22.07.2021

Od Vili - Rocznica Watahy

Ledwo co otworzyłam oczy, a usłyszałam radosne ćwierkanie ptaków i powiew chłodnego wiatru muskający mój nos. Wyszłam z mojej przytulnej jamy i przeciągnęłam się na rozbudzenie, po czym postanowiłam zjeść dziś na śniadanie trochę roślinności. Nie miałam ochoty na mięso ani owoce. Po prostu potrzebowałam zieleniny. Mój żołądek przez ostatnie ciężkie pokarmy nieco splajtował i nie nadąża, a odkąd pojawiłam się w nowym miejscy mój tryb żywienia znacznie się zmienił. Jest tu o wiele więcej dobroci natury i mięsa niż na co dzień w niezbyt zaludnionych obszarach. Zdecydowanie wyszło mi to na plus, ale nie podejrzewałam, ze może to skończyć się ciężkim trawieniem i bólem brzucha. Musze zdecydowanie uważać przez najbliższy czas na to co jem. Udałam się do pałacu, chciałam zapytać alfy bądź bety czy w najbliższym czasie jest dla mnie robota, jako iż pełnie funkcje zabójcy w stadzie. Co prawda stanowisko raczej jest ważniejsze przy atakach i różnych bójkach, ale wolę od czasu do czasu dowiedzieć się w Pałacu, czy nie trzeba czegoś wytępić w zakamarkach naszej Watahy.
Dziś zaszłam jednak od wschodu i chcąc wejść do zamku wschodnim wejściem zauważyłam dziwne stragany i ''budy''. Całość wyglądało jak jakiś targ lub rynek, na którym można się nieźle obkupić, ale nie widziałam jeszcze nikogo znajomego. Było dość wcześnie rano, początek tygodnia i raczej nikt nie ma nic ważnego do roboty. Po prostu wszyscy odpoczywają. Postanowiłam przejść przez wszystkie stragany i zobaczyć co takiego można dostać w takim miejscu.
Idąc i rozglądając się na boki jedyne co przykuło moją uwagę to pięknie pachnące zioła i kwiaty. Jadalne! Ich woń roznosiła się po całym wschodnim targowisku uzupełniając mój poranek i zadowalając mój czuły nos. W końcu sprzedawca zapytał podśmiewając się:
- Chyba lubisz ziółka co?
- Oh... Tak. Lubię. Zwłaszcza te które są odżywcze, regenerujące, pięknie pachnące i jadalne. - odparłam z uśmiechem.
- Możesz skosztować ''próbki'', które leżą na pierwszych drewnianych tacach. Zawsze wystawiam kilka testerów które są za darmo, a że jesteś tu wcześnie i chyba pierwsza... Śmiało. - podsunął mi drewniane tace z ogromną ilością ziół i pięknych kwiatków, które kusiły nie tylko zapachem, ale i wyglądem...
- Niestety, nie jestem tutaj długo i nie mam żadnej waluty, która mogłabym zapłacić za to dobro. - odparłam krępując się lekko.
- Oh, są to darmowe próbki, dlatego nie ma ich wiele i wystawiam je zawsze kompletnie za darmo. Chyba tylko ja to tutaj praktykuję. A jeśli nawet nie masz monet... To nic. Kiedy przyjadę tu następny raz na pewno będziesz coś miała i kupisz podwójnie. Śmiało, musisz wiedzieć na co oszczędzić. - zaśmiał się sprzedawca i odwrócił wykładając resztę swoich towarów na stragan.
Niepewnie powąchałam dziwne, wyglądem przypominające tataraki - '' bagiety ziołowe'. W krótkim opisie napisano, że mają one zwalczać uczucie zmęczenia i poprawiać nastrój w ciągu dnia. Nie wiem jaki będzie mój dzień, ale warto spróbować. Biorąc z tacy malutki, cieniutki plasterek, kiedy na moim nosie usiadł piękny, fioletowy motyl. Niewątpliwie był to jeden z piękniejszych okazów jakie widziałam. Próbując na szybko ziołowej bagietki skupiłam cała swoją uwagę na owadzie, który nagle ni stąd postanowił sobie odlecieć. Zważając na jego piękne ubarwienie postanowiłam podążać za nim, uwielbiam przyglądać się motylom!
Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam co chwila przystając w każdym możliwym miejscu by poprzyglądać się motylkowi, ale na pewno nie mało. Owad koniec końców doprowadził mnie na piękną polankę, na której było więcej takich jak on. Przysiadłam na jakimś wielkim nagrzanym kamieniu, który już znajdował się w cieniu i podziwiałam tańczące kolorowe owady. Wirowały jak najpiękniejsze damy tańcząc bardzo ważny i elegancki taniec w drogiej sali baletowej gdzieś w wielkim i potężnym zamku czy pałacu. Chciałabym moc być jak te motyle. Nie myśleć o niczym i tańczyć wśród poł, lak i kwiatów, bez zmartwień i wątpliwości co do bliskich, miłości czy przyszłości. Często zastanawiałam się dlaczego aż piątka mojego rodzeństwa przyszła na świat w jednym miocie i żadne z nich nie przeżyło... A nagle znikąd pojawiam się ja i spoczywa na mnie misja całej mojej rodziny... Bardzo chcę im pomóc i ich odnaleźć, ale nie skupiam się w ogóle na moim życiu i szczęściu... Jak mam fruwać niczym motyl i niczym się nie przejmować, kiedy ciągle myślę o tym, jak ludzie mogli nas tak skrzywdzić. Mam do nich nieziemską urazę... Nie wiem jak mogłabym się zachować w tym momencie, gdyby nagle zza krzaków wyskoczył do mnie człowiek i próbował zrobić choć jeden krok... Pewnie zwiałabym w popłochu nie myśląc o niczym tylko o schronieniu i obronie. Mając tak potężne moce nie potrafię skontaktować się chociażby własną energią z ojcem... On też nie. Nie wiem jak to możliwe. Mam nadzieję, że niedługo mój amulet wskaże mi drogę.
Oglądając roztańczone motyle przyszedł do mnie sen i spowił moje powieki pięknym marzeniem o szczęśliwej rodzinie. Śniło mi się moje rodzeństwo, mama i ojciec. Mimo, że wiem, że jestem już dorosłym wilkiem i pomimo odnalezienia ich nie żyłabym z nimi na co dzień to bardzo pragnę po prostu móc jeszcze raz ich spotkać i wiedzieć jak się mają. Miałam cudownych rodziców, chciałabym móc im chociaż podziękować... Śniłabym dość długo, dopóki nie obudził mnie wrzask. Nie wiedząc co się dzieję szybko zerwałam się na nogi i przybierając bojową pozycję rozejrzałam się na boki. Nigdzie nie widziałam nic nadzwyczajnego, zrobił się tylko wieczór i słońce już znikało za horyzontem. Nagle wszystko ucichło, motyle już dawno pochowały się do swoich małych mieszkanek, kwiaty zamknęły piękne liście w pąkach, a ptaki i małe lądowe żyjątka zakopały się w swoich gniazdach i norkach. Bez zastanowienia postanowiłam wrócić do swojej nory, ale drogą, z której dobiegał hałas. Ruszyłam więc truchtem przez las w stronę mojego małego azylu. Droga była dość długa, truchtem zajęło mi to około dwudziestu minut. Kiedy dotarłam pod moją jaskinię znowu usłyszałam dziwny hałas i wrzask. Moja sierść aż zjeżyła się na ten dźwięk.
- Co jest? - pomyślałam sobie.
Wchodząc do mojej jaskini zauważyłam dwie pary świecących oczu schowanych gdzieś w głębi... Nic nie widziałam, więc postanowiłam użyć moich dopiero co odkrywanych mocy ognia i podpaliłam jakieś grubsze drzewo leżące w drugim kącie jaskini. Oczy nieznajomych wlepiły się w płomień... Jakież było moje zdziwienie, kiedy wrzask pochodził od... Dwóch małych zagubionych lisków. Były bardzo słodkie i naprawdę młode. Miały ledwo kilka miesięcy. Musiały wystraszyć się czegoś nieopodal polany i uciec, aż natrafiły na moją norę. Chciałam podjeść do nich i jakoś im pomóc, więc uspokojonym tonem rzekłam:
- No już maluchy, zajmę się wami przez noc, a rano poszukamy waszej mamusi. - ale nim zrobiłam kilka kroków poczułam, że ktoś atakuje mnie od tyłu. Małe lisiątka znowu wpadły w okropną panikę i z tym samym wrzaskiem, ale dwa razy głośniejszym wybiegły z jaskini i rozbiegły się w dwie różne strony... Leżąc na plecach zobaczyłam na sobie lisicę, dość dużą i silną, ale o wiele mniejszą ode mnie, która zębami raniła mój pysk i szyję. Zdenerwowana ocknęłam się i zrzuciłam lisicę z siebie tak mocno, że ta z wielką siłą odbiła się od ściany i padła obok rozpalonego ognia. Wolno podnosząc się stanęłam w wielkim rozkroku i szczerząc kły oraz warczeć i ujadając postanowiłam pokazać lisicy na co mnie stać. Ta resztką sił podparła się i skuliła w mały kłąb rozglądając się nerwowo po jamie. Szukała dzieci. Patrzyła na mnie zdenerwowana i wystraszona do szpiku kości, aż nagle w jej oczach zobaczyłam skruchę. Definitywnie przepraszała mnie za atak, była już mocno poraniona i miała wiele strupów i zagojonych ran z bliznami na ciele. Moje serce odblokowało wspomnienie, gdzie ja też uciekłam matce jako małe szczenię. Nie mogąc jednak poddać się uczuciom jednostki, która w dodatku była moją ofiarą rzuciłam tylko podłe i agresywne:
- Uciekaj, zanim się rozmyślę.
Lis wybiegł w ułamku sekundy, a ja padłam na ziemię i próbowałam ochłonąć. Coś musiało je zranić, ale co? Nic podejrzanego nie widziałam, dziwne. Może jakiś inny lis czy wilk je skrzywdził... Czasem tak bywa.
Poprawiłam sobie wielkie liście z drzew i usłałam ubogie jak na razie legowisko pod spanie. Zgasiłam ogień, który sama rozpaliłam, bo noc zapowiadała się ciepła. Miałam nadzieję, że rany po zadrapaniach na moim pysku i po zębach na szyi nie są jakieś poważne. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam. Ten dzień był dość ciężki, jak na leniwy i senny wtorek.

>Jak ktoś chce to może się podpiąć ;3<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz