Och, jakże piękny dziś dzień! Wręcz idealny na robienie psikusów!!! Prima Aprilis już za nami, jednak...
Wyszedłem z domu i wskoczyłem między drzewa. Muszę znaleźć jakiegoś wilka... MUSZĘ. Już chyba z czterdzieści minut szedłem lasem - gdzie, tak na marginesie, podłoże było całe w błotnistych, głębokich kałużach - i nadal nie spotkałem żadnego wilka. Pech? Pewnie tak. Nagle natknąłem się na jezioro. Na brzegu rosło duże drzewo, na którym postanowiłem przysiąść; podleciałem do niego i usiadłem na najgrubszej gałęzi. Roślina była dziwna. Wielka, miała kilka splątanych, kolorowych pni. Ale to nie wszystko - nie dało się określić gatunku owego drzewa. Rosły na nim barwne liście, szyszki, owoce, a nawet kwiaty. A to tylko przykłady! Nagle jakiś ruch z prawej strony zwrócił moją uwagę. Popatrzyłem w tamtym kierunku. Przy brzegu, na dużym kamieniu, siedziała...
Czyżby to Lia? Alfa naszej watahy? Moja ulubiona koleżanka?
Zaśmiałem się pod nosem. Nareszcie! Szybko obmyśliłem plan. Bierzmy się do roboty!
Najpierw "rozpyliłem" cień (pochodzący z drzewa, na którym siedziałem) wokół wadery, przez co nic nie widziała, jakby była za gęstą mgłą. A potem? Potem...
ZIUUUUUUUUUUUM!!!! I DOSTAŁA W GŁOWĘ!!!!!
Zacząłem bombardować Alfę wszystkimi owocami i szyszkami, które znajdowały się na drzewie, przez co była posiniaczona i brudna. A ja? Ja się doskonale bawiłem i miałem z tego satysfakcję! Na koniec podleciałem do wadery, a cień wrócił na swoje miejsce.
- Cześć! - przywitałem się. - Ojej! - dodałem z udawaną troską i zaskoczeniem.
<Liuuuuu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz