13.02.2020

Od Aarona do Tibii - Walentynki

Mróz przenikał mnie do szpiku kości. Znalezienie nowej jaskini należało póki co do moich priorytetów. Otrzepałem futro ze spadającego na nie śniegu. Właściwe było to dość daremne. Moja sierść zdawała się przemoknięta do suchej nitki. Musiałem odnaleźć nowe schronienie i to szybko. Przez całą tą przeprowadzkę nabawiłem się jedynie kataru.
Przeskakiwałem pomiędzy dużymi zaspami białego puchu. Małe rozmiary sprawnie mi to utrudniały. Co chwilę zanurzałem się w śniegu po szyję. Znalezienie nowej jaskini czy nawet nory będzie ciężkie. Węszyłem w powietrzu. Jeśli nie odnajdę schronienia, to może uda mi się cokolwiek upolować. Nadzieje na szczęście nie spełzły na niczym. Całkiem szybko udało mi się wytropić zająca. Przywarłem do ziemi, brzuchem ocierając się o lodowaty puch. Stawiałem ostrożnie łapę za łapą, błagając, by odgłos skrzypiącego śniegu nie spłoszył zwierzaka. Polowanie na nowych terenach zdawało się znacznie trudniejsze nic wcześniej. Nie znałem jeszcze zbyt dobrze okolicy.
Wyskoczyłem z kryjówki, a lądując złapałem zająca za kark i przyszpiliłem do ziemi. W międzyczasie łapy rozsunęły mi się na śliskim lodzie. Ledwo utrzymałem równowagę, ostatecznie pozbawiając życia ofiarę. Ze zwisającą z pyska zwierzyną skierowałem kroki w stronę polany, przy której póki co osadziła się większa część watahy. Usiadłem na skraju ośnieżonej łąki, gdzie zacząłem posiłek. Oczywiście wcześniej zaproponowałem przechodzącym podzielenie się zającem. Wszyscy jednak odmówili, więc cały zwierzak był dla mnie. 
Pozostałe kości i futro zakopałem, aby nie gniło. Nikt nie życzyłby sobie żadnych przykrych zapachów - to pewne. Wstałem z miejsca, przeciągając się. Po całkowitym nasyceniu się, poczułem pragnienie. Zapadał zmrok, więc niekoniecznie uśmiechał mi się pomysł wyprawy nad i tak zamarznięta rzekę. Właściwie nieszczególnie wiedziałem, gdzie się znajduje. Rozejrzałem się więc po odpoczywających na polanie wilkach w poszukiwaniu jakiejkolwiek alternatywy. Dostrzegłem w końcu skrzynkę, z której wystawały najróżniejsze fiolki. Oczywiście, nie miałem zamiaru poczęstować się nimi bez wcześniejszego poznania ich zawartości.
Podszedłem więc do siedzącego przy skrzynce wilka. Z informacji, jakich mi udzielił, dowiedziałem się, że naprawdę znajduje się w nich woda i jeśli mam ochotę, mogę się napić. Podniosłem leżącą obok skrzynki fiolkę i szybko opróżniłem do połowy jej zawartość. Moje podniebienie owiał słodki smak. Zdecydowanie nie była to woda, ewentualnie było z nią coś nie tak. Odkaszlnąłem, kręcąc głową, próbując zapomnieć o wypitej przed chwilą cieczy.
Wtedy też świat wokoło zawirował. Z wrażenia musiałem sobie usiąść i przetrzeć łapą pysk. Zamknąłem oczy, próbując powrócić do rzeczywistości.
- Wszystko w porządku? - Usłyszałem głos. Podniosłem głowę i spojrzałem na stojącą przede mną waderę. Jej brązowe futro niemal lśniło w świetle księżyca. Musiałem zmrużyć oczy, by nie oślepnąć od blasku jej piękności. Wilczyca obserwowała mnie bacznie swoimi cudownymi oczyma. Przez chwilę zapomniałem nawet, jak się mówi. Poczułem się onieśmielony wspaniałością stojącej przede mną istoty. Uśmiechnąłem się jedynie głupkowato, nie przestając merdać ogonem - nieposuszną częścią ciała, zdradzającą wszystkie moje uczucia. Dopiero po upływie dłuższej chwili, przypomniałem sobie, że nie odpowiedziałem na pytanie. Przełknąłem więc głośno ślinę i odparłem, nieszczególnie przemyśliwując swoje głowa:
- Teraz już tak.
Wilczyca spojrzała na mnie zaskoczona. Nie znałem nawet jej imienia, ale wiedziałem jedno - to ta jedyna!

<Tibia?>
Wybacz, że tak długo zwlekałam z tym opowiadaniem. Naprawdę nie miałam kiedy się za to zabrać :c 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz