Samiec otworzył z wolna oczy, od razu obejmując wzrokiem wszystko, co znajdowało się w pobliżu. Uważnie zlustrował zewsząd otoczenie, a po tym podniósł się z ziemi i otrzepał z wolna, powodując charakterystyczny chrzęst swojej biżuterii. Miał zamiar udać się na poranny obchód, jak to miał w zwyczaju, odkąd trafił między szeregi watahy. Czy robił to na rozprostowanie kończyn po mniej lub bardziej wygodnie przespanej nocy, czy raczej ze względów jakiegokolwiek bezpieczeństwa, nikt nie wiedział. Wypuścił więc powietrze z cichym świstem, obserwując, jak oddech zamienia się w ulatniającą się ku górze mlecznobiałą parę, która po chwili znika gdzieś w mieszaninie gazów, stając się niewidoczna. Po tym ruszył truchtem przed siebie, starając się utrzymać umiarkowane tempo tak, aby skutecznie się rozgrzać, a tym samym niezbyt się zmęczyć. Następnie w planach miał opracowanie sobie planu działania ze względu na szczenięta. W końcu nadal miał za zadanie je wszelkich rzeczy uczyć, mimo ciągle trwającej podróży. Obrał sobie stanowisko nauczyciela, a więc teraz musi wykonywać wszelkie obowiązki i zadania, które do niego należą.
Szczerze powiedziawszy, od samego ranka czuł się jakoś... inaczej. Jak gdyby nie był sobą. Był jeszcze bardziej roztrzepany, dostrzegał to, czego nigdy wcześniej nie był w stanie zobaczyć. Nawet delikatne płatki śniegu spadające tu i ówdzie, które raczej nie kojarzyły mu się z niczym dla niego przyjemnym (to jest z chłodem, którego znieść zwyczajnie w świecie nie mógł), wydawały mu się teraz czymś pięknym, zasługującym na uwagę i uznanie. Każdy był odmienny, nie było dwóch identycznych, były wyjątkowe, a jednocześnie nikt nie przyglądał im się bliżej i nie zastanawiał się nad tym. Abir nie miał pojęcia, dlaczego napotkały go takie, a nie inne przemyślenia, jak zachwycanie się czymś tak normalnym. Jednocześnie, prócz myśli krzątających się po jego umyśle, odczuwał delikatne łaskotanie w okolicach podbrzusza czy klatki piersiowej. Mrowienie i nienaturalne, zaskakujące ciepło, rozchodzące się po jego ciele. Skupiając się na tym wszystkim, w pewnym momencie po prostu zastygł w bezruchu, nie będąc zdolnym do zrobienia czegokolwiek.
Utkwił jedynie wzrok przed siebie, w czyjąś jasną sylwetkę, czując własny przyspieszony oddech i delikatne drżenie na całym ciele. Zobaczył wilka, a dodatkowo rozpoznał w nim jednego z członków watahy. Widywał go wcześniej, co więc teraz sprawiło, że zachował się... inaczej? Po prostu jak gdyby przymarzł do podłoża, obserwując zmierzającego w jego kierunku znajomego, którego znał jedynie z widzenia. Uważnie śledził wzrokiem jego białe futro, ze zniecierpliwieniem w końcu wykonując jakikolwiek ruch, czym okazało się być niespokojne przebieranie łapami. Dlaczego tak długo zajmowało mu pokonanie tego odcinka trasy? Chciałby w tamtym momencie znaleźć się blisko basiora, poczuć jego zapach ze znacznie mniejszej odległości, poczuć, jak bardzo miękka okaże się być jego sierść, poczuć serce bijące głęboko pod warstwą mięśni i kości, napędzające organizm samca do działania. Uczucie schowane gdzieś wewnątrz, dające o sobie znać już od samego ranka, znacznie się teraz nasiliło, im bardziej zbliżał się wilk z naprzeciwka. Nauczyciel zielarstwa nie był nawet do końca pewien jego imienia, jedyne, co o nim wiedział to to, że tak samo przynależy do watahy, a piastuje stanowisko strażnika dziennego. Zmrużył delikatnie oczy, kiedy wiatr zawiał w jego kierunku, aby po chwili zauważyć, że towarzysz znalazł się już zupełnie przed nim, tym samym zatrzymując się. I posyłali sobie tak przez chwilę spojrzenia w zupełnej ciszy, zapewne obaj zaciekawieni sobą znacznie bardziej aniżeli do tej pory. Jak mogło dojść do tego, że przez pewien czas zupełnie nie zwracali na siebie uwagi, aby teraz zupełnie nie wiedzieć, jak zachować się w swoim towarzystwie?
Abir pierwszy opuścił wzrok czując lekko nasilające się zakłopotanie. Wzajemne zainteresowanie sobą chciał tłumaczyć sobie tym, że każdy z wilków był teraz w potrzebie i po prostu potrzebował towarzystwa i wsparcia przy przenoszeniu się na nowe tereny, ale spokoju nie dawało mu uczucie, które pojawiło się wraz z napotkaniem samca. Postanowił mimo to odezwać się, jak gdyby nigdy nic, z trudem ukrywając chęć zbliżenia się jeszcze bardziej, zapoznania się dokładnie z ciałem stojącego przed nim basiora, choćby dotknięcia go. Chciał poczuć ciepło bijące od niego i nie mógł z tym zupełnie nic zrobić.
– Witaj, Tobiasie – zaczął dość cicho, starając się ukryć to, jak bardzo poddenerwowany był w tamtym momencie. Charakter Abira już sam w sobie nie pozwalał mu przejść obojętnie obok jakiegokolwiek przyjaźnie nastawionego osobnika, on po prostu potrzebował kontaktu z innymi, domagał się go niekiedy... cóż, w bardziej nachalny sposób aniżeli inni, jeśli tylko miał ku temu okazję. Teraz potrzebował tego jeszcze bardziej, z chwilą kiedy zauważył prawie obcego mu wilka. Nie chciał jednak nic zepsuć, starał się więc powstrzymać chęć nagłego wtulenia się w niego. – Mogę się założyć, że patrolujesz granice miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, mam rację? W końcu już widno... Mógłbym Ci potowarzyszyć. Znaczy... jeśli zechcesz. Nie musisz się zgadzać, ja... Obiecuję, nie będę Ci przeszkadzać.
Znowu poruszył się niespokojnie, podnosząc nieco spłoszony wzrok na pysk strażnika, jak gdyby wyczekując odpowiedzi. Bardzo chciał trzymać się blisko, poczuł się przy nim inaczej, bardziej bezpiecznie, tak, jak gdyby znali się od dawna i byli ku sobie naprawdę zbliżeni. Nie udało mu się wstrzymać tak bardzo, jak gdyby tego chciał, czego od razu pożałował, a co spowodowało to, że wyciągnął szyję i otarł się delikatnie głową o wyższego samca, zaraz również 'przyklejając' się do jego szyi. Przymknął oczy, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi i z tego, że przecież basior, z tym całym 'przytulaniem się', mógł nie czuć zbytniego komfortu, będąc tak blisko.
<Tobias?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz