18.07.2021

Od Antilii do Sokara "Krwawe Zaćmienie, cz II".

Podróż powrotna była trudna. Ulewa była bardzo obfita a w takim deszczu trudno było mówić o locie powrotnym i to z pasażerami. Byłam przemoczona do suchej nitki a pióra zdążyły mi przesiąknąć deszczówką. Mimo to nadal skutecznie chroniły dwie wadery przed dudniącym deszczem, którego duże krople sprawiały ból. Sokar trzymał się lekko z boku, idąc ze spuszczoną głową, co jakiś czas spoglądając na ciało brata, przy którym stała Stormy. Widziałam, jak cicho odmawia modlitwę, po czym zabrała zwłoki do Pałacu, gdzie rozpoczną się przygotowania do pogrzebu. Zaczęłam myśleć co jeszcze trzeba będzie zrobić… Przede wszystkim sprawdzić ich stan fizyczny, chociaż wydaje mi się, że ich psychika ucierpiała najbardziej… Co one tam musiały przejść… – pomyślałam smutno. Skierowałam się na wschód, kierując towarzyszące mi wilki na wschód.

Trzeba było sprawdzić, czy trójka pół boskiego rodzeństwa, która przeżyła próby, nie jest zarażona tajemniczą chorobą na którą zmarł Tsuri. Nashi wspominała coś, że jej zmarły brat zaczął się czuć źle już w naszym świecie. Zaniepokoiło mnie to. Tak więc zabrałam ich do swojego gabinetu, po czym zbadałam ich i nie stwierdziłam żadnych objawów choroby roboczo nazywanej pomorem księżycowym. Będę musiała pomyśleć nad inną nazwą, choć ta nie jest aż tak zła…

Po badaniu zaparzyłam całej trójce świeże zioła, pozwalając, aby ich moc pozwoliła waderom spokojnie zasnąć. Sokar grzecznie poprosił o coś innego, a ja spełniłam jego prośbę. Domyślałam się, jaki był tego powód, ale nie zapytałam o to. Zajrzałam do swojej sypialni, gdzie drzemały dwie wadery. Nashi i Nuta położyły się na łóżku, śpiąc kamiennym snem, lecz młodsza z nich cicho popiskiwała. Pewnie śni jej się koszmar – pomyślałam smutno, nawet nie wyobrażając sobie co oni tam przeżyli. Wyszłam po cichu z pokoju, nie chcąc budzić gości. Westchnęłam, po czym wyszłam na zewnątrz. Chciałam nieco odpocząć od tego wszystkiego, relaksując się wewnątrz krystalicznej sadzawki znajdującej się pośrodku groty Podniebnych Ścieżek. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, do większej groty, w której znajdowały się pozostałe wejścia do pozostałych sześciu jaskiń, zauważyłam brązowego basiora siedzącego przy brzegu stawu. Patrzył on w powierzchnię wody, nie zwracając uwagi na otoczenie. Powoli podeszłam do skrzydlatego wilka, obserwując jego mowę ciała.

– Można? – zapytałam cicho. Sokar w odpowiedzi kiwnął lekko głową. Przysiadłam się obok, również skupiając się na lustrzanej tafli wody, która nieruchomo stała i mieniła się w blasku opadającego księżyca. Nie sądziłam, że jest aż tak późno…

– Dlaczego akurat oni? – zapytał cicho, nie kierując pytanie do nikogo konkretnego. Pytanie zawisło w powietrzu, sprawiając, że atmosfera stała się bardziej niż martwa.

W końcu zdołałam zebrać się na odpowiedź.

– Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.

Milczenie.

– Ja również – odpowiedział bez emocji Sokar.

I znowu zapadła cisza.

– Po prostu… – zaczął cicho basior. – Dlaczego… akurat oni… musieli zginąć… – Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. – Obiecałem ich chronić...

– Wiem.

Spojrzał na mnie, zaskoczony moją odpowiedzią.

– Nie wiem, czy mam rodzeństwo. Ale każdy chce chronić swoją rodzinę, którą bardzo mocno kocha, zwłaszcza jeśli razem się wychowywało w sierocińcu – wyjaśniłam, patrząc mu w oczy i delikatnie się uśmiechając. Rozumiałam ból Sokara, ponieważ sama poniekąd straciłam rodzinę i nie wiem, czy oni w ogóle jeszcze żyją i tęsknią za mną… Doceniłabym brata, który ma równie opiekuńczy charakter co Sokar.

– Hirvi i Tsuri umarli, abyście mogli żyć – powiedziałam cicho, przypominając sobie opowieść Nashi o śmierci jej braci. – Wiedzieli co robili i znali konsekwencje tego…

– Wiem – westchnął basior, odwracając głowę. – Chodzi o to, że… mam do siebie żal, że to oni zmarli, zamiast… – Jego głos zadrżał, a po brodzie podniesionej głowy zaczął spływać strumyk łez.

– Nie mów tak. – Położyłam swoją łapę na jego ramieniu. On pochylił głowę do przod, opuszczając ją na dół. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale jedno wiedziałam na pewno – żadne z nich nie zasłużyło na śmierć. A Kostucha postanowiła zabrać dwóch jego braci, którzy umierali w okropnych męczarniach.
A oni musieli na to patrzeć…

Zanurzyłam czubek łapy w sadzawce, czując moc żywiołu wody. Przywołałam w myślach zaklęcie, lekko przymykając oczy. Wyobraziłam sobie spokojny obraz jednego z nielicznych wspomnień, jakie zdołałam odzyskać będąc w Watasze Mrocznych Skrzydeł. Po chwili otworzyłam oczy i zobaczyłam dwa młode wilczki stworzone z wody, biegały w kółko, chcąc złapać przeciwnika za ogon. Obraz był tak wyraźny, że można było zauważyć pojedyncze pasma futra oraz niewielkie piórka w skrzydłach jednego ze szczeniaków.

– To jedno ze wspomnień jakie udało mi się odzyskać – powiedziałam cicho, patrząc jak skrzydlaty wilczek tarza się ze swoim przyjacielem w zapaśniczym ucisku. – Ten szczeniak ze skrzydłami to byłam ja, ale nie wiem kim jest ten drugi… – Przerwałam na chwilę, zastanawiając się co dalej powiedzieć. – Ja również straciłam rodzinę. I wiem jak boli ta strata.

– Ty możesz jeszcze ją odzyskać, ponieważ mogą jeszcze żyć – zauważył basior.

– Mogą ale nie muszą. Poza tym, straciłam wszelką nadzieję, że ich odnajdę. To prawie to samo, jakby umarli… – powiedziałam cicho, wpatrując się w obraz. Mała ja teraz była na ziemi, przyciskana łapami drugiego wilczka do ziemi. Kim ty jesteś? – ciągle zadawałam sobie te pytanie.

– Niewiedza najbardziej boli – szepnęłam. – A jeszcze bardziej nadzieja, która utrzymuje to marzenie przy życiu…

Położyłam się, nadal trzymając łapę pod powierzchnią sadzawki. Sokar również położył się obok mnie, wpatrując się w moje wspomnienie ożywione żywiołem, nad którym miałam władzę. Teraz skrzydlate wilczątko próbowało się wznieść w powietrze swojego towarzysza. Małe szczeniaki wyglądały bardzo uroczo, do tego stopnia, że miałam ochotę porzygać się. Uśmiechnęłam się mimowolnie, rozczulając się, gdy powaliłam przeciwnika, teraz gryząc jego ucho. Spojrzałam na Sokara, który leżał na brzuchu a głowę położył między swoje przednie łapy. Oczy miał zamknięte i głęboko oddychał, śpiąc głęboko. Również ułożyłam głowę między nogami i zasnęłam, a wodne stworzonka znikły, wracając z powrotem do macierzystego zbiornika.

Dlaczego czuję, że mogę zaufać Sokarowi? – zapytałam się samej siebie w myślach, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłam, otwierając się na nie do końca nowo poznanego wilka, nim również oddałam się w objęcia snu.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Pogrzeb odbył się kilka dni po ich powrocie z Areny Prób. Przybyła większość populacji watahy, by pożegnać braci Sokara, Nashi i Nuty. Przygotowano też symboliczny pochówek Hirviego z racji tego, iż również zmarł lecz nie mieliśmy jego zwłok, ponieważ, według relacji rodzeństwa które pozostało przy życiu, został zjedzony żywcem przez Ukory. Pogoda była odpowiednia, zupełnie jakby czuła, że to jest ostatnie spotkanie z basiorami – było pochmurno i lekko zimno oraz co jakiś czas delikatna mżawka przechodziła, zupełnie jakby ochrzciła zebrane tutaj wilki. Stałam wraz ze starszyzną jako samica gamma naszej watahy. Wczoraj opowiedziałam Nashi o swoim awansie. Była bardzo szczerze ucieszona moim awansem, lecz nadal jej oczy były smutne, w żałobie. Dużo spędzałam czasu z nią oraz z resztą jej rodzeństwa, testując na nich przepisy na ciasta, a dokładniej mówiąc – gotowe produkty cukiernicze.

Znalazłam nowe hobby w postaci pieczenia różnych smakołyków. Od czasu Tłustego Czwartku nie miałam zbytnio okazji, aby tworzyć słodycze domowej roboty. Poprosiłam Tsumi o kilka przepisów, kiedy wpadłam do niej po pewną sprawę. Teraz na moim blacie stygnie jagodzianka ze świeżo zebranymi jagodami. Poprosiłam Tobiasa (oczywiście za odpowiednią zapłatą) aby jak trafi na polanę pełną leśnych owoców, to w miarę możliwości aby je zebrał, lub chociaż dał mi znać gdzie one się znajdują, abym w wolnej chwili lub również na swoim patrolu zebrać kluczowe składniki do moich ciast. Potem szłam, lub leciałam do nich i częstowałam swoimi wypiekami, mając nadzieję, że chociaż na chwilę zapomną o gorzkiej rzeczywistości przy pomocy moich słodkości. Zazwyczaj pomagało.
Martwiłam się odrobinę o Sokara. W tej chwili ma cztery stanowiska i jest zawalony pracą. Zastanawiałam się, czy w ten sposób odreagowuje na… ostatnie wydarzenia. Jego siostry nie wspominały nic o tym. Starałam się odwiedzać go jak najczęściej ale nie chciałam mu przeszkadzać…
Eve wraz z innymi Szamanami, którzy prowadzili ceremonię w roli kapłanów, kończyli swoją przemowę. Złożono kwiaty nad świeżo zakopanymi grobami a lud zaczął się rozchodzić, mamrocząc kondolencje i wracając do swoich zajęć. Skrzydlaty basior i dwie wadery będące spokrewnione z pochowanymi braćmi, stały jeszcze chwilę. Nuta przytuliła się do piersi Nashi, a ta objęła młodszą siostrę, po czym odeszły powolnym krokiem.

Sokar został, wpatrzyjąc się w wykopane dziury.

Podeszłam do niego, stając po jego prawej stronie. Milczałam, aż w końcu, cicho powiedziałam:

– To nie Twoja wina…

I odeszłam, oglądając się tylko raz za siebie.
Przede mną była pusta przestrzeń i zakopane zwłoki dwójki dzieci boga zemsty.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Od powrotu dzieci Seikatsu minęły dokładnie dwa tygodnie.


W tym czasie niewiele się działo. Ma to swoje dobre strony… Czasami lepiej jest, gdy jest nudno niżeli dzieje się za dużo. Tak jak ostatnio.

Musiałam pomóc nieco Tsumi w przygotowaniach do Święta Miodu, które niedługo ma się zacząć – głównie to były plany oraz inne takiego typu rzeczy. Znalazło się też trochę miejsca na papierkową robotę, którą, jak śmiała się Tsumi, zdążę znienawidzić. Miała rację… Miałam nieco kwestionariuszy do wypełnienia. Gdy w końcu udało mi się podpisać ostatni dokument, wstałam od stołu i zaczęłam przeglądać swoje wyposażenie medyczne. Dawno tego nie robiłam, a warto mieć pełny zapas medykamentów, tak na wszelki wypadek… Weszłam do środka schowka, który był magazynem dla różnego rodzaju opatrunków, narzędzi i leków. Westchnęłam, ustawiając pojemniczki z ziołami, sprawdzając przy okazji ich uzupełnienie. W tej chwili jestem jedynym medykiem w watasze; Delta odszedł kilka dni temu, nie podając konkretnego powodu. Nie miałam do niego żalu, lecz czułam delikatny smutek. Polubiłam tego basiora, lecz najwidoczniej los nie przewidział jego przyszłości w tej watasze. Mam nadzieję, że kiedyś wróci…
Nagle jeden z słoików zsunął się z półki, niebezpiecznie szybko zmierzając ku ziemi. W ostatniej chwili udało mi się złapać szklany pojemnik przy pomocy zaklęcia lewitacyjnego. Skupiona na obiekcie, podążałam za nim wzrokiem, aż znalazł się z powrotem na swoje miejsce. Przetarłam kurz znajdujący się na niektórych półkach, zastanawiając się czego brakuje a czego mam pod dostatkiem. Lista rzeczy do znalezienia bądź kupienia będzie przydatna. – pomyślałam, notując w głowie, aby po sprzątaniu składzika znaleźć papier i pióro a następnie zrobić ową listę. Po kilkunastu minutach skończyłam czyścić pomieszczenie, które aż lśniło. Nie było tam bałaganu ani dużego brudu, ale wolę posprzątać raz na jakiś czas, aby jakieś stawonogi zadomowiły się w ziołach czy innych lekach. Zadowolona wyszłam i zaczęłam szukać papieru oraz czegoś do pisania. Przeszedłam przez przedpokój, ktòry był swego rodzaju korytarzem w mojej jaskini. Znalazłam wszystko oczywiście na biurku, znajdującym się w mojej sypialni. Będę musiała chyba sprawić sobie gabinet gammy… – pomyślałam wesoło, wyobrażając siebie za biurkiem zapełnionym papierami. Wyposażona w przybory i z humorystycznym wyobrażeniem połączony z myślami gdzie owe biuro mogłoby się znajdować, chciałam z powrotem wrócić do swojego magazynu z asortymentem medyka, spostrzegłam gościa stojącego w progu.

Ciepłe promienie popołudniowego słońca ogrzewały brązowe futro i pióra przybysza, nadając im jaśniejszy, pastelowy odcień.

– Sokar… – powiedziałam na powitanie, zaskoczona obecnością wilka. Nagle w mojej głowie zabrzmiał cichy alarm.

Nie widziałam Sokara od dnia pogrzebu, a jego siostry widziały go raptem kilka razy w tym czasie. Nashi coś napomknęła, że jej brat dużo pracuje; najprawdopodobniej w ten sposób przechodzi żałobę. Szczerze mówiąc, próbowałam się z nim skontaktować, ale bez skutecznie. Zupełnie jakby mnie unikał… – pomyślałam. Tylko dlaczego?

– Coś się stało? – zapytałam, wracając do rzeczywistości. Na szczęście nie minęło nawet kilka sekund.

– Nuta jest chora – powiedział a w jego oczach widać było przerażenie. – Choruje zupełnie jak Tsuri…


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Czerwona wadera leżała w łóżku w jaskini Nashi, w okolicy Rzek Pajęczych, kręcąc się niespokojnie we śnie, co jakiś czas pokasłując. Dotknęłam łapą jej czoła – ta subtelnie podskoczyła, będąc nadal przykryta kocem. Jest mocno rozgrzana… – pomyślałam, chowając swoje przybory medyka.

– To jest to? – zapytał Sokar, kiedy wyszłam z pokoju w którym spała jego siostra. Nashi siedziała obok, znajdując się w czymś w rodzaju salonu – pokoik był ładnie przyozdobiony roślinami oraz innymi dekoracjami takie jak poduszki czy coś w rodzaju dziecięcych rysunków oprawionych w ramki z gałązek i powieszone na ścianie. Przystanęłam przed wilkami, starając się jak najodpowiedniej dobrać słowa.

– Nie jestem pewna czy to jest pomór księżycowy… Wygląda to jak zwykła wilcza grypa, lecz nie mogę wykluczyć innych opcji – wyznałam szczerze, patrząc na twarze rodzeństwa Nuty.

– Jesteś w stanie jej pomóc? – zapytała Nashi z nadzieją w oczach. Nadal skrywał się w nich ból i poczucie straty. Natomiast z oczu Sokara ciężko było cokolwiek wyczytać.

– Na pewno będę próbować – To mogłam obiecać. – Postaram się poprosić o pomoc jakiegoś szamana… – Zaczęłam już wybierać kandydata, przypominając sobie imiona wilków, które piastowały to stanowisko. Już wiedziałam, kto to będzie. Będę miała po drodze – pomyślałam. Omówiłam jeszcze parę szczegółów i zostawiłam medykamenty wraz ze wskazaniami co do ich stosowania. Pożegnałam się z przyjaciółką oraz jej bratem i wyszłam z jej jaskini. Już chciałam odlecieć na wschód, kiedy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam Sokara, który przyśpieszonym krokiem szedł w moim kierunku. Złożyłam skrzydła, czekając na basiora. Zatrzymał się kilka kroków ode mnie, starając się uniknąć kontaktu wzrokowego ze mną.

– O co chodzi? – zapytałam, zastanawiając się czemu unika mnie jak ognia.

– Uda Ci się znaleźć na to… coś lekarstwo? Wyleczysz ją? – Widziałam w jego oczach strach o młodszą siostrę oraz coś w rodzaju wspomnień… Pewnie przypomniał mu się Tsuri, gdy choroba zaczęła się ujawniać.

– Mam taką nadzieję – przyznałam, po czym dodałam po chwili. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie…

– Co?

– Czemu mnie unikasz? – Zrobiłam krok na przód. Uszy brązowego wilka położyły się a głowa obróciła.

– Wcale tego nie robię… – powiedział cicho, cofając się.

