Mimo ściśniętego żołądka, guli w gardle i gdzieś głęboko zakorzenionego, palącego niepokoju, siedziałem tutaj w bezruchu, nawet nie roniąc pojedynczej łzy. Czyżby pustka, którą czuje obecnie, była barierą ochronną utworzoną przez moją podświadomość? Przed czym miałaby chronić, skoro i tak czuję kłębiące się w środku emocje. Bolesny konflikt w środku mnie nie ustawał nie ważne jak bardzo chciałbym by tak się stało.
– Moje kondolencje – usłyszałem cichy głos Fluffy’ego dochodzący z tyłu.
Odwróciłem łeb w jego stronę. Nie wiedziałem nawet co powinienem odpowiedzieć.
– Gdzie Tsumi? – zapytałem niemrawo, wstając z zakrwawionej posadzki.
– W swoim pokoju – odpowiedział.
Skinąłem głową, ruszając powolnym krokiem.
Fluffy pewnie teraz będzie mieć głowę pełną roboty. Nie dość, że trzeba zaplanować pogrzeb, to trzeba odnowić posadzkę, co nie jest łatwym zadaniem. Gdyby, tak jak wcześniej, była jeszcze tutaj Zahira, możliwe że miałby łatwiej. Teraz niestety, rada liczy dwóch członków, o dwa za mało niż powinna. Może powinienem zająć pozycję mamy, żeby jakoś ich odciążyć…? Mama w końcu zginęła przeze mnie - chciała mnie uchronić. Przejęcie jej obowiązków mogłoby być zadośćuczynieniem. Nie, to są od teraz moje obowiązki.
Wszedłem do pokoju Tsum. Leżała między przednimi łapami jednego ze swoich opiekunów. Uniosła ślepia, patrząc na mnie.
– Dołączę do rady – powiedziałem beznamiętnie.
<Tsum? Pora robić pranie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz