14.02.2020

It's okay, to be gay?

Velganos wraz z Mazikeen, po burzliwej wymianie zdań, wrócili do stada, zatrzymując się w Pałacu. Kręcili się tam chwilę, po czym rozeszli - każde w swoją stronę. Basior odprowadził wilczycę wzrokiem; wiedział, że ta udała się na poszukiwania Rimmona. Tak, teraz mieli ważny cel. Postanowił, że odwiedzi bibliotekę, znowu. Tym razem celem znalezienia odpowiednich map terenów, o których tylko słyszał, a nie miał sposobności być. Udał się do lewego skrzydła. Nie był dobry w wyszukiwaniu woluminów. Szybko tracił cierpliwość i.... Kurwa. Charknął gardłowo, przekręcając łeb. Strzyknęło. Starość, nie radość, ale żeby to już.... Mruknął pod nosem, ruszywszy się z miejsca. Przeszedł przez salę, zatrzymując się na kamiennej ścianie, w którą przypieprzył głową. Na moment stracił orientację, aż potrzepał pyskiem. Miał mroczki przed oczami, wzrok płatał figle, obraz za cholerę nie chciał się wyostrzyć. No co do kurw.... Warknął, postępując parę kroków do tyłu. Coś było nie tak - z nim, z otoczeniem i z tą dziwną aurą wokoło niego. Zacisnął szczęki, szerzej otwierając ślepia. Żył na tym świecie nie od dziś - i narrator mógłby to powtarzać jak cholerną mantrę, ale taka była prawda - Velganos potrafił rozpoznać, kiedy nieczysta siła magii próbowała zawładnąć jego umysłem. Nie wiedział jeszcze tylko, co konkretnie się działo i z czym ma do czynienia, ale miał się na baczności. Odsunął się od wszelkich mebli, stołów, niebezpiecznie wystających z murów gzymsów i oddalił, kierując kroki do wyjścia. Kiedy znalazł się na zewnątrz, przysiadł na tyłku, zamykając oczy. Musiał się skupić. Potrzebował skupienia. Co robił, gdzie był, co zjadł, czego się..... NAPIŁ. W tym jednym krótkim momencie wstrząsnęło nim - jakaś iskra zapalna szczątkowego pomysłu błysnęła mu nad łbem. Rzekłbyś, olśnienie. Szlag.... Pieprzone eliksiry. Rozejrzał się po okolicy. Dlaczego nie wyczuł tego wcześniej? I co on, do cholery, łyknął?!

Basior już od jakiegoś czasu czuł, że coś jest z nim nie tak. Narastające, nieznajome uczucie nękało go, nie dając mu ani chwili spokoju. Mimo chęci porozmawiania o tym z małżonką, nie mógł zebrać się na to, żeby jej o tym powiedzieć. To nie tak, że się wstydził - zwyczajnie nie wiedział jak ubrać to w słowa tak, żeby Luna całkowicie go zrozumiała. Czuł się, gdyby to tylko on miał ten problem - ani żadna z jego córek, ani nawet jego żona nie była tak nerwowa, jak basior. Miał przeczucie jakby zapomniał o czymś szczególnie ważnym, że musiał już wtedy wyjść poszukać tego czegoś, choć nawet nie wiedział, co to mogło być. W chwili gdy Temmisto zauważyła, że coś złego dzieje się z jej ojcem, Kagekao postanowił pójść poszukać kogoś, kto mógłby mu chociaż odrobinę pomóc. Oznajmił rodzinie, że idzie się przewietrzyć, a nawet gdyby nie wrócił do wieczora, nie powinni się o niego martwić. Nie chciał, żeby rodzina się zamartwiała, bądź była podejrzliwa - zawsze Temmie mogła podzielić się swoimi podejrzeniami z resztą. Pogoda nie była zbyt przyjazna. Wszechobecny mróz dawał się we znaki, wchodząc pod najgłębsze warstwy futra, szczególnie na skąpo okrytych sierścią kończynach. Niska temperatura dostawała się w głąb stawów, powodując okropny ból przy każdym najmniejszym ruchu łapami. Wcześniej myślał, że mógłby pójść do szamana prosić o pomocną dłoń, jednak po doznaniu niemiłych doświadczeń związanych z tym, jaki ziąb panował na dworze, zdecydował się poszukać pomocy wśród wilków rady, która wykonywała swoją pracę w ciepłym pałacu. Nie minęło wiele czasu, zanim basior wszedł do środka budynku. Uczucie, które towarzyszyło mu już w jaskini, teraz nasiliło się do tego stopnia, że nie był w stanie nad nim zapanować. Serce biło mu jak szalone, czuł jakby jego żołądek skręcił się niczym ścierka, a jelita związały w supeł. Słyszał doskonale, jak krew obija się o ścianki tętnic. Jego wargi nieprzyjemnie mrowiły, tak samo jak opuszki jego łap. Szedł już sam nie wiedząc gdzie. W takim stanie doszedł do lochów.

Czarny basior odetchnął głęboko, zaganiając rozszalałe myśli w kąt skupienia. Nagle obrócił łeb. Niezawodny instynkt łowcy pozwolił mu wyczuć czyjąś obecność. Co z tego, że przez teren Pałacu co jakiś czas przewijała się gromada różnych wilków. On wyłapał tego jednego konkretnego. Nabrał głęboko powietrza w płuca; arktyczny podmuch zakłuł w piersi. Bursztynowe oczy bestii rozszerzyły się, a górna warga uniosła nad zębami, odsłaniając długie kły, spomiędzy których wydobył się charkliwy warkot nienawiści do obecnego stanu sytuacji. Obróciwszy się napięcie, poderwał cielsko do góry i pognał za kuszącym źródłem podeszłej mu pod nozdrza woni tajemniczego osobnika - jak po nitce do kłębka. Nie spodziewał się tylko, że trop zaprowadzi go aż do lochów. Haczykowato zakończone ostre pazury żłobiły charakterystyczne rysy na kamiennej posadzce, kiedy szedł wzdłuż podziemnego korytarza. Jakiś wabiący majak ciągnął go w tamtym kierunku, podpowiadał dokąd iść, którędy się udać, gdzie skręcić, czy przyspieszyć, czy zwolnić. Czy uspokoić walące w klatce serce, czy zwiększyć mu tętno. Moc eliksiru, o którym sam Velganos jeszcze nie miał pojęcia w połączeniu z adrenaliną i odrzucającym wszelkie próby ataku umysłem Wilczego tworzyły iście spektakularną mieszankę, która mogła zakończyć się.... różnie. I chyba to było w tym wszystkim najbardziej niepokojące - szał bestii mógł doprowadzić go do skrajności. Kiedy przeszedł dalej, zakręciło mu się w głowie. Zatrzymał go napotkany, a właściwie - nagle objawiony i wyrośnięty z ziemi Kagekao. Zmrużył ślepia, drążąc myśli - jak kropla wody skałę. Emerytowany dowódca wojska. Powitał go, pozwalając szybko przepływającej krwi zadudnić w uszach. Zacisnął szczęki, trawiąc dziwne, narastające z każdą upływającą sekundą uczucie. Przejaw niejakiej chęci bycia blisko tamtego wilka. Co tu robisz.

Gdy zobaczył czarnego wilka, już i tak nasilone uczucie nabrało na sile do tego stopnia, że basior kierował się prawie samymi pierwotnymi instynktami. Powstrzymał się jednak resztkami rozumu od zbliżenia się do Velganosa bardziej, niż mógłby zupełnie obcy osobnik. Szukam kogoś z rady odpowiedział hamując się przed powiedzeniem czegoś, co mogłoby nie być w tej chwili na miejscu. Nie potrafił opanować swojego wzroku, który błądził po jego muskularnym ciele.

No i znalazłeś. Velganos mruknął nieprzyjemnie, zbliżywszy się do niego. Nisko osadzony w gardzieli baryton zadudnił dźwięcznie, odbiwszy się głuchym echem od zimnych ścian lochów. Bezpardonowo wetknął pysk w bok Kagekao, rozszerzając i zwężając nozdrza. Sycił się jego zapachem jak ćpun na głodzie z trudem zdobytym narkotykiem. Och, bracie, to jest silne gówno, wierz mi. Mam ochotę wypruć wnętrzności śmieszkowi, który postanowił zabawić się w ten sposób. Pieprzona magia.... Czuję ją. Basior postąpił natarczywy krok do przodu, spychając swojego "wybranka z przymusu" na mur. Nie był delikatny. Właściwie - niebywale trudno było ocenić, czy Velganos zamierzał wyrządzić krzywdę tamtemu wilkowi, czy jednak popłynąć z nurtem przeklętego złudzenia. Jedno było pewne - miał zajebistą świadomość działania owego specyfiku, wreszcie odkrył i zrozumiał, z czym przyszło mu się zmierzyć. Bywało gorzej... Niewiadomo, czy syknął do siebie, czy do Kagekao, nad uchem którego teraz trzymał szczęki. Wyłożył ociężałe łapsko, podcinając samcowi wszystkie cztery kończyny. Zadbał jednak o to, aby ten wylądował miękko na twardej, zimnej posadzce i nie połamał sobie niczego. No, może nie tak od razu. Zawisnął nad nim niczym topór kata nad głową skazańca. Posłuchaj mnie teraz uważnie, Kagekao. Nie wiem, ile jeszcze tak wytrzymam i na ile uda mi się odpierać z umysłu to draństwo tak, aby każdy z nas z tej sytuacji wyszedł bez szwanku i bólu dupy. Tego dosłownego również. Niestety, cały czas odczuwam przemożną chęć wyżycia się, która, przez kotłującą się we mnie siłę Chaosu, miesza się z działaniem cholernego eliksiru. A więc mogę wydrapać ci grzbiet jak stara dziwka z rozkoszy, albo cię zabić. Zaufaj mi, że żadna z tych opcji mi się nie podoba. Ty masz zrobić wszystko, żeby w tym jednym momencie zebrać swoje szanowne cztery litery i biec, biec najszybciej potrafisz. Jak najdalej, byle to przerwać. Nie wiem dlaczego trafiło akurat na ciebie, ale.... Basior warknął gniewnie, potrzepawszy pyskiem. Znajdź w sobie coś, co ci w tym pomoże. Ja... Westchnął. Jeśli będę chciał bardziej zawalczyć i przeciwstawić się temu, własny mrok mnie w końcu dopadnie. W połączeniu z tym miłosnym gównem, mogę stracić nad sobą kontrolę. Nie daję sobie łba uciąć dokąd mnie ten brak opanowani zaprowadzi. Nie chcę czegoś pożałować. Rzeczywiście, wytworzone przez magiczny płyn uczucie magnatycznego przyciągania było na tyle silne, że Velganos nie był w stanie sam odsunąć się od wilka. Na szczęście zachowywał resztki wstrzemięźliwości, co kosztowało go wiele. Zaciskał szczęki - poślady dla bezpieczeństwa też - nie chciał we własnym umyśle zabłądzić za daleko, dotknąć chaotycznej nici osnowy. Zrób cokolwiek. Tak jak ja - broń się przed tym, na pewno masz czym. Chociażby przez wzgląd na własną żonę.... Czyżby Velganos próbował wywołać w Kagekao niejaką agresją, bunt, złość? Basior zadziornie uniósł kąciki wilczego pyska w cwanym uśmiechu. Widziałem ją. No i patrz, że też ona nie mogła tutaj leżeć pode mną zamiast ciebie. Na moment rozchylił wargi, ukazując białe zębiska w pół-uśmiechu. Zaczekał na jego ruch. I tak, oprócz gadania, niewiele mógł zrobić. Sztuczna emocja była zbyt silna. Czy on już wspominał jak bardzo nienawidził tych cholernych eliksirów?

Z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez Velganosa, w środku szczuplejszego basiora rósł przeszywający strach o swoją ukochaną osobę. Uczucie było tak silne, że przyćmiewało nawet fałszywe pożądanie skierowane w stronę silniejszego osobnika. Nie potrafił sobie wyobrazić tego, że jego kochana Luna mogłaby być wykorzystana przez kogoś takiego, jak obecny dowódca wojska. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby posiadać na własność jego żonę wzbierała się w nim paląca wściekłość. Uniósł wargi odsłaniając kremowe, niezbyt ostre kiełki, chcąc rzucić się na czarnego osobnika. Tylko resztki słabego, złudnego uczucia powstrzymały go przed tym czynem. Zmrużył brwi, zarzucił łbem, odwracając wzrok od Velganosa. Nadal jednak obnażał kły, którymi teraz miażdżył swoją zdrętwiałą, dolną wargę. Nie był pewny, czy chciał w ten sposób pozbyć się palącego pożądania, czy uspokoić swoje zszargane nerwy. Walczył tak przez następne krótkie chwile, nie mogąc rozstrzygnąć wewnętrznego sporu między prawdziwymi, a sztucznymi emocjami. Czym dłużej toczyła się umysłowa walka, tym bardziej każde z uczuć przybierało na sile. Zacisnął łapy, rując w posadzce niezbyt głębokie szramy. Najeżył sierść na kłębie oraz u nasady ogona. Zerwał się gwałtownie pod wpływem impulsu, zwracając rozwarty pysk pełen drobnych zębów w stronę basiora, z zamiarem ugryzienia jego kufy. Przebłysk obłudnego uczucia. Zatrzymał się tuż przy pysku masywniejszego basiora. Sam się zdziwił, gdy uświadomił sobie, że właśnie przed chwilą polizał Velganosa po pysku. Sierść Velganosa była szorstka, jednak najwyraźniej eliksir działał również na część mózgu odpowiedzialną za odbieranie przyjemności.

Velganos uważnie obserwował reakcję Kagekao, nie odpuszczając. Kiedy ten zbliżył pysk do jego łba, nie cofnął się, ale wykrzyczał w myśli gamę soczystych przekleństw. Nie potrafił się sprzeciwić. Zmuszony sytuacją zaakceptował postępującą po sobie kolej rzeczy. Mokry jęzor basiora wylizujący mu mordę nie leżał u szczytu jego marzeń, ale wiedział, że im dłużej będzie opierał się sile magicznego eliksiru, tym większe stworzy ryzyko dla siebie samego. Dla postronnych pewnie też; nikt zapewne nie chciał zetrzeć się z zrodzonymi z mocy Chaosu tworami demonów. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zacisnąć szczęki, przewrócić ślepiami i chapnąć tamtego za ucho - delikatnie, subtelnie. Może to też był sposób na to cholerstwo - dać przyzwolenie, oddać się i poddać. Już wiedział, że będzie pluł sobie w pysk. Oczami wyobraźni widział szyderczą minę Mazikeen. Popadł w jeszcze większa wyrwę irytacji. Ostatecznie westchnął ciężko i pchany nagłym impulsem, puścił Kagekao, odsunąwszy się od niego. Popatrzył nań, wykrzywiając kąciki pyska w grymasie potężnej rezygnacji. Nic nie mów. Bo im dalej w las.... - wiadomo. Basior westchnął, otrzepawszy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz