19.07.2021

Achi do Shiry

    Nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd znalazłem nową watahę. Dotąd robiłem swoje. Znalazłem jakąś miłą pracę i jaskinię... Odwiedziłem też bibliotekę, z której miałem zamiar wypożyczyć mapę terenów. Znalazłem masę przydatnych książek, które zabrałem ze sobą do domku po wyrobieniu sobie karty bibliotecznej. Samą mapę terenów ostatecznie dostałem w prezencie od bibliotekarza, który zdecydowanie chciał wypełnić swoją pracę najlepiej, jak umiał, mimo widocznego na pyszczku zmęczenia. Zacząłem zwiedzać tereny i poznawać ciekawsze czy bardziej funkcjonalne miejsca. Z czasem zrozumiałem nawet, gdzie lepiej się nie zapuszczać i gdzie zdecydowanie będę lubił przychodzić... Jednym z takich miejsc okazała się łąka górska za pałacem. Widoki były nieziemskie, a w dolnej części łąki roiło się od kwiatów, co przyciągało tam też ciekawskie wróżki, które widziałem częściej w pobliżu wody. Nie raz udało mi się nawet upolować tam zająca. Pewnego dnia jednak, gdy znowu chciałem odwiedzić swoje ulubione dotąd miejsce, zauważyłem, że coś się zmieniło... Najpierw jeden stragan, potem drugi, trzeci i kolejne zaczęły pojawiać się stopniowo za pałacem. Nie byłem zbyt zaznajomiony z planami rozbudowy infrastruktury, ale jak na mój nos to nie było coś zwykłego. Stragany stały jednak puste przez kilka dni, w tym czasie odwiedziłem Alphę, która przy przyjmowaniu mnie na tereny zaproponowała mi pomóc w razie potrzeby. Podobno... wielkimi krokami zbliżała się rocznica watahy. Gdy zdobyłem potrzebne mi informacje... byłem dość podekscytowany. Co prawda nie miałem jeszcze pieniędzy, za które mógłbym kupić jakieś cacka z targu, ale nie przeszkadzało mi to w podziwianiu ich i uczestniczeniu w atrakcjach i zabawach, zaplanowanych na ten dzień. 
Dnia, w którym wszystko się zaczęło, latałem od straganu do straganu, od lady do lady nie mogąc nacieszyć się towarzystwem roześmianych obcych i widokiem niesamowitych artefaktów. Sklepikarze byliby w stanie wcisnąć mi dosłownie wszystko, gdybym tylko miał pieniądze! Dlatego nie miałem pojęcia, czy ich brak był błogosławieństwem, czy przekleństwem. Jedyne, co miałem przy sobie to torbę z jakimś jedzeniem dla siebie, wróżek, zajęcy i może ptaków, żeby nie zraziły się naszą obecnością i nie myślały o przeprowadzce, tym bardziej że na łące górskiej tymczasowo zakazano polowań. 
Przy następnym straganie zatrzymałem się, kiedy tylko zobaczyłem najsłodsze stworzenia na całym świecie. Podbiegłem do basenu obok, w którym wypuszczone były maleństwa wraz z rodzicami. 
— Jeśli podobają wam się kaczko-żółwie zapraszam do gry! Maleństwa już przez jakiś czas szukają domu, więc polecam zdecydować się szybko- AAH! — Brunatny wilk krzyknął kiedy stworzonko go dziabnęło. — Niektóre mają charakterek, ale są tego warte. 
— Wszystkie są takie urocze... — usłyszałem miły, melodyjny głos obok. Po chwilce wszystkie maluchy podpłynęły do jego właścicielki. Nie mogłem powstrzymywać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. — Chciałabym zabrać je wszystkie. — Biało-czarna wadera o zielonych oczach westchnęła cicho i uśmiechnęła się do zwierzątek, które otoczyły ją w mgnieniu oka, próbując bezskutecznie wyjść z basenu. — Nie mam teraz jedzonka, maleństwa... 
W tamtym momencie uśmiechnąłem się, wreszcie mogąc się na coś przydać. 
— Ja mam jedzenie — oznajmiłem, zdejmując torbę. — Małe marchewki miały być dla zajęcy, ale kaczuszki też mogą je jeść.
W oczach nieznajomej pojawiły się ogniki szczęścia. 
— Jestem Shira — uśmiechnęła się promiennie, a moje serce zabiło szybciej. 
— Achi. 

<Shira?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz