Dnia, w którym wszystko się zaczęło, latałem od straganu do straganu, od lady do lady nie mogąc nacieszyć się towarzystwem roześmianych obcych i widokiem niesamowitych artefaktów. Sklepikarze byliby w stanie wcisnąć mi dosłownie wszystko, gdybym tylko miał pieniądze! Dlatego nie miałem pojęcia, czy ich brak był błogosławieństwem, czy przekleństwem. Jedyne, co miałem przy sobie to torbę z jakimś jedzeniem dla siebie, wróżek, zajęcy i może ptaków, żeby nie zraziły się naszą obecnością i nie myślały o przeprowadzce, tym bardziej że na łące górskiej tymczasowo zakazano polowań.
Przy następnym straganie zatrzymałem się, kiedy tylko zobaczyłem najsłodsze stworzenia na całym świecie. Podbiegłem do basenu obok, w którym wypuszczone były maleństwa wraz z rodzicami.
— Jeśli podobają wam się kaczko-żółwie zapraszam do gry! Maleństwa już przez jakiś czas szukają domu, więc polecam zdecydować się szybko- AAH! — Brunatny wilk krzyknął kiedy stworzonko go dziabnęło. — Niektóre mają charakterek, ale są tego warte.
— Wszystkie są takie urocze... — usłyszałem miły, melodyjny głos obok. Po chwilce wszystkie maluchy podpłynęły do jego właścicielki. Nie mogłem powstrzymywać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. — Chciałabym zabrać je wszystkie. — Biało-czarna wadera o zielonych oczach westchnęła cicho i uśmiechnęła się do zwierzątek, które otoczyły ją w mgnieniu oka, próbując bezskutecznie wyjść z basenu. — Nie mam teraz jedzonka, maleństwa...
W tamtym momencie uśmiechnąłem się, wreszcie mogąc się na coś przydać.
— Ja mam jedzenie — oznajmiłem, zdejmując torbę. — Małe marchewki miały być dla zajęcy, ale kaczuszki też mogą je jeść.
W oczach nieznajomej pojawiły się ogniki szczęścia.
— Jestem Shira — uśmiechnęła się promiennie, a moje serce zabiło szybciej.
— Achi.
<Shira?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz