No więc moje kochane wilczki.
Czystka! Cieszycie się? Ja bardzo! Przecież każdy chce mieć wataszę stworzoną z martwych wilczków cudnych dywaników, prawda?
21.02.2022
Czystka
Ziyoł do Antilii
Anti jak zawsze była miła przy pomocy, wadera miała teraz nadzieje, że nie trafi do niej tak szybko już tego dnia. Znieczulenia na szwach działały, wiec nie było czym się przejmować. W sumie nie wiedziała czy medyczka wie, że to ona pochodzi z równoległego świata i to ona kiedyś wpadła przez dach siedziby rady na ich stół. No bo jak skoro prawie nikogo tam tego dnia nie było. Postanowił dziś odpuścić polowanie na większą zwierzynę. No cóż poradzić, dawniej do obrony używała rąk, które są jej przednimi łapami. Nadal uczy się walki w tym ciele w końcu to o wiele bliższy sposób.
-A może by tak nauczyć się trzymać broń w pysku? -pomyślała na głos i poszukała jakiegoś patyka, który pochwyciła w swoje wilcze zęby i zaczęła nim wymachiwać, poruszając głową. Po czasie spróbowała zrobić to, angażując to całe ciało, chciała znaleźć sposób własnej walki. Pech chciał, że straciła ul z pobliskiej gałęzi i po paro kilometrowej ucieczce wróciła do medyczki z zapytaniem, czy ma coś na jad pszczół. Liczyła ze jednak tu dziś więcej nie zawita, a tutaj proszę, co za obrót w sprawie.
- Nie uważasz mnie za dziwną wilczycę? Bywam u ciebie chyba częściej niż jakikolwiek szczeniak. -Powiedziałam ,przymykając oczy, by jej nie przeszkadzać.
<Antilia?> Co teraz?
20.02.2022
Od Shiry CD Wichny
Od Wichny na Event
Zawsze uważałam święta zakochanych za bzdurną stratę czasu. Nigdy nie modliłam się do boginek, panów, bóstw czy dobrych duszków. Nigdy też nie spędziłam z nikim tego wyjątkowego czasu na tak zwanej “randce”. Nie myślałam nawet o tym, żeby jakoś to zmienić, bo i po co? Przecież bogowie raczej nawet na nas nie patrzą, co dopiero pomagać nam w czymś tak błahym jak miłostki i motyle wibrujące nam w brzuchach. Jednak od początku tego roku coś jakby się zmieniło. Powietrze stało się ciężkie, duszne. Coraz ciężej wstawało mi się z łóżka, nie mówiąc już o spojrzeniu w lustro, w którym za każdym razem widziałam tylko brzydkie odbicie, do niczego nie nadającej się wilczycy… Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby pomyśleć o sobie w ten sposób. Co się ostatnimi czasy zmieniło? 14 dnia miesiąca, jak co rano, zwlokłam się z legowiska. Demon leżał pod ścianą. Rzeczywiście, od jakiegoś czasu był bardziej cielesny i nawet w półmroku jaskini dobrze było widać zarys jego ciężkiego, czarnego ciała. Eteryczne mięśnie na jego długich plecach pulsowały energią. Wiedziałam, że nie śpi. Czuwał, jak każdej nocy. Demony nie potrzebują snu, ale będąc w stanie letargu, odzyskują energię, której potrzebują na przebywanie w naszym świecie. Dowiedziałam się tego dopiero, kiedy zdobyłam się na pierwszą prawdziwą rozmowę z tą kreaturą. Okazała się lepszym towarzyszem niż wiele wilków, jakie znałam. Uśmiechnęłam się lekko w stronę stworzenia i ruszyłam do wyjścia. Na niebie już na dobre zagościło słońce. Było jasno i choć temperatura zbliżała się do zera, gałęziami drzew momentami poruszał przyjemny, ciepły wiatr. Przymknęłam oczy i nagle ni stąd, ni zowąd łzy napłynęły mi do oczu. Co się dzieje? Podniosłam powieki. Świat był niewyraźny, pofałdowany, jakbym patrzyła na niego spod tafli jeziora. Poczułam się bardzo samotna. Jest święto… i jest mi źle. Jeszcze gorzej niż zwykle. Pomyślałam, że warto spróbować. Może bogowie jednak nadal słuchają. Postanowiłam zbudować kapliczkę. Nie dla jednego bóstwa, ale taką… sama nie wiem. Taką, żeby każdy, kto będzie szedł do mojej pracowni, mógł przy niej przystanąć. Nazbierałam drewna i kamieni. Wybierałam tylko te wizualnie atrakcyjne, w końcu to ma być kapliczka dla bóstw miłości. Kamienie były wielokolorowe, jednak najbardziej spodobały mi się duże otoczaki o pastelowych odcieniach. Z materiałów zbudowałam coś na kształt kopca i budki nad nim. Nad maleńkim domkiem skleciłam spadzisty dach z gałązek, mchu i liści paproci. Na koniec z resztki drewna złożyłam niewielki stolik z szufladą, a do niej włożyłam zioła i różne przedmioty, o których wiedziałam, że mogą być wykorzystywane do składania modłów. Znalazły się tam między innymi suszone płatki róży. Wzięłam dwa i położyłam je w miseczce leżącej pod zadaszeniem. Kiedy je podpaliłam, wokół mnie uniósł się aromat dymu, jednak bardzo delikatny, przyjemny. Pomyślałam o bogini Larnis, bo to właśnie dla niej inne wilki zwykle paliły płatki. Kiedy wracałam do domu, nie czułam się inaczej. Ciało nadal ciążyło, powietrze było zawiesiste i nawet nie było już śladu po przyjemnie wcześniej dmuchającym wietrze. Jednak głowę miałam czystszą. A przynajmniej tak mi się wydawało. Cóż, może kolejnego dnia będzie lepiej. I na bogów, kolejne walentynki spędzę z kimś innym niż tylko z demonem.
Od Antilii* cd. Ziyoł
– Wejdź… – poprosiłam wskazując Ziyoł drogę do swojego gabinetu. Wadera już znała drogę, także puściłam ją przodem. Usiadła na specjalnych poduszkach zabezpieczonych zaklęciem antybrudzącym, dzięki czemu nie muszę ich prać po każdym pacjencie.
– Odwróć się do mnie plecami – powiedziałam, biorąc potrzebne mi narzędzia. Bez szycia się nie obejdzie… – pomyślałam, nieco zasmucona i zarazem zaniepokojona. Ostatnio bardzo często przychodzi do mnie ta wadera, co mocno mnie… martwiło. Czy ona robi to specjalnie? – zastanawiałam się. Nie byłam pewna co do jej… ekhm… sposobu życia, ale przynajmniej przychodziła po pomoc, a nie ukrywała to przed światem. Podobnie w drugą stronę – nie afiszowała się z tym lub robiła z siebie ofiarę. Bardziej obstawiałam, że to jest wina jej… nieporadności… Lub czegoś innego.
Wszystko jest możliwe – od zwykłych wypadków po demony czy inne bóstwa, które sprawiają, że dotykają ją te wypadki…
– Opowiedz mi jak to się stało. – Chwyciłam strzykawkę i zaczęłam nakłuwać jej skórę substancją znieczulającą, która ma działanie miejscowe. Kolce były cienkie, ale długie a sierść w okolicach wkłucia ciał obcych miała kolory od brązowej rdzy po świeży, żywy szkarłatny kolor. Miałam nadzieję, że te szpikulce nie naruszyły żadnego ważniejszego nerwa lub naczynia…
Wadera zaczęła opowiadać, że podczas polowania spadła z drzewa i wpadła w krzaki z dużymi kolcami. Większość udało jej się samej wyjąć, ale te na grzbiecie były nieosiągalne dla niej oraz trudne do usunięcia – każde poruszenie chodźby jednym bardzo ją bolało. Nie dziwiłam się.
Usunięcie tego, trochę mi zajeło, a szycie – jeszcze więcej. Nie wiem dlaczego ale gdy wyjęłam ostatniego kolca, pacjentka zaczęła niemiłosiernie się wiercić. W końcu, gdy zagroziłam, że ją obezwładnię przy pomocy magii, uspokoiła się nieco, przynajmniej na tyle, abym mogła pozszywać podziurawioną skórę. Gdy się udało, przekazałam informacje dotyczące dbania o ranę i aby pokazała się mniej więcej za tydzień. Pożegnałam ją, a ona na do widzenia przytuliła mnie i dziękowała za pomoc, po czym udała się w swoją stronę.
Stałam i patrzyłam jak odchodzi, myśląc, co to za istota. Wyróżniała się mocno na tle innych członków watahy, ale miała coś w sobie. Coś, czego nie potrafiłam określić. Poza tym naszła mnie inna myśl, bardziej… prolocza.
Coś czuję, że spotkamy się szybciej.
Uwierzcie mi, gdyby za krakanie dostawałabym chociażby coinsa, już byłabym najbogatsza w naszej watasze…
Ziyoł? Bez polotu, muszę Ci przekazać wyjaśnienie dlaczego Zi to spotyka, strasznie Cie sory x'd
14.02.2022
Od Kennego
-Jeśli umrzesz to nigdy się nie obudzisz - powiedział, a gdy zlokalizowałem źródło dźwięku, okazało się że był to potwór z pierwszego snu przed którym uciekałem. Nic dziwnego, że nie pamiętałem jak wygląda. Stworzenie co prawie sekundę zmieniało swoją postać, co sprawiało, że jego wyglądy się nakładały i nie przypominał niczego. Było przerażające, ale na swój sposób ciekawe. Kiedy próbowałem się mu przyjrzeć, nagle zaczęła boleć mnie głowa... Ale skoro to był tylko sen to jakim cudem poczułem to. Spojrzałem na drzewo obok nieznajomego. Chciałem coś powiedzieć, zapytać kim jest i skąd to wszystko wie, jednak gdy spróbowałem mój głos po prostu zniknął. Jakby ta nicość, która otaczała całe miejsce nie pozwoliła mi na porozumienie się z tym bytem.
-Zostałeś przeklęty. Nigdy się nie wybudzisz. - kontynuował - Musisz znaleźć źródło i je zniszczyć.
Jak dokładnie wygląda te źródło, czy wystarczyło tylko zniszczyć ten przedmiot, czy należało odprawić jakiś rytuał. Tyle pytań, a żadnego nie mogłem zadać.
Tym razem siedział przy mnie zmartwiony Haku. Uśmiechnąłem się do niego i powiedziałem:
Od Shiry CD Antilii
Od Sokara* CD. Lait
Wkrótce kupka zwróconych książek całkiem zniknęła, ale on, pogrążony już w wirze pracy zajął się kolejnym z obowiązków. Później kolejnym, a że nie zajęły mu one ostatecznie tak wiele czasu, jak myślał, spakował w końcu kilka ciekawych, sprawdzonych przez siebie wcześniej książek do sporej torby. Sprawdził w pośpiechu, która godzina i obliczył w głowie, ile czasu mu zostało. Powinien odwiedzić kolejną pracę, ale wcześniej wpadnie do sierocińca zanieść szczeniakom coś do czytania i odbierze poprzednie książki, które tam zanosił. Zupełnie tak, jak obiecał przy poprzedniej wizycie.
— ...Polecę do sierocińca, obiecałem szczeniakom. — Wytłumaczył. — Wrócę jeszcze na moment coś odłożyć, jakbyś mnie szukała... Albo nie, nie mam chyba tak dużo czasu. — Zaniepokoił się, myśląc na głos. — Skończyłaś może z dokumentami i mogłabyś odnieść książki z sierocińca do biblioteki za mnie...? Będzie ich około czterech. Te ja zaniosę, jest ich sporo. — Wtrącił szybko, zakładając torbę. Widocznie głupio było mu prosić o przysługę, ale gdyby leciał teraz z biblioteki do sierocińca, znów do biblioteki, a potem jeszcze do swojej jaskini i do świątyni Boga Wojny na pewno by się spóźnił. Kiedyś nie było z tym problemu, jednak od jakiegoś czasu jego cieniste moce szwankowały i nie chciał ich używać, nawet mimo tego, że jeszcze niedawno spał, zamiast pracować, co mocno opóźniło jego grafik. Teraz, mimo zmęczenia, musiał załatać tę dziurę w swoim dziennym planie. — Znaczy, nie musisz, w razie czego poradzę sobie.
— Uh? Nie, przepraszam... Zamyśliłem się. — Odchrząknął, kryjąc swoje negatywne emocje pod niezręcznym uśmiechem. Wiedział już, że dzisiaj nie położy się spać. Planował zapracować sobie na odkupienie myśli od poczucia winy. — Co mówiłaś?
<Lait? Nudne opowiadanie, ale inaczej zdechnę na czystce>
Ziyoł do Antilii "Kolejna wizyta z kolei"
Słońce paliło dziś niemiłosiernie, choć nie tak jak za mojej przeszłości, którą swoją drogą zaczynam mieć jak za mgłą, na rzecz tego pięknego obrazu i nowego życia. Nauka języka poszła sprawnie, więc i kontakty z watahą, która mnie przyjęła, były coraz to lepsze. Mimo to było wiele rzeczy, które robiły mnie w bambuko. I tak było i tym razem. Tak przez las w stronę medyka kieruje się szary wilczek mający na swoim grzbiecie dziwne kolce, których nie jest się w stanie sam pozbyć, na dodatek futro zbordowiało w tamtych miejscach. Powolnym krokiem ruszyłam więc z powrotem do miasta, musiałam doczłapać się do medyka by mi pomógł. Czułam się jak jeżozwierz i na pewno choć trochę go przypominałam. Po dotarciu pod drzwi zapukałam a gdy otworzyła mi je wilczyca, lekko się uśmiechnęła.
-Czedc to zbowu ja. -powiedziałam z uśmiechem, lądowałam tu tak często jak szczenięta, bo ciągle pakowałam się w jakieś kłopoty.
-Pomożesz? -spytałam, patrząc błagalnie i kładąc po sobie uszy. Aż się dziwie, że nie ma mnie dosyć.
<Antilia? Przyjmiesz wilczka -czas od nowa zacząć uczyć się pisać opki. Ps: błędy w wymowie są specjalna)
Od Lait
Wilczyca czytała stronę książki po raz kolejny, nie mogąc się skupić. Nie było to winą siedzenia przy rzeczce dusz, gdzie duchy dawały o sobie znać. To... po prostu nie był jej dzień. Nawet nie wypiła swojej normalnej dawki kawy! To jeszcze bardziej psuło humor, a dawno już tak złego nie miała. Westchnąwszy cicho, zamknęła i odsunęła swoją dotychczasową lekturę, wciąż starając utrzymać się ją w powietrzu, tak by jej nie zmoczyć. Brązowa skórzana okładka, bez żadnego tytułu, ale z niesamowitą treścią, patrzyła na nią z wyrzutem, a Lait słyszała w głowie swoje wyrzuty co do przerwania czynności czytania. Pokręciła łbem. Zaczęła się zastanawiać nad tym, co jej popsuło ten dzień. Chciała wrócić na początek „zła”, żeby być przynajmniej świadomą od czego się zaczęło. Problem w tym, że nie wiedziała. Parę razy przemyślała to co robiła dzisiaj i nie mogła znaleźć. Rano zrobiła kawę, poczytała, wyszła na spacer i... aj. No nie miała pojęcia co się stało. Irytowało ją to. Podeszła bliżej wody, zaraz wpatrując się w swoje odbicie.
— Coś cie drapie, huh? — usłyszała głos obok. Drgnęła wystraszona. Na chwilę zupełnie zapomniała, że oprócz niej mogą być tu duchy. Odwróciła wzrok w lewo, gdzie zauważyła półwidocznego wilka, basiora. Nie kojarzyła go, w sumie nie miała skąd go skojarzyć. Jest młoda, a ten tutaj... no cóż, wydawał się starszy.
— Tak jakby — odpowiedziała po chwili.
— Potrzebujesz pomocy z tym? — spytał grzecznie. Lait miała wrażenie, że owy basior jest bardzo przyjemnym wilkiem.
— Jakbym jeszcze wiedziała z czym.
Nieznajomy zaśmiał się. Wadera popatrzyła na niego z niezrozumieniem.
— Mam zły dzień i tyle — dopowiedziała.
— Każdemu się zdarza, musisz go jakoś przetrwać.
— Wiem — mruknęła i zaczęła dreptać w jakąś stronę.
— Próbowałaś może z kimś o tym rozmawiać jeszcze? Oprócz mnie... nie wiem, z rodziną? To pytanie sprawiło, że ponownie przystanęła. Spojrzała na ducha, chwilę później jednak spuszczając wzrok. Rodzina. Średnio ją pamiętała, czasami zapominała, że istnieli gdzieś na świecie. Nauczyła się (lub nie do końca...?) żyć bez nich, ale... no jednak bywały momenty, gdzie tęskniła, chociaż nie wiedziała sama za czym, bo nie pamiętała domowego ciepła. Zdarzały się jej jakieś lekkie przebłyski raz na dłuższy czas, ale... to nie to samo niż wspomnienia, które wiadomo, że są prawdziwe. W swojej podróży, z przed dołączenia da watahy, spotkała wiele szczeniąt z jakąś osobą z rodziny... a ona była sama. Nie mogła jednak nikogo winić, sprowadziła na siebie taki los i musiała się pogodzić, co nie znaczyło, że ją to nie boli.
— Nieznajoma?
— Huh? — wyrwała się z transu i spojrzała na niego. Duch wyglądał na zmartwionego.
— Wszystko dobrze? Ucichłaś na trochę.
— Ta... to nic takiego. Będę już szła, okay? — powiedziała przepraszająco.
— W porządku... Mam nadzieję, że może będzie lepiej potem — uśmiechnął się delikatnie.
— Tia, dzięki — westchnęła i wysiliła się na uśmiech. — Do zobaczenia?
— Cześć.
Lait ruszyła powoli w drogę powrotną.
Musi sobie wybaczyć ucieczkę, inaczej nie da rady ze samą sobą.
Od Sokara CD. Antilii
A dla Antilii... świat stał się nagle mniej ważny niż zazwyczaj. Jej serce zamarło na dłuższy moment, żeby później ostro i gwałtownie przyspieszyć. Wadera zbliżyła się do wilka i przytuliła go najmocniej, jak tylko mogła.
— Nie strasz mnie tak nigdy więcej...!
✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧
Od Tsumi do Vespre
Głównie pieprzenie. Oni chcieli jakieś minerały, my informacje o sprawach z półboskimi larwami. Trzeba będzie jakoś Sokara ogarnąć, bo aktualnie to chyba jedyny żyjący półboski szczen. Trzeba pozostawić przy życiu i dbać, bo jeszcze nasza jedyna wyjątkowa karta pójdzie się walić. Westchnęłam, wychodząc z pokoju targowiska. Nie potrzebowaliśmy jakoś dużo minerału, ale sam fakt iż musieliśmy oddać jakąś część, to dla mnie nieporozumienie. Konieczne, ale nadal. W końcu bycie stereotypową cebulą nie może istnieć, jeśli cebularz roztrwania wszystko na prawo i lewo. I tak się trochę potargowaliśmy, więc jakiś procent zaoszczędzimy. Plus dla nas. Minus z kolei był taki, że.... nie podobała mi się Violet. Nie, że jej nie lubiłam, absolutnie! Nawet jej nie znałam, a moje nastawienie było raczej neutralne. Jednak jakiś owad żarł mi opuszkę, a ja nie mogłam go zlokalizować. A może to po prostu jakiś kaprys? Nie wiem, ten stereotyp o kobietach czy coś. Spokojnym, tępym wzrokiem odprowadzałam oddalające się dwie sylwetki. Mojego brata przyjaciela, oraz wysłanniczki innej watahy.
- Hej, Fluff - Zagadałam do czarnego basiora, który właśnie postanowił się oddalić. Najpewniej do biblioteki czy coś. Ten spojrzał na mnie, pytającym wzrokiem. Spokojnie staruszku, nie chcę z ciebie zrobić testera. Od tego mam tamtą ciemną flegmatyczną masę na wpół martwą.
- Tak? - Proste, stateczne pytanie. Podreptałam więc bliżej.
- Nie masz może ochoty, by pomóc mi w- - Nie zdążyłam dokończyć, gdyż ten najwyraźniej znając już moje zamiary, pokręcił spokojnie głową, powodując mój spadek zaangażowania.
- Przykro mi, może innym razem - A po tych słowach, tak jak to by zrobił każdy inny wilk, po prostu się oddalił tam, gdzie chciał iść. Została jeszcze Antilia. Ale ta gdzieś zniknęła zaraz po zgromadzeniu. Innych nie znałam. Byli jeszcze moi opiekunowie i zmarła mama Vespre, ale nie będę gadać do ściany licząc na cud i odpowiedź z nieba. A opiekunowie.... uh. To opiekunowie. Z kamienną, ponura miną powędrowałam więc do swojego pokoju z papierami. Mój plan na zajęcia się czymś innym by nie siadać do spraw formalnych poszedł spać. Siadłam dopiero w swoim pokoju na miękkim puchatym dywaniku i rozłożyłam wszystko na biurku/stoliku. Co ja tak właściwie robię? Nie nadawałam się do tego. Powinnam sadzić kwiatki w ogródku i mieszać zioła, a nie męczyć się ze sprawami umysłowymi. Jedyne co mnie ratowało to umiejętności i wiedza wpojona za szczeniaka oraz rada i towarzysze. Trochę jak taka kukiełka kierowana przez miliony sznureczków. Po jakimś czasie, do pokoju wszedł Vespre, który jakoś tak niepewnie podszedł, by położyć się obok, kładąc łeb na moim ogonie. Nawet mi się nie chciało odwracać głowy w jego stronę. Po prostu na wpół martwym wzrokiem patrzyłam się tępo na kartki. Jakieś irytujące uczucie przebiegło mi przez kark, jak taka pchła. Bardzo irytująca pchła.
- No, liczę na ciebie! - Na mój pysk wkradł się wredny zwycięski uśmieszek, kiedy sama poszłam szukać Fluffiego, a Vespre spróbował jakoś odżyć.
Od Wichny
Minęło wiele dni od zdarzenia z Lynem. Po tym co się stało, nie miałam już z nim kontaktu. To nie tak, że przestaliśmy się lubić... Nasze ścieżki po prostu kierowały nas w zupełnie innych kierunkach i każde z nas wiedziało, że nasze drogi raczej się nie zbiegną. Od tamtej pory już go nie widziałam i nie wiem, czy postanowił odejść z watahy, czy po prostu przemykał z dala ode mnie.Jakby nie było, już go nie spotkałam. Po wydarzeniu z demonem niektóre z moich mocy wróciły do mnie. Myślę, że miało to związek z nagromadzoną energią, którą zdawał się być awatar stwora. Możliwe, że część tej siły udało mi się pochłonąć podczas starcia. Znów, nie wiem jak było w rzeczywistości, ale cieszyłam się, że odzyskałam choć cząstkę tego, co dawniej posiadałam. Mój demon za to pojawiał się przy mnie coraz rzadziej, jakbym już aż tak bardzo go nie interesowała. Nie żebym narzekała. Nie tęskniłam na ogół za ciężkim odorem siarki ciągnącym się za mną i szyderczymi szeptami, którymi obdarzał mnie parszywiec. Jednak czasami nachodziły mnie myśli o nim, jakby był moim dobrym, starym przyjacielem. Nic dziwnego, w końcu długo dzieliliśmy tę samą przestrzeń duchową. Z nikim nie rozmawiałam tak dużo jak z nim. Dni mijały powoli. Zima zdążyła zelżeć i pierwsze rośliny, skuszone przelotnymi ociepleniami, wychylały się spod twardej, zmrożonej jeszcze ziemi. Dla mnie rozpoczął się sezon zbierania skalnych narośli, które właśnie o tej porze roku obrastały kamienne ściany wokół wodospadów. Tam woda nigdy nie zamarzała, a dzięki niskiej temperaturze porosty nie starzały się tak szybko. Nudziłam się. Od czasu do czasu ktoś przychodził po lekarstwa albo rady. Przeziębienie, bezsenność, migrena… Długo by wyliczać, zwykłe, codzienne dolegliwości, na które nietrudno było znaleźć remedium. Wystarczyło, że sięgnęłam do szuflady, na półkę, do wiklinowego kosza. Mówi się, że to praca idealna, bezpieczna i stabilna. Przecież ktoś zawsze potrzebuje leków, nigdy nie zabraknie klientów, czy to z watahy, czy to wędrownych, którzy trafiają na terytorium stada przypadkiem, poharatani i zmęczeni, szukający jedzenia i posłania na dzień lub dwa. Zawsze potrzebują leków. W pracy sprzyjało mi położenie mojej pracowni. Na samym skraju terenów watahy. Nawet kiedy przychodził ktoś z zewnątrz, nikt prócz mnie o tym nie wiedział. Bez tego atutu interesy nie byłyby tak dobre. Nie każdy ranny lubi, kiedy straż zwala mu się na głowę i karze dyrgać do alfy. Niektórzy lubią spokój i świadomość, że nie będą mieć problemów z opuszczeniem miejsca pobytu. Mniej więcej raz, dwa razy w tygodniu odwiedzał mnie ktoś z zewnątrz. Niektórych już dobrze znałam, większość widziałam po raz pierwszy. Nie robiło to dla mnie różnicy. Dawałam leki, miskę jedzenia i posłanie w kącie jaskini. Prawie nikt nie zostawał na dłużej. Któregoś razu przybył do mnie ranny basior. Nie znałam go. Był bardzo wysoki. Chudy, jak gdyby nie jadł od miesięcy, z wypłowiałą i pokrytą kurzem sierścią wyglądał jak duch. Chciał kupić truciznę. Zamiast trucizny zaproponowałam mu nocleg. Zgodził się, mówiąc, że i tak potrzebuje trucizny. Mówił, że to na coś, co podchodzi zbyt blisko jego terenu. Problem tkwił nie w rodzaju zamówienia, ale w ilości towaru, jaką wilk chciał kupić. Potrzebował kilku kilogramów trucizny o wysokim stężeniu cyjanu. Zawierały go między innymi porosty, na które właśnie trwał sezon. Basior miał wyjątkowe wyczucie, albo doskonale znał się na roślinach, bo mało kto wie o tym gatunku. Potrzebowałam czasu na produkcję takiej ilości trutki, nie dnia, prawdopodobnie nawet tydzień nie wystarczyłby na zebranie roślin, nie mówiąc już o samej destylacji… Wilk przedstawił się jako Geri. Ze słowem tym spotkałam się wcześniej tylko raz i to nie jako imieniem, ale tytułem wilka w stadzie. Znaczyło nie mniej, nie więcej niż “drugi”. Nie pytałam o to, nie potrzebowałam wiedzieć. Wiedziałam tylko, że jest samotny i potrzebuje kogoś. Nie powiedział mi tego, ale to było czuć już od pierwszej chwili, gdy stanął w wejściu do mojej jaskini. Jego oczy łaknęły życia, drugiego wilka, towarzysza… partnerki? Nie chciałam myśleć o nim jako o nomadzie, szukającym po drodze wadery, ale to działo się samo. O dziwo nie przeszkadzało mi to. Może to czas, w którym potrzebuję znaleźć towarzysza, partnera. Polubiłam go. Po dwóch tygodniach zaczęliśmy spać w jednym posłaniu. Geri towarzyszył mi podczas zbierania porostów i patrzył jak je przygotowuję. Podawał mi naczynia, ciął, czasami sam wychodził po składniki do leków, kiedy ja byłam zajęcia. Chował się w kącie, kiedy ktoś przychodził. Nie chciał się ujawniać. Jest dokładnie tak, jak od początku sądziłam, pomyślałam. On jest tu tylko przejazdem. Albo z nim pójdę, albo on po prostu odejdzie. Po miesiącu trucizna była gotowa. Powiedziałam to basiorowi, podziękował. Położyliśmy się spać. Rano już go nie było. Ze stołu zniknęło zawiniątko z trutką, na jego miejscu leżał kosz z kryształami, ziołami, grzybami. Takie zapasy wystarczą mi na całe tygodnie… W jaskini nie pozostał nawet zapach Geriego. Jakby był tylko ulotnym fragmentem snu, z którego właśnie się obudziłam. Wieczorem położyłam się na legowisku i poczułam jak chłodne jest, gdy jestem w nim sama. Zasypiając, poczułam zapach siarki i chude ciało, kładące się wzdłuż mojego. - Widziałem, że masz towarzystwo. Nie chciałem wam przeszkadzać - głęboki, lekko syczący głos wypełnił pustkę jaskini.
- Tęskniłam - przycisnęłam się do niewidocznego w ciemności ciała demona. Czy on zawsze miał ciało? Czy kiedy go nie było, jego pom wzrosła?
Zasnęłam
Od Antilii cd. Tsumi
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, obserwując moje wysiłki wstawiania. <
...ani jak długo byłam nieprzytomna…
Zaczęłam powoli się budzić, czując silny ból głowy, jakby połamane kości, stłuczone ciało oraz inne urazy nie wystarczały. Z początku nie chciałam wstawać ani w ogóle się budzić, ale mój instynkt kazał mi zbierać dupę w troki i działać a nie się opierdzielać. Zdążyłam się nauczyć mu, wyjątkowo, ufać, tak więc z dużą niechęcią otworzyłam oczy. Duże zaskoczenie – nadal byłam otoczona błękitnym lodem. Ciężko westchnęłam, zupełnie jak wtedy kiedy z rana muszę wstać i iść na patrol lub lecieć do chorego pacjenta…
Ostrożnie wstałam, nadal czując, że mam pokiereszowane kości, przednimi nogami. Pierwsze, prawdziwe zaskoczenie – ktoś przykrył mnie kocem. Drugie zaskoczenie – była miska z wodą.
Ktoś to musiał przynieść…
Zaczęłam dogłębniej analizować miejsce, w którym przebywałam. Ściany wyglądały idealnie gładkie, jednak czułam, że to nie było dzieło natury tylko… wilka. Miski również były rzeźbione i wygładzone przy pomocy odpowiednich narzędzi. Napiłam się kilku łyczków wody, ponieważ byłam nieco spragniona. Woda była słodka i czysta, bardzo smaczna do tego. Nie przypomniała wody z lodu…
Nagle usłyszałam jakieś kroki. Widziałam wprawdzie wejście, lecz moje kontuzje powodowały, że siedziałam w miejscu a wejście skręcało w lewo. Próbowałam wstać, ale nie udało mi się – poczułam ostry ból od żeber w dół. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Pozostało mi jedynie czekać…
W końcu na ścianie pojawiły się cienie, które wydłużyły swe szpony aż w końcu pojawił się młody wilk o śnieżnobiałej sierści i złotych znaczeniach na futrze. Jego oczy miały intensywny, bursztynowy odcień a jego postura emanowała spokojem. Nie uznawał mnie za zagrożenie i chciał zasygnalizować podobnie.
Nie dziwię się… W takim stanie nawet muchy nie pacnę… – pomyślałam złośliwie.
Siadł niedaleko mnie, cierpliwie czekając, najpewniej, aż zadam jedne z najbardziej oczywistych pytań:
– Dlaczego mnie porwaliście? Biały Wilk milczał przez dłuższy czas, aż w końcu odpowiedział:
– Ponieważ byłyście za blisko… Odpowiedź mnie zaskoczyła.
– Czego? Cały czas siedziałam na czterech literach, z wiadomych przyczyn…
– Nie zauważyłaś znaków?
– Jakich znaków? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Piłeczka odbita w stronę przeciwnika. Jego ruch.
– Przed jaskinią były znaki, które ostrzegały przed niebezpieczeństwem i innymi takimi… – wyjaśnił. Ping – piłeczka odbita w moją stronę.
– Nie widziałam żadnych znaków, ponieważ mnie pogrzebała lawina śnieżna, która zeszła podczas wspinaczki. Byłam wtedy nieprzytomna.
Pong – odbicie do Białego.
– A Twoja towarzyszka nic nie zauważyła?
Ping.
– Nic mi o tym nie wspomina… – urwałam w połowie słowa. – Gdzie ona jest?
– Nie wiemy. Nie było jej z tobą.
Mruknęłam coś pod nosem, równie niezrozumiale dla rozmówcy jak i dla mnie. Biały siedział spokojnie, zupełnie jakbyśmy znali się od lat.
– Kim jesteś? – zapytałam, czując, że to moja pora na pytanie.
– Nazywam się Ivius. Jestem uczniem medyka oraz mieszkańcem Lodowej Doliny.
– Lodowej Doliny? – Uniosłam brew w zaskoczeniu.
– …i tak nasi przodkowie osiedlili się w Lodowej Dolinie. Niektórzy wychodzą poza nasze góry, zdobywając rzadkie i niedostępne tutaj surowce, ale nasza dolina jest niemalże samowystarczalna.
Kiwnęłam głową, zafascynowana tą historią. Lodowa Dolina była ukryta między szczytami gór Szpiczastych a jej wyjątkowy mikroklimat sprzyjał spokojnemu życiu, jakie się tu toczyło. Wilki uprawiały tutaj rolę, hodowały owce dające niezwykłą wełnę, niezwykle odporną na mróz i przy tym cienką. Krajobraz był niezwykle piękny – soczysta zieleń ukryta w lodowej koronie. Wiekowe drzewa chyliły swe gałęzie, aby podarować sadownikom swoje owoce. Górskie strumyki płynęły z cichym szumem, zasilając niewielkie acz bardzo urodzajne pola uprawne. Tutejsze wilki mieszkały w lodowych jaskiniach, zupełnie jak u nas… Kilku elementów tutaj nie było, takich jak urządzenia elektryczne, ale to mi w żadnym stopniu nie przeszkadzało. Można spokojnie nazwać to miejsce illydyczne…
Rozmawiałam z Starszyzną, zapewniając ich, że nie zdradzę istnienia Lodowej Doliny. Kilku starszych wilków kiwnęło stare, pomaszczone pyski na znak akceptacji a ja przedstawiłam całą wersję wydarzeń jak tu się znalazłam…
Przemieszczałam się przy pomocy swoich własnych nóg, które nie ucierpiały podczas lawiny, a na pozostałą część ciała, niezdolną do ruchu, zostało nałożone zaklęcie lewitacji. Dziwnie wyglądałam z latającym dupskiem, ale jakoś trzeba sobie radzić…
Ivius został moim, swego rodzaju, przewodnikiem po Dolinie. Niestety, wiedzieli ode mnie o Nihilach oraz sytuacji, jaka teraz jest, tak więc musiałam opuścić to wspaniałe miejsce.
– Mam nadzieję, że jeszcze tutaj wrócę… – powiedziałam tęsknym głosem.
– Ja również… – Uśmiechnął się mój towarzysz. – Ten tunel – wskazał łapą – zaprowadzi cię na drugą stronę Gór.
Już miałam ruszyć kiedy coś mnie tknęło.
– Tsumi! Bez niej się nie ruszam!
Ivius miał coś powiedzieć i już otworzył pysk, kiedy z sąsiedniego tunelu zaczął się pojawiać cichutki głosik a z każdą sekundą jego głośność rosła oraz stawał się wyraźniejszy…
Po kilku chwilach Alfa watahy wyleciała z tunelu i wylądowała na mnie, miażdżąc moje, już zmiażdżone, kości.
Wesołych Walentynek ❤
Witajcie słońca (te jeszcze żywe)!
Z okazji walentynek, administracja życzy wszystkiego dobrego i duuużo czekoladek (Czy coś w tym stylu. W końcu każdy chce się w ten dzień upić i roztyć, prawda?).
Niech wam szczęście i nasza bogini miłości sprzyja, a 14 luty (ten czy następny, bo post nieco spóźniony) był dniem szczęśliwym.
Z bogiem
Event Walentynkowy ❤
Poniżej przedstawiamy szczegóły eventu walentynkowego zwanego Dniem Larnis.
Fabuła eventu:
Są dwie formy uczestnictwa w evencie:
Nagrody:
2. Rysunek eventowy – “Mroczne walentynki”
Nagrody:
Od Vespre do Tsumi
– Idź po Wichne, zaprowadzę Violet do sali i pójdę po Antilie – rozkazała Tsum, jak oficer swojemu szeregowemu.
Westchnąłem.
– Już idę – odpowiedziałem niechętnie, niezadowolony wizją dalekiego lotu do jaskini szamanki.
Nie mówiąc nic więcej, ruszyłem w stronę wyjścia z pałacu, zostawiając Tsumi i Violet same.
Najchętniej, zamiast być chłopcem na posyłki alfy, położyłbym się gdzieś teraz i tak leżał, póki ktoś by nie zmartwił się bezwładnym ciałem na posadzce. Miałem jednak robotę do wykonania i niezbyt wielkie chęci na następne bicie klapkiem po łbie. To wystarczyło, by porzucić jak na razie swoje plany na bycie martwą kupą futra gdzieś w kącie.
Wyszedłem na świeże powietrze. Ah, odwilż. Przez wszechobecną wilgoć niska temperatura jeszcze bardziej się potęguje. Nie cierpiałem, nie - nienawidziłem całym sercem zimy, która była dla mnie jedną wielką udręką. Musiałem jak najszybciej dolecieć do jaskini Wichny i zaprowadzić ją do pałacu - nie czułem, jakbym był w stanie wytrzymać ani minuty dłużej.
Najszybszą drogą było dolecenie tam. Szkoda, że sama Wichna nie posiadała skrzydeł, byłoby jeszcze szybciej. A tak, to drogę powrotną będę musiał spędzić na bezmyślnym szlajaniem się z Wichną do pałacu, co pewnie zajmie dwa razy tyle co przelot.
Kończąc moje marudzenie oraz skracając całą drogę, po jakiejś godzinie byłem ponownie na miejscu. Zaprowadziłem Wichne do sali alchemicznej. I tak nie zrozumiałbym nic z ich medycznego bełkotu, dlatego wolałem nie wkręcać się w to spotkanie czarownic.
Zamiast tego powinienem wziąć moją dzisiejszą dawkę leku. W ostatnim czasie astma mi się pogłębiła i każdy dzień podczas którego zapomniałbym wąchać ziółek mógłby się skończyć nocnymi dusznościami. Nie jest to zbyt przyjemne doświadczenie, którego jednak wolałbym uniknąć. Wąchanie gorzkawego, mdłego zapachu jest już od tego przyjemniejsze.
Wbiłem do pokoju Tsum, szukając woreczka z wcześniej przygotowaną mieszaniną ziółek. Jako, że bardzo często przebywam tutaj wraz z alfą, wolę zostawiać moje rzeczy tutaj. Mógłbym rzec, że wśród tych czterech ścian przebywam zdecydowaną większość swojego życia.
Z wonnym woreczkiem w pysku, wróciłem pod drzwi sali alchemicznej. Nie chciałem wchodzić do środka. Ich paplanina zabiłaby mnie na miejscu. Już ciekawsze zdawało mi się leżenie na posadzce, co z największą chęcią zrobiłem. Woreczek z ziółkami położyłem tuż przed swoim nosem, pozwalając mdłej woni witać w moim układzie oddechowym za każdym razem, gdy brałem oddech. Przykrywszy się własnymi skrzydłami, przymknąłem delikatnie oczy. Czekałem, jak wierny pies, aż spotkanie się skończy, bym mógł znowu uczepić się boku Tsumi.
– Wszystko dobrze? – Z błogiego snu rozbudził mnie delikatny waderzy głos.
Uniosłem leniwie ślepia, patrząc na winowajcę, który przerwał mi błogi sen. Violet patrzyła na mnie zmartwiona, jakbym leżał ranny na kafelkach. Jeżeli wadera tu stała to znaczyło, że spotkanie się już skończyło. Podniosłem łeb z przednich łap, również odsuwając nos od ziół.
– Tak, tak, czekałem na was po prostu – wyjaśniłem, rozciągając przednie łapy. Ziewnąłem przeciągnę, pokazując swój równy rządek kiełków.
– Czym jest ten woreczek? – zapytała, nie dając mi spokoju. Jakby mogło ją to w ogóle obchodzić.
– Lekarstwo na astmę – odpowiedziałem zwięźle, biorąc woreczek w pysk i podnosząc się do końca z ziemi.
Na widok wychodzącej z sali Tsum mój ogon mimowolnie rozkołysał się delikatnie na boki. Już zrobiłem krok w jej stronę, gdy powstrzymał mnie głos wadery która przerwała mój błogi sen.
– Um… – Niepewna, spuściła wzrok na kafelki. – Mógłbyś mnie jeszcze raz odprowadzić do pokoju? Ten pałac jest tak zawiły, że wolę nie ryzykować zgubienia. Zresztą, sama nie wiem w którą stronę powinnam iść – poprosiła nieśmiało.
Nie będę kłamać - w ogóle nie uśmiechało mi się odprowadzenie nieznanej wadery do pokoju. Odmówić jednak nie wypadało.
– Okej. – Zgodziwszy się, rozciągnąłem jeszcze tylne łapy i skrzydła, nim zacząłem odprowadzać waderę. – Chodź.
Jeszcze kątem oka zdążyłem zauważyć przerażające spojrzenie Tsum. Czy robię coś złego…? Nie zdążyłem zacząć rozmyślać na dobre, gdy waderka mi przerwała.
– Na pewno wszystko okej? Wyglądasz na ledwo żywego – pytała dalej, najwyraźniej zmartwiona. – To były na pewno odpowiednie leki?
– Wszystko dobrze – odpowiedziałem. – Tsumi zawsze przygotowuje dla mnie tą mieszankę ziół, na pewno się nie pomyliła.
Posłała mi nieokreślone spojrzenie, którego mój zaspany umysł nie potrafił obecnie rozczytać.
– Alfa jest twoją partnerką? – zapytała, a ja o mało nie upuściłbym woreczka z ziołami.
– Przyjaciółką – poprawiłem ją szybko. – Znamy się od małego.
– Hm… – mruknęła. – Dobrze jest mieć taką bliską osobę. – Nie byłem pewny, czy na pewno usłyszałem delikatną nutę smutku w jej głosie.
Wolałem nic nie mówić dalej, bo i tak już zbliżaliśmy się do jej pokoju.
– Proszę, to drzwi do twojego pokoju – zatrzymałem się.
– Dziękuję – uśmiechnęła się, wchodząc do środka. – Dobranoc.
– Dobranoc – pożegnałem ją w momencie gdy zamykała drzwi.
Westchnąwszy cicho, wróciłem do pokoju Tsum.
<Tsum?>
13.02.2022
Od Lait* do Sokara
12.02.2022
Od Kennego cd Vila
-Kiedy uciekaliśmy, po tym jak pojawiła się jakaś nieznana energia niedaleko nas, nagle przestałaś się odzywać. Zaniepokojony tą nagłą ciszą, wezwałem mojego towarzysza i razem zaczęliśmy cię szukać. W końcu udało mi się ciebie znaleźć. Skarżyłaś się na ból łapy, a gdy zapytałem cię o to co się stało i dlaczego się nie odzywałaś, nic nie odpowiedziałaś. Stałaś tylko wpatrzona w dal z uniesioną łapą. Zaniepokojony tym, postanowiłem zobaczyć twoją ranę. Magią przywołałem duszka i spojrzałem na kończynę. Był na niej ślad ugryzienia. Namierzyłem stworzenie, które cię ugryzło. Był to bardzo jadowity gatunek, który nie powinien występować na naszych terenach. Najszybciej jak tylko mogłem, zabrałem cię do jaskini i od razu pobiegłem do medyka. Po badaniu i podaniu jakiegoś lekarstwa stwierdziła, że nie jest pewna czy przeżyjesz. Po jej wyjściu zacząłem szukać w księgach jakiś przydatnych zaklęć, ale byłem zbyt roztrzęsiony, by móc cokolwiek przeczytać. Na zmianę z moim towarzyszem cię pilnowaliśmy w dzień i noc, jakbyś się obudziła… Albo… - odchrząknąłem, nie chcąc kończyć. Vila czekała na resztę opowieści. Po wzięciu głębokiego oddechu, kontynuowałem. - Trzeciego dnia zaczęłaś coś mamrotać, co jakiś czas krzycząc coś. Wyglądało jakbyś utknęła w jakimś koszmarze. Wtedy też przestałaś oddychać na kilka sekund. Wystraszyłaś nas tym. Dlatego też zrezygnowałem z tej nocy ze snu i czuwałem cały czas. Dzisiaj, przed tym jak się obudziłaś, również przestałaś oddychać. Twoje serce przestało bić i kiedy już myślałem, że to koniec, wróciłaś.
Wadera milczała, pewnie przetwarzając to co powiedziałem.
-Zostań tu chwilę, pójdę po medyka.
Przed wyjściem, zawołałem towarzysza, którego poinstruowałem, że gdyby cokolwiek się działo ma mi jak najszybciej da znać. Ruszyłem w stronę jaskini w której miałem nadzieję, że znajduje się medyk. Na moje szczęście szybko odnalazłem Antilię, która udała się ze mną do Vili. Stałem na dworze, kiedy wadera była badana. Wpatrywałem się w chmury, które mknęły po niebie i nawet nie zauważyłem kiedy Antilia skończyła i opuściła jaskinię. Dopiero głos Vili wyrwał mnie z tego stanu.
-Wszystko w porządku? - Zapytała.
-Tak… To tylko zmęczenie. A co z tobą?
<Vila?>
7.02.2022
Od Tsumi do Antilii
Kiedy to Antilia zmagała się z głosami swojej przeszłości i śnieżnego kaca, ja postanowiłam sobie pozwiedzać. Jak się okazało, run było więcej. Ciekawe, że to miejsce ukryło się przed podręcznikami historii. Może o nim wiedziała moja poprzednia grupa? Eh, czy naprawdę wszystkie potrzebne księgi w magiczny sposób wyparowały? I czemu mi o tym opiekunowie nie powiedzieli! Jeszcze chwilę się pokręciłam, dochodząc do wniosku, że to miejsce to istna darmowa, szybkoładująca bateria. Chciałam tu zostać i to zbadać. Ale oczywiście nie sama! Ahahah…. nie… to by się mogło skończyć szybką śmiercią, patrząc na mój zasób umiejętności magicznych. Po chwili znalazłam środek okręgu. No, po dłuższej chwili. Lód pod nim wydawał się robić… brudny? Oh, czy naprawdę stwory robiące to miejsce, nie posiadały w swoich małych umysłach, takiego prostego słowa, jakim jest: EstEtyKa? Zmarszczyłam brwi, wąchając podłoże. A może to wcale nie jest bród? Z tą myślą, odbiłam się od lodowej pokrywy, by spojrzeć na to wszystko z góry. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalało mi światło, którego nie byłam w stanie kontrolować. I cóż, to co ujrzały moje oczy było, no, dziwne. Mój pysk zmarszczył się jeszcze bardziej. Czy tu właśnie była zapieczętowana wielka końcówka jakiejś nie do końca wyewoluowanej jaszczurki? Cóż, było widać tylko ogromną końcówkę, gdyż reszta cielska tonęła w błękicie lodu. Po moim karku przeszedł dreszcz. Przecież ten stwór mógł pokryć cały mniejszy kontynent, jeśli byłby proporcjonalny do ogona. Dobra, nie. Nie po to tu jestem. Z naglącym uczuciem pośpiechu, oraz tego uczucia, kiedy gasisz światło w piwnicy i szybko biegniesz do mieszkania, czując jakby coś zaraz miało cię złapać za kostki, sum zaczęła szukać wyjścia. Jednak to zdawało się niemożliwe. Wszystko pokrywała ta pieprzona lodowa powierzchnia. Istniały jedynie dwie zakały estetyczne tego miejsca, gdzie to może kiedyś były przejścia, jednak wszystko było zawalone lodowymi gruzami oraz zwykłymi kamieniami. Stanęłam przed tym, próbując ustawić się pod odpowiednim kątem, by światło wszystko ładnie mi oświetliło. Moja łapa powędrowała do jednej z lodowych brył. Świadomość niewiedzy i bezsilności dobijała. Przejścia były zawalone taką ilością tego olbrzymiego dziadostwa, że z magią zajęłoby to wieki. I jeszcze nie wiadomo jak długi jest tunel, oraz czy nie jest to magioodporne. Patrząc na te runy, których nie znałam, co wielce mnie zirytowało- była taka możliwość. Wypuściłam nosem powietrze, czując narastające napięcie piwniczanych zjaw. Nic tu więcej nie znajdę.
~~~*~***~*~~~
Wróciłam do miejsca początkowego, czując, że jak tylko wyszłam z tunelu, niewidzialna magiczna bariera na piwniczane zjawy zadziałała. Z ulgą podeszłam do miejsca, gdzie rozstałam się z Antilią i… co. Żartujecie sobie ze mnie? Inwalidzkie żarty spoko, ale co to miało być? Gdzie mogła popełznąć połamany worek kości? Do ubikacji? Nie żartujcie sobie ze mnie.
-Ant!- -Urwałam nagle. Czy krzyczenie w takich momentach to dobry pomysł? Niby tak, ale jak się wie, że nie ma żadnego innego osobnika w pobliżu. Dobra Tsum, myśl. Nie mogłyście się minąć. Zauważyłabyś to. A nawet jeśli nie widziała oczami, to usłyszała. Trzymając się jednej ze ścian, zaczęłam szukać kolejnego wyjścia. Jakiegoś tunelu…. cokolwiek! Nerwowo się rozglądałam, czując, jak moja skóra się spina. Nagle ściana której się trzymałam, zdawało się, że znikła. Z głuchmym jękiem zaskoczenia, na szeroko postawionych łapach, zjechałam kilka centymetrów w dół, zanim podłoże się nieco wyrównało. Po chwili zastygnięcia i udawania słupa soli, zerknęłam za siebie. Zamrugałam. Jedno przejście znalezione. Po przeszukaniu reszty jaskini, ten jeden tunel wydawał się najbardziej prawdopodobnym. Tak więc, przygotowana na wojnę z naładowanym medalionem, zaczęłam ślizgać się w dół.
<Antilia?>
6.02.2022
Od Antilii cd. Sokar
Niemniej jednak gniew górował nad domniemanym zauroczeniem oraz zainponowaniem.
Poprosiłam, aby powoli usiadł na swoim łóżku a ja zaczęłam badanie. Z początku mój pacjent się opierał, ale udało mi się go namówić na to oraz na chwilę spokoju z jego strony. Gdy zaczęłam go osłuchiwać, zaczął mówić, co bardzo utrudniło mi osłuchanie jego płuc.
– ...przepraszam, że cię zmartwiłem. Po prostu... – Sokar pokręcił głową, a ja wyjełam stetoskop z swoich uszu. Płuca nadal mocno rzęziły, co mnie niepokoiło, ponieważ trzeba będzie siegnąć po mocniejsze leki. Po chwili dopowiedział: – Nie myślałem trzeźwo i... myślałem, że potrzebuję cię za wszelką cenę zobaczyć – dodał po dłuższej chwili ciszy i braku odpowiedzi z mojej strony. Jego słowa jednak nie przechodziły obojętnie – z każdym kolejnym moja złość do niego topniała, a jej miejsce zastępowało coś innego – wzruszenie. Byłam wzruszona tym, co był w stanie zrobić dla mnie – wilczycy, która nie zna swojej historii, nie wie robiła w przeszłości, nie wie kim w ogóle jest…
– Chciałem być pewny, że nic ci nie jest – przyznał szczerze.
– Proszę, nie bądź zła...
Te słowa rozbiły całą wściekłość na tego osobnika płci męskiej. Westchnęłam ciężko.
– Nie jestem na Ciebie zła, a przynajmniej nie teraz… – zaczęłam łagodnym tonem. Czułam, jak powoli zaczyna mi drżeć głos z emocji, które w końcu zostały uwolnione z złotej klatki mojego umysłu. Rzadko kiedy pozwalam sobie na takie momenty, wiedząc, że ryzykuję bardzo dużo, nawet swoje życie, ale w tamtej chwili zaufałam Sokarowi. Nie wiedziałam czemu to robię. Umysł oraz życiowe doświadczenie krzyczały, abym tego nie robiła, ale serce kibicowało mi, aby w końcu wyrazić uczucia…
– Po prostu… jak to ująć… – zawahałam się. Nie wiedziałam jaknto ubrać w słowa.
Opuściłam łeb, by po chwili spojrzeć Sokarowi w oczy, kiedy samotna łza spływała mi po policzku. Ten siedział na swoim, ciężko oddychając, czekając na moje słowa.
– Nie sądziłam, że… ktokolwiek... będzie mnie szukał… Że ktoś się będzie o mnie… martwił… – Słowa z trudem przechodziły, przez załamujące się gardło. Walczyłam z burzą uczuć będącą w mojej głowie. Sokar uśmiechnął się, a w lewym oku zaczęła się zbierać łezka. Ostrożnie zsunął się ze swojego posłania, a następnie chwiejnym i słabym krokiem podszedł do mnie. Uśmiechnął się i słabo mnie objął. Z początku nie wiedziałam co mam zrobić, ale po chwili wtuliłam się w jego ciepłe futro, jakimś cudem pachnącą świeżym powietrzem i potem. Przymknęłam oczy, czując, że to ten jedyny.
Bogowie jednak postanowili odebrać mi moment szczęścia.
Z początku niczego sie nie domyśliłam, dopóki ciało basiora nie stało się… wiotkie. A po chwili usłyszałam głośny świst powietrza. Odsunęłam się delikatnie od czekoladowego wilka, by zobaczyć co się dzieje.
Sokar zaczął się dusić.
Na cenną sekundę zamarłam, ale szybko odzyskałam zimną krew. Położyłam wilka na skalistej posadzce i zaczęłam go reanimować, ponieważ już zdążył stracić przytomność.
Nie odbierajcie mi i jego, błagam…
Zajrzałam do sypialni Sokara, niosąc nowe leki, majac nadzieję, że się wybudził. Niestety, dalej był w śpiączce, w którą zapadł najprawdopodobniej wskutek tych duszności. Minął już tydzień od czasu tego zdarzenia, a poprawy nadal nie widać. Wprawdzie organizm powoli zaczyna walczyć z chorobą samodzielnie oraz stopniowo regeneruje się po bitwach z drobnoustrojami, które to powodują, ale nadal musi dostawać silne leki a nie przechodzą obojętnie wobec organizmu.
Pozostawało jedynie czekać…
Doszły nowe obowiązki, ponieważ Tsumi zażądała spotkania ze mną. Z początku nie chciałam opuszczać Sokara nawet na krok, ale Alfa wyszła z propozycją, że spotkamy sie u mnie. Zgodziłam się.
Postanowiła zgłosić mnie do Rady jako nowego jej członka. Nashi odeszła z nieznanych mi przyczyn. Ostatanio zachowywała się dosyć dziwnie… Miałam nadzieję, że wszystko z nią w porządku. Fluffy natomiast nadal zasila Radę, podobnie jak Vespre. Brakuje jednak tradycyjnego trzeciego wilka w kręgu… Zgodziłam się. Zastanawiałam się też dlaczego Tsumi tak mi ufa? Przecież ja sama siebie praktycznie nie znam a co dopiero inny wilk… Mam jednak zaufanie do decyzji naszej przywódczyni i uszanowałam jej wolę, przyjmując to stanowisko.
Niemal mechanicznie już przygotowałam wszystko co było potrzebne – leki, strzykawki, igły… Podałam odpowiednie substancje Sokarowi, który spał nienaturalnym snem. Siedziałam tak przy nim, patrząc czy oddycha… Martwiłam się. I bałam się czy z tego wyjdzie.
Dlaczego musi mnie to spotykać…? Dlaczego nie mogę zaznać szczęścia? – Te dwa pytania krążyły po mojej głowie niczym natrętne komary latem. Przymknęłam oczy, bliska rozpaczy.
Wyszłam, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Jak zwykle przystanęłam przy oczku wodnym znajdującym się wewnątrz groty starego wulkanu. Była noc a tarcza Księżyca odbijała się w lustrzanej tafli wody. Położyłam się, pozwalając, by moje łzy zmieszały się z górską wodą zasilającą to jeziorko.
Nie wiem kiedy przysnęłam, ale poczułam, że coś dotyka mojej sierści. Natychmiast ocknęłam się z dziwnego snu, którego nawet już nie pamiętam i rozejrzałam się dookoła.
Myślałam, że serce wyskoczy m z piersi…
2.02.2022
Od Antilii cd. Tsumi
Nie wiedziałam.
Spojrzałam na swoje rany, chcąc zobaczyć jak wyglądają. Pomyślałam, że będzie to idealny sposób na odmierzanie czasu. Jeśli miną minuty lub godziny – przestaną krwawić, a jeśli dni – rozpocznie się proces regeneracji tkanki. Sprawdzałam też resztę ciała, chcąc upewnić się, że nie pominęłam żadnego innego urazu, niezależnie czy to złamanie kości czy uszkodzone tkanki miękkie. Na razie nic nie znalazłam a obrażenia przestawały krwawić, co znaczyło, że minęło niewiele czasu.
A dla mnie minęły całe wieki… I na tym nie koniec…
Spojrzałam na magiczną kulę, która oprócz towarzystwa dawała przyjemne ciepło, które chroniło mnie przed hipotermią. Bliźniacza bryła towarzyszyła Alfie podczas jej wędrówki, również chroniąc ją od odmrożeń. Ciepłe promienie padały na błękitne ściany, nadając im cieplejszych odcieni. Skupiłam się na niej, starając się zmienić jej kształt. Rozpłaszczyłam kulę, tworząc coś w rodzaju cienki kocyk. Okryłam się nim, kładąc się na zimnej posadce, którą pokryłam swego rodzaju magiczną powłoką, która izolowała temperaturę.
Nawet nie wiem kiedy przysnęłam…
Początkowo lewitowałam w pustej przestrzeni, która przybrała odcień najgłębszej czerni. Nie czułam zupełnie nic – ani chłodu, ciepła, ani żadnych uczuć. Nie czułam nawet czy żyję, czy nie. Po prostu byłam.
Czerń powoli nabierała kolorów – z początku były one blade i mdłe, lecz z każdą chwilą nabierały więcej życia, szczegółów… W końcu przybrała ona kształt pięknej doliny otoczonej trzema szczytami – krajobraz z mojego snu–wspomnienia powrócił. W chwili, kiedy obraz zyskał krystaliczną wyrazistość, moje ciało zaczęło opadać, ciągnięte w dół siłą grawitacji. Przez dłuższy moment pozwoliłam sobie na swobodne spadanie, by potem rozłożyć skrzydła i sunąć nad wysoką trawą. Latałam tak, dopóki nie znalazłam miejsca nie zarośniętego przez polne rośliny. Stanęłam na stercie kamieni znajdującej się u stóp jednej z gór, które chroniły to piękne miejsce. Lekki wiatr poruszył nieruchome, zielone morze, tworząc fale na nim. Moja sierść tańczyła w rytm wiejącego wiatru przełęczowego, a ja podziwiałam niesamowite widoki. Miałam wrażenie, że to jest mój dom…
– Nareszcie jesteś… – Jedwabny głos dobiegał zza moich pleców. Odwróciłam się, ciekawa kto to mówił.
To była ta sama wadera, która pojawiła się we wcześniejszym śnie. Jej postać dalej była zamglona, lecz oczy nadal były wyraziste i królewsko błękitne. Stała jakieś trzy metry ode mnie, na kamieniu wyżej. Nie patrzyła na mnie z góry, lecz z radością, że ponownie mnie widzi.
– Nie rozumiem… – przyznałam szczerze.
– Wróciłaś do domu, kochanie. Tak bardzo martwiliśmy się o ciebie…
Patrzyłam na nią, nadal próbując zrozumieć co tutaj się dzieje. Czułam, że to sen, ale miałam wrażenie, że jest to takie realne... Bałam się, że zaraz stracę kontakt z rzeczywistością. Tak bardzo chciałam odnaleźć swoją rodzinę a teraz to marzenie było niemal na wyciągnięcie łapy…
Wadera stojąca naprzeciw mnie wyciągnęła swoją łapę, zupełnie jakby czytała mi w myślach.
– Chodź dziecko. Pora wrócić do domu. Twojego domu…
Wahałam się. Z jednej strony chciałam tego, z drugiej – czułam, że to śmierdzi. I tak konkretnie to śmierdzi. Życie nauczyło mnie, że nic nie przychodzi łatwo – trzeba było zdobyć, zapracować na swój cel czy zwykłe marzenie.
Gdy już zdecydowałam, nagle poczułam szarpnięcie głową w tył. Sen przepadł a ja wróciłam do rzeczywistości, gdzie siedziałam w lodowej jaskini, cała połamana i pokaleczona, czekając na Alfę watahy, która poszła szukać wyjścia. Próbowałam walczyć, ale z połamanymi kończynami jest o wiele trudniej niż normalnie. Zadziałał również efekt zaskoczenia, także nie wiedziałam z kim walczę. Szarpałam się, próbowałam się uwolnić z łap oprawcy lub oprawców, ale moje wysiłki spełzły na manewce. Nagle poczułam tępy ból z tyłu głowy i urwał mi się film…