W teorii odpisuję w tej chwili sama sobie, ale csiii....
Achievement unlocked: Find your lost sister on the foreign continent 13 000 kilometers from home. Yay!
Skoro już to miała być moja siostra, to przyjrzałem się jej dokładniej. Była trochę niższa ode mnie, ale z pewnością o wiele bardziej wysportowana (meh). Na krótkim, złocistorudym niczym Sahara o zachodzie słońca futrze było widać półkoliste beżowe znaczenia. Odgarnięta na bok grzywka, przechodząca z tyłu w niedbały warkocz, odsłaniała hardo patrzące na świat błękitno-fioletowe oczy, a zaostrzone, chociaż brudne od krwi pazury zdradzały zajęcie właścicielki. Ogólnie, nawet pomimo zabrudzenia stepowym piachem, siostra wyglądała bardzo ładnie. To pewnie rodzinne. ;3
- No... - Nie za bardzo wiedziałem, co mam teraz powiedzieć. - Okej.
Miri spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Naprawdę, nie powiesz nic... Przepraszam, w zasadzie, co miałbyś powiedzieć? Sama bym nie wiedziała, co mówić... Sorry, że tak dużo gadam... - Westchnęła.
- Nic nie szkodzi - wtrąciłem szybko, żeby zdążyć przed następnym potokiem słów.
- Ufff. Przepraszam, że ciągle przepraszam, to znaczy... Nieważne. W każdym razie, witaj w domu... Zaraz, jak ty powiedziałeś, że się nazywasz? - Podniosła wzrok, patrząc na mnie z ciekawością.
- Mateo - odparłem, znów nie za bardzo wiedząc, do czego to wszystko zmierza. Parsknęła śmiechem.
- Serio? Mówili, że nazywałeś się Napoleon - zachichotała. Z tyłu dobiegł mnie stłumiony śmiech Kiiyuko. Naburmuszyłem się lekko.
- Ha, ha, fajnie, a może moglibyśmy zobaczyć... No to, gdzie mieszkacie? - zapytałem, żeby odejść od denerwującego tematu.
- A gdzie ci tak śpieszno, Napoleonie? - prychnął Kij. Pięknie.
- No tak, zapomniałam, że wy po długiej drodze... A jak ty się w ogóle nazywasz? - zapytała wadera, stojąc już w połowie w zaroślach. Kijek westchnął.
- Kiiyuko. Dziękuję, że ktoś sobie wreszcie... - reszty nie dosłyszałem, bo przecisnąłem się przez ciasno zbitą warstwę krzaków i dostałem się na teren watahy.
Nie przypominało to zupełnie niczego, co widziałem u nas. Wilki krzątały się wokół ulepionych z gliny domków, ustawionych w kilku rzędach, których wejścia bez wyjątku skierowane był na plac pośrodku.Były malutkie, tak, że nie mieściło mi się w głowie, by w każdym mogła żyć jakaś rodzina, ale za to niezwykle barwne. W małych okienkach pyszniły się kwiaty we wszystkich kolorach tęczy.
Ściany pokrywały wesołe malowidła, było słychać bawiące się szczenięta, ktoś grał skoczną melodyjkę na instrumencie z traw. Czysta sielanka i błogość. Widząc moja minę na widok tgo wszystkiego, Miri uśmiechnęła się.
- Te chatki to tylko przedsionki do nor wykopanych w ziemi. Normalnie jest tu trochę mniej kolorowo, ale z okazji Wielkanocy, no wiesz, wszyscy chcą się chwilę pocieszyć i zapomnieć o.. - Nagle przerwała i wbiła wzrok w ziemię. Zaniepokoił mnie jej wyraz pyska.
- O czym? - zapytałem. Przez chwilę milczała, po czym podniosła głowę. Ruch przesunął jej grzywkę i z przerażeniem zobaczyłem na jej policzku dwie niedogojone rany.
- O jilaqsach - odpowiedziała smutno, po czym, uprzedzając cisnące mi się na język pytanie, skierowała mój wzrok na jaskinię, której wcześniej nie zauważyłem. - Sam zobacz.
Słysząc za nami kroki Kija, wszedłem do groty. Jej ściany również pokrywały rysunki, ale zupełnie inne od tych na chatkach. Jedno spojrzenie na nie napełniło mnie zgrozą. Przedstawiały przerażone wilki w nierównym pojedynku z olbrzymimi, pierzastymi wężami o byczych rogach. W porównaniu z nimi winegry wyglądały jak potulne owieczki. Mimo prostej formy, z ich oczu wprost biło okrucieństwo i żądza mordu. Cofnąłem się.
- Nie.. Nie powinnam ci była tego pokazywać. Przepraszam. Teraz będziesz się tylko niepotrzebnie martwił naszymi problemami... Chodź - siostra pociągnęła mnie w stronę wyjścia. A ja czułem, że jednak dobrze, że to widziałem. Ostatecznie tu się urodziłem. To nie mogła nie być moja sprawa.
Kiiyuko, mimo całego swojego obruszenia brakiem zainteresowania jej osobą, wyglądała na wstrząśniętą tym, co zobaczyła. Podeszła do Miriam, żeby ją pocieszyć, i zaczęły rozmawiać. Wadera zaprowadziła nas na plac.
- Dobrze, nie przejmujcie się tamtym... Mamy Wielkanoc! Możecie się rozejrzeć, ja na chwilę pójdę... po coś - tymi słowami pożegnała się i odeszła. Zostałem z Kijkiem na ryneczku i rozpoczęliśmy rozglądanie się.
A było co oglądać. Dzieciaki ślicznie malowały jajka w kangurki, jakaś starsza wilczyca zachęcała do kupna własnej roboty kolorowych kapeluszy, mogliśmy sobie kupić kolorowy popcorn, a na samym środku, na kawałku ziemi ogrodzonym wysokim płotkiem, rozgrywały się 'walki gladiatorów'. Z ciekawości podszedłem tam i ujrzałem dwa, walczące na śmierć i życie, sporych rozmiarów króliki, utytłane w kolorowej farbie.
- To chyba niezbyt humanitarne - mruknąłem, na co stojący obok basior wzruszył ramionami.
- Wieś to lubi, a królików i tak jest zbyt wiele - odparł. Przypuszczałem jednak, że celem tego wydarzenia jest głównie ogałacanie widzów z pieniędzy na nieuczciwych zakładach. Moja przyjaciółka swoim zwyczajem prychnęła znacząco i odeszliśmy od zgiełku.
Miriam dalej nie wracała. Po obejrzeniu większości atrakcji właśnie mieliśmy zafundować sobie ten tęczowy popcorn, kiedy usłyszałem grzmiący głos:
- Dobrze się bawisz, synu?
Zapomniałem o pocztówkach. Zasadźcie mi cebulę na grobie.
<Kiju? Matko? Ktokolwiek, kogo Luna ze sobą wzięła?>
A może tak niespodziewanie...?
OdpowiedzUsuńNa przykład JAAAAA? *szczerzy się*
NIE
OdpowiedzUsuńPo kiego grzyba
OdpowiedzUsuń