No, nieważne, stało się. Przynajmniej wiem, że zapewne to dzięki temu ogarniał mnie stan lekkiej błogości. Już powoli słońce zaczynało chylić się ku horyzontowi, aby ustąpić miejsca księżycowi, a ja nadal nie znalazłam źródła tego niesamowitego uczucia.
Nagle przed moimi oczami pojawiła się... Ona. Była taka... Taka piękna! Jej cudowne, czarne jak smoła futro mieniło się w świetle zachodzącego słońca. Jej szczupła sylwetka wyglądała niesamowicie, tak przyciągająco... Nie mogłam się powstrzymać od szerokiego, jednak zawstydzonego uśmiechu. Na szczęście przez moją gęstą sierść nie było widać mocnego rumieńca który oblał cały mój pysk. Śliczna wadera zrobiła dwa, może trzy kroki w przód. Jej imię... Chyba Mazikeen. W końcu ja również nieśmiało zrobiłam krok w jej stronę. Wyciągnęłam mocno powietrze rozpaczliwie próbując poczuć jak najlepiej jej zapach. Uczucie trzepoczących motyli w brzuchu stało się jeszcze silniejsze niż przedtem, wręcz nie do zniesienia. Całą moją sylwetkę ogarnęło gorąco, jednak dało się znaleźć w tym coś przyjemnego. Coś, co sprawiało, że pragnęłam tego uczucia więcej i więcej. Serce zabiło mocniej, kiedy Mazi znalazła się tuż obok. Zakłuło jeszcze mocniej, kiedy liznęła mnie za uchem. Ah, jak cudownie... Przezwyciężyłam nieśmiałość i powoli wtuliłam się w futro wadery jak najmocniej. Chciałam poczuj jej zapach, tętno, przyspieszone bicie serca... Powolutku wschodzący księżyc tylko potęgował wrażenie romantyczności. Tu nie trzeba było słów. Jednak moje serce coraz głośniej domagało się czegoś więcej...
<Mazikeen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz