Powoli zapadał zmrok, nagie drzewa stawały się mrocznymi cieniami na tle kobaltowego nieba, by w końcu zupełnie stopić się z ciemnością. Tę noc postanowił poświęcić na zaznajomienie się z nowymi terenami, na które właśnie przybył wraz z watahą. Krótkim skinieniem łba, które zapewne oznaczać miało wdzięczność, podziękował Aaronowi za księgę. Podczas wędrówki nie mówił za wiele. Właściwie, głównie mruczał charakterystyczne dla siebie „mhm”. Oddalił się od reszty wilków, przysiadając przy samotnie wystającej z ziemi skale, na której rozłożył swe pakunki. Było ich niewiele – aż cała jedna płócienna torba. Wyjął z niej opasłe tomiszcze. Wyciągnąwszy łapę, otworzył na chybił trafił na zajmującej całą stronę rycinie, przedstawiającej rogate monstrum o jaszczurzych łuskach i szponach zamiast stóp. Z uszu buchały mu płomienie, a pomiędzy wielkimi jak stalaktyty kłami ziała ogromna paszcza. Przekartkował kilka stron. Jakiś drzeworyt ukazywał ludzką kobietę w krynolinie klęczącą za nagim diabłem. Miał on skrzydła, koźli łeb i długie pazury. Kobieta obejmowała go za nogi, nos miała wciśnięty pod uniesiony ogon stwora – uśmiechała się. Velganos zasępił się.
-Mówi się, że czarownice w taki właśnie sposób przypieczętowywały pakt z diabłem. – mruknął sam do siebie.
Przerzucił kilka dalszych stron, oglądając wizerunki najrozmaitszych demonów i chowańców. W części poświęconej talizmanom natknął się na wiele odwróconych gwiazd.
Mazikeen otrząsając się z resztek... wszystkiego podeszła bezszelestnie do czarnofutrego basiora. Widziała go wcześniej z tą księgą, jednak ten wyglądał jakby conajmniej się... krył. Ukrywał po kątach z tym, że czyta pięknie grawerowaną księgę, która wyglądała jak wyjęta z jakiegoś mrocznego świata... a może nawet była? Stanęła za nim patrząc przez łapę na dziwny obrazek przedstawiający postać jak mniemała mroku, wydobywając z siebie głos
-Co to za księga? Od jakiegoś czasu widzę że się z nią kitrasz po kątach uważając aby nikt nie zauważył co czytasz. Wygląda jak coś ważnego, o czym mi nie łaskałeś wspomnieć
Usłyszawszy za sobą znajomy głos, westchnął ciężko. Przymknął oczy, by po chwili móc je otworzyć. Szybkim ruchem łapy zamknął księgę. Odwrócił łeb w stronę wadery, uśmiechnąwszy się oszczędnie. Na razie tylko sprawdzam to i owo. Pozwolił sobie zachować zagadkowy ton.
-No dobrze. - Wstał, odsunąwszy się nieco od wilczycy. - To wolumin, o którym wspominała białowłosa Shelva. I ciszej, to wiedza nie dla każdego. Chcę sprawdzić, czy ziemie opisane przez wiedźmę rzeczywiście istnieją. Podobno to gdzieś na tych terenach. - Zmrużył ślepia, jakby nad czymś myślał. - Nie jestem tylko pewien, czego potrzeba, aby je odnaleźć. Wszak nie są dostępne dla pierwszego lepszego wędrowcy. Zapewne trzeba się przygotować. W każdym razie - Spojrzał na Mazikeen - nie chciałem cię w to wplątywać. Szczególnie po... no wiesz, ostatnich przygodach.
Wadera gardłowo warknęła. Nie była osobą, która lubi kiedy coś się przed nią ukrywa.
-Po ostatnich wydarzeniach mówisz... Po tym co przeszliśmy, znamy swoje moce i wiemy na co nas stać potraktowałeś mnie jak dziecko, które nie może wiedzieć BoToNiEbEzPiEcZnE - wyrzuciłam mu dziwnie akcentując ostatnie słowo i kręcąc pyskiem - Biorąc pod uwagę fakt, że wydaje się to być dość ważne, uważam że powinieneś mnie zapoznać ze szczegółami - wykrzywiając pysk w wyrazie nie znoszącym sprzeciwu oczekiwałam na to, co Velganos powie
Rozszerzył ślepia, stawiając uszy. Przekręcił łeb, żachnąwszy się. Na taki ładunek emocjonalny ze strony wadery nie był przygotowany. Przyjrzał się wyrazowi jej pyska. I już wiedział, że musiał ważyć słowa.
-Chyba trochę przeszłaś ostatnim razem, co? - Podniósł się, zmrużywszy oczy. - Zrozum, Mazikeen. Sam do końca nie jestem pewien, czy w ogóle słusznie robię. Czy myślę i idę dobrym tropem. To nic pewnego. Rozejrzyj się. Dopiero co tutaj przybyliśmy z watahą. A ja mam wątpliwości. W związku z tym nie lecę na skrzydełkach jak ucieszona lataniem tęczowa wróżka i nie oznajmiam z radością o swoim wątpliwym pomyśle. Zacząłem od księgi, fakt. Ale... I tak zamierzałem ci powiedzieć. Doczytałem o pewnym kamieniu.... Tropem są bagna.
Wadera prychnęła pogardliwie
-Nie lecę na skrzydełkach jak tęczowa wróżka ojojoj, oznajmianie z radością ojojoj - Zaczęła naśladować Velganosa piskliwym głosikiem, po chwili wracając do tego normalmego - I zamiast powiedzieć od razu że coś masz, czegoś szukasz, postawić sytuację jasno, to nieeee. Wielki i odpowiedzialny pan Velganos wie lepiej kiedy łaska powiedzieć czy też nie komukolwiek o swoim tropie - jeszcze bardziej pogardliwsze prychnięcie niż na początku zakończyło jej wypowiedź.
Dłuższą chwilę niż sposobność wymagała wbijał w waderę swój przenikliwy, a teraz i nieodgadniony wzrok. Ślepia na moment błysnęły czarną iskrą. Ruszył się z miejsca, zbliżywszy się do niej. W tej jednej chwili Mazikeen miała szczęście, że jej pysk od jego pyska oddzielała niewidzialna, zaledwie kilku-centymetrowa ściana. A wystarczył jeden krok, aby ją zburzyć. Basior odsłonił zęby, warknąwszy krótko, ostro.
-Jak już nabierzesz powagi, to wrócimy do tematu. I zobacz czy nie przeciekasz. -Mruknął na zadziornym pół-uśmiechu. - Nie prowokuj mnie, Mazikeen. Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, to zamilcz, usiądź na dupie i główkuj ze mną. Sceny ironii nie przy mnie. - Warknął dla wtóru. Nie wycofał się.... Sierść na jego karku zjeżyła się niebezpiecznie.
Przez jej pysk przemknął wyraźny cień irytacji, którego nawet nie starała się ukryć. -Z anatomii to Ty widocznie miałeś piękne oceny, jeśli nie wiesz że zwierzęta nie mają okresu, więc nie porównuj mnie do tych ludzkich... - na usta cisnęło jej się obraźliwe określenie, którego jednak nie użyła sama wiedząc, że przez jakiś czas musiała być człowiekiem i również męczyć się z tym niewygodnym problemem. Jedynymi jego plusami było to, że mogła "niechcący" usiąść tak, żeby przeciec i obrzydzić życie temu pomiotowi. Wzięła wdech, może faktycznie zareagowała zbyt impulsywnie -Mów - Ani myślała żeby się cofnąć.
-A jednak jakoś samice zachodzą w ciążę. No niebywałe. - Zamknął oczy, szukając w głowie myśli, która pozwoliłaby mu wrócić do rzeczywistości, do 'tu i teraz', zamknąć czarną dziurę, przez którą pchały się łapy mroku. Skupił się, aby odeprzeć to wszystko. Nienawidził tych emocji. Odetchnął głęboko, otwierając ślepia, w których po chwili zatańczyła bursztynowa poświata. - Nie rób tak więcej. Wycedził przez zęby. Nie kontroluję.... pewnych rzeczy. - Odgiął łeb, zacisnąwszy szczęki. -Wskaż mi, w którym miejscu porównałem.- Zbliżył do niej swój pysk. O, to dało się jeszcze bardziej. Prawie dotknął jej nosa. Z jego nozdrzy buchnęła para, kiedy wtłoczył do płuc świeży, chłodny haust zimowego powietrza. - ....do tych ludzkich, co? Byłaś jednym z nich. I to nie z mojej winy. Ostrzegałem cię przed jeleniem. I nie zapominaj, Mazikeen, kto ci pomógł w zapewne najpodlejszym momencie twojej egzystencji. Uspokój się i nie wyskakuj na mnie więcej w ten sposób. Więcej zaufania. - Dopiero teraz cofnął pysk. - Kamień Spaczenia. Z tego, co zdążyłem dowiedzieć się z tego woluminu, można znaleźć go w całości lub.... nie. Druga opcja w najgorszym wypadku, którego bym nie chciał. Kierunek bagna. Pulsująca dziwna energia to znak rozpoznawczy. Skoro, i ty, i ja paramy się siłami mroku - dla nas mocno rozpoznawalny i wyczuwalny. Jest wskazówką, drogowskazem do ziem opisanych przez wiedźmę. Wystarczy poszukać...? Ah, mam nadzieję.
-Nie kontroluje pewnych rzeczy, taa? Czyżbym miała przed sobą małego agresorka? Będzie zabawa, dobrze że szybko biegam. - burknęłam lekceważąco tak, żeby ten słyszał - Więcej zaufania to ja mogę mieć do swojego kota. I tak, z mrokiem masz rację. Mam kuzyna, który też w tym siedzi, może nam pomóc.
Odetchnął głęboko. Po raz kolejny. -Nie, Mazikeen. Nie chodzi o agresora, nie jestem tworem szczenięcym. Jednak już trochę ładnych parędziesiąt lat żyję na tym świecie. Ujmij to w cudzysłów bądź nie - chodzi o własne demony, których nie chciałbym uwolnić, ponieważ mógłbym się w tym zatracić i zgubić 'dobro', które z trudem odzyskałem. Duszę i umysł. To... bardziej skomplikowane. - Popatrzył na nią, rozciągnąwszy kąciki pyska w dziwnym grymasie. - A jednak żyjesz. - Małe nawiązania do tamtego świata, po drugiej stronie portalu.... Sytuacji w lesie i ataku zwierzoludzi? Zapewne tak. Wierzył, że zrozumie, o co mu mogło chodzić. Niech będzie.Westchnął do własnych myśli - no tak. Oczywiście.... do kota! Bo na chuj i jakiego czarta piekielnego on poświęcał swoje życie i zdrowie, żeby uratować ją i drugą dziewczynę przed tym ścierwem z toporami? Pokręcił łbem, rezygnując z dalszej kontynuacji tego tematu. - Odszukajmy zatem twego krewnego. Wyruszy z nami, przyda się pomoc. Jak się zwie?
-Ciemnofutry basior imieniem Rimmon, z blizną na prawym oku, hipnotyzujące ogniste oczy. Często ma przy sobie kulę zamkniętą w specjalnej metalowej konstrukcji i średniej długości futro. Znając go będzie gdzieś z tyłu odosobniony od wszystkich i szukający jaskini jak najbardziej oddalonej od społeczeństwa, ale i będącej na naszych terenach. Od razu mówię że z jego pyska nie da się wyczytać emocji, jeśli ten nie będzie chciał ich pokazać.
-Może widziałem, nie wiem, nie pamiętam. Nie zwracam też szczególnej uwagi na innych. Wiesz gdzie może teraz być czy musimy ruszyć do miejsca, w którym zatrzymała się cała wataha? Choć większość i tak pewnie rozeszła się do swoich jaskiń.
-Niestety czeka nas szukanie na chybił trafił... chociaż ostatnio szukamy sposobu porozumienia się w myślach na mocy mroku, jedyne co nam się udało osiągnąć to wymiana jednego słowa stojąc obok siebie... przynajmniej poświadczyło to, że istnieje cień szans na udaną. Ale wracając do tematu, najpierw przejdźmy granice terenów, jak największe odludzia.
-Rozumiem. Albo ma to związek z podobnymi sobie mocami, albo z więzami krwi. Albo z jednym i drugim. Hmm. -Zapewne Mazikeen nie spodziewała się tego, co Velganos zamierzał zrobić. Momentami naprawdę był nieprzewidywalny. - No widzisz, jak chcesz to potrafisz zachować powagę i skupienie. Brawo, wilczku. - Obracając się, pacnął ją ogonem w łeb. Sięgnął pyskiem po swoją torbę, w której ciążyła księga. - Hmm... Przydałyby się mapy. Tak, chodźmy. - Ruszył przodem jako pierwszy.
Wadera stanęła nieruchomo. Wcięło ją. Tak sobie po prostu jebnął ją ogonem w łeb. Irytacja rozlała się po całym jej wnętrzu. Po chwili osłupienia podbiegła do niego
-Mówiłeś coś, czy to tylko pierd motylka?-nie czekając na odpowiedź podcięła mu łapy wiatrem, po czym machając ogonem wyprzedziła czarnofutrego.
Co go nawet rozbawiło. Upadł, ale nie jakoś mocno i spektakularnie. Pokręcił łbem, wydobywając z gardła mrukliwy śmiech. Wstając, popatrzył za nią z rozbawionym wyrazem pyska. No i mam cię. Podążył jej śladem, ale nieco wolniej. Otrzepał się w międzyczasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz