9.04.2018

Od Vergila do Mateo

- Watahy? - prychnąłem, przewracając oczami. - Nie nadaję się do żadnego społeczeństwa.
Było to po części prawdą. Bywa, że zmieniam swój humor cztery razy na kwadrans, jestem impulsywny, a czasem nie mam ochoty się z nikim spotykać. Zwłaszcza z dziećmi szczęścia jak ten dzieciak.
- Aj tam! Dołączysz!
Wziąłem ostentacyjnie. Co za uparty wilk. Znając życie, będzie mi truć cztery litery, dopóki się nie zgodzę. Takiego typu istot nienawidziłem całym, chorym, ciemnym serduszkiem.
- Nie ma chyba sensu się z tobą kłócić, co? - Burknąłem pod nosem, obserwując teraz szczeniaki. Dzieciaki biegały jak szalone po trawnikach, szukając jajek. Czy raczej, nienarodzonych, pomalowanych kurczaków.
Wszystko zależy od punktu widzenia.
Metou usiadł z boku i zaprosił mnie ruchem pyska do siebie. Chcąc nie chcąc, wykonałem prośbę. Ten jednak chichotał. Spojrzałem na niego spode łba.
- O ciul ci chodzi? - Wymamrotałem niezadowolony. Czy on coś ukrywa?
Tak. Ukrywa.
Basior nagle odskoczył, a na mnie spadła spora ilość chłodnej wody. Szybko podniosłem głowę, ale jedyne co zobaczyłem, to odlatującego, śmiejącego się wilka. Mój "towarzysz" również tarzał się ze śmiechu. Zgromiłem go więc wzrokiem.
- No i z czego wyjesz?!

<Mateo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz