedł Vespre, który jakoś tak niepewnie podszedł, by położyć się obok, kładąc łeb na moim ogonie. Nawet mi się nie chciało odwracać głowy w jego stronę. Po prostu na wpół martwym wzrokiem patrzyłam się tępo na kartki. Jakieś irytujące uczucie przebiegło mi przez kark, jak taka pchła. Bardzo irytująca pchła. 

~~~*~***~*~~~


Jak się okazało, z Bryzy nad ranem przyszedł... kolejny wilk! Czy się cieszyłam? No, może nieco zaciekawiłam. W końcu był już wysłannik, prawda? Jak się jednak okazało, podczas nieobecność Violet, jej grupa dobiła z kimś targu za kolejne informacje. Wszystko dobrze, spoko, ale nie przyszli do WMS tylko z dobrego serca. Oczywiście, że nie. Zaraz po chwilowej rozmowie z Violet, ona i nowy przybysz, którego imienia nie pamiętałam pomimo dwukrotnego wypowiedzenia go, stawili się przed miejscem, w którym właśnie skończyłam jeść płat mięsa. Uniosłam wzrok. Do jakiego wniosku doszli? 
- Chcielibyśmy, żeby odbyła się kolejna narada - Odparł jasno-szary basior o zielonych oczach i innych zielono/żółtych akcentach w sierści. Na pewno był starszy od Violet, ale nie czułam do niego większego zaufania niż do wcześniej przybyłej wadery. - Nasz mamy nowe informacje, za które możecie zyskać i my, i wy. -  Na jego prośbę kiwnęłam tylko głową, by wstać i skierować się na poszukiwania jakiegoś towarzysza broni. 
- Ej, czekaj! - Zawołałam za ciemnym punktem, który sobie wegetował na korytarzu. Vespre spojrzał na mnie zaspanymi oczami. Chyba trochę za bardzo go męczę. Albo może powinnam zalecić jakieś inne zioła? Odgoniłam myśli strzepnięciem ucha.  - Nie chcesz się może przewietrzyć i polecieć poszukać Antilii? - Jego wzrok natychmiastowo przerodził się w jasny wyraz ,,Nie". Zakładałam, że wszystko słyszał, albo dowiedział się od Violet. Druga opcja tworzyła coś dziwnego w moim ciele, ale to tylko kolejna irytująca pchła. Na jego niemą odpowiedź machnęłam tylko łapą zbywająco. 
- No, liczę na ciebie! - Na mój pysk wkradł się wredny zwycięski uśmieszek, kiedy sama poszłam szukać Fluffiego, a Vespre spróbował jakoś odżyć. 

Od Wichny

 Minęło wiele dni od zdarzenia z Lynem. Po tym co się stało, nie miałam już z nim kontaktu. To nie tak, że przestaliśmy się lubić... Nasze ścieżki po prostu kierowały nas w zupełnie innych kierunkach i każde z nas wiedziało, że nasze drogi raczej się nie zbiegną. Od tamtej pory już go nie widziałam i nie wiem, czy postanowił odejść z watahy, czy po prostu przemykał z dala ode mnie.Jakby nie było, już go nie spotkałam. Po wydarzeniu z demonem niektóre z moich mocy wróciły do mnie. Myślę, że miało to związek z nagromadzoną energią, którą zdawał się być awatar stwora. Możliwe, że część tej siły udało mi się pochłonąć podczas starcia. Znów, nie wiem jak było w rzeczywistości, ale cieszyłam się, że odzyskałam choć cząstkę tego, co dawniej posiadałam. Mój demon za to pojawiał się przy mnie coraz rzadziej, jakbym już aż tak bardzo go nie interesowała. Nie żebym narzekała. Nie tęskniłam na ogół za ciężkim odorem siarki ciągnącym się za mną i szyderczymi szeptami, którymi obdarzał mnie parszywiec. Jednak czasami nachodziły mnie myśli o nim, jakby był moim dobrym, starym przyjacielem. Nic dziwnego, w końcu długo dzieliliśmy tę samą przestrzeń duchową. Z nikim nie rozmawiałam tak dużo jak z nim. Dni mijały powoli. Zima zdążyła zelżeć i pierwsze rośliny, skuszone przelotnymi ociepleniami, wychylały się spod twardej, zmrożonej jeszcze ziemi. Dla mnie rozpoczął się sezon zbierania skalnych narośli, które właśnie o tej porze roku obrastały kamienne ściany wokół wodospadów. Tam woda nigdy nie zamarzała, a dzięki niskiej temperaturze porosty nie starzały się tak szybko. Nudziłam się. Od czasu do czasu ktoś przychodził po lekarstwa albo rady. Przeziębienie, bezsenność, migrena… Długo by wyliczać, zwykłe, codzienne dolegliwości, na które nietrudno było znaleźć remedium. Wystarczyło, że sięgnęłam do szuflady, na półkę, do wiklinowego kosza. Mówi się, że to praca idealna, bezpieczna i stabilna. Przecież ktoś zawsze potrzebuje leków, nigdy nie zabraknie klientów, czy to z watahy, czy to wędrownych, którzy trafiają na terytorium stada przypadkiem, poharatani i zmęczeni, szukający jedzenia i posłania na dzień lub dwa. Zawsze potrzebują leków. W pracy sprzyjało mi położenie mojej pracowni. Na samym skraju terenów watahy. Nawet kiedy przychodził ktoś z zewnątrz, nikt prócz mnie o tym nie wiedział. Bez tego atutu interesy nie byłyby tak dobre. Nie każdy ranny lubi, kiedy straż zwala mu się na głowę i karze dyrgać do alfy. Niektórzy lubią spokój i świadomość, że nie będą mieć problemów z opuszczeniem miejsca pobytu. Mniej więcej raz, dwa razy w tygodniu odwiedzał mnie ktoś z zewnątrz. Niektórych już dobrze znałam, większość widziałam po raz pierwszy. Nie robiło to dla mnie różnicy. Dawałam leki, miskę jedzenia i posłanie w kącie jaskini. Prawie nikt nie zostawał na dłużej. Któregoś razu przybył do mnie ranny basior. Nie znałam go. Był bardzo wysoki. Chudy, jak gdyby nie jadł od miesięcy, z wypłowiałą i pokrytą kurzem sierścią wyglądał jak duch. Chciał kupić truciznę. Zamiast trucizny zaproponowałam mu nocleg. Zgodził się, mówiąc, że i tak potrzebuje trucizny. Mówił, że to na coś, co podchodzi zbyt blisko jego terenu. Problem tkwił nie w rodzaju zamówienia, ale w ilości towaru, jaką wilk chciał kupić. Potrzebował kilku kilogramów trucizny o wysokim stężeniu cyjanu. Zawierały go między innymi porosty, na które właśnie trwał sezon. Basior miał wyjątkowe wyczucie, albo doskonale znał się na roślinach, bo mało kto wie o tym gatunku. Potrzebowałam czasu na produkcję takiej ilości trutki, nie dnia, prawdopodobnie nawet tydzień nie wystarczyłby na zebranie roślin, nie mówiąc już o samej destylacji…  Wilk przedstawił się jako Geri. Ze słowem tym spotkałam się wcześniej tylko raz i to nie jako imieniem, ale tytułem wilka w stadzie. Znaczyło nie mniej, nie więcej niż “drugi”. Nie pytałam o to, nie potrzebowałam wiedzieć. Wiedziałam tylko, że jest samotny i potrzebuje kogoś. Nie powiedział mi tego, ale to było czuć już od pierwszej chwili, gdy stanął w wejściu do mojej jaskini. Jego oczy łaknęły życia, drugiego wilka, towarzysza… partnerki? Nie chciałam myśleć o nim jako o nomadzie, szukającym po drodze wadery, ale to działo się samo. O dziwo nie przeszkadzało mi to. Może to czas, w którym potrzebuję znaleźć towarzysza, partnera. Polubiłam go. Po dwóch tygodniach zaczęliśmy spać w jednym posłaniu. Geri towarzyszył mi podczas zbierania porostów i patrzył jak je przygotowuję. Podawał mi naczynia, ciął, czasami sam wychodził po składniki do leków, kiedy ja byłam zajęcia. Chował się w kącie, kiedy ktoś przychodził. Nie chciał się ujawniać. Jest dokładnie tak, jak od początku sądziłam, pomyślałam. On jest tu tylko przejazdem. Albo z nim pójdę, albo on po prostu odejdzie. Po miesiącu trucizna była gotowa. Powiedziałam to basiorowi, podziękował. Położyliśmy się spać. Rano już go nie było. Ze stołu zniknęło zawiniątko z trutką, na jego miejscu leżał kosz z kryształami, ziołami, grzybami. Takie zapasy wystarczą mi na całe tygodnie… W jaskini nie pozostał nawet zapach Geriego. Jakby był tylko ulotnym fragmentem snu, z którego właśnie się obudziłam. Wieczorem położyłam się na legowisku i poczułam jak chłodne jest, gdy jestem w nim sama. Zasypiając, poczułam zapach siarki i chude ciało, kładące się wzdłuż mojego. - Widziałem, że masz towarzystwo. Nie chciałem wam przeszkadzać - głęboki, lekko syczący głos wypełnił pustkę jaskini.
- Tęskniłam - przycisnęłam się do niewidocznego w ciemności ciała demona. Czy on zawsze miał ciało? Czy kiedy go nie było, jego pom wzrosła?
Zasnęłam

Od Antilii cd. Tsumi

Nie wiem kiedy się obudziłam – siedząc w zamkniętej przestrzeni, bez dostępu do widoku gołego nieba nie byłam w stanie policzyć jak długo byłyśmy uwięzione w lodowcu góry…
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, obserwując moje wysiłki wstawiania. <
Nie wiem kiedy się obudziłam – siedząc w zamkniętej przestrzeni, bez dostępu do widoku gołego nieba nie byłam w stanie policzyć jak długo byłyśmy uwięzione w lodowcu góry…
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, cierpliwie czekając, najpewniej, aż zadam jedne z najbardziej oczywistych pytań:
– Dlaczego mnie porwaliście? Biały Wilk milczał przez dłuższy czas, aż w końcu odpowiedział:
– Ponieważ byłyście za blisko… Odpowiedź mnie zaskoczyła.
– Czego? Cały czas siedziałam na czterech literach, z wiadomych przyczyn…
– Nie zauważyłaś znaków?
– Jakich znaków? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Piłeczka odbita w stronę przeciwnika. Jego ruch.
– Przed jaskinią były znaki, które ostrzegały przed niebezpieczeństwem i innymi takimi… – wyjaśnił. Ping – piłeczka odbita w moją stronę.
– Nie widziałam żadnych znaków, ponieważ mnie pogrzebała lawina śnieżna, która zeszła podczas wspinaczki. Byłam wtedy nieprzytomna.
Pong – odbicie do Białego.
– A Twoja towarzyszka nic nie zauważyła?
Ping.
– Nic mi o tym nie wspomina… – urwałam w połowie słowa. – Gdzie ona jest?
– Nie wiemy. Nie było jej z tobą.
Mruknęłam coś pod nosem, równie niezrozumiale dla rozmówcy jak i dla mnie. Biały siedział spokojnie, zupełnie jakbyśmy znali się od lat.
– Kim jesteś? – zapytałam, czując, że to moja pora na pytanie.
– Nazywam się Ivius. Jestem uczniem medyka oraz mieszkańcem Lodowej Doliny.
– Lodowej Doliny? – Uniosłam brew w zaskoczeniu.

– …i tak nasi przodkowie osiedlili się w Lodowej Dolinie. Niektórzy wychodzą poza nasze góry, zdobywając rzadkie i niedostępne tutaj surowce, ale nasza dolina jest niemalże samowystarczalna.
Kiwnęłam głową, zafascynowana tą historią. Lodowa Dolina była ukryta między szczytami gór Szpiczastych a jej wyjątkowy mikroklimat sprzyjał spokojnemu życiu, jakie się tu toczyło. Wilki uprawiały tutaj rolę, hodowały owce dające niezwykłą wełnę, niezwykle odporną na mróz i przy tym cienką. Krajobraz był niezwykle piękny – soczysta zieleń ukryta w lodowej koronie. Wiekowe drzewa chyliły swe gałęzie, aby podarować sadownikom swoje owoce. Górskie strumyki płynęły z cichym szumem, zasilając niewielkie acz bardzo urodzajne pola uprawne. Tutejsze wilki mieszkały w lodowych jaskiniach, zupełnie jak u nas… Kilku elementów tutaj nie było, takich jak urządzenia elektryczne, ale to mi w żadnym stopniu nie przeszkadzało. Można spokojnie nazwać to miejsce illydyczne…
Rozmawiałam z Starszyzną, zapewniając ich, że nie zdradzę istnienia Lodowej Doliny. Kilku starszych wilków kiwnęło stare, pomaszczone pyski na znak akceptacji a ja przedstawiłam całą wersję wydarzeń jak tu się znalazłam…
Przemieszczałam się przy pomocy swoich własnych nóg, które nie ucierpiały podczas lawiny, a na pozostałą część ciała, niezdolną do ruchu, zostało nałożone zaklęcie lewitacji. Dziwnie wyglądałam z latającym dupskiem, ale jakoś trzeba sobie radzić…
Ivius został moim, swego rodzaju, przewodnikiem po Dolinie. Niestety, wiedzieli ode mnie o Nihilach oraz sytuacji, jaka teraz jest, tak więc musiałam opuścić to wspaniałe miejsce.
– Mam nadzieję, że jeszcze tutaj wrócę… – powiedziałam tęsknym głosem.
– Ja również… – Uśmiechnął się mój towarzysz. – Ten tunel – wskazał łapą – zaprowadzi cię na drugą stronę Gór.
Już miałam ruszyć kiedy coś mnie tknęło.
– Tsumi! Bez niej się nie ruszam!
Ivius miał coś powiedzieć i już otworzył pysk, kiedy z sąsiedniego tunelu zaczął się pojawiać cichutki głosik a z każdą sekundą jego głośność rosła oraz stawał się wyraźniejszy…
Po kilku chwilach Alfa watahy wyleciała z tunelu i wylądowała na mnie, miażdżąc moje, już zmiażdżone, kości.


(Tsum? Idziemy dalej czy pytasz Iviusa o gada? Ciulowy ten odpis, nie ma co… )

Wesołych Walentynek ❤

Witajcie słońca (te jeszcze żywe)

Z okazji walentynek, administracja życzy wszystkiego dobrego i duuużo czekoladek (Czy coś w tym stylu. W końcu każdy chce się w ten dzień upić i roztyć, prawda?).
Niech wam szczęście i nasza bogini miłości sprzyja, a 14 luty (ten czy następny, bo post nieco spóźniony) był dniem szczęśliwym. 

Z bogiem


Event Walentynkowy ❤

Witamy serdecznie nasze drogie Wilczki!
Dawno nie było jakiegoś eventu a jako że zbliża się dzień Walenia w Tynki postanowiliśmy stworzyć pewne wydarzenie, które zmusi zachęci Was do aktywności na naszym blogu :)
Poniżej przedstawiamy szczegóły eventu walentynkowego zwanego Dniem Larnis.

✧──────────── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ────────────✧

Fabuła eventu: 

Zbliżał się czas, w którym magiczna atmosfera miłości i przyjaźni, z resztą jak co roku, powinna niczym ciężka mgła zebrać się nad terenami Watahy Mrocznych Skrzydeł, żeby zadusić wszystkich niezakochanych singli swoją wszechobecnością i przesłodzeniem. Tymczasem zamiast tego... ku zaskoczeniu wszystkich powietrze było czyste. Nigdzie nie znalazła się ani jedna walentynkowa dekoracja, ani choćby czekoladka. Walentynkowy duch z jakiegoś powodu osłabł, a miłość stała się czymś, o czym aż dziwnie było mówić. Wilki ze złamanymi sercami zaczęli odczuwać żal wielokrotnie bardziej, a zakochani, że coś jest definitywnie nie w porządku. Czternasty lutego od pierwszego kontaktu wilczej populacji z bóstwami został okrzyknięty Dniem Larnis – Bogini Miłości, chociaż częściej niedowiarki nazywały go po prostu walentynkami. Co roku jej miłość spotęgowana licznymi modlitwami radowała kolejnych zakochanych i dawała spokój, poczucie bezpieczeństwa i cudowne przeceny w sklepach całej reszcie. Kiedy jednak Bogini postanowiła wyjawić swoje skrywane tysiącleciami uczucie, którym darzyła Nekonesa – Boga Strachu – wszystko się zmieniło. Basior, odrzucając ją, sprowadził na zbliżające się święto nieszczęście, a na Larnis... przeświadczenie o tym, że jej praca w ogóle nie ma sensu, co jeszcze bardziej potęgował brak modlitw skierowanych do Bogini.

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧

Są dwie formy uczestnictwa w evencie:

1. Opowiadanie eventowe - "Pomoc Miłościwej Pani"

Wymagania dotyczące opowiadania:
Muszą liczyć co najmniej 300 słów. Powinny  również zawierać:
‣ Element modlitwy do Larnis. Możecie iść do kapliczki po błogosławieństwo albo sami takową kapliczkę zrobić, spalając dwa płatki ususzonej róży. Samotnicy, jeśli chcą szczęścia w związku, spalają płatek frezji owinięty miętą,
‣ Rozmyślenia nad dawną lub obecną miłością (nie tylko romantyczną).

Nagrody:

‣ Liczba coinsów zależna od liczby słów w opowiadaniu + 450 coinsów za udział w evencie,
‣ Taryfa ulgowa przy kolejnej czystce,
‣ Do wyboru: Eliksir Miłości, Trucizna, Woda Starości lub Młodości,

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧

2. Rysunek eventowy – “Mroczne walentynki”

Oczekiwane tematy:
‣ Nieszczęśliwa miłość,
‣ Toksyczna miłość,
‣ Trujący eliksir miłosny,
‣ Śmierć ukochanego.
❗︎ Rysunek nie powinien zawierać napisów (wyjątek może stanowić podpis autora) ❗︎

Nagrody:

‣ 250-350 coinsów,
‣ Taryfa ulgowa przy kolejnej czystce,
‣ Tygrys w Płynie oraz zestaw 10 saszetek do karmienia.

✧──────────── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ────────────✧

Event startuje wraz z opublikowaniem tego posta, czyli w Święto Zakochanych, a trwać będzie do 30 marca!

Od Vespre do Tsumi

– Papiery zostawiłem w sali alchemicznej – wyjaśniłem, podchodząc bliżej wader. – Nikogo w środku nie było, chciałem cię wpierw powiadomić o Violet, ale jak widać chyba już nie muszę – mówiąc to, zerknąłem na wspomnianą wilczyce.
– Idź po Wichne, zaprowadzę Violet do sali i pójdę po Antilie – rozkazała Tsum, jak oficer swojemu szeregowemu.
Westchnąłem.
– Już idę – odpowiedziałem niechętnie, niezadowolony wizją dalekiego lotu do jaskini szamanki.
Nie mówiąc nic więcej, ruszyłem w stronę wyjścia z pałacu, zostawiając Tsumi i Violet same.
Najchętniej, zamiast być chłopcem na posyłki alfy, położyłbym się gdzieś teraz i tak leżał, póki ktoś by nie zmartwił się bezwładnym ciałem na posadzce. Miałem jednak robotę do wykonania i niezbyt wielkie chęci na następne bicie klapkiem po łbie. To wystarczyło, by porzucić jak na razie swoje plany na bycie martwą kupą futra gdzieś w kącie.
Wyszedłem na świeże powietrze. Ah, odwilż. Przez wszechobecną wilgoć niska temperatura jeszcze bardziej się potęguje. Nie cierpiałem, nie - nienawidziłem całym sercem zimy, która była dla mnie jedną wielką udręką. Musiałem jak najszybciej dolecieć do jaskini Wichny i zaprowadzić ją do pałacu - nie czułem, jakbym był w stanie wytrzymać ani minuty dłużej.
Najszybszą drogą było dolecenie tam. Szkoda, że sama Wichna nie posiadała skrzydeł, byłoby jeszcze szybciej. A tak, to drogę powrotną będę musiał spędzić na bezmyślnym szlajaniem się z Wichną do pałacu, co pewnie zajmie dwa razy tyle co przelot.
Kończąc moje marudzenie oraz skracając całą drogę, po jakiejś godzinie byłem ponownie na miejscu. Zaprowadziłem Wichne do sali alchemicznej. I tak nie zrozumiałbym nic z ich medycznego bełkotu, dlatego wolałem nie wkręcać się w to spotkanie czarownic.
Zamiast tego powinienem wziąć moją dzisiejszą dawkę leku. W ostatnim czasie astma mi się pogłębiła i każdy dzień podczas którego zapomniałbym wąchać ziółek mógłby się skończyć nocnymi dusznościami. Nie jest to zbyt przyjemne doświadczenie, którego jednak wolałbym uniknąć. Wąchanie gorzkawego, mdłego zapachu jest już od tego przyjemniejsze.
Wbiłem do pokoju Tsum, szukając woreczka z wcześniej przygotowaną mieszaniną ziółek. Jako, że bardzo często przebywam tutaj wraz z alfą, wolę zostawiać moje rzeczy tutaj. Mógłbym rzec, że wśród tych czterech ścian przebywam zdecydowaną większość swojego życia.
Z wonnym woreczkiem w pysku, wróciłem pod drzwi sali alchemicznej. Nie chciałem wchodzić do środka. Ich paplanina zabiłaby mnie na miejscu. Już ciekawsze zdawało mi się leżenie na posadzce, co z największą chęcią zrobiłem. Woreczek z ziółkami położyłem tuż przed swoim nosem, pozwalając mdłej woni witać w moim układzie oddechowym za każdym razem, gdy brałem oddech. Przykrywszy się własnymi skrzydłami, przymknąłem delikatnie oczy. Czekałem, jak wierny pies, aż spotkanie się skończy, bym mógł znowu uczepić się boku Tsumi.

– Wszystko dobrze? – Z błogiego snu rozbudził mnie delikatny waderzy głos.
Uniosłem leniwie ślepia, patrząc na winowajcę, który przerwał mi błogi sen. Violet patrzyła na mnie zmartwiona, jakbym leżał ranny na kafelkach. Jeżeli wadera tu stała to znaczyło, że spotkanie się już skończyło. Podniosłem łeb z przednich łap, również odsuwając nos od ziół.
– Tak, tak, czekałem na was po prostu – wyjaśniłem, rozciągając przednie łapy. Ziewnąłem przeciągnę, pokazując swój równy rządek kiełków.
– Czym jest ten woreczek? – zapytała, nie dając mi spokoju. Jakby mogło ją to w ogóle obchodzić.
– Lekarstwo na astmę – odpowiedziałem zwięźle, biorąc woreczek w pysk i podnosząc się do końca z ziemi.
Na widok wychodzącej z sali Tsum mój ogon mimowolnie rozkołysał się delikatnie na boki. Już zrobiłem krok w jej stronę, gdy powstrzymał mnie głos wadery która przerwała mój błogi sen.
– Um… – Niepewna, spuściła wzrok na kafelki. – Mógłbyś mnie jeszcze raz odprowadzić do pokoju? Ten pałac jest tak zawiły, że wolę nie ryzykować zgubienia. Zresztą, sama nie wiem w którą stronę powinnam iść – poprosiła nieśmiało.
Nie będę kłamać - w ogóle nie uśmiechało mi się odprowadzenie nieznanej wadery do pokoju. Odmówić jednak nie wypadało.
– Okej. – Zgodziwszy się, rozciągnąłem jeszcze tylne łapy i skrzydła, nim zacząłem odprowadzać waderę. – Chodź.
Jeszcze kątem oka zdążyłem zauważyć przerażające spojrzenie Tsum. Czy robię coś złego…? Nie zdążyłem zacząć rozmyślać na dobre, gdy waderka mi przerwała.
– Na pewno wszystko okej? Wyglądasz na ledwo żywego – pytała dalej, najwyraźniej zmartwiona. – To były na pewno odpowiednie leki?
– Wszystko dobrze – odpowiedziałem. – Tsumi zawsze przygotowuje dla mnie tą mieszankę ziół, na pewno się nie pomyliła.
Posłała mi nieokreślone spojrzenie, którego mój zaspany umysł nie potrafił obecnie rozczytać.
– Alfa jest twoją partnerką? – zapytała, a ja o mało nie upuściłbym woreczka z ziołami.
– Przyjaciółką – poprawiłem ją szybko. – Znamy się od małego.
– Hm… – mruknęła. – Dobrze jest mieć taką bliską osobę. – Nie byłem pewny, czy na pewno usłyszałem delikatną nutę smutku w jej głosie.
Wolałem nic nie mówić dalej, bo i tak już zbliżaliśmy się do jej pokoju.
– Proszę, to drzwi do twojego pokoju – zatrzymałem się.
– Dziękuję – uśmiechnęła się, wchodząc do środka. – Dobranoc.
– Dobranoc – pożegnałem ją w momencie gdy zamykała drzwi.
Westchnąwszy cicho, wróciłem do pokoju Tsum.

<Tsum?>

13.02.2022

Od Lait* do Sokara

Lait weszła do większego pomieszczenia, w głębi duszy dziękując, że już tu jest. Mimo iż uwielbiała spacery, orzeźwiające przechadzki były częścią jej dnia, to niezbyt cieszyła się, gdy podczas nie do końca ładnej pogody musiała przejść od jaskini do miejsca pracy. Rekompensatą było ciepło biblioteki uderzające po pierwszych krokach od wejścia. Wadera ruszyła w głąb pomieszczenia zastanawiając się, co dziś powinna zrobić? Mogła uporządkować książki, po-ogarniać dokumenty... (tak, widziała tą zbierającą się od jakiejś chwili stertę! (Kartki patrzyły na nią takim karcącym wzrokiem...) oj i na pewno jeszcze parę rzeczy do zrobienia znalazłoby się. Jej wilczy mózg zaprzątała też myśl - gdzie znajdował się obecnie Sokar. On również pracował w tym miejscu, a więc gdzie się szlaja?
I to nie tak, że chciała zwalić na niego pracę z kartkami, żeby móc zająć się z lekka przyjemniejszym zajęciem jakim była chociażby segregacja. Spokojnym krokiem przemierzała bibliotekę w nadziei odnalezienia starszego od niej basiora. Cóż, nie musiała długo czekać. Przez swoje zamyślenie potknęła się o leżące, między alejkami szafek na książki, ciało. Zręcznie udało się je przeskoczyć, kiedy tylko się zorientowała o tej małej potyczce. Przez chwilę zdezorientowana spojrzała na kogoś, kto mało co nie przyprawił ją o potłuczony nos.

Jak się okazało, odnalazła swoją zgubę.

Sokar leżał skulony, trochę bez życia. Wyglądał jakby zetknięcie z młodszą nie zrobiło na nim żadnego wrażenia (chociaż gdyby Lait nie była zajęta nie wywracaniem się, zobaczyłaby ten chwilowy grymas). Nachyliła się trochę nad nim, sprawdzając czy chociażby oddycha. Nie chciałaby mieć trupa w bibliotece, ale jednak jej umysł przepełniony ciemnymi opowieściami chciałby aby została bohaterką kryminału. Po chwili kontrolowania stwierdziła, że jego klatka się podnosi i opada... ale to jeszcze nic nie znaczy!
- Dusza twa odleciała już czy jeszcze egzystujesz? - spytała lekko koloryzując swoją wypowiedź. Przy okazji szturchnęła łapką cielsko.
Sokar energicznie się podniósł, trochę jakby przestraszony. Niebieskooka odsunęła się, żeby dać mu przestrzeń osobistą, którą wcześniej przypadkiem naruszyła.
- To tylko ja, Lait - powiedziała przyglądając się. - Nie miły sen, huh?
Basior spojrzał na nią wzrokiem, który wyjaśniał wszystko. Teoretycznie mogłaby użyć na nim swojej mocy, a żeby go uspokoić. Z drugiej strony... nie wyglądał aż tak jakby jej potrzebował. Lait obudziła go chyba w odpowiednim momencie?
- Dzień dobry, Lait - przywitał się męski przedstawiciel gatunku. - Wybacz za tę reakcję... Nie planowałem tutaj spać.
- Jasne, nic się nie stało - rzuciła spokojnie. - Zdarza się każdemu zasnąć w pracy, mimo że się nie powinno.
Przez chwilę stali w lekko niezręcznej ciszy, uciekając od siebie wzrokiem.
- Kawy? - przerwała ją młoda bibliotekarka. - Po co pytam, tak czy siak bym ci ją zrobiła - mówiąc to od razu podreptała do miejsca w bibliotece gdzie składowali takie rzeczy.
- Która to twoja dzisiaj? - spytał idąc za nią, próbując nie myśleć o tym co mu się śniło.
Prawda była taka, że nie było to nic nowego, nic co by się mu już nie śniło. Tym razem jednak, obudzony w odpowiednim momencie, nie czuł się tak źle jak mógłby. Stawiał sobie jednak wyrzuty sumienia - miał pracować, a nie drzemać wśród książek. No i co jeśli znalazłby go inny wilk z watahy, a nie jego współpracowniczka? Pokręcił łbem lekko.
- Hm... - wilczyca, o dość jasnej sierści, przysiadła, a lewitujące w powietrzu opakowanie na kawę zatrzymało się. - Niech policzę...
- Kawa źle działa na twoją pamięć? - spytał niechętnie patrząc na kubek. Zabierze mu cenny czas, który mógłby przeznaczyć na pracę...
- Druga po dziesiątym rozdziale... To czwarta - spojrzała na niego. - I odpowiadając... zazwyczaj nie. Dzisiaj po prostu wcześnie się obudziłam i długo czytałam. W mojej głowie teraz są intrygi z książki, a nie ilość wypitych kaw - wróciła do robienia wspomnianego napoju.
Niedługo usiedli sobie przy głównym biurku. Lait telekinezą położyła kubki na nim i przeciągnęła się lekko. Od razu chlupnęła sobie łyka kawy, robiąc zadowoloną minę. Spojrzała na współpracownika.
- Czym chcesz się dziś zająć? - spytała grzecznie.
- Mogę dokumentami - odpowiedział ziewając.
- Jesteś pewny?
- Tak, dlaczego?
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść, w sumie jak zwykle, ale tym razem spałeś w bibliotece... przyda ci się coś bardziej zajmującego.
Nie kłamała o jego wyglądzie. Nie była pewna jak wyglądał będąc wypoczęty, ale teraz była w 100% pewna, że jest bliższy oddania duszy, jak wspomniała wcześniej, niż egzystowania. Martwiło ją to, ale poprzednie rozmowy nie kończyły się pozytywnym skutkiem, więc i ta by się nie powiodła. Mogła tylko jakoś zadbać, aby basior przeżył kolejny dzień jakoś.
- Nie no, dam radę... Muszę pracować, nie mogę sobie pozwolić na sen - mruknął wpatrując się w swoją kawę.
- Nikt ci nie karze...
- Ale chcę.
Napił się napoju przymykając oczy. Praca, praca, praca... to jedyne dookoła czego jego myśli starały się krążyć. Sen był jego słabością i sprawiał wyrzuty sumienia, gdy tylko położył się zamiast pracować. Starał się go ograniczać jak najbardziej, żeby mieć jak najwięcej czasu na... pracę. Poczuł kolejne szturchnięcie. Podniósł powieki, które były nadwyraz ciężkie w tym momencie.
- Hm? - mruknął spoglądając na Lait.
- Nie zasypiaj, skoro zależy ci na pracy - odburknęła niezadowolona. Starała się nie okazywać jak zmartwiona była w głębi duszy. - Jak wypijesz to idź ogarniać oddane książki. - powiedziała mając na myśli sprawdzanie czy coś jest w środku, odkładanie i tak dalej.
- Powiedziałem, że mogę zająć się dokumentami. Nie lubisz ich wypełniać, czemu mnie wyganiasz?
- Książki są ciężkie, a to ty jesteś tutaj basiorem - schowała pysk w kubku z kawą, pijąc.
Wiedziała jak bardzo bez sensu to brzmiało. W końcu miała moc telekinezy i bez problemu poradziłaby sobie z ciężarem. Mimo tego chciała jakoś zająć fizycznie wilka - zauważała jak bardzo uważał pracę za ważną. Praca przy papierkach tylko doprowadziłaby do kolejnego nieprzewidywalnego snu. Zerknęła na Sokara. Wydawał się zaakceptować swój los.
Rzeczywiście kiedy skończył pić, poszedł trochę w głąb biblioteki ażeby zająć się segregacją. Co jakiś czas było go słychać jak czymś szura, czy też był widoczny jak musiał odnaleźć coś z przodu biblioteki. Lait wtedy odrywała się od wypełniania dokumentów aby spojrzeć na basiora, jak się trzyma. Gdy tylko ten przerzucał na nią swój wzrok, ona szybko spuszczała łeb żeby wyglądać na zaczytaną w tekście. Westchnęła cicho po tym jak kolejny raz odszedł do dalszej części budynku, a ona zrobiła sobie chwilę przerwy na kolejną kawę. Co mogłaby zmienić...



<Sokar? Po co ja się wpakowywałam w to.>

12.02.2022

Od Kennego cd Vila

Powtarzając waderze, żeby wzięła kilka głębokich wdechów i się uspokoiła, podszedłem do wiadra z wodą, po którą udałem się przed wybudzeniem wilczycy i napełniłem małą miskę. Wróciłem do niej i podałem jej naczynie, po czym usiadłem obok i zacząłem opowiadać.
-Kiedy uciekaliśmy, po tym jak pojawiła się jakaś nieznana energia niedaleko nas, nagle przestałaś się odzywać. Zaniepokojony tą nagłą ciszą, wezwałem mojego towarzysza i razem zaczęliśmy cię szukać. W końcu udało mi się ciebie znaleźć. Skarżyłaś się na ból łapy, a gdy zapytałem cię o to co się stało i dlaczego się nie odzywałaś, nic nie odpowiedziałaś. Stałaś tylko wpatrzona w dal z uniesioną łapą. Zaniepokojony tym, postanowiłem zobaczyć twoją ranę. Magią przywołałem duszka i spojrzałem na kończynę. Był na niej ślad ugryzienia. Namierzyłem stworzenie, które cię ugryzło. Był to bardzo jadowity gatunek, który nie powinien występować na naszych terenach. Najszybciej jak tylko mogłem, zabrałem cię do jaskini i od razu pobiegłem do medyka. Po badaniu i podaniu jakiegoś lekarstwa stwierdziła, że nie jest pewna czy przeżyjesz. Po jej wyjściu zacząłem szukać w księgach jakiś przydatnych zaklęć, ale byłem zbyt roztrzęsiony, by móc cokolwiek przeczytać. Na zmianę z moim towarzyszem cię pilnowaliśmy w dzień i noc, jakbyś się obudziła… Albo… - odchrząknąłem, nie chcąc kończyć. Vila czekała na resztę opowieści. Po wzięciu głębokiego oddechu, kontynuowałem. - Trzeciego dnia zaczęłaś coś mamrotać, co jakiś czas krzycząc coś. Wyglądało jakbyś utknęła w jakimś koszmarze. Wtedy też przestałaś oddychać na kilka sekund. Wystraszyłaś nas tym. Dlatego też zrezygnowałem z tej nocy ze snu i czuwałem cały czas. Dzisiaj, przed tym jak się obudziłaś, również przestałaś oddychać. Twoje serce przestało bić i kiedy już myślałem, że to koniec, wróciłaś.
Wadera milczała, pewnie przetwarzając to co powiedziałem.
-Zostań tu chwilę, pójdę po medyka.
Przed wyjściem, zawołałem towarzysza, którego poinstruowałem, że gdyby cokolwiek się działo ma mi jak najszybciej da znać. Ruszyłem w stronę jaskini w której miałem nadzieję, że znajduje się medyk. Na moje szczęście szybko odnalazłem Antilię, która udała się ze mną do Vili. Stałem na dworze, kiedy wadera była badana. Wpatrywałem się w chmury, które mknęły po niebie i nawet nie zauważyłem kiedy Antilia skończyła i opuściła jaskinię. Dopiero głos Vili wyrwał mnie z tego stanu.
-Wszystko w porządku? - Zapytała.
-Tak… To tylko zmęczenie. A co z tobą?


<Vila?>

7.02.2022

Od Tsumi do Antilii

Kiedy to Antilia zmagała się z głosami swojej przeszłości i śnieżnego kaca, ja postanowiłam sobie pozwiedzać. Jak się okazało, run było więcej. Ciekawe, że to miejsce ukryło się przed podręcznikami historii. Może o nim wiedziała moja poprzednia grupa? Eh, czy naprawdę wszystkie potrzebne księgi w magiczny sposób wyparowały? I czemu mi o tym opiekunowie nie powiedzieli! Jeszcze chwilę się pokręciłam, dochodząc do wniosku, że to miejsce to istna darmowa, szybkoładująca bateria. Chciałam tu zostać i to zbadać. Ale oczywiście nie sama! Ahahah…. nie… to by się mogło skończyć szybką śmiercią, patrząc na mój zasób umiejętności magicznych. Po chwili znalazłam środek okręgu. No, po dłuższej chwili. Lód pod nim wydawał się robić… brudny? Oh, czy naprawdę stwory robiące to miejsce, nie posiadały w swoich małych umysłach, takiego prostego słowa, jakim jest: EstEtyKa? Zmarszczyłam brwi, wąchając podłoże. A może to wcale nie jest bród? Z tą myślą, odbiłam się od lodowej pokrywy, by spojrzeć na to wszystko z góry. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalało mi światło, którego nie byłam w stanie kontrolować. I cóż, to co ujrzały moje oczy było, no, dziwne. Mój pysk zmarszczył się jeszcze bardziej. Czy tu właśnie była zapieczętowana wielka końcówka jakiejś nie do końca wyewoluowanej jaszczurki? Cóż, było widać tylko ogromną końcówkę, gdyż reszta cielska tonęła w błękicie lodu. Po moim karku przeszedł dreszcz. Przecież ten stwór mógł pokryć cały mniejszy kontynent, jeśli byłby proporcjonalny do ogona. Dobra, nie. Nie po to tu jestem. Z naglącym uczuciem pośpiechu, oraz tego uczucia, kiedy gasisz światło w piwnicy i szybko biegniesz do mieszkania, czując jakby coś zaraz miało cię złapać za kostki, sum zaczęła szukać wyjścia. Jednak to zdawało się niemożliwe. Wszystko pokrywała ta pieprzona lodowa powierzchnia. Istniały jedynie dwie zakały estetyczne tego miejsca, gdzie to może kiedyś były przejścia, jednak wszystko było zawalone lodowymi gruzami oraz zwykłymi kamieniami. Stanęłam przed tym, próbując ustawić się pod odpowiednim kątem, by światło wszystko ładnie mi oświetliło. Moja łapa powędrowała do jednej z lodowych brył. Świadomość niewiedzy i bezsilności dobijała. Przejścia były zawalone taką ilością tego olbrzymiego dziadostwa, że z magią zajęłoby to wieki. I jeszcze nie wiadomo jak długi jest tunel, oraz czy nie jest to magioodporne. Patrząc na te runy, których nie znałam, co wielce mnie zirytowało- była taka możliwość. Wypuściłam nosem powietrze, czując narastające napięcie piwniczanych zjaw. Nic tu więcej nie znajdę.


~~~*~***~*~~~


Wróciłam do miejsca początkowego, czując, że jak tylko wyszłam z tunelu, niewidzialna magiczna bariera na piwniczane zjawy zadziałała. Z ulgą podeszłam do miejsca, gdzie rozstałam się z Antilią i… co. Żartujecie sobie ze mnie? Inwalidzkie żarty spoko, ale co to miało być? Gdzie mogła popełznąć połamany worek kości? Do ubikacji? Nie żartujcie sobie ze mnie. 

-Ant!- -Urwałam nagle. Czy krzyczenie w takich momentach to dobry pomysł? Niby tak, ale jak się wie, że nie ma żadnego innego osobnika w pobliżu. Dobra Tsum, myśl. Nie mogłyście się minąć. Zauważyłabyś to. A nawet jeśli nie widziała oczami, to usłyszała. Trzymając się jednej ze ścian, zaczęłam szukać kolejnego wyjścia. Jakiegoś tunelu…. cokolwiek! Nerwowo się rozglądałam, czując, jak moja skóra się spina. Nagle ściana której się trzymałam, zdawało się, że znikła. Z głuchmym jękiem zaskoczenia, na szeroko postawionych łapach, zjechałam kilka centymetrów w dół, zanim podłoże się nieco wyrównało. Po chwili zastygnięcia i udawania słupa soli, zerknęłam za siebie. Zamrugałam. Jedno przejście znalezione. Po przeszukaniu reszty jaskini, ten jeden tunel wydawał się najbardziej prawdopodobnym. Tak więc, przygotowana na wojnę z naładowanym medalionem, zaczęłam ślizgać się w dół. 

<Antilia?>

6.02.2022

Od Antilii cd. Sokar

Gdy Sokar się obudził, od razu zaczął błądzić mętnym wzrokiem po swojej sypialni. Akurat wróciłam ze swojej jaskini, niosąc nowe lekarstwa w szklanych fiolkach. Przekazałam Tsumi odpowiedni zwój z zaklęciem, dzięki któremu będzie w stanie przesyłać mi świeże eliksiry drogą magiczną. Gdy basior mnie dostrzegł, ulga na jego pysku była aż za bardzo widoczna. Nie odzywałam się do niego, nadal będąc zła. On to rozumiał, bo doskonale wiedział jakie konsekwencje mogą mieć jego czyny. Z drugiej strony… zrobił to, bo się o mnie marwił… Chciał mnie odnaleźć, upewnić się, że wszystko ze mną w porządku.
Niemniej jednak gniew górował nad domniemanym zauroczeniem oraz zainponowaniem.
Poprosiłam, aby powoli usiadł na swoim łóżku a ja zaczęłam badanie. Z początku mój pacjent się opierał, ale udało mi się go namówić na to oraz na chwilę spokoju z jego strony. Gdy zaczęłam go osłuchiwać, zaczął mówić, co bardzo utrudniło mi osłuchanie jego płuc.
– ...przepraszam, że cię zmartwiłem. Po prostu... – Sokar pokręcił głową, a ja wyjełam stetoskop z swoich uszu. Płuca nadal mocno rzęziły, co mnie niepokoiło, ponieważ trzeba będzie siegnąć po mocniejsze leki. Po chwili dopowiedział: – Nie myślałem trzeźwo i... myślałem, że potrzebuję cię za wszelką cenę zobaczyć – dodał po dłuższej chwili ciszy i braku odpowiedzi z mojej strony. Jego słowa jednak nie przechodziły obojętnie – z każdym kolejnym moja złość do niego topniała, a jej miejsce zastępowało coś innego – wzruszenie. Byłam wzruszona tym, co był w stanie zrobić dla mnie – wilczycy, która nie zna swojej historii, nie wie robiła w przeszłości, nie wie kim w ogóle jest…
– Chciałem być pewny, że nic ci nie jest – przyznał szczerze.
– Proszę, nie bądź zła...
Te słowa rozbiły całą wściekłość na tego osobnika płci męskiej. Westchnęłam ciężko.
– Nie jestem na Ciebie zła, a przynajmniej nie teraz… – zaczęłam łagodnym tonem. Czułam, jak powoli zaczyna mi drżeć głos z emocji, które w końcu zostały uwolnione z złotej klatki mojego umysłu. Rzadko kiedy pozwalam sobie na takie momenty, wiedząc, że ryzykuję bardzo dużo, nawet swoje życie, ale w tamtej chwili zaufałam Sokarowi. Nie wiedziałam czemu to robię. Umysł oraz życiowe doświadczenie krzyczały, abym tego nie robiła, ale serce kibicowało mi, aby w końcu wyrazić uczucia…
– Po prostu… jak to ująć… – zawahałam się. Nie wiedziałam jaknto ubrać w słowa.
Opuściłam łeb, by po chwili spojrzeć Sokarowi w oczy, kiedy samotna łza spływała mi po policzku. Ten siedział na swoim, ciężko oddychając, czekając na moje słowa.
– Nie sądziłam, że… ktokolwiek... będzie mnie szukał… Że ktoś się będzie o mnie… martwił… – Słowa z trudem przechodziły, przez załamujące się gardło. Walczyłam z burzą uczuć będącą w mojej głowie. Sokar uśmiechnął się, a w lewym oku zaczęła się zbierać łezka. Ostrożnie zsunął się ze swojego posłania, a następnie chwiejnym i słabym krokiem podszedł do mnie. Uśmiechnął się i słabo mnie objął. Z początku nie wiedziałam co mam zrobić, ale po chwili wtuliłam się w jego ciepłe futro, jakimś cudem pachnącą świeżym powietrzem i potem. Przymknęłam oczy, czując, że to ten jedyny.
Bogowie jednak postanowili odebrać mi moment szczęścia.
Z początku niczego sie nie domyśliłam, dopóki ciało basiora nie stało się… wiotkie. A po chwili usłyszałam głośny świst powietrza. Odsunęłam się delikatnie od czekoladowego wilka, by zobaczyć co się dzieje.
Sokar zaczął się dusić.
Na cenną sekundę zamarłam, ale szybko odzyskałam zimną krew. Położyłam wilka na skalistej posadzce i zaczęłam go reanimować, ponieważ już zdążył stracić przytomność.
Nie odbierajcie mi i jego, błagam…

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧ 

Zajrzałam do sypialni Sokara, niosąc nowe leki, majac nadzieję, że się wybudził. Niestety, dalej był w śpiączce, w którą zapadł najprawdopodobniej wskutek tych duszności. Minął już tydzień od czasu tego zdarzenia, a poprawy nadal nie widać. Wprawdzie organizm powoli zaczyna walczyć z chorobą samodzielnie oraz stopniowo regeneruje się po bitwach z drobnoustrojami, które to powodują, ale nadal musi dostawać silne leki a nie przechodzą obojętnie wobec organizmu.
Pozostawało jedynie czekać…
Doszły nowe obowiązki, ponieważ Tsumi zażądała spotkania ze mną. Z początku nie chciałam opuszczać Sokara nawet na krok, ale Alfa wyszła z propozycją, że spotkamy sie u mnie. Zgodziłam się.
Postanowiła zgłosić mnie do Rady jako nowego jej członka. Nashi odeszła z nieznanych mi przyczyn. Ostatanio zachowywała się dosyć dziwnie… Miałam nadzieję, że wszystko z nią w porządku. Fluffy natomiast nadal zasila Radę, podobnie jak Vespre. Brakuje jednak tradycyjnego trzeciego wilka w kręgu… Zgodziłam się. Zastanawiałam się też dlaczego Tsumi tak mi ufa? Przecież ja sama siebie praktycznie nie znam a co dopiero inny wilk… Mam jednak zaufanie do decyzji naszej przywódczyni i uszanowałam jej wolę, przyjmując to stanowisko.
Niemal mechanicznie już przygotowałam wszystko co było potrzebne – leki, strzykawki, igły… Podałam odpowiednie substancje Sokarowi, który spał nienaturalnym snem. Siedziałam tak przy nim, patrząc czy oddycha… Martwiłam się. I bałam się czy z tego wyjdzie.
Dlaczego musi mnie to spotykać…? Dlaczego nie mogę zaznać szczęścia? – Te dwa pytania krążyły po mojej głowie niczym natrętne komary latem. Przymknęłam oczy, bliska rozpaczy.
Wyszłam, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Jak zwykle przystanęłam przy oczku wodnym znajdującym się wewnątrz groty starego wulkanu. Była noc a tarcza Księżyca odbijała się w lustrzanej tafli wody. Położyłam się, pozwalając, by moje łzy zmieszały się z górską wodą zasilającą to jeziorko.

Nie wiem kiedy przysnęłam, ale poczułam, że coś dotyka mojej sierści. Natychmiast ocknęłam się z dziwnego snu, którego nawet już nie pamiętam i rozejrzałam się dookoła.
Myślałam, że serce wyskoczy m z piersi…


Sokar? Mówimy se tak? :3

2.02.2022

Od Antilii cd. Tsumi

Siedziałam cierpliwie, czekając aż Tsumi wróci. Spoglądałam nieśmiało w kierunku którym podążała, mając cichą nadzieję, że zaraz wyjdzie zza rogu i przekaże dobre wiadomości. Nic jednak się ni działo, a ja nadal byłam sama wśród lodowych ścian. Nie wiedziałam ile czasu minęło od rozpoczęcia jej samotnej wyprawy. Minuta? Godzina? Rok?
Nie wiedziałam.
Spojrzałam na swoje rany, chcąc zobaczyć jak wyglądają. Pomyślałam, że będzie to idealny sposób na odmierzanie czasu. Jeśli miną minuty lub godziny – przestaną krwawić, a jeśli dni – rozpocznie się proces regeneracji tkanki. Sprawdzałam też resztę ciała, chcąc upewnić się, że nie pominęłam żadnego innego urazu, niezależnie czy to złamanie kości czy uszkodzone tkanki miękkie. Na razie nic nie znalazłam a obrażenia przestawały krwawić, co znaczyło, że minęło niewiele czasu.
A dla mnie minęły całe wieki… I na tym nie koniec…
Spojrzałam na magiczną kulę, która oprócz towarzystwa dawała przyjemne ciepło, które chroniło mnie przed hipotermią. Bliźniacza bryła towarzyszyła Alfie podczas jej wędrówki, również chroniąc ją od odmrożeń. Ciepłe promienie padały na błękitne ściany, nadając im cieplejszych odcieni. Skupiłam się na niej, starając się zmienić jej kształt. Rozpłaszczyłam kulę, tworząc coś w rodzaju cienki kocyk. Okryłam się nim, kładąc się na zimnej posadce, którą pokryłam swego rodzaju magiczną powłoką, która izolowała temperaturę.
Nawet nie wiem kiedy przysnęłam…

Początkowo lewitowałam w pustej przestrzeni, która przybrała odcień najgłębszej czerni. Nie czułam zupełnie nic – ani chłodu, ciepła, ani żadnych uczuć. Nie czułam nawet czy żyję, czy nie. Po prostu byłam.
Czerń powoli nabierała kolorów – z początku były one blade i mdłe, lecz z każdą chwilą nabierały więcej życia, szczegółów… W końcu przybrała ona kształt pięknej doliny otoczonej trzema szczytami – krajobraz z mojego snu–wspomnienia powrócił. W chwili, kiedy obraz zyskał krystaliczną wyrazistość, moje ciało zaczęło opadać, ciągnięte w dół siłą grawitacji. Przez dłuższy moment pozwoliłam sobie na swobodne spadanie, by potem rozłożyć skrzydła i sunąć nad wysoką trawą. Latałam tak, dopóki nie znalazłam miejsca nie zarośniętego przez polne rośliny. Stanęłam na stercie kamieni znajdującej się u stóp jednej z gór, które chroniły to piękne miejsce. Lekki wiatr poruszył nieruchome, zielone morze, tworząc fale na nim. Moja sierść tańczyła w rytm wiejącego wiatru przełęczowego, a ja podziwiałam niesamowite widoki. Miałam wrażenie, że to jest mój dom…
– Nareszcie jesteś… – Jedwabny głos dobiegał zza moich pleców. Odwróciłam się, ciekawa kto to mówił.
To była ta sama wadera, która pojawiła się we wcześniejszym śnie. Jej postać dalej była zamglona, lecz oczy nadal były wyraziste i królewsko błękitne. Stała jakieś trzy metry ode mnie, na kamieniu wyżej. Nie patrzyła na mnie z góry, lecz z radością, że ponownie mnie widzi.
– Nie rozumiem… – przyznałam szczerze.
– Wróciłaś do domu, kochanie. Tak bardzo martwiliśmy się o ciebie…
Patrzyłam na nią, nadal próbując zrozumieć co tutaj się dzieje. Czułam, że to sen, ale miałam wrażenie, że jest to takie realne... Bałam się, że zaraz stracę kontakt z rzeczywistością. Tak bardzo chciałam odnaleźć swoją rodzinę a teraz to marzenie było niemal na wyciągnięcie łapy…
Wadera stojąca naprzeciw mnie wyciągnęła swoją łapę, zupełnie jakby czytała mi w myślach.
– Chodź dziecko. Pora wrócić do domu. Twojego domu…
Wahałam się. Z jednej strony chciałam tego, z drugiej – czułam, że to śmierdzi. I tak konkretnie to śmierdzi. Życie nauczyło mnie, że nic nie przychodzi łatwo – trzeba było zdobyć, zapracować na swój cel czy zwykłe marzenie.
Gdy już zdecydowałam,
nagle poczułam szarpnięcie głową w tył. Sen przepadł a ja wróciłam do rzeczywistości, gdzie siedziałam w lodowej jaskini, cała połamana i pokaleczona, czekając na Alfę watahy, która poszła szukać wyjścia. Próbowałam walczyć, ale z połamanymi kończynami jest o wiele trudniej niż normalnie. Zadziałał również efekt zaskoczenia, także nie wiedziałam z kim walczę. Szarpałam się, próbowałam się uwolnić z łap oprawcy lub oprawców, ale moje wysiłki spełzły na manewce. Nagle poczułam tępy ból z tyłu głowy i urwał mi się film…


Tsum? Kto porwał moją ślicznotkę?