– Robisz – powiedziałam zbyt twardym tonem, lecz moje zdumienie powoli przeradzało się w gniew. Nie lubiłam zabawy w podchody, zwłaszcza jeśli chodzi o takie rzeczy. Miałam wrażenie, jakby traktował mnie jak zarazę, coś złego, czego należy unikać jak ognia. Nienawidziłam tego, zwłaszcza, gdy nie znałam powodu dlaczego drugi wilk tak się zachowuje. Nie mówię tutaj o czystej złośliwości z charakteru; raczej o czynniku, który zmienił wilka w jego totalne przeciwieństwo. Może to wpływ Areny? – pomyślałam, choć ta teoria umarła w zalążku. Nashi i Nuta zachowywały się w miarę normalnie, nie licząc oczywiście traumy, jaka prześladowała je od wyjścia z tego piekła. Miałam wrażenie, że coś mi umyka...

Odwróciłam się i po prostu odfrunęłam.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Jest tu kto? – zawołałam, wchodząc do niewielkiego Domu Szamana, który znajdował się pomiędzy Górami Ciętymi a Szpicastymi. Wiał tu mocniejszy wiatr, tak więc lądowanie nie należało do tych najzgrabniejszych. Mam nadzieję, że nikt tego nie widział…

Rozejrzałam się w poszukiwaniu mieszkańca domku. Wszędzie wisiały wszelkiego rodzaju maski, fiolki i inne szamańskie bibeloty o nieznanym mi przeznaczeniu. W pomieszczeniu panował swego rodzaju "kontrolowany chaos" – był bałagan, lecz wyglądał jakby miał swój schemat i ład. Kolory przyprawiały mnie o lekki zawrót głowy. Nagle usłyszałam jakiś huk, pojawił się kolorowy dym a z pomieszczenia obok wybiegła niewielka wadera o szafirowej sierści z fioletowymi znakami na ramieniu.

– Przepraszam, musiałam pomylić proszek z ogona samalandry... – powiedziała na wstępie Eve, przeganiając czerwoną chmurę unoszącą się dookoła. Zakaszlałam, czując drapanie w gardle.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytała, gdy gaz rozrzedził się.

– Mam taką nadzieję… – Zaczęłam wyjaśniać waderze sytuację – o pomorze księżycowym, o przyczynie śmierci Tsuriego, o Nucie, która najprawdopodobniej również na to zachorowała… Szamanka słuchała mnie uważnie, co jakiś czas zadając pytanie. Kiedy skończyłam, wróciła do tego samego pomieszczenia w którym wybuchł jej eliksir, po czym wróciła z kilkoma przyborami i fiolkami. Wytłumaczyła mi co było czym i jak tego używać.

– Muszę uzupełnić swoje zapasy – przyznała szczerze, chodząc po pokoju.

– Długo Ci to zajmie?

– Góra dwa dni. Może nawet szybciej… – Wadera otworzyła szafkę i przejrzała zawartość słoików. – Gdy skończę, mogę zajrzeć do Nuty i pomóc Ci przy niej.

– Super! – Byłam uradowana. Eve uśmiechnęła się szeroko i zaproponowała nawet herbatę, lecz ja musiałam odmówić, opowiadając o swoim zaopatrzeniu a raczej o jego… niedoborze. Szafirowa wadera zaśmiała się, twierdząc, że trafił nam się podobny los. Grzecznie podziękowałam i odleciałam w stronę Pałacu, chcąc porozmawiać z Tsumi oraz poszukać kogoś do uzupełnienia zapasów.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Pomór księżycowy może być zaraźliwy? – zapytała Tsumi, siedząc w Kręgu Rady. Znalazłam ją dopiero tam, kiedy okazało się, że do watahy został przyjęty kolejny wilk. A nawet dwa! Bardzo mnie to cieszyło, zwłaszcza, że tak wiele wilków ostatnio od nas odeszło… Od razu przypomniało mi się  zmarłe półboskie rodzeństwo. Potrząsnęłam głową.

– Nie wiem. – Ponownie odpowiedziałam na to samo pytanie tą samą odpowiedzią. – Wygląda na to, że mogą się nim zarazić jedynie półbogowie lub wilki mające w sobie krew bogów… – myślałam na głos.

Alfa zamyśliła się.

– Czyli nie ma zagrożenia epidemicznego?

– Najprawdopodobniej nie. Lecz trzeba mieć na uwadze, że może być inaczej.

– Co proponujesz? – Wstała ze swojego miejsca, znajdującego się naprzeciw wejścia do Kręgu Rady, dzięki czemu odnosiło się wrażenie, że jest pośrodku, pomiędzy pozostałymi radnymi.

– Ukryć informację o stanie zdrowia Nuty i ograniczyć do niej dostęp do rodziny, mnie oraz Eve.

– Eve? – Tsumi była zaskoczona, że wymieniłam imię szamanki.

– Pomoże mi wyleczyć Nutę. Przyda mi się ktoś taki… – wyznałam.

– Rozumiem. – Alfa ruszyła w stronę swojego gabinetu, a ja ruszyłam za nią. – Potrzebne Ci coś jeszcze?

Wyjaśniłam jej o stanie swoich zapasów medycznych oraz przedstawiłam swoją prośbę.

– Powinnam też mieć kilka ziół u siebie… Przyjdź później do mojego gabinetu, żeby odebrać je. Tobias też powinien pomóc. Zna się nieco na ziołach i kilka nazbiera, zwłaszcza, że ma teraz w przydziale tereny leśne i łąki.

– Okej. Pójdę go poszukać. – Już zaczęłam się oddalać, kiedy Tsumi zawołała mnie. Zatrzymałam się i obejrzałam przez ramię, patrząc na białą waderę o kruczo czarnych skrzydłach.

– Uważaj na siebie. – I wróciła do siebie, a ja zaczęłam szukać młodszego Bethę.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – powiedziałam, chowając pęczek ziół do wypchanej już torby. Tobias uśmiechnął się i wyszedł z pałacu, wracając do swoich zajęć. Alfa była bardzo hojna jeśli chodzi o przekazanie potrzebnych mi roślin. Będę miała zapas na długi czas, dzięki pomocy tej dwójki. Będę musiała zajrzeć do Nuty zanim wrócę do siebie… No i do Eve, zobaczyć czy coś znalazła. Szczerze mówiąc, wilki będące szamanami zawsze wydawały się… wyjęte z kontekstu. Jednak przekonowałam się kilka razy, i to nawet na własnej skórze, że szamańskie zabobony mogą pomóc, a nawet uratować życie, tam, gdzie medycyna zawiodła.
Poleciałam na wschód, najpierw obierając kurs na Dom Szamana, gdzie czekała już na mnie szmaragdowa wadera. Napiłam się naparu z ziół przygotowanego przez szamaknę i omówiłyśmy szybko informacje, jakie znalazła wilczyca. Lux, jej towarzyszka, będąca duchem łasicy. Co jakiś czas dopowiadała kilka słów za właścicielkę i ogólnie pomagała jej w codziennych czynnościach. Eve znalazła kilka wzmianek we wskazanych przeze mnie księgach i dziennikach, tych, które czytałam podczas poszukiwania dzieci boga kłamstwa. Były wcześniejsze przypadki pomoru księżycowego, lecz to tyle. Nic nie wiadomo o losach ofiar, które zachorowały na tą boską klątwę.

– Będę szukała dalej – obiecała wadera, gdy wychodziłam, aby udać się do jaskini Nashi. Pożegnałam się i chwyciłam ciepły front powietrza, szybując na wschód.
Ciekawe czy będzie tam Sokar…


Na miejscu byłam szybko za sprawą sprzyjających wiatrów. Nikogo nie zastałam, przez co czułam się tutaj intruzem… Weszłam do pokoju, gdzie była Nuta. Była przytomna, lecz leżała przykryta kocem, delikatnie drżąc.

– Cześć Nuta – przywitałam się, kładąc swoją torbę na ziemi.

– Antilia! – Ucieszyła się na mój widok. Uśmiechnęłam się.

– Jak się czujesz?

– Dziwnie… – powiedziała, po czym zakaszlała. Wyjaśniła mi po chwili swój stan. Było jej zimno a sierść robiła się coraz bledsza i rzadsza. – Zupełnie jak u Tsuriego… – szepnęła, po czym po jej policzkach popłynęły łzy.

– Nie martw się, coś na to zdziałamy… – Wyciągnęłam swoje narzędzia i zaczęłam przygotowywać medykamenty. Skoczyłam do kuchni, aby zagotować wodę na zioła. Rozglądałam się ciągle w poszukiwaniu Nashi – zawsze powtarzała, że jestem mile widziana, lecz nadal czułam się jak intruz w jej jaskini. Gwizd czajnika oznajmił gotowość wody do użycia. Zalałam liście w dwóch kubkach, po czym rzuciłam na nie odpowiedni czar i wróciłam do chorej. Ostrożnie podałam jej naczynie, widząc, jak drżą jej łapy. Niedobrze… Choroba postępuje.

– Co to? – zapytała, patrząc najpierw na napar, a następnie na mnie.

– Herbata z lawendy wraz z rozpuszczonymi lekami – wyjaśniłam, pijąc swój napar, bez środków farmakologicznych. Waderka upiła łyk, po czym duszkiem wypiła napój.

– Zrobisz mi jeszcze jeden? – zapytała, z wyraźnymi iskierkami w oczach. Uśmiechnęłam się i wzięłam od niej kubek, po czym przygotowałam kolejną porcję, która również smakowała Nucie. Nie sądziłam, że jej tak bardzo zasmakuje, jednak nie byłam zaskoczona, kiedy zasnęła kamiennym snem po zaledwie kilku minutach. Sprawdziłam jej temperaturę ciała, która nadal rosła. Westchnęłam i zabrałam brudne naczynia, po czym umyłam je swoją magią. Za ten czas przygotowałam Nashi lekarstwa oraz notatkę co do ilości i sposobu podania. Spojrzałam na waderę, która spokojnie spała i wyszłam, wracając do swoich pozostałych obowiązków.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Chyba mamy pewną… wskazówkę – powiedziała ostrożnie Eve. Siedziałyśmy w mojej kuchni, częstując mojego gościa swoimi świeżymi wypiekami – babeczkami z owocami leśnymi.

– A mianowicie? – zapytałam, zaciekawiona.

– Być może istnieje coś w rodzaju leku…

– Gdzie to znajdziemy? – Starałam się powstrzymać swój entuzjazm. Z średnim efektem…

– Podobnie w Lasku Dusz. Przekazałam już informację Tsumi przy pomocy Lux.

Kiwnęłam głową. Przez chwilę obie milczałyśmy, po czym postanowiłam oznajmić Eve pewną decyzję.

– Wraz z Nashi i Sokarem postanowiliśmy przenieść Nutę do mojej jaskini. – Gdy to powiedziałam, przypomniałam sobie rozmowę z Sokarem na ten temat. Była ona… pozbawiona emocji…? Stał się wobec mnie oziębły i dziwny, nadal mnie też unikał. I miałam powoli tego dość. – Nie będę musiała ciągle się przemieszczać, a Ty będziesz miała szybciej do mnie.

– Spodziewałam się tej decyzji i szczerze mówiąc, sama chciałam Ci to zasugerować… Kiedy zaczniecie przenosiny?

– Dzisiaj lub jutro. Stworzę portal, przez który przetransportujemy Nutę. Tradycyjna droga mogłaby źle wpłynąć na jej stan…

– A co z nią?

– Nie jest dobrze… – powiedziałam szczerze, po czym zaczęłam opisać jej nowe dolegliwości. Szamanka uważnie mnie słuchała, po czym zaproponowała kilka swoich metod leczenia. Nie wszystkie przypadły mi do gustu ale kilka mogło zadziałać. Nagle dostałam ostrego ataku kaszlu, po czym po moim ciele przeszedł dreszcz stroszący moje futro.

– Wszystko okej? – spytała zmartwiona Eve.

– Najpewniej mnie przewiało… – Machnęłam łapą, bagatelizując to. Choć przyznam szczerze, że od kilku dni czuję się, jakbym miała gorączkę – mimo panującego na zewnątrz skwaru jest mi zimno i czuję się osłabiona. Nie chciałam jednak popadać w paranoje…

Ale nie wiesz, czy sama jesteś córką któregoś z bogów… – pomyślałam. Zadrżałam ponownie, tym razem ze strachu.

– Będę się zbierać do siebie – oznajmiła Eve, po czym pożegnała się ze mną i weszła w utworzony przez siebie portal. Ja natomiast zaczęłam przygotowywać pokój dla pacjentki – będzie ulokowana w świeżo stworzonym pokoju, gdzie oprócz miękkiego łóżka jest kilka rzeczy niezbędne medykom. Po raz kolejny rzuciłam urok oczyszczający z różnego rodzaju drobnoustrojów, tak, aby zapewnić jej jak najczystsze warunki. Gdy upewniłam się, że wszystko gotowe, stworzyłam portal do jaskini Nashi.


– Mam nadzieję, że nowy pokój Ci się podoba – powiedziałam, zmieniając zimny okład Nucie.

– Jest super…! – zawołała słabym głosem. Jednak jej oczy nadal miały w sobie figlarny błysk, co mnie cieszyło. Nashi siedziała z boku i smutno uśmiechała się do swojej chorej siostry. Widziałam, jak z trudem powstrzymuje łzy. I doskonale rozumiałam jej ból. Leczenie nie przynosiło żadnych efektów, oprócz łagodzenia objawów i bólu. Jednakże nie chciałam, aby to widać. Nadzieja nadal żyła, choć gasła z każdym uderzeniem serca młodszej córki Seikstansu. Westchnęłam cicho. Wtedy zauważyłam, jak Nashi cicho pokasłuje oraz że jej sierść lekko przerzedła.
Moje serce zadrżało.

– Nashi, mogę Cię prosić?

Wyszłyśmy obie na zewnątrz jaskini, dalej będąc w grocie wewnątrz Podniebnych Ścieżek.

– Od jak dawna? – zapytałam wprost. Początkowo moja przyjaciółka zaczęła się wykręcać, lecz ja nie odpuściłam. Po dłuższej chwili milczenia i walki z myślami przyznała:

– Od niemal tygodnia.

W tamtej chwili cała zadrżałam. Po czym powiedziałam Nashi o swoim stanie.

– Sądzisz, że to może być zakaźne? – spytała z wyraźnym stracem w głosie.

– Musimy zachować to w tajemnicy – powiedziałam twardo. – Ale być może pomór księżycowy może być zakaźny… Miałaś kontakt z krwią, śliną…? – zaczęłam wyliczać.

– Nie jestem pewna ale być może…

– W takim razie musisz zostać odizolowana, podobnie jak ja oraz Eve i Sokar – powiedziałam.

– Będę mogła odwiedzać siostrę? – zapytała, kiedy utworzyłam już portal do jej domu.

– Raczej tak… A i pamiętaj: nie możesz nikogo odwiedzać ani nikt Ciebie. Porozmawiam z Tsumi, żeby załatwić Ci dostawy jedzenia i innych potrzebnych rzeczy do domu. – Po czym przeprowadziłam przyjaciółkę przez portal. Po chwili natchnęło mnie, że muszę jeszcze porozmawiać z Sokarem… Ale jak?

Nagle pojawił się obcy portal i wyszła z niego znajoma, niewielka szafirowa wadera, niosąc kolejne kadzidełko oraz księgę.

– Eve! – zawołałam. – Musimy porozmawiać…


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Na pewno da się coś zrobić! – Szamanka krążyła w kółko po pokoju, w którym leżała Nuta. Spała, delikatnie kręcąc się pod pościelą. Gorączka nieco spadła, lecz nadal nie została zbita. Gdy tylko opowiedziałam o swoim odkryciu, wadera również mi coś wyznała.

Zgodziłam się na pobranie krwi od Nuty, aby móc sprawdzić kilka mocniejszych lekarstw, które potencjalnie mogły zaszkodzić pacjentce, oraz obrzędów. Podzieliłyśmy się próbką na pół; Eve zabrała fiolkę z krwią do swojego domu, gdzie mogła na spokojnie spróbować kilka rytuałów. Powiedziała, że przy jednej z prób zacięła się nożem a jej rana miała kontakt z boską krwią.

Ja również przyznałam się, że ostatnio gorzej się czuję, lecz nie miałam styczności z materiałem biologicznym.

Od momentu zakażenia Eve minęło prawie 48 godzin, w ciągu których wilczyca co chwile znikała i wracała z czymś nowym. Od tamtej pory zakazała mi zbliżyć się do Nuty. Nie sprzeciwiałam się. W tym czasie spotkałam się z Sokarem, stosując zaklęcie, które tworzy wokół wybranej istoty niewidzialną bańkę, która może zostać użyta jako ochrona przed środowiskiem zewnętrznym.

W tym przypadku będzie ona chroniła innych przede mną.

Spotkaliśmy się przed wejściem do biblioteki, w której pracuje. Gdy lądowałam, on już czekał na mnie, obserwując każdy mój ruch. Zmarszczyłam brwi.

Co on znowu robi?

– Co z Nutą? – zapytał oschle, zupełnie jakby nie obchodził go los siostry.

– O co Ci chodzi? – zapytałam ostro, bardziej, niż myślałam. Miałam to gdzieś.

– Co?

– Odkąd wróciłeś traktujesz mnie jak zarazę! Jak coś… złego! Jak chorobę! – krzyczałam. Wilk patrzył na mnie, nie ruszając nawet łapą, lecz w jego oczach malowało się wyraźne zaskoczenie.

– Nie rozumiem…

– Tylko Ty traktujesz mnie jak największe zło, którego należy unikać! I chcę wiedzieć co ja Ci zrobiłam… – powiedziałam nieco łagodniej, lecz nadal buzował we mnie gniew. Jestem takim typem wilka, który lubi mieć wszystko czarno na białym.

– Nic mi nie zrobiłaś – szepnął cicho.

– To czemu traktujesz mnie jak ścierwo?!

Przez chwilę staliśmy w milczeniu.

– Ponieważ nie pomagasz mojej chorej siostrze.

Teraz to ja byłam zaskoczona.

– Słucham?

– Stan Nuty coraz bardziej się pogarsza a Ty nic z tym nie robisz! – podniósł głos. – Patrzysz, jak ona umiera a ty sobie spokojnie pijesz herbatkę!

Tego było już za wiele.

– Chciałam powiedzieć, że pomór może być zakaźny oraz abyś ograniczył kontakt z innymi – powiedziałam ozięble. – A Nuta czuje się lepiej.

I odleciałam najszybciej jak tylko mogłam, starając się ukryć łzy.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Początkowo objawy pomoru u Nuty zaczęły ustępować, jak powiedziałam Sokarowi, lecz to była swego rodzaju zasłona dymna która dała złudną nadzieję.

Dwa dni temu Eve zaczęła coraz bardziej słabnąć. Z początku nie dawała po sobie poznać, że jej ciało toczy choroba, ale pewnego dnia nie miała sił na dalszą walkę. Podsyłałam jej księgi i inne zapiski, aby przynajmniej w ten sposób mogła pomóc młodej półbogini, lecz w końcu nawet na to nie miała siły. Ani na protest, kiedy zaczęłam się opiekować i ją. Podawałam jej odpowiednie leki oraz zioła, czując się poniekąd winna jej stanowi.

– Hej, Anti... – Odkaszlnęła Eve. – Skup się na Nucie. Spróbuję jeszcze przeszukać kilka ksiąg. Jutro dam Ci znać, czy coś znalazłam... – powiedziała, gdy przyszłam zobaczyć jak się czuje szamanka. Nie wyglądała najlepiej...Bardzo niechętnie się na to zgodziłam na jej propozycję.

– No dobrze... Ale jak coś będzie się działo to wyślij mi wiadomość – poprosiłam. Zostawiłam jej księgi oraz kilka lekarstw oraz ziół łagodzących ból, po czym wróciłam do swojej jaskini.

Nuta czuła się lepiej i zaczęła nawet już chodzić. Przyznała szczerze, że od leżenia zaczęły ja boleć mięśnie i kości. Nie byłam zaskoczona, gdy mi to oznajmiła. Nashi przyszła kilka razy odwiedzić swoją siostrę oraz mnie, przy okazji przynosząc kosz łakoci oraz składników do moich wypieków. Tak więc oficjalnie Nuta została moją osobistą degustatorką, podobnie jak moja przyjaciółka.

Co jakiś czas ruda wilczyca pytała mnie o Eve. Natychmiast przed oczami stanął mi obraz zmizerniałem wadery, która zdążyła potracić część futra a na jej ciele tworzą się trudnogojące się rany od samego dotyku. Zawsze odpowiadałam wymijająco, nie mając serca, aby powiedzieć jej prawdę.
W pewnym momencie przestała odtrzymywać od szamanki jakiekolwiek informacje czy listy. Z początku myślałam, że zasnęła czy jest zajęta czymś innym, lecz gdy minął trzeci dzień, postanowiłam to sprawdzić osobiście.

Spełniły się moje najgorsze oczekiwania.

Znalazłam Eve martwą leżącą głową przy swoim biurku. Wszędzie panował brud i bałagan, lecz ten nieporządek nijak nie pasował do kontrolowanego chaosu wadery. Na uszach miała zaschniętą krew a całkowicie białe oczy już dawno straciły swoją zdolność do widzenia. Niedaleko jej łapy znajdowało się pióro a przewrócony kałamarz wypuścił ciemny tusz, który zalał podłogę. Księga, na której leżała Eve, była otwarta a na samej górze widniał odręczny opis, iż nie ma leku na boską chorobę. Udało mi się powstrzymać łzy, które cisnęły mi się do oczu.

Użyłam lewitacji i podniosłam ciało Eve, zamykając powieki jej oślepionych oczu.
Napisałam pilną wiadomość do Tsumi z prośbą o przygotowanie pogrzebu, prosząc, by zachowała dyskrecję jeśli chodzi o prawdziwą przyczynę śmierci. Musieliśmy coś wymyślić, tak, aby inne wilki nie podejrzewały kłamstwa.

Odmówiłam cichą modlitwę za duszę szmaragdowej wilczycy, po czym przeszłam przez portal prowadzący do Pałacu. Książkę zabrałam do siebie, chcąc kontynuować rozpoczęte przez nie zapiski, które być może przetrwają wieki.


– Eve naprawdę nie żyje? – zapytała Nashi, kilka godzin później. Siedziałyśmy w pokoju przygotowanym dla Nuty, w mojej jaskini, pijąc herbatę. Kilka minut temu wróciłam z Pałacu, pomagając dopełnić formalności związane z pogrzebem i śmiercią szamanki.

Przytaknęłam. Nuta cicho szlochała, myśląc, że przez nią wadera nie żyję. Ma po części rację, ale nie warto ją uświadamiać. Przyniesie to więcej szkód niż pożytku.

– To.. wsz-wsz-wszystko m-moja winaaa… – łkała czerwona wadera. Szara wilczyca przytuliła siostrę, głaszcząc ją po głowie i powtarzając, że to nieprawda.
Nagle wyczułam czyjąś obecność. Obróciłam się i zobaczyłam czerwonookiego, skrzydlatego basiora o czekoladowym umaszczeniu.

Sokar jedynie stał, wyglądając, jakby bił się z myślami co powiedzieć na powitanie.

Szybko wstałam i zaprowadziłam go do wyjścia, nie chcąc, aby jego siostry były światkami awantury. Nashi wiedziała już o konflikcie, jaki narósł między mną a jej bratem. Sprawiała wrażenie, że zna powód jego gburowatego zachowania, lecz milczała.

Kiedy wyszliśmy z mojej jaskini, syknęłam:

– Wynoś się stąd!

– Chciałem się zobaczyć z moją siostrą – powiedział bez emocji.

– Trzeba było się umówić – odparowałam.

– Będziesz mi rozkazywać? – zapytał ostro basior, patrząc spod łba na mnie. Nie przestraszyłam się.

– Nuta jest pod moją opieką – odparłam twardo. – Więc tak – w tej kwestii będę miałą prawo mówić Ci co masz robić.

Już chciał coś powiedzieć, gdy nagle…

– Antilia! – krzyknęła Nashi. Natychmiast pobiegłam z powrotem do swojej jaskini, gdzie zobaczyłam Nutę leżącą na ziemi, a jej ciało trzęsło się kompulsywnie. Nashi trzymała siostrę za głowę, próbując do niej mówić. Podałam szybko leki dożylnie a po kilku chwilach drgawki ustały.

– Co się dzieje? – zapytała przerażona Nashi. Sokar stał z tyłu patrzył.

– Pomór jednak nie dał za wygraną… – powiedziałam cicho.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Westchęłam, czując jak zmęczenie coraz bardziej otula moje ciało, niczym ciepły koc kuszący, aby zdrzemnąć się kilka godzin. Wstałam i zanurzyłam ręcznik w płynącej wodzie, wpadając w trans rozmyśleń, pozwalając, by ciepłe promienie słońca ogrzały powietrze wokoło. Od ponad pięciu dni nie spałam, czuwając przy córce boga oszustwa. Biedna Nuta… – pomyślałam. W takich chwilach jak ta myślę o śmierci. Jak ja bym chciała odejść z tego świata… Z refleksji wyrwał mnie głos wypowiadający moje imię. Obróciłam się przez ramię.

Sokar stał niedaleko, obok strumyka, który łączy się ze swoimi braćmi, tworząc piękną kaskadę spadającą z krawędzie Smoczej Jaskini.  Po ataku Nuty zdecydowałam przenieść ją do miejsca, które, nawet jeśli nie uleczy, to chociaż złagodzi ból. Na pomór nie było lekarsrtwa – można było jedynie leczyć objawy oraz koić ból umierającego. Moje domniemane zarażenie okazało się zwykłym przeziębieniem, tak jak się spodziewałam i szczerze mówiąc – modliłam. Nashi i Sokarowi również nic się nie stało, ba – nawet nie mieli żadnych objawów.

– Jak się… czuje? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na niego, po czym wróciłam do wyciskania ręcznika z zimnej wody.

Słyszałam, jak zrobił kilka kroków.

– Nuta już się nie obudzi – powiedziałam ochrypłym głosem. Czasami mocno tu wiało, a u mnie przewianie często kończyło się problemami z gardłem. – Jeśli chcesz się z nią pożegnać, to zrób to póki jeszcze możesz.

Od dwóch dni Nuta była w śpiączce, lecz przeczucie dawało mi sygnał, że mimo snu nadal odczuwa ból jaki toczy jej ciało. Dlatego podawałam jej odpowiednie leki i płyny, mając nadzieję, że moje działania koją cierpienie a nie je przedłużają.

Sokar ostrożnie podszedł do siostry i wziął jej łapę. Przyłożył sobie ją do czoła, po czym zaczął coś cicho mówić. Odwróciłam się i odeszłam na bok, dając im chwilę prywatności. Usiadłam, rozkładając delikatnie skrzydła i czekałam.

Nagle ułyszałam trzepot skrzydeł, który się zaczął się oddalać. Wstałam i podeszłam do leżącej pod korzeniami wiekowego drzewa wadery i zauważyłam, że w jej łapkach są dwa brązowe piórka. Stworzyłam magiczny sznurek, po czym obwiązałam nim piórka, tworząc swego rodzaju bransoletkę. Założyłam ją na lewą łapę Nuty, po czym wróciłam do uzupełniania swoich notatek dotyczących pomoru księżycowego. Opisywałam w nich przypadek Tsuriego i Nuty, naiwnie wierząc, że żaden wilk już na to nigdy nie zachoruje a te notatki będą jedynym dowodem na istnienie tej choroby.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Gdy Księżyc lśnił w pełni zawieszony wysoko na nieboskłonie, serce Nuty, córki boga Seikatsu, zatrzymało się.

Zgodnie z prośbą rodziny spaliłam jej ciało, patrząc jak płatki popiołu frunęły w stronę srebrnej tarczy Księżyca.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Od tych zdarzeń minął ponad miesiąc. Wpadłam w wir biurokracji, ciągle marudząc Tsumi o nadmiar papierkowej pracy. Za każdym razem śmiała się, że dzięki mnie ma więcej czasu. Zwłaszcza teraz, gdy zbliża się rocznica powstania watahy. Trzeba było zorganizować zabawy, gry, występy i inne takie… To moja pierwszy festiwal rocznicowy, jak nazywam to wydarzenie. Chcę, aby wszystko było idealne, a nawet lepsze.

Miałam jeszcze kilka przypadków, w których potrzebna była moja pomoc. Jeden z wilków skręcił sobie lewą kostkę a inny zaliczył przeziębienie latem.

Siedziałam u siebie w jaskini, w sypialni przy biurku i tworzyłam plan atrakcji, rysując rozmieszczenie stanowisk, targowisk oraz innych dekoracji.

Zadowolona z efektów swojej wielogodzinnej pracy przy kartkach papieru zwinęłam je w rulon i wsadziłam do swojej skórzanej torby. Zapięłam pasy i już miałam wyjść, kiedy zobaczyłam kogoś, kogo obecność była najbardziej niespodziewaną rzeczą w tamtym momencie.

– Sokar? Co Ty tu robisz? – Byłam szczerze zaskoczona. I lekko zła. Jaki on ma tupet!

– Antilia… Ja… – zaczął, szukając odpowiednich słów. Nie czułam od niego wrogości ani zła, tylko coś rodzaju… pokory.

Moje zaskoczenie osiągnęło maksymalny poziom.

Co on chce? Co mi chce powiedzieć?


Sokar? Wiem, końcówka trochę taka spłaszczona xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz