29.02.2020

Od Variana



Znudzony chodziłem po pokoju. Zazwyczaj wilkom (i innym stworzeniom) i to jeszcze w taką pogodę przytrafia się wiele wypadków. To się ktoś poślizgnie na śniegu, to na kogoś spadnie sopel, ktoś się pogryzie, odmrożenia, wpadnięcie do zamarzniętego jeziora... A o chorobach nie wspomnę. Ale nie. Było cicho i spokojnie. Kruki tylko co jakiś czas przylatywały i opowiadały o tym że u nich było spokojnie, nic się nie działo bla bla bla. W końcu gdy robiłem już ósme okrążenie po jaskini nadepnąłem na coś.
Kurw.... - spojrzałem w dół i ujrzałem klocka lego – Którego to?!
Dookoła mnie pojawiło się pełno szczurów. Każdy patrzył w wszystkie strony byle nie na mnie. Nikt się oczywiście nie przyzna, że to jego.
Del?
Spojrzałem na szczurzycę. Pokiwała tylko głową. Nie ona. Dalej Ki? Sar? #354?
Zdeptany w zeszłym tygodniu przez dzika
A... Fakt. Zapomniałem. To na czym skończyłem?
#765... W końcu po iluś próbach trafiłem. Był to numer 49. Położyłem się na ziemi, żeby lepiej go widzieć.
Czy to twój klocek? - zapytałem
Tak – wyszeptał tak cicho, że ledwo udało mi się wyłapać że coś mówił
Westchnąłem jedynie i upomniałem go, że ma po sobie sprzątać. Gdyby każdy zostawiał coś na ziemi to zamiast przyjemnego pokoju w jaskini miałbym wysypisko śmieci. Wróciłem do chodzenia po pokoju, aż w końcu w pewnym momencie przyleciał do mnie Noed z informacją o rannym kocie. No dobra. Mogłem się czymś nareszcie zająć. Udałem się więc za moim towarzyszem, który poprowadził mnie w głąb lasu, gdzie stado innych kruków latało wokół nieprzytomnego kota. Gdy tylko się zbliżyłem ptaki odleciały. Przyjrzałem się rannemu zwierzęciu bliżej. Nie był on ani wygłodzony ani nie wyglądał jak ktoś kto przebył bardzo daleką drogę, jednak krwawiła mu łapa. Po przyjrzeniu się rany stwierdziłem, że nie była głęboka. Prawdopodobnie kociak zahaczył się o jakąś gałąź. Oczywiście należało zabezpieczyć ranę bo mogłaby się wdać infekcja. Szybko przeniosłem więc kota do siebie i odpowiednio się nim zająłem. W międzyczasie szczury przygotowały wygodne miejsce w którym zwierze mogło by odpocząć. Zostawiłem też przygotowaną miskę z jedzeniem i wodą. Musiałem dowiedzieć się czyj to kot, żeby poinformować właściciela o tym że przez kilka dni zostanie na obserwacji. Stwierdziłem że najprawdopodobniej kot był z hodowli i tam na początek trzeba byłoby się udać. Jak nie to będę musiał kombinować dalej.
Chodź Noed, zapytamy hodowców czy nie zgubili sierściucha.
Towarzysz podleciał do mnie i usiadł mi na grzbiecie po czym ruszyłem na zachód, gdzie mieszkał jeden z hodowców. Na szczęście po dotarciu okazało się że wadera imieniem Shira była u siebie w jaskini i po nieprzyjemnym powitaniu przez jej towarzyszkę (Noed i jej tygrys chyba się nie polubili) powiedziała mi że nic nie wie o żadnym kocie i mam zapytać Tenshi, która prawdopodobnie będzie w jaskini hodowlanej. Tak więc udaliśmy się tam. Od razu po wejściu do jaskini zauważyłem (prawdopodobnie) szukaną przeze mnie waderę.
Nie zgubiłaś może kota? - zapytałem

<Tenshi?>

23.02.2020

Od Vespre c.d Tsumi

Biała kulka od początku dnia robiła zamieszanie w naszym sierocińcu. Już przyzwyczaiłem się do tego, że za każdym razem kiedy Tsumi jest u nas, w środku panuje zamęt. Nie lubiłem tego wszechobecnego chaosu, dlatego zawsze starałem się trzymać na uboczu gdy starsza waderka się pojawiała. Niestety, dzisiejszego dnia stanie w cieniu mi się nie udało. Wtedy, kiedy byłem zajęty gryzieniem ogonu mojej mamy, biało futra zdecydowała za mnie, że będę testerem jej zatrutego jedzenia. Nie dała mi nawet momentu, żebym mógł wyrazić swoją niechęć! Po prostu podbiegła do mnie i oznajmiła swój wybór.
Znając życie i tak, teraz gdy już wszystko zostało postanowione, nie mam żadnego wyboru. Nawet jeśli teraz spróbuję wykręcić się z jej dziwnego planu, ona i tak znajdzie jakiś powód by i tak wcisnąć mi do ust to coś, czego mam być testerem. Dziewczyny zajęły się przyrządzaniem tych dziwnych bułek. Miałem jeszcze trochę wolnego czasu, zanim zmuszą mnie do spróbowania. Nie wykorzystałem go jednak na ucieczkę – przyglądałem się mrówką, których akurat w tym kącie było od groma. Dziwne stworzenia. Złożone z kulek, mieszczące się w szparach i żywiące się nie wiadomo czym. Bo jak takie małe coś ma upolować sobie jakąś zwierzynę? A może w ścianie mają swoją matkę, od której piją mleko, tak jak ja jeszcze przed paroma tygodniami, według opowieści mojej mamy.
Wyobrażając sobie wielką mamę mrówkę nie zauważyłem, że minęło już sporo czasu. Zorientowałem się dopiero wtedy, kiedy irytujący wypierdek zaczął mnie wołać. Nie zdążyłem się jednak odwrócić nim ta zdążyła do mnie doskoczyć i boleśnie ciągnąc za ucho, poprowadzić do czekających pączków. Nawet powtarzanie w kółko „ał ał ał” i „puść mnie!” nie dało żadnych skutków. Dopiero gdy doszliśmy do celu, przestała mnie szarpać w ucho.
– Jedz. – Podsunęła pod mój nos brązowiutkie oraz okrąglutkie bułeczki, polane z wierzchu zaschniętym na wpół białym czymś.
– Nie jest trujące? – zapytałem obwąchując jedzenie.
– Przekonamy się. – Uśmiechnęła się wrednie.
Skrzywiłem się i niepewnie ugryzłem kawałek wypieku. Wbrew tego, czego się spodziewałem, pączki były naprawdę smaczne. Zjadłem całego, czując że chcę jeszcze więcej.
– I jak? – zapytała Tsumi.
– Przepyszne – pochwaliłem, oblizując wargi z resztek dżemu.
Wszystko było tam tak strasznie słodkie. Chciałem jeść więcej, ciągnęło mnie do pączków jak sierść po naelektryzowaniu do ściany.
– Jest więceeej? – zapytałem nie mogąc się opanować.
– Dostaniesz jak inni też spróbują – powiedziała i poszła częstować moją mamę oraz inne wilki z sierocińca.
Niezadowolony czekałem na swoją kolej. Nie wiem, czy byłem tak niecierpliwy, ale moje kończyny same z siebie zaczęły drobić w miejscu. Nie, chwila. One drżały. Tak, jakby było mi zimno. Ale przecież czułem, że jest mi ciepło. Aż za gorąco. Gotowałem się od środka, czując coraz większą chęć spałaszowania tacy z pączkami. Oblizywałem ścierpnięte wargi, rozglądając się niespokojnym spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Kiedy w końcu ta Tsumi przyjdzie? Pączków chyba powinno starczyć na drugą rundę. Może powinienem jej poszukać? Wstałem i niepewnym, chwiejnym krokiem ruszyłem tam, gdzie znikła waderka.
– Vespre? – usłyszałem głos mojej matki.
Spojrzałem w jej stronę, jednak to co zobaczyłem, przyśpieszyło bicie mojego serca. Co to jest, to co stoi tuż za plecami mojej mamy?! Przewróciłem się podczas próby odsunięcia się jak najdalej od tego czegoś.
<Tsumi? >D>

20.02.2020

Od Tsumi do Vespre ,,Lukier się przelał"

- Hm? Pączki? - siedziałam w sierocińcu, pozostawiając za sobą opiekunów, którzy załatwiali coś z wilkami. Często tu przychodziłam, gdy nie miałam co robić. Lepiej dogadywałam się z młodszym, niż starszym pokoleniem, chociaż byłam tu w gruncie rzeczy od wszystkich starsza. No, chyba że zaliczyć do tego niektórych towarzyszy.
- Tak. Bierzesz ciasto, które wcześniej trzeba zrobić i napełnia jakąś marmoladą albo... głównie drzemopodobnym przetworem - słuchałam podekscytowaną Eve, która siedziała w rogu budynku, który przypominał już prawilny sierociniec. A przynajmniej główny hol na dole obok kuchni/spiżarni. Mogłam w niej wyczuć lub wywęszyć również jakieś zioła, pewnie dla wzmocnienia organizmu, albo po prostu robiły za apteczkę pierwszej pomocy w razie jakiegoś wypadku. Górna część budowli (górne piętra, pokoje, salon i tp) nadal, lub nadal w połowie przypominała ruinę.
- To takie mochi...? - spytałam, unosząc głowę i wzrok do góry w zamyśleniu.
- Co takiego? - spytała marszcząc brwi - nie nie. Potrzebne jest ciasto drożdżowe i smaży się je na oleju. Zazwyczaj. Chyba, że o czymś nie wiem...
- Chmmm.... - zamilkłam na chwilę, intensywnie wpatrując się w podłogę - ZRÓBMY TO! - krzyknęłam wstając nagle, ze świecącymi oczami.
- Jakie znowu pączki. Wypchacie swoje tłuste dupska a potem będzie narzekanie - mruknął Iwo, który dzisiaj nie siedział w bibliotece, do tego od samego rana był w złym humorze, jakby bolał go ząb. Do tej pory nic nie mówił, siedząc u wejścia za wycieraczką, postawioną tam by nie nanieść do środka piasku i żwiru z zewnątrz, próbując zmusić się do rozciągnięcia miękkiego, puszystego, kremowego dywanu po głównym salonie/holu, w którym siedzieliśmy. Chętnie dodałabym tu jakieś poduszki, chociaż pewnie już o tym pomyśleli. Wielkie, miękkie poduszki, grzejące ci brzuch.
Zignorowałam basiora, rozglądając się po budynku, szukając jednego, chodzącego mi po głowie w takiej sytuacji szczeniaka.
- Vespre! - zawołałam do szczeniaka, siedzącego i gryzącego ogon swojej rodzicielki. Samiec spojrzał na mnie, unosząc swój wzrok - Będziesz moim testerem smaku! - podbiegłam do niego, ignorując zaniepokojony wzrok Zahiry. Nie żeby coś, ale jak rozboli go brzuch to zawsze mamy Rose z ziołami. I mnie w sumie też. Reszta szczeniąt była na górze, a nie chciało mi się ich wołać. Poza tym... nie potrafiłam z nimi zbytnio nawiązać kontaktu, co pewnie było tylko i wyłącznie moją winą.
- Eve, ty mi pomożesz. Zrobimy pączki! - uśmiechnęłam się, odwracając się na pięcie, chcąc powiadomić moich opiekunów, nawet nie czekając na zgodę reszty szczeniąt, jak i pozwolenie Zahiry.

<Vespre? Czekam na żarcie>

19.02.2020

Od Tsumi ,,Resztki szeptów"

Wpatrzyłam w górę na wielkie, stare drzewo z popękaną korą, które wręcz jaśniało swoją życiową mocą zielonkawym światłem. Od środka było wypełnione wielkimi, niby szmaragdami, gromadząc wszelkie miłe stworzenia z okolicy, szukające odpoczynku lub schronienia. Wiedziałam że nad kryształami znajduje się komnata, umieszczona w koronie drzewa, na samej górze. Nie widziałam tego, jednak przeczucie samo podpowiadało mi, że u góry jest cel mojego pobytu tutaj. To jednak nie zmieniało faktu, iż samo drzewo było wielkości nie byle jakiego zamczyska, zdawało się mnie przytłaczać swoją wielkością, nie było nigdzie moich opiekunów, a ja sama nie byłam na swoich terenach. W sumie... gdzie ja właściwie byłam? Potruchtałam w stronę kory drzewa. Pomimo iż powinna być zima, była tutaj pora letnia, a światło raz po raz chowało się i wyłaniało zza koron zwyczajnych drzew, czasem mnie oślepiając. Gdy byłam na miejscu i mogłam już dotknąć drzewa, załamałam sie na chwilę, nie chcąc już nawet patrzeć w górę z myślą, iż wielka stara roślina mogłaby się na mnie zawalić. Skręciłam w prawo, idąc przy korze, by poszukać jakichś schodów. Gdy znalazłam wielką szczelinę, weszłam do niej, po czym stanęłam pod ciemniejszą warstwą kamieni. Czułam się, jakbym stała pod skamieniałym w bez ruchu oceanem, z morską wodą uchwyconą i zamarzniętą w jednej chwili. Zobaczyłam stopnie prowadzące w dół, umieszczone głębiej pod drzewem, jednak ja miałam iść do góry. Gdy tylko zobaczyłam schody, zrobione to z drewna, to z zachodzących kryształów i postawiłam na jednym z nich łapę, sceneria się przeniosła. Poczułam jakby szarpnięcie, powiew wiatru, a obraz się zamazał. Przestraszona skuliłam się w kłębek zamykając oczy, po czym otwarłam je, by zobaczyć gdzie jestem, gdy wszystko ucichło. Byłam tym razem w wielkim, starym lesie, porośniętym mchem. Wyczuć można było wyraźnie zapach mokrego torfu, wymieszanego z mchem i trawą. To wszystko zmieszane z zapachami zwierzyny, kory i wody. Rozejrzałam się po okolicy. Byłam na otwartym terenie, otoczonym drzewami w taki sposób, iż nie można było dostrzec większej ilości słońca, jak i nieba. Niska trawa była prawie że równej wielkości, natomiast na środku była mała, czysta sadzawka, wokół której można było zauważyć białe ruiny kolumn, tworzących półkole. Zdezorientowana patrzyłam na to, pozostając w swoim przykucu. Czułam jakąś energię, płynącą z otoczenia, jednak nie mogłam zlokalizować dokładnego położenia. Wypatrywałam jakiegokolwiek dźwięku, który by nie był wydawany przez szum drzew lub naturalne odgłosy. Oprócz zwierzyny też nie było można niczego odróżnić. Można by pomyśleć, że siedziałam tam wieki, do puki nie usłyszałam dźwięku łap, uderzających o omszoną korę drzew. Odwróciłam gwałtownie głowę, by zaraz potem ją unieść by popatrzeć na... pewnie białego, wielkiego wilka, którego sierść była niczym fuzja futra i roślinności. Długi ogon przypominający pnącza, trawy i gałązki z liśćmi, spływał za nim, jakby był płynącą wodą. Nie potrafiłam wyczuć zapachu, ani odróżnić płci. Wilk zeskoczył z gałęzi, odpychając się tylnymi łapami, po czym skoczył miękko na trawę. Z każdym jego krokiem i zetknięciem się z trawą, ta szybciej rosła i jaśniała, jakby ciesząc się z dotyku łap leśnego wilka, jednak gdy tylko jego łapy odrywały się od ziemi, roślinność od razu więdła. Zwierzę podbiegło do mnie truchtem i zatrzymało się nade mną, patrząc na nadal leżącą z podwiniętymi pod siebie łapami mnie, z góry. Nie wycofałam się, wytrzymując jego spojrzenie. Chwila minęła, aż rozległ się jakiś głos 
- Jestem bogiem lasu, miło mi cię poznać - nie potrafiłam zlokalizować głosu. Był jak szept, do tego wypowiedziany na raz jakby przez każdą roślinę w okolicy. Głos był melodyjny, spokojny... jakby tajemniczy - Nie mam imienia. Jestem lasem, stworzonym z resztek cieni dawnych bożków zielnych, jednocześnie będąc bogiem i patronem terenów na których żyjesz. 
- Jak mam się do ciebie w takim razie zwracać? - spytałam ignorując masę pytań cisnących mi się na język, oraz fakt, iż roślinność wokół łap wilka zdawała się coraz bardziej kiełkować i chyba nawet zauważyłam nowo rosnące drzewko. 
- Jestem lasem - usłyszałam krótko w odpowiedzi. 
- Jakiej jesteś płci? - spytałam zadając drugie, a za razem ostatnie pytanie. 
- Nie posiadam, jednocześnie posiadając wszystkie - usłyszałam również spokojną, jak poprzednim razem odpowiedź. Wszystkie? Czy jestem zbyt młoda by to zrozumieć? Kiwnęłam krótko głową, nie spuszczając wzroku z wilka, który zaraz po tym geście zniknął, a ja przeniosłam się z powrotem na tereny watahy, po czym zrozumiałam iż dalej siedzę skulona przed kapliczką. Otwarłam oczy, przypominając sobie wszystkie dotychczasowe szczegóły oraz fakt, iż rano wybrałam się tutaj z moimi opiekunami.
- Coś długo cię nie było - usłyszałam głos popielato czerwonego stworzenia, siedzącego za mną. Odwróciłam wzrok w jego stronę 
- Dawni bogowie powrócili pod jedna postacią. 


PS: Tak więc, mamy głównego osobnego boga dla terenów. Starzy zostają, spokojnie. 

Od Alastaira (bo Jason trochę stracił rozum) do Equela



Obudziłem się z dziwnym wrażeniem, że coś jest nie tak. Jason wydawał się inny... wydawał się być nie do końca sobą. Zignorowałem jednak to uczucie. Tak jak każdego dnia przywitaliśmy się z Kennym i wyszliśmy z jaskini na polowanie. Jednak w połowie drogi basior obrał zupełnie inną i nieznaną mi ścieżkę. Gdzie on idzie?
~ Ej! Nie pomyliły ci się drogi? Bufet jest w drugą stronę!
Jednak ten kompletnie mnie zignorował. No dobra... to zobaczymy gdzie idzie. W końcu po wyjściu z chaszczy, nieudaną próbę przeskoczenia rzeki do której wpadł tylnymi łapami i potknięciu się o wystający korzeń dotarł do jakiegoś wilka... Nie znałem go, więc Jason też nie. Po co on tu przyszedł? Dziwnie powoli kręcąc dziwnie kuprem podszedł do basiora i zatrzymał się baaaardzo blisko niego.
~Eee.. Jason?
Ten po raz kolejny w tym dniu mnie zignorował i przedstawił się basiorowi całując w łapę. Zaraz... te dziwne uczucie rano, to co on robił... czy on próbował flirtować?! WTF! Okay próbowałem przemówić basiorowi do rozsądku, ale bezskutecznie.
Ey ty! Zignoruj go... to tylk-
Ale zobaczyłem to spojrzenie. Tak samo dziwne jak Jasona. On też był pod wpływem.
Equel – przedstawił się basior
Bogowie nie! Dlaczego... To teraz na mojej głowie było utrzymać ich z dala od siebie żeby nie zrobili niczego dziwnego. Jak tylko sobie wyobrażę pocału- ugh. Dobra to plan A.
Jason a ty tak bez kwiatów? Jak pierwsze wrażenie robisz? Nie zależy ci na nim?
I punkt dla mnie bo Jason przeprosił na sekundkę i poszedł szukać kwiatów. Skupiając się na maxa wyszedłem z jego ciała i stanąłem przed nim.
Musisz się ogarnąć chłopie! Skup się i wróć do jaskini. Powinno ci przejść za jakiś czas
Niestety wilk tylko pokazał mi bukiet który uzbierał i chciał już odbiec kiedy wróciłem do naszego ciała. Kiedy się skupię to potrafię wyjść z ciała basiora, ale nie mogę być daleko od niego i muszę szybko wrócić bo inaczej obaj umrzemy. Tak więc musząc zebrać siły nie mogłem już dzisiaj sobie pozwolić na takie wyjście. A szkoda, bo jak mi się nie uda ich powstrzymać to nie chce siedzieć w tym ciele. Tak więc basior szybko wrócił do swojej „miłości” i wręczył mu kwiaty. A kiedy ponownie niebezpiecznie się do siebie zbliżyli to stwierdziłem że nie dał mu żadnego prezentu od siebie jak.... wiersza. Było to jedyne co mi na myśl wpadło. Ale tym razem Jason improwizował i zaśpiewał piosenkę. No spoko. Nie za bardzo skupiłem się na słowach tego czegoś bo musiałem coś dalej wymyślić. I nagle Jason dał mu buziaka w policzek na szczęście. Pluszaki są romantyczne! Więc ten pomysł też spodobał się Jasonowi. Znowu zostawił Equela i poszedł szukać maskotki. Jak on znalazł pluszową lamę to nie wiem. Kiedy ponownie chciał się udać do wilka, któremu miał zamiar wręczyć prezent spróbowałem ponownie przemówić do niego.
Jason, oddaj mi kontrolę nad ciałem. - powiedziałem nie mając pomysłu na dalsze zatrzymanie Jasona
Nie! - krzyknął, a ja nie miałem zamiaru z nim walczyć... Po za tym i tak nie mogłem nic zrobić. Basior zablokował mnie kompletnie. Nie mogłem nawet wyjść z jego ciała. Jedyne co mogłem robić to patrzeć dalej na ten cyrk i próbować go powstrzymać przed czymś czego będzie potem żałował. A nawet śniadania nie zjadłem ;-;
Właśnie! Mam idealny pomysł. Niech ten debil zrobi kolację! To kupi trochę czasu i miejmy nadzieje stanie się cud i ta trucizna przestanie działać.
~ Ey... ale ty chyba masz zamiar zaprosić go na kolację? Prawda? Jak to tak bez kolacji przy świecach?! Czy ty chcesz żeby on cie odrzucił? Nie zależy ci na nim?
Kolacja! Zapomniałem!
I mój świetny plan się udał. Jason przez dłuższy czas był zajęty przygotowaniem potraw... I powiem że nie wiedziałem, że potrafi. Oczywiście znalazł piękne miejsce gdzieś na łące górskiej i zaniósł tam wszystko, wraz z kocykiem... Zapowiadał się całkiem fajny piknik ^^ Kiedy już wszystko było gotowe, a ja już nie miałem pomysłu jak dalej go powstrzymywać udał się do Equela i kłaniając się jak król proszący damę do tańca, poprosił go do podążania za nim. Zaprowadził go na miejsce i usiedli na kocyku... bardzo blisko siebie (nawet jeśli to ja jestem tym bardziej towarzyskim to i tak... przestrzeń osobista ;-; ). Niech to się skończy błagam!

<Equel?>

Droga wilcza społeczności!

Event walentynkowy został przedłużony do 21.02. Do tego czasu można (a nawet należy) zamieszczać swoje opowiadania miłosne. Wraz z Radą serdecznie zachęcamy. Jest to szansa i okazja dla spóźnialskich, dla tych, co nie zdążyli wcześniej, także śmiało. 
Do zdobycia następujące nagrody: 
-50 coins
-wybrana ze Sklepiku rzecz bądź wybrany z Czarnego Rynku zwierz (preferowane zdobycze zgłaszać członkom Rady; w innym wypadku - zostaną przydzielone losowo)

[PS. Przypominamy, że po wszelkie wiadomości/informacje związane z watahą i blogiem zapraszamy na discorda - kanał Informacyjny, link poniżej w zakładce lub na specjalną grupę na facebook'u na messengerze, również o tytule Informacyjna)




17.02.2020

Od Vi



Obudziłam się na łące co było dziwne bo nie pamiętałam zasypiania tu... i nie pamiętałam też tego miejsca. Podniosłam się do siadu. Głowa bolała mnie potwornie. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam na ziemi ślady łap. Poszłam za nimi i znalazłam się przy swojej jaskini. Okay... jedyne logiczne wyjaśnienie to że lunatykowałam i upadając uderzyłam się w głowę. Phi, nic strasznego. Nie przejmując się za bardzo weszłam i zabrałam z niej swoją torbę. Chciałam się przejść i oczyścić swój umysł, a może coś przydatnego przy okazji znajdę. Idąc przez las zauważyłam przerażającą ilość kruków siedzących na drzewie i spoglądających na mnie... Zawróciłam więc szybko i obrałam inną drogę. Trafiłam w dziwne miejsce gdzie było pełno złota na ziemi. Tak na ziemi, która była dziwnie ciepła. Bez namysłu pozbierałam trochę. Gdy miałam już iść na ścieżkę wyskoczył mi dziwny stwór. Wyglądał trochę jak królik z rogiem na czole i z bardzo ostrymi kłami. Podskoczył do mnie, spojrzał się i odszedł. Stojąc chwilę i upewniając się że nic więcej dziwnego mi nie wyskoczy na drogę ruszyłam dalej. Po jakimś czasie spotkałam Kennego który bawił się ze swoim towarzyszem. Podbiegł do mnie i przywitał się. Jednak po krótkiej rozmowie odbiegł zamieniając się w jelenia. Kiedy chciałam powoli kierować się do jaskini na moim ogonie usiadł ptak. Kiedy chciałam się mu przyjrzeć odleciał. Przypomniał mi się ptak ze srebrnymi piórami, którego dawno już nie widziałam. Może już nie wróci? Zrobiło mi się trochę smutno i nawet nie usłyszałam jak ktoś krzyczy moje imię.
- Ey śpiąca królewno. Ktoś cię woła! - usłyszałam głos
Odwróciłam się i ujrzałam Shirę i jej towarzyszkę. Podeszłam do niej i przywitałam się. I nagle przypomniało mi się że Shira jest hodowcą! Miałam już dość życia samej więc towarzysz byłby idealnym rozwiązaniem! Czy to jakiś znak od Boga?
- Shira, mogłabym cię o coś poprosić? - zaczęłam i spojrzałam na waderę

<Shira?>

15.02.2020

Z miłością do Mazikeen

Wyszłam żwawym krokiem z jaskini, pchana jakimś dziwnym, nieznanym dotąd uczuciem. Rayla tym razem została w domu, chyba nie miała ochoty na spacery. Ja natomiast wręcz przeciwnie. Stąpałam lekko po zamarzniętej trawie, momentami wręcz podskakiwałam. Ah, jak cudownie się teraz czułam! Zastanawiałam się tylko, co mogło spowodować te jakże dziwne uczucie, które pchało mnie akurat w tą stronę. Sięgnęłam pamięcią do samego ranka. Hmm... Nie, to wcale nie tak że po południu wypiłam zawartość jakiejś podejrzanej fiołki. No ale nie mogłam się oprzeć! Miała taki ładny, soczysto czerwony kolor i taki delikatny, niezwykle przyjemny zapach, no nie do odrzucenia po prostu! Przecież, to niemożliwe, że wypicie całej zawartości mogło nieść ze sobą jakieś negatywne konsekwencje... Prawda?
No, nieważne, stało się. Przynajmniej wiem, że zapewne to dzięki temu ogarniał mnie stan lekkiej błogości. Już powoli słońce zaczynało chylić się ku horyzontowi, aby ustąpić miejsca księżycowi, a ja nadal nie znalazłam źródła tego niesamowitego uczucia.
Nagle przed moimi oczami pojawiła się... Ona. Była taka... Taka piękna! Jej cudowne, czarne jak smoła futro mieniło się w świetle zachodzącego słońca. Jej szczupła sylwetka wyglądała niesamowicie, tak przyciągająco... Nie mogłam się powstrzymać od szerokiego, jednak zawstydzonego uśmiechu. Na szczęście przez moją gęstą sierść nie było widać mocnego rumieńca który oblał cały mój pysk. Śliczna wadera zrobiła dwa, może trzy kroki w przód. Jej imię... Chyba Mazikeen. W końcu ja również nieśmiało zrobiłam krok w jej stronę. Wyciągnęłam mocno powietrze rozpaczliwie próbując poczuć jak najlepiej jej zapach. Uczucie trzepoczących motyli w brzuchu stało się jeszcze silniejsze niż przedtem, wręcz nie do zniesienia. Całą moją sylwetkę ogarnęło gorąco, jednak dało się znaleźć w tym coś przyjemnego. Coś, co sprawiało, że pragnęłam tego uczucia więcej i więcej. Serce zabiło mocniej, kiedy Mazi znalazła się tuż obok. Zakłuło jeszcze mocniej, kiedy liznęła mnie za uchem. Ah, jak cudownie... Przezwyciężyłam nieśmiałość i powoli wtuliłam się w futro wadery jak najmocniej. Chciałam poczuj jej zapach, tętno, przyspieszone bicie serca... Powolutku wschodzący księżyc tylko potęgował wrażenie romantyczności. Tu nie trzeba było słów. Jednak moje serce coraz głośniej domagało się czegoś więcej...

<Mazikeen?>

14.02.2020

Walentynkowy Event

Attention! Ladies and gentleman!

Wychodząc naprzeciw rzuconemu przez Rachel pomysłowi, Rada [Mądrych Głów], dodając swoje trzy grosze [te od wiedźmina], postanowiła (jednocześnie rzucając propozycjo-pomysłem), że:
z okazji zbliżającego się święta zakochanych (Waaleeentyneek - nie mylić z waleniem tynków; i z innym waleniem też nie mylić) każdy wilk z watahy zostanie postrzelony strzałą Amora (wypije eliksir miłości -> patrz: sklepik) i będzie musiał napisać opowiadanie składające się z około 200 słów o tym, jak eliksir zadziałał, jak wpłynął na wilki, co robili, jak się zachowywały, czy wyznały sobie miłość PO czy PRZED - wiecie, love story total.
Aha, nie zapomnijcie zapytać partnera/partnerki o imię. ; ) 

Oto oficjalna lista par:

1) Ren & Kaja
 2) Jason/Alastair & Equel
3) Ivo & Kenny
4) Zahira & Yuko
5) Tibia & Aaron
6) Vi & Tenshi
7) Midnight & Lykka
8) Velganos & Kagekao (zabiję za ten pomysł xD)
9) Tobias & Abir
10) Shira & Mazikeen
11) Tori & Nitaen
oraz z racji nieparzystej liczby wilków, jeden trójkącik:
12) Rose, Rimmon, Varian

Termin: do 14 lutego (14.02 to ostateczny dzień zamieszczania opowiadań)
Można publikować w ciągu tygodnia.
Miłeej zaabawyy : )) 


It's okay, to be gay?

Velganos wraz z Mazikeen, po burzliwej wymianie zdań, wrócili do stada, zatrzymując się w Pałacu. Kręcili się tam chwilę, po czym rozeszli - każde w swoją stronę. Basior odprowadził wilczycę wzrokiem; wiedział, że ta udała się na poszukiwania Rimmona. Tak, teraz mieli ważny cel. Postanowił, że odwiedzi bibliotekę, znowu. Tym razem celem znalezienia odpowiednich map terenów, o których tylko słyszał, a nie miał sposobności być. Udał się do lewego skrzydła. Nie był dobry w wyszukiwaniu woluminów. Szybko tracił cierpliwość i.... Kurwa. Charknął gardłowo, przekręcając łeb. Strzyknęło. Starość, nie radość, ale żeby to już.... Mruknął pod nosem, ruszywszy się z miejsca. Przeszedł przez salę, zatrzymując się na kamiennej ścianie, w którą przypieprzył głową. Na moment stracił orientację, aż potrzepał pyskiem. Miał mroczki przed oczami, wzrok płatał figle, obraz za cholerę nie chciał się wyostrzyć. No co do kurw.... Warknął, postępując parę kroków do tyłu. Coś było nie tak - z nim, z otoczeniem i z tą dziwną aurą wokoło niego. Zacisnął szczęki, szerzej otwierając ślepia. Żył na tym świecie nie od dziś - i narrator mógłby to powtarzać jak cholerną mantrę, ale taka była prawda - Velganos potrafił rozpoznać, kiedy nieczysta siła magii próbowała zawładnąć jego umysłem. Nie wiedział jeszcze tylko, co konkretnie się działo i z czym ma do czynienia, ale miał się na baczności. Odsunął się od wszelkich mebli, stołów, niebezpiecznie wystających z murów gzymsów i oddalił, kierując kroki do wyjścia. Kiedy znalazł się na zewnątrz, przysiadł na tyłku, zamykając oczy. Musiał się skupić. Potrzebował skupienia. Co robił, gdzie był, co zjadł, czego się..... NAPIŁ. W tym jednym krótkim momencie wstrząsnęło nim - jakaś iskra zapalna szczątkowego pomysłu błysnęła mu nad łbem. Rzekłbyś, olśnienie. Szlag.... Pieprzone eliksiry. Rozejrzał się po okolicy. Dlaczego nie wyczuł tego wcześniej? I co on, do cholery, łyknął?!

Basior już od jakiegoś czasu czuł, że coś jest z nim nie tak. Narastające, nieznajome uczucie nękało go, nie dając mu ani chwili spokoju. Mimo chęci porozmawiania o tym z małżonką, nie mógł zebrać się na to, żeby jej o tym powiedzieć. To nie tak, że się wstydził - zwyczajnie nie wiedział jak ubrać to w słowa tak, żeby Luna całkowicie go zrozumiała. Czuł się, gdyby to tylko on miał ten problem - ani żadna z jego córek, ani nawet jego żona nie była tak nerwowa, jak basior. Miał przeczucie jakby zapomniał o czymś szczególnie ważnym, że musiał już wtedy wyjść poszukać tego czegoś, choć nawet nie wiedział, co to mogło być. W chwili gdy Temmisto zauważyła, że coś złego dzieje się z jej ojcem, Kagekao postanowił pójść poszukać kogoś, kto mógłby mu chociaż odrobinę pomóc. Oznajmił rodzinie, że idzie się przewietrzyć, a nawet gdyby nie wrócił do wieczora, nie powinni się o niego martwić. Nie chciał, żeby rodzina się zamartwiała, bądź była podejrzliwa - zawsze Temmie mogła podzielić się swoimi podejrzeniami z resztą. Pogoda nie była zbyt przyjazna. Wszechobecny mróz dawał się we znaki, wchodząc pod najgłębsze warstwy futra, szczególnie na skąpo okrytych sierścią kończynach. Niska temperatura dostawała się w głąb stawów, powodując okropny ból przy każdym najmniejszym ruchu łapami. Wcześniej myślał, że mógłby pójść do szamana prosić o pomocną dłoń, jednak po doznaniu niemiłych doświadczeń związanych z tym, jaki ziąb panował na dworze, zdecydował się poszukać pomocy wśród wilków rady, która wykonywała swoją pracę w ciepłym pałacu. Nie minęło wiele czasu, zanim basior wszedł do środka budynku. Uczucie, które towarzyszyło mu już w jaskini, teraz nasiliło się do tego stopnia, że nie był w stanie nad nim zapanować. Serce biło mu jak szalone, czuł jakby jego żołądek skręcił się niczym ścierka, a jelita związały w supeł. Słyszał doskonale, jak krew obija się o ścianki tętnic. Jego wargi nieprzyjemnie mrowiły, tak samo jak opuszki jego łap. Szedł już sam nie wiedząc gdzie. W takim stanie doszedł do lochów.

Czarny basior odetchnął głęboko, zaganiając rozszalałe myśli w kąt skupienia. Nagle obrócił łeb. Niezawodny instynkt łowcy pozwolił mu wyczuć czyjąś obecność. Co z tego, że przez teren Pałacu co jakiś czas przewijała się gromada różnych wilków. On wyłapał tego jednego konkretnego. Nabrał głęboko powietrza w płuca; arktyczny podmuch zakłuł w piersi. Bursztynowe oczy bestii rozszerzyły się, a górna warga uniosła nad zębami, odsłaniając długie kły, spomiędzy których wydobył się charkliwy warkot nienawiści do obecnego stanu sytuacji. Obróciwszy się napięcie, poderwał cielsko do góry i pognał za kuszącym źródłem podeszłej mu pod nozdrza woni tajemniczego osobnika - jak po nitce do kłębka. Nie spodziewał się tylko, że trop zaprowadzi go aż do lochów. Haczykowato zakończone ostre pazury żłobiły charakterystyczne rysy na kamiennej posadzce, kiedy szedł wzdłuż podziemnego korytarza. Jakiś wabiący majak ciągnął go w tamtym kierunku, podpowiadał dokąd iść, którędy się udać, gdzie skręcić, czy przyspieszyć, czy zwolnić. Czy uspokoić walące w klatce serce, czy zwiększyć mu tętno. Moc eliksiru, o którym sam Velganos jeszcze nie miał pojęcia w połączeniu z adrenaliną i odrzucającym wszelkie próby ataku umysłem Wilczego tworzyły iście spektakularną mieszankę, która mogła zakończyć się.... różnie. I chyba to było w tym wszystkim najbardziej niepokojące - szał bestii mógł doprowadzić go do skrajności. Kiedy przeszedł dalej, zakręciło mu się w głowie. Zatrzymał go napotkany, a właściwie - nagle objawiony i wyrośnięty z ziemi Kagekao. Zmrużył ślepia, drążąc myśli - jak kropla wody skałę. Emerytowany dowódca wojska. Powitał go, pozwalając szybko przepływającej krwi zadudnić w uszach. Zacisnął szczęki, trawiąc dziwne, narastające z każdą upływającą sekundą uczucie. Przejaw niejakiej chęci bycia blisko tamtego wilka. Co tu robisz.

Gdy zobaczył czarnego wilka, już i tak nasilone uczucie nabrało na sile do tego stopnia, że basior kierował się prawie samymi pierwotnymi instynktami. Powstrzymał się jednak resztkami rozumu od zbliżenia się do Velganosa bardziej, niż mógłby zupełnie obcy osobnik. Szukam kogoś z rady odpowiedział hamując się przed powiedzeniem czegoś, co mogłoby nie być w tej chwili na miejscu. Nie potrafił opanować swojego wzroku, który błądził po jego muskularnym ciele.

No i znalazłeś. Velganos mruknął nieprzyjemnie, zbliżywszy się do niego. Nisko osadzony w gardzieli baryton zadudnił dźwięcznie, odbiwszy się głuchym echem od zimnych ścian lochów. Bezpardonowo wetknął pysk w bok Kagekao, rozszerzając i zwężając nozdrza. Sycił się jego zapachem jak ćpun na głodzie z trudem zdobytym narkotykiem. Och, bracie, to jest silne gówno, wierz mi. Mam ochotę wypruć wnętrzności śmieszkowi, który postanowił zabawić się w ten sposób. Pieprzona magia.... Czuję ją. Basior postąpił natarczywy krok do przodu, spychając swojego "wybranka z przymusu" na mur. Nie był delikatny. Właściwie - niebywale trudno było ocenić, czy Velganos zamierzał wyrządzić krzywdę tamtemu wilkowi, czy jednak popłynąć z nurtem przeklętego złudzenia. Jedno było pewne - miał zajebistą świadomość działania owego specyfiku, wreszcie odkrył i zrozumiał, z czym przyszło mu się zmierzyć. Bywało gorzej... Niewiadomo, czy syknął do siebie, czy do Kagekao, nad uchem którego teraz trzymał szczęki. Wyłożył ociężałe łapsko, podcinając samcowi wszystkie cztery kończyny. Zadbał jednak o to, aby ten wylądował miękko na twardej, zimnej posadzce i nie połamał sobie niczego. No, może nie tak od razu. Zawisnął nad nim niczym topór kata nad głową skazańca. Posłuchaj mnie teraz uważnie, Kagekao. Nie wiem, ile jeszcze tak wytrzymam i na ile uda mi się odpierać z umysłu to draństwo tak, aby każdy z nas z tej sytuacji wyszedł bez szwanku i bólu dupy. Tego dosłownego również. Niestety, cały czas odczuwam przemożną chęć wyżycia się, która, przez kotłującą się we mnie siłę Chaosu, miesza się z działaniem cholernego eliksiru. A więc mogę wydrapać ci grzbiet jak stara dziwka z rozkoszy, albo cię zabić. Zaufaj mi, że żadna z tych opcji mi się nie podoba. Ty masz zrobić wszystko, żeby w tym jednym momencie zebrać swoje szanowne cztery litery i biec, biec najszybciej potrafisz. Jak najdalej, byle to przerwać. Nie wiem dlaczego trafiło akurat na ciebie, ale.... Basior warknął gniewnie, potrzepawszy pyskiem. Znajdź w sobie coś, co ci w tym pomoże. Ja... Westchnął. Jeśli będę chciał bardziej zawalczyć i przeciwstawić się temu, własny mrok mnie w końcu dopadnie. W połączeniu z tym miłosnym gównem, mogę stracić nad sobą kontrolę. Nie daję sobie łba uciąć dokąd mnie ten brak opanowani zaprowadzi. Nie chcę czegoś pożałować. Rzeczywiście, wytworzone przez magiczny płyn uczucie magnatycznego przyciągania było na tyle silne, że Velganos nie był w stanie sam odsunąć się od wilka. Na szczęście zachowywał resztki wstrzemięźliwości, co kosztowało go wiele. Zaciskał szczęki - poślady dla bezpieczeństwa też - nie chciał we własnym umyśle zabłądzić za daleko, dotknąć chaotycznej nici osnowy. Zrób cokolwiek. Tak jak ja - broń się przed tym, na pewno masz czym. Chociażby przez wzgląd na własną żonę.... Czyżby Velganos próbował wywołać w Kagekao niejaką agresją, bunt, złość? Basior zadziornie uniósł kąciki wilczego pyska w cwanym uśmiechu. Widziałem ją. No i patrz, że też ona nie mogła tutaj leżeć pode mną zamiast ciebie. Na moment rozchylił wargi, ukazując białe zębiska w pół-uśmiechu. Zaczekał na jego ruch. I tak, oprócz gadania, niewiele mógł zrobić. Sztuczna emocja była zbyt silna. Czy on już wspominał jak bardzo nienawidził tych cholernych eliksirów?

Z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez Velganosa, w środku szczuplejszego basiora rósł przeszywający strach o swoją ukochaną osobę. Uczucie było tak silne, że przyćmiewało nawet fałszywe pożądanie skierowane w stronę silniejszego osobnika. Nie potrafił sobie wyobrazić tego, że jego kochana Luna mogłaby być wykorzystana przez kogoś takiego, jak obecny dowódca wojska. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby posiadać na własność jego żonę wzbierała się w nim paląca wściekłość. Uniósł wargi odsłaniając kremowe, niezbyt ostre kiełki, chcąc rzucić się na czarnego osobnika. Tylko resztki słabego, złudnego uczucia powstrzymały go przed tym czynem. Zmrużył brwi, zarzucił łbem, odwracając wzrok od Velganosa. Nadal jednak obnażał kły, którymi teraz miażdżył swoją zdrętwiałą, dolną wargę. Nie był pewny, czy chciał w ten sposób pozbyć się palącego pożądania, czy uspokoić swoje zszargane nerwy. Walczył tak przez następne krótkie chwile, nie mogąc rozstrzygnąć wewnętrznego sporu między prawdziwymi, a sztucznymi emocjami. Czym dłużej toczyła się umysłowa walka, tym bardziej każde z uczuć przybierało na sile. Zacisnął łapy, rując w posadzce niezbyt głębokie szramy. Najeżył sierść na kłębie oraz u nasady ogona. Zerwał się gwałtownie pod wpływem impulsu, zwracając rozwarty pysk pełen drobnych zębów w stronę basiora, z zamiarem ugryzienia jego kufy. Przebłysk obłudnego uczucia. Zatrzymał się tuż przy pysku masywniejszego basiora. Sam się zdziwił, gdy uświadomił sobie, że właśnie przed chwilą polizał Velganosa po pysku. Sierść Velganosa była szorstka, jednak najwyraźniej eliksir działał również na część mózgu odpowiedzialną za odbieranie przyjemności.

Velganos uważnie obserwował reakcję Kagekao, nie odpuszczając. Kiedy ten zbliżył pysk do jego łba, nie cofnął się, ale wykrzyczał w myśli gamę soczystych przekleństw. Nie potrafił się sprzeciwić. Zmuszony sytuacją zaakceptował postępującą po sobie kolej rzeczy. Mokry jęzor basiora wylizujący mu mordę nie leżał u szczytu jego marzeń, ale wiedział, że im dłużej będzie opierał się sile magicznego eliksiru, tym większe stworzy ryzyko dla siebie samego. Dla postronnych pewnie też; nikt zapewne nie chciał zetrzeć się z zrodzonymi z mocy Chaosu tworami demonów. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zacisnąć szczęki, przewrócić ślepiami i chapnąć tamtego za ucho - delikatnie, subtelnie. Może to też był sposób na to cholerstwo - dać przyzwolenie, oddać się i poddać. Już wiedział, że będzie pluł sobie w pysk. Oczami wyobraźni widział szyderczą minę Mazikeen. Popadł w jeszcze większa wyrwę irytacji. Ostatecznie westchnął ciężko i pchany nagłym impulsem, puścił Kagekao, odsunąwszy się od niego. Popatrzył nań, wykrzywiając kąciki pyska w grymasie potężnej rezygnacji. Nic nie mów. Bo im dalej w las.... - wiadomo. Basior westchnął, otrzepawszy się.

Od Lykki "Ach, Romeo~!"

Nie spodziewałam się, że nastanie dzień, w którym stwierdzę, że nora pod korzeniami starego drzewa, będzie lepszym miejscem zamieszkania niż własna jaskinia. Cóż... Nie do końca własna, bo miałam współlokatora, jednak to była najlepsza opcja jaką mogłam wybrać. Większość jaskiń była przeznaczona do użytku przez większą ilość wilków. Zawsze lepszy jeden współlokator niż pięciu. No, tak przynajmniej myślałam jakiś czas temu. Zmieniłam zdanie wraz z momentem, gdy owy współlokator, zdaje się, że miał na imię Midnight,wrócił do jaskini zachowując się, jakby nażarł się jakichś grzybków halucynogennych albo jakiejś innej narkotyzującej substancji. Myślałam, że tylko wśród ludzkiej rasy jest to popularne, a tu proszę. Czarny, skrzydlaty wilk zaczął podchodzić do mnie chwiejnym, pijackim krokiem, mamrocząc niewyraźnie jakieś bzdury.
- Kochaaaaaam cię Lykkaaaaaaa~ - wymamrotał w pewnym momencie wyraźniej.
No nawalony jak nic.
Nie skomentowałam jego obecnego stanu, bo pewnie i tak by to nie dotarło do jego zamglonego umysłu. Przekręcając jedynie oczami przeskoczyłam nad nim, by wydostać się z jaskini. Nie chcę próbować się przekonać co mu może strzelić do łba. Na moje nieszczęście, basior był zawzięty i zaczął za mną gonić. Trzeba przyznać, że był szybki, nawet bardzo, bo praktycznie mnie doganiał. Ale nie ma tak łatwo! Delikatnie zwolniłam na moment i użyłam swoich mocy, by wytworzyć lodową ścianę, która miała według planu zatrzymać wilka. Miała. Nie zatrzymała, plan nie wypalił.
Zaskoczył mnie i teleportował się, prawie mnie dopadając w swoje łapska. Na szczęście zanim mnie dosięgnął, zdążyłam ukryć się w cieniu najbliższego drzewa i szybko wytworzyłam mroźny, porywisty wiatr, który miał zdmuchnąć mi Midnighta sprzed oczu. Znowu zerwałam się do biegu,  by go zgubić, ale basior szybko się otrząsnął i znowu mnie gonił. Coraz bardziej zaczynało mnie to irytować, może na początku było to nawet zabawne, ale gość się ostro uczepił i mogło zaraz się zrobić niebezpiecznie.
Nagle wilk skoczył na mnie i myślałam, że zaraz będziemy walczyć, jednak zanim do czegokolwiek doszło, poślizgnęłam na brzegu i wpadłam wprost do rzeki, a basior chyba zdołał zostać na brzegu. Nie jestem tego pewna, wizję przysłoniła mi mętna woda.
Co było dziwne, woda nie była ani trochę lodowata, wręcz przeciwnie, czułam, jakby rozgrzewała moje ciało, ale nie od zewnątrz, tylko od środka. Wypływając poczułam dziwne mrowienie w żołądku, jakby coś mnie łaskotało od środka. Pierwszy raz coś takiego czułam, ale było to bardzo przyjemne. Wraz ze zbliżaniem się do powierzchni czułam się coraz lżej i pogodniej.
Wyszłam na powietrze i złapałam głęboki oddech. Wciąż rozpierało mnie ciepło, pomimo otaczającego mnie śniegu.
Niedaleko brzegu rzeki zauważyłam czarny kształt, który częściowo był pokryty śniegiem. Musiał to być Midnight, ale co mu się stało? Przyglądałam się mu ze współczuciem, pewnie biedaczek zrobił sobie krzywdę! Po chwili wyprostował się i otrzepał ze śniegu, ukazując swoją postać w całości.
W tym samym momencie uderzyło mnie coś, co wcześniej nie docierało do mojej świadomości. Midnight był niezły. To mało powiedziane, był cholernie przystojny! Już wiem skąd pochodziło to specyficzne uczucie, to on był jego sprawcą!
Ale muszę jakoś sprawić, by on poczuł to samo.
- Midnight~ - zaczęłam nawoływać słodkim głosem, zbliżając się do basiora. - Kochaaany~
Jednakże jego twarz przybrała wyraz zdziwienia. Przecież powinien być oczarowany!
Sunęłam po śniegu niczym nimfa po leśnym runie, zostawiając za sobą równomierne ślady moich delikatnych łap.
- Mój dzielny maczo~ - kontynuowałam równie słodkim głosem co przedtem. Odległość między nim a mną wynosiła już tylko kilka kroków, ale on coś mruknął, zmarszczył czoło i... Zniknął! Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Może zgrywa niedostępnego? Mmm, lubię takich. Są jak skrzynia ze skarbem zamknięta na kłódkę, do której trzeba odnaleźć klucz.

Przeszukałam, całą watahę, ale nigdzie nie mogłam znaleźć swego Romeo. Gdzie on jest? Dlaczego mnie zostawił?! Czego mi brakuje? Mogę to zmienić, zdobyć! Dla niego wszystko...
Pogrążona w dręczących mnie pytaniach poślizgnęłam się na jakiejś zamarzniętej kałuży, zbyt późno wysunęłam pazury i nie zdążyłam złapać równowagi, przewróciłam się uderzając o coś łbem.
Na chwilę mnie zamroczyło, ale po chwili odzyskałam ostrość wzroku i słuchu. Uderzyło też we mnie straszne zimno i uświadomiłam sobie, że niektóre kosmyki mojego futra są zamarznięte. Musiałam chodzić z mokrym futrem przez dość spory kawał czasu. Zacisnęłam szczękę, bo zimno było nie do zniesienia. Wilk Mrozu przemarznięty na kość, zabawne... Taaa.
Z wciąż bolącą głową i ze zmarzniętym ciałem udałam się do swojej jaskini. Miałam również bardzo paskudny humor, więc lepiej, żeby nikt mi na drodze nie stanął.
Weszłam do jaskini, w której znajdował się mój współlokator. Rzuciłam mu tylko krótkie spojrzenie, jednak po tym poczułam ostry ból w czaszce.
Przypomniałam sobie wszystko, co wyrabiałam przez ostatnie godziny. Natychmiastowo ogarnęło mnie palące uczucie zażenowania.
- Słuchaj. - warknęłam krótko w stronę basiora, jednak to na siebie byłam zła. - Uznajmy, że to nigdy się nie wydarzyło. - mówiłam mimowolnie dość rozkazującym tonem.
Midnight jedynie przytaknął.
Cóż, przez następne dni będę musiała go unikać, aby uspokoić to przeklęte palące uczucie wstydu w żołądku. 

<The End~>

13.02.2020

Od Aarona do Tibii - Walentynki

Mróz przenikał mnie do szpiku kości. Znalezienie nowej jaskini należało póki co do moich priorytetów. Otrzepałem futro ze spadającego na nie śniegu. Właściwe było to dość daremne. Moja sierść zdawała się przemoknięta do suchej nitki. Musiałem odnaleźć nowe schronienie i to szybko. Przez całą tą przeprowadzkę nabawiłem się jedynie kataru.
Przeskakiwałem pomiędzy dużymi zaspami białego puchu. Małe rozmiary sprawnie mi to utrudniały. Co chwilę zanurzałem się w śniegu po szyję. Znalezienie nowej jaskini czy nawet nory będzie ciężkie. Węszyłem w powietrzu. Jeśli nie odnajdę schronienia, to może uda mi się cokolwiek upolować. Nadzieje na szczęście nie spełzły na niczym. Całkiem szybko udało mi się wytropić zająca. Przywarłem do ziemi, brzuchem ocierając się o lodowaty puch. Stawiałem ostrożnie łapę za łapą, błagając, by odgłos skrzypiącego śniegu nie spłoszył zwierzaka. Polowanie na nowych terenach zdawało się znacznie trudniejsze nic wcześniej. Nie znałem jeszcze zbyt dobrze okolicy.
Wyskoczyłem z kryjówki, a lądując złapałem zająca za kark i przyszpiliłem do ziemi. W międzyczasie łapy rozsunęły mi się na śliskim lodzie. Ledwo utrzymałem równowagę, ostatecznie pozbawiając życia ofiarę. Ze zwisającą z pyska zwierzyną skierowałem kroki w stronę polany, przy której póki co osadziła się większa część watahy. Usiadłem na skraju ośnieżonej łąki, gdzie zacząłem posiłek. Oczywiście wcześniej zaproponowałem przechodzącym podzielenie się zającem. Wszyscy jednak odmówili, więc cały zwierzak był dla mnie. 
Pozostałe kości i futro zakopałem, aby nie gniło. Nikt nie życzyłby sobie żadnych przykrych zapachów - to pewne. Wstałem z miejsca, przeciągając się. Po całkowitym nasyceniu się, poczułem pragnienie. Zapadał zmrok, więc niekoniecznie uśmiechał mi się pomysł wyprawy nad i tak zamarznięta rzekę. Właściwie nieszczególnie wiedziałem, gdzie się znajduje. Rozejrzałem się więc po odpoczywających na polanie wilkach w poszukiwaniu jakiejkolwiek alternatywy. Dostrzegłem w końcu skrzynkę, z której wystawały najróżniejsze fiolki. Oczywiście, nie miałem zamiaru poczęstować się nimi bez wcześniejszego poznania ich zawartości.
Podszedłem więc do siedzącego przy skrzynce wilka. Z informacji, jakich mi udzielił, dowiedziałem się, że naprawdę znajduje się w nich woda i jeśli mam ochotę, mogę się napić. Podniosłem leżącą obok skrzynki fiolkę i szybko opróżniłem do połowy jej zawartość. Moje podniebienie owiał słodki smak. Zdecydowanie nie była to woda, ewentualnie było z nią coś nie tak. Odkaszlnąłem, kręcąc głową, próbując zapomnieć o wypitej przed chwilą cieczy.
Wtedy też świat wokoło zawirował. Z wrażenia musiałem sobie usiąść i przetrzeć łapą pysk. Zamknąłem oczy, próbując powrócić do rzeczywistości.
- Wszystko w porządku? - Usłyszałem głos. Podniosłem głowę i spojrzałem na stojącą przede mną waderę. Jej brązowe futro niemal lśniło w świetle księżyca. Musiałem zmrużyć oczy, by nie oślepnąć od blasku jej piękności. Wilczyca obserwowała mnie bacznie swoimi cudownymi oczyma. Przez chwilę zapomniałem nawet, jak się mówi. Poczułem się onieśmielony wspaniałością stojącej przede mną istoty. Uśmiechnąłem się jedynie głupkowato, nie przestając merdać ogonem - nieposuszną częścią ciała, zdradzającą wszystkie moje uczucia. Dopiero po upływie dłuższej chwili, przypomniałem sobie, że nie odpowiedziałem na pytanie. Przełknąłem więc głośno ślinę i odparłem, nieszczególnie przemyśliwując swoje głowa:
- Teraz już tak.
Wilczyca spojrzała na mnie zaskoczona. Nie znałem nawet jej imienia, ale wiedziałem jedno - to ta jedyna!

<Tibia?>
Wybacz, że tak długo zwlekałam z tym opowiadaniem. Naprawdę nie miałam kiedy się za to zabrać :c 

Od Tobiasa c.d Abir

Patrol zacząłem wraz z początkiem dnia, choć tak naprawdę nie miałem w ogóle chęci pojawiać się w pracy. Od momentu wybudzenia czułem się, jakbym umierał z tęsknoty za kimś dla mnie ważnym, choć bladego pojęcia nie miałem, za kim mogłem aż tak tęsknić. Całe moje ciało obejmowało specyficzne uczucie, rozchodzące się zupełnie jak nieprzyjemne ciarki. Z tyłu głowy słyszałem nieme nawoływania, każące mi porzucić wszystko, co dotychczas robiłem, żeby poszukać tą nieznajomą mi postać.
Nie potrafiłem skupić się na patrolowaniu terenów. Cały czas chodziłem rozkojarzony, nie dostrzegając nawet najbardziej widocznych rzeczy. Nie liczyłem już ile razy potknąłem się o nierówne podłoże, nie wspominając już o tym, że już któryś raz przewróciłem się o własne nogi. Byłem zmęczony, choć nawet nie było południa. Miałem ochotę spać dalej, mimo tego jak bardzo nie trawię późnego wstawania. Niestety, przede mną był jeszcze cały dzień roboty – z powodu, że na starych terenach została pozostała dwójka strażników dziennych, na moje barki spadł obowiązek patrolowania terenów dzień w dzień, bez żadnej chwili którą mógłbym poświęcić na odpoczynek.
Ach, jak bardzo tęsknie za dawnym podziałem pracy. Co trzy dni musiałem wstawać wraz z wschodem słońca, żeby pracować do wczesnego popołudnia. Następnego dnia mogłem już sobie pospać, bo moja zmiana była dopiero po południu. Wracałem późno do jaskini, jednak to nie sprawiało żadnego problemu – miałem w końcu jeden cały dzień całkowicie wolny. Ile bym teraz dał za jedno wolne popołudnie w tygodniu.
Węzeł z moich jelit zacieśnił się boleśnie. Motyle wybudziły się z swojego niespokojnego snu, żeby szukając wyjścia błądzić po zakamarkach mojego żołądka, drażniąc jego ścianki swoimi szorstkimi skrzydełkami. Czułem przyśpieszony puls w swoich wargach, które teraz zalały się falą przyjemnego ciepła. Nawoływania przybrały na sile, zaczynając rozkazywać mi, co powinienem teraz zrobić. Nie zdałem sobie nawet sprawy, kiedy zboczyłem z trasy, którą powinien iść patrolujący. Moje łapy same mnie prowadziły miękkim, lekkim chodem. Nie były już tak zagubione jak przed chwilą.
Z każdym krokiem czułem, jak moje dolegliwości się pogłębiają. Powoli przestawałem trzeźwo myśleć, pozwalając by mieszanina ciekawości oraz narastającej radości objęła nade mną kontrolę. Coraz bardziej się cieszyłem, nie trudząc się nawet na chwilę zastanowienia. Bo po co zaprzątać sobie głowę tak nic nie znaczącymi pytaniami, jak kim tak właściwie jest osoba, której właśnie idę na spotkanie.
Na horyzoncie zobaczyłem czarną, smukłą postać. Stała w bezruchu, bacznie mnie obserwując. Najwyraźniej też była objęta tym niecodziennym uczuciem, nie pozwalającym na chwilę odpoczynku, żeby zastanowić się co tak właściwie jest grane. Skracałem dystans powoli, w swoim zwykłym tempie, napawając się przyjemnym uczuciem palącego niedoczekania. Mimo, że tak bardzo pragnąłem znaleźć się w tym momencie przy tym wilku, nie spieszyłem się za bardzo, przeciągając w czasie moment naszego spotkania. Nie wiem, czy tylko mi się zdawało, czy naprawdę zaczął drobić w miejscu, okazując swoje zniecierpliwienie.
Po paru chwilach stanęliśmy przed sobą. W kompletnej ciszy. Nie wiedziałem co powiedzieć, tak samo jak basior który znajdował się naprzeciwko mnie. Lustrowałem go wzrokiem, zwracając uwagę na najmniejsze szczegóły. Tak bardzo chciałbym go teraz dotknąć. Przekonać się jaka w dotyku jest jego sierść. Chciałem poczuć jego zapach, napawać się nim, nawet, jeżeli okaże się śmierdzieć najgorszą stęchlizną.
– Witaj, Tobiasie – przywitał się czarnofutry.
Nie spodziewałem się, że mógłby znać moje imię. Wstyd mi przyznać, jednak tak naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, jak on mógłby się nazywać. Zapytać się go teraz?
– Mogę się założyć, że patrolujesz granice miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, mam rację? W końcu już widno... Mógłbym Ci potowarzyszyć. Znaczy... jeśli zechcesz. Nie musisz się zgadzać, ja... Obiecuję, nie będę Ci przeszkadzać – dokończył, zanim zdążyłem coś powiedzieć.
Spojrzał na mnie wyczekująco spłoszonym wzrokiem. Nim zdążyłem porządnie zastanowić się nad odpowiedzią, basior wykonał kolejny ruch. Otarł się głową o moją szyję, zostając tak na dłuższą chwilę. Serce biło jak szalone. On był tak blisko, że nie byłem w stanie trzeźwo myśleć. Robiłem to, co instynkt mi podpowiadał.
Polizałem go czule za uchem, żałując, że nie sięgam jego głowy. Miał taki cudowny zapach, o wiele przyjemniejszy niż woń mojej własnej matki. Położyłem po sobie uszy, wtulając policzek w miękką sierść. Nie przeszkadzało mi nawet coś na wzór obroży, umieszczone na jego szyi, od którego biła przyjemna, niższa niż jego ciało, temperatura. Mógłbym zostać tak aż do końca moich dni.
<Abir? Przepraszam, że tak mało dodałam do akcji ale uguwrighwruig>

11.02.2020

Flakon Cudów [Midnight]


Wstałem tak jak zawsze, wczesny ranek, słońce jeszcze nie zdążyło do końca wyjść zza chmur, więc to była idealna pora na jakąś pieszą wędrówkę. Wygramoliłem się z leża i zacząłem człapać w stronę wyjścia, tak aby nie obudzić Lykki. Widocznie dalej mi nie ufała, ponieważ była znowu gdzieś ukryta w cieniu i nie zamierzała się pokazywać, lub po prostu uciekła, kto wie. Nie było tak, że jesteśmy w złych relacjach, po prostu ja jej nie ufam, ona mi, nie gadamy w ogóle co mi pasowało jak najbardziej, sam nie lubiłem za dużo gadać. Czasem wolałem przemilczeć niż gawędzić przez cztery godziny, posiedzieć w ciszy. Wychodząc, wpadłem do głębokiej zaspy śnieżnej, która automatycznie wybudziła moje jeszcze nie obudzone ciało i po chwili wyskoczyłem z niej całkowicie rozbudzony i pełny działania. Jeszcze pokryty śniegiem zacząłem powoli człapać do rzeki, żeby się napić czegokolwiek, miałem taki suchy pysk od wczoraj, ponieważ wróciłem w nocy z wędrówki i byłem tak zmęczony, że zapomniałem o takiej prostej czynności jaką jest picie wody. Oczywiście pogoda nie chciała spełnić moich zachcianek i zacząłem zjeżdżać prosto w kierunku rzeki, w sumie dawno się nie kąpałem to pomyślałem dlaczego nie? Z całym impetem wleciałem do wody, rozpryskując lodowaty płyn wokół siebie, a sam aż zawyłem z zimna, które mnie dotknęło. Powoli usiadłem cały zamoczony w zimnej wodzie i siedziałem sobie tak, próbując jakoś przyzwyczaić się do nowych warunków w których się znalazłem. Jak gdyby tak pomyśleć to umyłem się i od razu się napiłem, same plusy prawda? Posiedziałem w takim stanie jeszcze kilka minut i wygramoliłem się cały mokry, orzeźwiony i pełny energii do działania. W takim stanie to mogłem nawet dzisiaj polować cały dzień, czy też ćwiczyć, no kto by pomyśleć, że taka kąpiel może dać tyle siły? Czułem się tak jakoś… lekki, w moim brzuchu poczęły latać motylki i zacząłem biec jak gdybym dostał jakiś narkotyk. Biegłem, przewracałem się, skakałem, robiłem to wszystko bez krzty zadyszki i szybko znalazłem się pod wejściem jaskini i dosłownie wskoczyłem do jej środka, co aż zaskoczyło moją współlokatorkę, która z szokiem i popatrzyła na mnie. Lykka…. Boże, jaka ona piękna. Biało-czarna wadera z widocznymi kręgami podkreślające jej tajemniczość i skromność, biały ogon dawał jej aurę milczenia, a całe futro przypominało bezchmurną noc z gwiazdami. Jej charakter pasował tak jak mój, byliśmy sobie przeznaczeni, ona cicha wadera, ja silny i zwinny, no przecież ja ją kocham! Tylko czy ona mnie kocha?! Ona musi mnie kochać, przecież jesteśmy jak dwie krople wody, no proszę bardzo. Zapytam się jej! Tak zapytam się jej czy odwzajemnia moje uczucia.

-Kochaaaaaaam cię Lykkaaaa- mówiłem uwodzącym głosem i począłem iść w jej stronę odpowiednim krokiem. Wiedziałem jak wyznać jej miłość, oj ja to jestem jednak w tym dobry. Przecież nie mogła mi odmówić, przecież byłem tak przystojnyyy, a ona tak piękna. Boże, ty chyba jej oddałeś wszystkie gwiazdy tego świata i stworzyłeś ją na znak najpiękniejszej wadery na całej kuli ziemskiej, całej galaktyki! Ona zaśmiała się cichutko i przeskoczyła szybko w stronę wyjścia i uwodzicielskim uśmiechem pokazała, abym szedł za nią, wiedziałem, to jest ta jedyna, Lykka, chciała, żebyśmy wyszli gdzieś w bardziej romantyczniejsze miejsce, aby też mi wyznała miłość, ja to jednak mam głowę! Zacząłem biec za nią, a ona, aby podkręcić tempo i sprawdzić czy jestem jej godzien, zaczęła biec coraz szybciej i szybciej, a ja bez problemu ją doganiałem, energia miłości dodawała mi ogromną ilość energii, ona również pędziła z magią naszych uczuć, ja to wiedziałem. Po kilku momentach chyba znalazła odpowiednie miejsce, ale jednak utworzyła ścianę lodu przede mną, aby sprawdzić moje umiejętności, a ja oczywiście ją pokonałem, teleportując się za nią i lecąc prosto w objęcia Lykki, która czekała na mnie już z otwartymi łapami. Niestety, to była kolejna próba i zniknęła gdzieś w cieniu drzewa, które szybko odnalazłem i chciałem złapać, na co ona utworzyła zimny wiatr, który odrzucił mnie do tyłu i wylądowałem na drzewie. Czyli lubiła się bawić? Tak, ja tez kiedyś lubiłem, to dlaczego by nie pokazać jak fantastyczny jestem?! Przecież nigdzie indziej nie znajdzie takiego basiora jak ja, miałem być dla niej tym wyjątkowym, tym jedynym to pokażę, że zasługuje ! Zaczęła tworzyć delikatne huragany, aby mnie sprawdzić, a ja z wdziękiem je unikałem i powoli się do niej zbliżałem. W pewnym momencie znaleźliśmy się rzeki, której byłem i już wiedziałem, chciała wyznać mi miłość nad wodą, przecież to takie romantyczne! W pewnym momencie wreszcie ją miałem i gdy już ją łapałem, ona zleciała do wody, a ja zaryłem ostro w śnieżną zaspę.

***

Obudziłem się w dziwnym stanie, leżąc pyskiem w śniegu. Musiałem stracić przytomność, trenując wczoraj w nocy? Może byłem tak zmęczony, że najlepszym miejscem do spania była ta dziura, którą zrobiłem? Kto wie, sam w tym momencie nie wiedziałem i powoli wygramoliłem się z pod śniegu, otrzepując się z nadmiaru zimowego puchu, po czym zobaczyłem stojącą na brzegu Lykke, która dokładnie wpatrywała się w moją stronę. Pewnie się uśmiała widząc mnie w takim stanie, ale po co tak się na mnie patrzy? Wyglądam jakoś śmiesznie, sam nie wiedziałem, po czym ona zaczęła powoli kroczyć w moją stronę pijackim krokiem powtarzając ciągle tylko:

-Midnight…Midnight…Midnight…Midnight….

>Lykka<

10.02.2020

Od Abira do Tobiasa

Samiec otworzył z wolna oczy, od razu obejmując wzrokiem wszystko, co znajdowało się w pobliżu. Uważnie zlustrował zewsząd otoczenie, a po tym podniósł się z ziemi i otrzepał z wolna, powodując charakterystyczny chrzęst swojej biżuterii. Miał zamiar udać się na poranny obchód, jak to miał w zwyczaju, odkąd trafił między szeregi watahy. Czy robił to na rozprostowanie kończyn po mniej lub bardziej wygodnie przespanej nocy, czy raczej ze względów jakiegokolwiek bezpieczeństwa, nikt nie wiedział. Wypuścił więc powietrze z cichym świstem, obserwując, jak oddech zamienia się w ulatniającą się ku górze mlecznobiałą parę, która po chwili znika gdzieś w mieszaninie gazów, stając się niewidoczna. Po tym ruszył truchtem przed siebie, starając się utrzymać umiarkowane tempo tak, aby skutecznie się rozgrzać, a tym samym niezbyt się zmęczyć. Następnie w planach miał opracowanie sobie planu działania ze względu na szczenięta. W końcu nadal miał za zadanie je wszelkich rzeczy uczyć, mimo ciągle trwającej podróży. Obrał sobie stanowisko nauczyciela, a więc teraz musi wykonywać wszelkie obowiązki i zadania, które do niego należą.
Szczerze powiedziawszy, od samego ranka czuł się jakoś... inaczej. Jak gdyby nie był sobą. Był jeszcze bardziej roztrzepany, dostrzegał to, czego nigdy wcześniej nie był w stanie zobaczyć. Nawet delikatne płatki śniegu spadające tu i ówdzie, które raczej nie kojarzyły mu się z niczym dla niego przyjemnym (to jest z chłodem, którego znieść zwyczajnie w świecie nie mógł), wydawały mu się teraz czymś pięknym, zasługującym na uwagę i uznanie. Każdy był odmienny, nie było dwóch identycznych, były wyjątkowe, a jednocześnie nikt nie przyglądał im się bliżej i nie zastanawiał się nad tym. Abir nie miał pojęcia, dlaczego napotkały go takie, a nie inne przemyślenia, jak zachwycanie się czymś tak normalnym. Jednocześnie, prócz myśli krzątających się po jego umyśle, odczuwał delikatne łaskotanie w okolicach podbrzusza czy klatki piersiowej. Mrowienie i nienaturalne, zaskakujące ciepło, rozchodzące się po jego ciele. Skupiając się na tym wszystkim, w pewnym momencie po prostu zastygł w bezruchu, nie będąc zdolnym do zrobienia czegokolwiek.
Utkwił jedynie wzrok przed siebie, w czyjąś jasną sylwetkę, czując własny przyspieszony oddech i delikatne drżenie na całym ciele. Zobaczył wilka, a dodatkowo rozpoznał w nim jednego z członków watahy. Widywał go wcześniej, co więc teraz sprawiło, że zachował się... inaczej? Po prostu jak gdyby przymarzł do podłoża, obserwując zmierzającego w jego kierunku znajomego, którego znał jedynie z widzenia. Uważnie śledził wzrokiem jego białe futro, ze zniecierpliwieniem w końcu wykonując jakikolwiek ruch, czym okazało się być niespokojne przebieranie łapami. Dlaczego tak długo zajmowało mu pokonanie tego odcinka trasy? Chciałby w tamtym momencie znaleźć się blisko basiora, poczuć jego zapach ze znacznie mniejszej odległości, poczuć, jak bardzo miękka okaże się być jego sierść, poczuć serce bijące głęboko pod warstwą mięśni i kości, napędzające organizm samca do działania. Uczucie schowane gdzieś wewnątrz, dające o sobie znać już od samego ranka, znacznie się teraz nasiliło, im bardziej zbliżał się wilk z naprzeciwka. Nauczyciel zielarstwa nie był nawet do końca pewien jego imienia, jedyne, co o nim wiedział to to, że tak samo przynależy do watahy, a piastuje stanowisko strażnika dziennego. Zmrużył delikatnie oczy, kiedy wiatr zawiał w jego kierunku, aby po chwili zauważyć, że towarzysz znalazł się już zupełnie przed nim, tym samym zatrzymując się. I posyłali sobie tak przez chwilę spojrzenia w zupełnej ciszy, zapewne obaj zaciekawieni sobą znacznie bardziej aniżeli do tej pory. Jak mogło dojść do tego, że przez pewien czas zupełnie nie zwracali na siebie uwagi, aby teraz zupełnie nie wiedzieć, jak zachować się w swoim towarzystwie?
Abir pierwszy opuścił wzrok czując lekko nasilające się zakłopotanie. Wzajemne zainteresowanie sobą chciał tłumaczyć sobie tym, że każdy z wilków był teraz w potrzebie i po prostu potrzebował towarzystwa i wsparcia przy przenoszeniu się na nowe tereny, ale spokoju nie dawało mu uczucie, które pojawiło się wraz z napotkaniem samca. Postanowił mimo to odezwać się, jak gdyby nigdy nic, z trudem ukrywając chęć zbliżenia się jeszcze bardziej, zapoznania się dokładnie z ciałem stojącego przed nim basiora, choćby dotknięcia go. Chciał poczuć ciepło bijące od niego i nie mógł z tym zupełnie nic zrobić.
– Witaj, Tobiasie – zaczął dość cicho, starając się ukryć to, jak bardzo poddenerwowany był w tamtym momencie. Charakter Abira już sam w sobie nie pozwalał mu przejść obojętnie obok jakiegokolwiek przyjaźnie nastawionego osobnika, on po prostu potrzebował kontaktu z innymi, domagał się go niekiedy... cóż, w bardziej nachalny sposób aniżeli inni, jeśli tylko miał ku temu okazję. Teraz potrzebował tego jeszcze bardziej, z chwilą kiedy zauważył prawie obcego mu wilka. Nie chciał jednak nic zepsuć, starał się więc powstrzymać chęć nagłego wtulenia się w niego. – Mogę się założyć, że patrolujesz granice miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, mam rację? W końcu już widno... Mógłbym Ci potowarzyszyć. Znaczy... jeśli zechcesz. Nie musisz się zgadzać, ja... Obiecuję, nie będę Ci przeszkadzać.
Znowu poruszył się niespokojnie, podnosząc nieco spłoszony wzrok na pysk strażnika, jak gdyby wyczekując odpowiedzi. Bardzo chciał trzymać się blisko, poczuł się przy nim inaczej, bardziej bezpiecznie, tak, jak gdyby znali się od dawna i byli ku sobie naprawdę zbliżeni. Nie udało mu się wstrzymać tak bardzo, jak gdyby tego chciał, czego od razu pożałował, a co spowodowało to, że wyciągnął szyję i otarł się delikatnie głową o wyższego samca, zaraz również 'przyklejając' się do jego szyi. Przymknął oczy, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi i z tego, że przecież basior, z tym całym 'przytulaniem się', mógł nie czuć zbytniego komfortu, będąc tak blisko.
<Tobias?>

7.02.2020

Darkness

Powoli zapadał zmrok, nagie drzewa stawały się mrocznymi cieniami na tle kobaltowego nieba, by w końcu zupełnie stopić się z ciemnością. Tę noc postanowił poświęcić na zaznajomienie się z nowymi terenami, na które właśnie przybył wraz z watahą. Krótkim skinieniem łba, które zapewne oznaczać miało wdzięczność, podziękował Aaronowi za księgę. Podczas wędrówki nie mówił za wiele. Właściwie, głównie mruczał charakterystyczne dla siebie „mhm”. Oddalił się od reszty wilków, przysiadając przy samotnie wystającej z ziemi skale, na której rozłożył swe pakunki. Było ich niewiele – aż cała jedna płócienna torba. Wyjął z niej opasłe tomiszcze. Wyciągnąwszy łapę, otworzył na chybił trafił na zajmującej całą stronę rycinie, przedstawiającej rogate monstrum o jaszczurzych łuskach i szponach zamiast stóp. Z uszu buchały mu płomienie, a pomiędzy wielkimi jak stalaktyty kłami ziała ogromna paszcza. Przekartkował kilka stron. Jakiś drzeworyt ukazywał ludzką kobietę w krynolinie klęczącą za nagim diabłem. Miał on skrzydła, koźli łeb i długie pazury. Kobieta obejmowała go za nogi, nos miała wciśnięty pod uniesiony ogon stwora – uśmiechała się. Velganos zasępił się.
-Mówi się, że czarownice w taki właśnie sposób przypieczętowywały pakt z diabłem. – mruknął sam do siebie.
Przerzucił kilka dalszych stron, oglądając wizerunki najrozmaitszych demonów i chowańców. W części poświęconej talizmanom natknął się na wiele odwróconych gwiazd.

Mazikeen otrząsając się z resztek... wszystkiego podeszła bezszelestnie do czarnofutrego basiora. Widziała go wcześniej z tą księgą, jednak ten wyglądał jakby conajmniej się... krył. Ukrywał po kątach z tym, że czyta pięknie grawerowaną księgę, która wyglądała jak wyjęta z jakiegoś mrocznego świata... a może nawet była? Stanęła za nim patrząc przez łapę na dziwny obrazek przedstawiający postać jak mniemała mroku, wydobywając z siebie głos
-Co to za księga? Od jakiegoś czasu widzę że się z nią kitrasz po kątach  uważając aby nikt nie zauważył co czytasz. Wygląda jak coś ważnego, o czym mi nie łaskałeś wspomnieć

Usłyszawszy za sobą znajomy głos, westchnął ciężko. Przymknął oczy, by po chwili móc je otworzyć. Szybkim ruchem łapy zamknął księgę. Odwrócił łeb w stronę wadery, uśmiechnąwszy się oszczędnie.  Na razie tylko sprawdzam to i owo. Pozwolił sobie zachować zagadkowy ton.
-No dobrze. - Wstał, odsunąwszy się nieco od wilczycy. - To wolumin, o którym wspominała białowłosa Shelva. I ciszej, to wiedza nie dla każdego. Chcę sprawdzić, czy ziemie opisane przez wiedźmę rzeczywiście istnieją. Podobno to gdzieś na tych terenach. - Zmrużył ślepia, jakby nad czymś myślał. - Nie jestem tylko pewien, czego potrzeba, aby je odnaleźć. Wszak nie są dostępne dla pierwszego lepszego wędrowcy. Zapewne trzeba się przygotować. W każdym razie - Spojrzał na Mazikeen - nie chciałem cię w to wplątywać. Szczególnie po... no wiesz, ostatnich przygodach.

Wadera gardłowo warknęła. Nie była osobą, która lubi kiedy coś się przed nią ukrywa.
 -Po ostatnich wydarzeniach mówisz... Po tym co przeszliśmy, znamy swoje moce i wiemy na co nas stać potraktowałeś mnie jak dziecko, które nie może wiedzieć BoToNiEbEzPiEcZnE - wyrzuciłam mu dziwnie akcentując ostatnie słowo i kręcąc pyskiem - Biorąc pod uwagę fakt, że wydaje się to być dość ważne, uważam że powinieneś mnie zapoznać ze szczegółami - wykrzywiając pysk w wyrazie nie znoszącym sprzeciwu oczekiwałam na to, co Velganos powie

Rozszerzył ślepia, stawiając uszy. Przekręcił łeb, żachnąwszy się. Na taki ładunek emocjonalny ze strony wadery nie był przygotowany. Przyjrzał się wyrazowi jej pyska. I już wiedział, że musiał ważyć słowa.
-Chyba trochę przeszłaś ostatnim razem, co? - Podniósł się, zmrużywszy oczy. - Zrozum, Mazikeen. Sam do końca nie jestem pewien, czy w ogóle słusznie robię. Czy myślę i idę dobrym tropem. To nic pewnego.  Rozejrzyj się. Dopiero co tutaj przybyliśmy z watahą. A ja mam wątpliwości. W związku z tym nie lecę na skrzydełkach jak ucieszona lataniem tęczowa wróżka i nie oznajmiam z radością o swoim wątpliwym pomyśle. Zacząłem od księgi, fakt. Ale... I tak zamierzałem ci powiedzieć. Doczytałem o pewnym kamieniu.... Tropem są bagna.

Wadera prychnęła pogardliwie
-Nie lecę na skrzydełkach jak tęczowa wróżka ojojoj, oznajmianie z radością ojojoj - Zaczęła naśladować Velganosa piskliwym głosikiem, po chwili wracając do tego normalmego - I zamiast powiedzieć od razu że coś masz, czegoś szukasz, postawić sytuację jasno, to nieeee. Wielki i odpowiedzialny pan Velganos wie lepiej kiedy łaska powiedzieć czy też nie komukolwiek o swoim tropie - jeszcze bardziej pogardliwsze prychnięcie niż na początku zakończyło jej wypowiedź.


Dłuższą chwilę niż sposobność wymagała wbijał w waderę swój przenikliwy, a teraz i nieodgadniony wzrok. Ślepia na moment błysnęły czarną iskrą. Ruszył się z miejsca, zbliżywszy się do niej. W tej jednej chwili Mazikeen miała szczęście, że jej pysk od jego pyska oddzielała niewidzialna, zaledwie kilku-centymetrowa ściana. A wystarczył jeden krok, aby ją zburzyć. Basior odsłonił zęby, warknąwszy krótko, ostro.
-Jak już nabierzesz powagi, to wrócimy do tematu. I zobacz czy nie przeciekasz. -Mruknął na zadziornym pół-uśmiechu. - Nie prowokuj mnie, Mazikeen. Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, to zamilcz, usiądź na dupie i główkuj ze mną. Sceny ironii nie przy mnie. - Warknął dla wtóru. Nie wycofał się.... Sierść na jego karku zjeżyła się niebezpiecznie.

Przez jej pysk przemknął wyraźny cień irytacji, którego nawet nie starała się ukryć. -Z anatomii to Ty widocznie miałeś piękne oceny, jeśli nie wiesz że zwierzęta nie mają okresu, więc nie porównuj mnie do tych ludzkich... - na usta cisnęło jej się obraźliwe określenie, którego jednak nie użyła sama wiedząc, że przez jakiś czas musiała być człowiekiem i również męczyć się z tym niewygodnym problemem. Jedynymi jego plusami było to, że mogła "niechcący" usiąść tak, żeby przeciec i obrzydzić życie temu pomiotowi. Wzięła wdech, może faktycznie zareagowała zbyt impulsywnie  -Mów - Ani myślała żeby się cofnąć.


-A jednak jakoś samice zachodzą w ciążę. No niebywałe. - Zamknął oczy, szukając w głowie myśli, która pozwoliłaby mu wrócić do rzeczywistości, do 'tu i teraz', zamknąć czarną dziurę, przez którą pchały się łapy mroku. Skupił się, aby odeprzeć to wszystko. Nienawidził tych emocji. Odetchnął głęboko, otwierając ślepia, w których po chwili zatańczyła bursztynowa poświata. - Nie rób tak więcej. Wycedził przez zęby. Nie kontroluję.... pewnych rzeczy. - Odgiął łeb, zacisnąwszy szczęki. -Wskaż mi, w którym miejscu porównałem.- Zbliżył do niej swój pysk. O, to dało się jeszcze bardziej. Prawie dotknął jej nosa. Z jego nozdrzy buchnęła para, kiedy wtłoczył do płuc świeży, chłodny haust zimowego powietrza. - ....do tych ludzkich, co? Byłaś jednym z nich. I to nie z mojej winy. Ostrzegałem cię przed jeleniem. I nie zapominaj, Mazikeen, kto ci pomógł w zapewne najpodlejszym momencie twojej egzystencji. Uspokój się i nie wyskakuj na mnie więcej w ten sposób. Więcej zaufania. - Dopiero teraz cofnął pysk. - Kamień Spaczenia. Z tego, co zdążyłem dowiedzieć się z tego woluminu, można znaleźć go w całości lub.... nie. Druga opcja w najgorszym wypadku, którego bym nie chciał. Kierunek bagna. Pulsująca dziwna energia to znak rozpoznawczy. Skoro, i ty, i ja paramy się siłami mroku - dla nas mocno rozpoznawalny i wyczuwalny. Jest wskazówką, drogowskazem do ziem opisanych przez wiedźmę. Wystarczy poszukać...? Ah, mam nadzieję.

-Nie kontroluje pewnych rzeczy, taa? Czyżbym miała przed sobą małego agresorka? Będzie zabawa, dobrze że szybko biegam. - burknęłam lekceważąco tak, żeby ten słyszał - Więcej zaufania to ja mogę mieć do swojego kota. I tak, z mrokiem masz rację. Mam kuzyna, który też w tym siedzi, może nam pomóc.

Odetchnął głęboko. Po raz kolejny. -Nie, Mazikeen. Nie chodzi o agresora, nie jestem tworem szczenięcym. Jednak już trochę ładnych parędziesiąt lat żyję na tym świecie. Ujmij to w cudzysłów bądź nie - chodzi o własne demony, których nie chciałbym uwolnić, ponieważ mógłbym się w tym zatracić i zgubić 'dobro', które z trudem odzyskałem. Duszę i umysł. To... bardziej skomplikowane. - Popatrzył na nią, rozciągnąwszy kąciki pyska w dziwnym grymasie. - A jednak żyjesz. - Małe nawiązania do tamtego świata, po drugiej stronie portalu.... Sytuacji w lesie i ataku zwierzoludzi? Zapewne tak. Wierzył, że zrozumie, o co mu mogło chodzić. Niech będzie.Westchnął do własnych myśli - no tak. Oczywiście.... do kota! Bo na chuj i jakiego czarta piekielnego on poświęcał swoje życie i zdrowie, żeby uratować ją i drugą dziewczynę przed tym ścierwem z toporami? Pokręcił łbem, rezygnując z dalszej kontynuacji tego tematu. - Odszukajmy zatem twego krewnego. Wyruszy z nami, przyda się pomoc. Jak się zwie?


-Ciemnofutry basior imieniem Rimmon, z blizną na prawym oku, hipnotyzujące ogniste oczy. Często ma przy sobie kulę zamkniętą w specjalnej metalowej konstrukcji i średniej długości futro. Znając go będzie gdzieś z tyłu odosobniony od wszystkich i szukający jaskini jak najbardziej oddalonej od społeczeństwa, ale i będącej na naszych terenach. Od razu mówię że z jego pyska nie da się wyczytać emocji, jeśli ten nie będzie chciał ich pokazać.

-Może widziałem, nie wiem, nie pamiętam. Nie zwracam też szczególnej uwagi na innych. Wiesz gdzie może teraz być czy musimy ruszyć do miejsca, w którym zatrzymała się cała wataha? Choć większość i tak pewnie rozeszła się do swoich jaskiń.

-Niestety czeka nas szukanie na chybił trafił... chociaż ostatnio szukamy sposobu porozumienia się w myślach na mocy mroku, jedyne co nam się udało osiągnąć to wymiana jednego słowa stojąc obok siebie... przynajmniej poświadczyło to, że istnieje cień szans na udaną. Ale wracając do tematu, najpierw przejdźmy granice terenów, jak największe odludzia.

-Rozumiem. Albo ma to związek z podobnymi sobie mocami, albo z więzami krwi. Albo z jednym i drugim. Hmm. -Zapewne Mazikeen nie spodziewała się tego, co Velganos zamierzał zrobić. Momentami naprawdę był nieprzewidywalny. - No widzisz, jak chcesz to potrafisz zachować powagę i skupienie. Brawo, wilczku. - Obracając się, pacnął ją ogonem w łeb. Sięgnął pyskiem po swoją torbę, w której ciążyła księga. - Hmm... Przydałyby się mapy. Tak, chodźmy. - Ruszył przodem jako pierwszy.

Wadera stanęła nieruchomo. Wcięło ją. Tak sobie po prostu jebnął ją ogonem w łeb. Irytacja rozlała się po całym jej wnętrzu. Po chwili osłupienia podbiegła do niego
-Mówiłeś coś, czy to tylko pierd motylka?-nie czekając na odpowiedź podcięła mu łapy wiatrem, po czym machając ogonem wyprzedziła czarnofutrego.

Co go nawet rozbawiło. Upadł, ale nie jakoś mocno i spektakularnie. Pokręcił łbem, wydobywając z gardła mrukliwy śmiech. Wstając, popatrzył za nią z rozbawionym wyrazem pyska. No i mam cię. Podążył jej śladem, ale nieco wolniej. Otrzepał się w międzyczasie.







6.02.2020

Od Rena c.d Tibia

Wracaliśmy razem do jaskini po nieudanym polowaniu. Choć nawet nie można tak tego nazwać – po prostu chodziliśmy bez celu szukając jakiejkolwiek zwierzyny. Naprawdę nie rozumiem, czemu podczas tej zimy jest tak słabo z łowami. Zwykle w zimę było można znaleźć jakieś małe ptaki, a jeżeli się poszczęściło nawet jakiegoś zająca. Teraz jednak nasze tereny pogrążone są w specyficznej ciszy, zdającej się być jedynie zapowiedzią czegoś okropnego. Ogołocone drzewa oraz zmarznięta, żółta trawa dodawały swoje cztery grosze do i tak panującej w około aurze niepokoju.
Cisza przed burzą, powiadają. Słyszałem kiedyś od jednego z współpracowników o tym, że instynkt zwierząt na które polujemy jest o wiele czulszy niż nasz. Co za tym idzie, zwierzyna lepiej i szybciej wyczuwa zbliżające się niebezpieczeństwa. Jeżeli teraz pouciekała, to może zbliża się na nasze tereny coś, co może być katastrofalne w swoich skutkach. Na pewno nie będzie to ani obca wataha, ani nic w tym stylu. Spodziewam się chociażby jakiejś plagi czy klęski żywiołowej.
– O czym myślisz? – Przemyślenia przerwała mi Tibia, patrząca się teraz na mnie z lekką nutą ciekawości w oczach.
– Po prostu – odpowiedziałem bez namysłu. – Niepokoi mnie, że zwierzyna nam pouciekała – dodałem uznając, że moja odpowiedź była nie do końca na miejscu.
– Myślisz że nie wróci na wiosnę? – zapytała po chwili, tonem pozbawionych pozytywnych emocji.
Nie byłem pewny czy waderze załamał się głos, czy tylko mi się to zdawało. Jeżeli tak, czy to w takim razie oznacza, że tak długo kryjąca się w jaskini wadera zaczęła przejmować się watahą? Choć nie powinienem tak spekulować – może się okazać, że niepokój Tibii jest spowodowany egoizmem, niźli zmartwieniem o naszą watahę.
– Gdyby tak się stało, bylibyśmy w okropnej sytuacji – odpowiedziałem po przemyśleniu. – Nie mówiąc już o głodzie, zwierzęta na pewno miałyby jakiś większy powód na opuszczenie terenów niż jakaś tam zima.
– Uważasz że zbliża się na nasze ziemię klęska?
– Może nie od razu klęska, ale możliwe że coś się tutaj stanie.
I cisza. Przerwaliśmy nasz sztywny dialog. Waderze na pewno znudziło się już zadawanie pytań. Ja również nie chciałem kontynuować tej bezsensownej gadki. Nie wniosła nic do tematu, nie uspokoiła naszych nerwów ani nic z tych rzeczy.
– Ren! – Usłyszałem znajomy głos po lewej.
Odwróciłem łeb w stronę mojego brata i zatrzymałem się. Tibia zrobiła to samo.
– Czego? – zapytałem opuszczając powieki, spodziewając się że to ten stary pryk wysłał do mnie Tobiasa.
– Alfa kazała wszystkich powiadomić, że jutro po południu jest zbiórka – oznajmił. – Macie się spakować i zostawić swoje jaskinie tak, jak je zastaliście.
Wcześniejsza niechęć ustąpiła zdziwieniu. Podniosłem brwi, nie będąc pewnym w to, co właśnie przed chwilą usłyszałem. Wydawało mi się, jakby to wszystko było jedynie nieśmiesznym żartem.
– Wyprowadzamy się? – wzięła głos Tibia.
– Chyba – odpowiedział brat. – Nie wiem dokładnie o co chodzi, Lia nie mówiła żadnych szczegółów.
– A powiedziała czemu opuszczamy tereny?
Pokręcił głową.
– Wyjaśni wszystko na zbiórce. – Tobias spojrzał się na mnie nieodgadnionym wzrokiem. – Obecność jest obowiązkowa.
Zmarszczyłem brwi, a moje wargi zadrgały, unosząc się lekko do góry.
– Masz jakiś problem? – warknąłem.
– Żadnego, tylko…
– Myślisz, że nie pojawię się na zbiórce? – przerwałem mu.
– Spokojnie no. – Po jego minie mogłem poznać, że nie spodobał mu się mój ton. – Po prostu sobie przypomniałem, że nie pojawiłeś się od wczoraj w jaskini.
– To ci jeszcze stary nie powiedział? – Agresja wyleciała ze mnie tak szybko, jak we mnie wleciała.
– O czym?
– Kage wyrzucił mnie w z domu.
Tym razem to on uniósł brwi.
– Co zrobiłeś?
– Spałem do południa, a kiedy mnie obudził to powiedziałem, że sam mogę sobie zapolować – wytłumaczyłem.
– Trochę słaby powód by kogoś wyrzucić z jaskini – skomentowała Tibia.
Przez rozmowę z bratem w ogóle zapomniałem, że jestem tu z tą waderą.
– Pewnie czekał na tą okazję już od dawna – rzuciłem, pół żartem pół serio.
– Co się mu dziwisz, jak jesteś dla niego jak pasożyt – dogryzł Toby.
Posłałem mu mordercze spojrzenie, powstrzymując się przed odpowiedzią.
– Ty nie lepszy, znalazłbyś sobie w końcu swoją jaskinię. – Jednak musiałem odpowiedzieć.
– Mówisz tak, choć sam jeszcze wczoraj nie zamierzałeś się ruszyć z naszego rodzinnego kąta. – Uśmiechał się dokuczliwie. – I bądźmy szczerzy, pewnie spędziłeś dzisiejszą noc w tym mrozie na dworze.
– Otóż nie. – Tobias chyba zaczynał przesadzać.
– Jak nie? – Uniósł jedną brew.
– Spałem u Tibii.
– Kogo? – Lewy łuk brwiowy zrównał się wysokością z prawym.
– U niej. – Wskazałem łbem na waderę stojącą przy mnie.
Chwilę patrzył na nią zdziwiony, żeby po chwili powiedzieć:
– Współczuję ci. Czym cię zaszantażował żeby u ciebie spać?
– Też sobie współczuję – odrzekła Tibia, ignorując jego pytanie.
Spojrzałem się na nią wzrokiem będącym mieszanką zarówno zdziwienia jak i zawiedzenia.
– Ty zdrajco. – Zacząłem mordować ją spojrzeniem.
– Tym bardziej współczuję waszemu ojcu – dopowiedziała, tylko dolewając oliwy do ognia.
– Staruszek często narzekał na Rena, że jaki to on leniwy – mówił drugi zdrajca. – Jest jak taki wrzód na dupie, tylko śpi i marnuje zapasy. Pracować nawet nie pracuje! Niby jest łowcą, a na polowania nie chodzi! Pewnie to przez niego zwierzyna uciekła z naszych terenów. No wyobraź sobie, że będąc zającem widzisz takiego wypierdka, który szuka zwierzyny. Ja bym zwiewał na sam jego widok, bojąc się, że zostanę zarażony byciem NEETem – narzekał, tylko specjalnie mnie drażniąc.
– Nie masz czasem powiadomić też innych wilków o zbiórce? – zapytałem chcąc się powstrzymać przez uderzeniem go.
– Renuś się zdenerwował? - prześmiewał się, ignorując moje pytanie.
– Pytałem coś.
– No już, już. – Chyba się uspokoił. – Nie poganiaj mnie, chciałem po prostu porozmawiać sobie z braciszkiem, którego przecież teraz nie widzę na co dzień – wytłumaczył się udając niewiniątko.
– Nie ma mnie dopiero jeden dzień – odpowiedziałem, opuszczając trochę powieki.
– Naprawdę tylko jeden dzień? Zdawało mi się że minął chociażby jeden miesiąc! – szydził.
<Tibia? Nie umiem w dialog w trójkę, wybacz ;;;>

3.02.2020

Od Lii - papa moi drodzy

Czułam się... nieswojo. Przechodziłam po pałacu, w końcowej części ogrodu. Fontanna wydawała przyjemny odgłos plusku wody, podczas gdy zapach zielonych liści i roślin rosnących w tym pomieszczeniu, zdawał się wymazywać świadomość o tym, iż jest zima, a ja utknęłam na nowych terenach, które mnie od siebie odpychają. Pomimo iż były zamieszczone w górach, które były jedną z bardziej lubianych lokacji, nie potrafiłam się zadomowić. Bezsenność, stres, poczucie iż życie ssie bardziej niż zazwyczaj. Crystal ma swoje życie, Shion gdzieś wybył, wataha się zadamawia a... tutaj popatrzyłam na swoje opuszki w przednich łapach siadając. Westchnęłam, przejeżdżając sobie prawą łapą po pysku w górę, tym samym uwalniając przód pyska od zwisających, prostych włosów.


- Crystal - odezwałam się, gdy następnego dnia widziałam samicę, właśnie wychodzącą z pałacu. Wielka jaszczura zatrzymała się, by na mnie popatrzeć krzywo. Wiedziała po co ją wołałam - zrobisz to co ja, czy wybierzesz inną drogę? - Crys pomyślała przez chwilę, patrząc w niebo
- Możliwe iż pozwolę by pochłonął mnie las, bym mogła zreinkarnować się w nowym ciele, pozbawionym wspomnień.... albo znajdę jakieś stado, co będzie trudne. Pewnie jak się nie uda, to wtedy zacznę rozważać opcję oddania swojej energii życiowej. - Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, po czym odeszłam nieco, kierując się w dalszą część pałacu. Zapamiętałam już każdy zakątek tych terenów. Wyszłam wschodnią częścią wejścia pałacowego, kierując się ku Lignum. W pewnym sensie wyświadczyłam bogom przysługę, więc, chyba raczej powinnam odebrać swoją nagrodę. Nie znikli. Całą drogę przeleciałam, nie chcąc brudzić sobie łap w błocie i śniegu. Z góry, wszystkie wzniesienia jak i cała kraina wydawała się wielką podkową, odgradzającą tereny od reszty świata, z wejściem od jednej strony. Uśmiechnęłam się pod nosem, przyśpieszając swój lot, by chwilę później mieć problemy z zahamowaniem, gdy chciałam wylądować na pokrytą śniegiem ścieżką z płaskich kamieni. Chwilę później weszłam po schodkach w górę, by zatrzymać się na płycie przy rosnącym tam, o tej porze bezlistnym drzewie. Wzięłam wdech, by wyszeptać kilka słów przyzwania. Nie miałam ofiary, jednak nie obchodziło mnie to. Bogowie aktualnie mieli rozregulowany plan istnienia.
- O co chodzi? Mam nadzieję że to coś ważnego - usłyszałam głęboki, jednak melodyjny głos. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na źródło dźwięku. Na jednej z gałęzi siedziała Aurora, patrząc na mnie z góry.
- Pewnie już wiecie co mnie trapi, o ile patrzyliście na moje poczynania podczas ostatnich dni - odparłam spokojnie. Samica przyjrzała mi się uważnie, po czym skinęła głową - czy jest możliwość zamienienie mnie w ducha terytorialnego, oprowadzającego i chroniącego różne tereny? - Samica spojrzała na mnie zaskoczona, i przez jakiś czas nie odpowiadała na moje pytanie. Zdawało się, iż jednym dźwiękiem był wiatr, wydający charakterystyczny gwizd, oraz poruszające się konary drzewa.
- Jest taka możliwość - odezwała się w końcu, zdając sobie sprawę, iż chcę się oddzielić od reszty grupy jak i poprzedniego życia - musiałabyś tylko zrobić coś ze swoim ciałem, twoja manę na coś przeznaczyć i wypić eliksir.
- Jaki eliksir
- Drogi
- I tak już wyświadczyłam wam przysługę - burknęłam, rzucając samicy wyzywające spojrzenie. Ta bez słowa po chwili ciszy i wojny prowadzonej ze mną na spojrzenia, zeskoczyła na ziemię, po czym stworzyła portal w kamieniu.
- Choć - powiedziała zimnym, nie wzruszonym tonem, po czym weszła w portal.


Eliksir był beznadziejny w smaku, nie powiem. Chociaż potem ten smak już całkowicie stracił. Już nawet woda miała go więcej. W dodatku nie był płynny. Znaczy był, ale bardziej to przypominało picie płynnej mgły. Teraz siedziałam sobie na złotym okręgu w sali przyjęć, czując jak moja mana ucieka. Miałam mało czasu. Gdy tylko słońce schowa się za horyzontem, moje ciało zniknie, a dusza gdzieś uleci. Spojrzałam na Crystal, siedzącą obok. Było od niej czuć niepokój i coś jeszcze, czego nie potrafiłam rozszyfrować. Przede mną na dole siedziały pozostałe po wędrówce wilki, patrzące po sobie zdezorientowane. Westchnęłam z dezaprobatą.
- Pewnie zastanawiacie się, czemu was tu wszystkich zgromadziłam - zaczęłam przemowę, memicznym tonem - widzicie.... jakby to powiedzieć. Hmmm.... tak jakby więcej mnie w tej postaci nie zobaczycie - uśmiechnęłam się kwaśno, pokazując wszystkie ząbki. Wilki wyglądały jakby nie do końca rozumiały, co w sumie mnie nie dziwiło.
- Powiedzmy, iż odchodzę oficjalnie z watahy, jednocześnie nadal z nią będąc. Tym samym, zrzekam się swoich obowiązków, przy okazji na koniec robiąc pewne reformy - tutaj było już większe poruszenie, chociaż raczej nie z tego powodu iż odchodzę.
- To kto zastąpi twoje miejsce? - odezwał się najgłośniejszy głos z tłumu.
- O właśnie, dobre pytanie! Powinien moje obowiązki przejąć betha, JEDNAK. - tu spojrzałam z tym takim wrednym, pobłażliwym uśmieszkiem na Kage - najstarszy z nich najchętniej by wszystkich wyruchał na kasę, jakby tylko mógł. Mogłabym również oddać stanowisko młodym bethom, aleeeee... - zamknęłam oczy przekrzywiając głowę. Moja energia już prawie całkowicie uciekła, a promienie słońca schylały się ku końcowi. Potrząsnęłam głową, by kontynuować. Nie ma co owijać w bawełnę - Tsumi zastąpi moje miejsce. Zna te tereny i kulturę - rozległy się pomruki niedowierzania i złych opinii. Sama młoda samica, spojrzała z przerażeniem na swoich opiekunów i przywarła do łapy Arietesa - Velganos, Mazikeen i Zahira będą pełnić funkcje rady. Będą sprawować opiekę nad Tsumi, oraz nauczą ją życia w watasze. Są ponad Bethami, i prawie nie różnią się od alph. Poza tym podzielą się obowiązkami. Nie musicie dziękować za utrudnianie wam życia. Jak ktoś chce dywaniki ze skór szczeniąt które zdobyłam podczas jednej z mojej podróży to proszę kierować się do Crystal. Miłej nocy - uśmiechnęłam się, po czym wstałam, próbując nie upaść. Energia zaczęła uchodzić jak z dziurawego balonu z wodą. Wszystkie zgromadzone wilki siedziały w milczeniu, patrząc na moją postać. Powolnym krokiem zeszłam na dół, po czym potruchtałam do pomieszczenia w którym spałam. Po chwili siedziałam na zimnym kamieniu, patrząc otaczające mnie pomieszczenie. To nie była moja jaskinia z grzybami i ciepłym mchem. Za stara jestem na takie wędrówki. Nie chodzi mi raczej o starość fizyczną. Popatrzyłam w górę z uśmiechem na wpadające do środka promienie światła, po czym moje ciało zniknęło, a dusza zaczęła płynąć na stare tereny.

2.02.2020

Od Midnight'a do Lykki

Nieźle, opowieść o jakiś duchach, a później przestraszenie mnie konsekwencjami moich czynów. Nie wspomniała tylko o tym, że też by dostała, za to, że zniknąłem jej sprzed oczu. Trudno, zawsze tak robiłem i do tej pory nikogo to zbytnio nie interesowało, tak też teraz nikt nie powinien się martwić, nie widzi mi się tłumaczenie każdemu, co robię, i co robiłem, chociaż wtedy bym wyleciał, czego zbytnio nie chciałem. Jak już tutaj jestem, to muszę zobaczyć czy rzeczywiście było warto, a nie wychodzić po kilku tygodniach. Taki czas to zbyt mało, aby dobrze każdego poznać, szczególnie że znam tylko dwa imiona w tej watasze, a resztę tylko z widzenia. Trzeba jakoś przyłożyć się do poznawania tutaj wilków, a nie sterczeć z boku, ale co poradzę, że nie chce mi się nawet z nimi rozmawiać. Za jakiś czas poprawię swój wizerunek wśród innych, ale chwilowo pozostanę w miejscu, w którym jestem, w ukryciu, w cieniu, do tego muszę sobie znaleźć jakieś stanowisko, może zwiadowca? Moje umiejętności kamuflażu są bardzo dobre, tylko ciche chodzenie nie przychodzi mi jeszcze z taką łatwością, ale komu to przychodzi przy takim śniegu? Lecąc tak miło się myśli o tym wszystkim oraz o tym, co może się stanąć, nawet zauważyłem, że od dłuższego czasu nie używam skrzydeł, tylko teleportacji. W sumie latać umiem, a umiejętności magiczne są ważniejsze podczas walki od latania nad przeciwnikiem, tak przynajmniej uważam. Przelatywaliśmy już dobre pięć minut, aż trafiliśmy na kilka wilków, które spokojnie czekały, najpewniej na przydział jaskiń, nie wiedziałem, że tyle to trwa. Wylądowaliśmy obok nich i otrzepałem się z kurzu, który rozdmuchaliśmy, lądując na suchym piasku, nikt nie zwrócił zbytnio na nas uwagi, a ja spokojnie usiadłem. Nawet nie wiedziałem co mam w tym momencie zrobić, tylko wiem, że trzeba tutaj stać i zanudzać się na śmierć, bardzo ciekawe zajęcie, nie powiem. Ktoś tam wzywał, pokazywał na polane, to na górę, to na dół. Nawet nie zwróciłem uwagę, gdy ktoś pokazał na mnie i pokazał prawy, stromy pagórek wzgórza. Nareszcie, mogę ogarnąć, gdzie będę mieszkał przez następny, nieokreślony czas, miałem przynajmniej nadzieje, że będzie wygodna i będę tam siedział sam, zawsze mieszkałem samemu, to niepotrzebne mi było żadne towarzystwo. Podleciałem delikatnie w górę, by zobaczyć przystępne miejsce teleportacji i przeniosłem się na jakąś wyższą skałę, okrytą lodem, prawie z niej spadłem, szczerze mówiąc. Powoli zszedłem z niej, uważając, aby nie spaść do urwiska, na pewno nie miałem w planie spadek z kilkudziesięciu metrów i dostania jakichś obrażeń. Wolałem bezpiecznie przejść w stronę wejścia, bez jakichkolwiek wypadków po drodze, spowodowanych przez ten lód i śnieg, ile bym dał, żeby już było lato i te letnie noce. Polowania szły łatwiej, wszystko ogólnie było dostępne, łącznie ze zwierzyną, a tak to teraz ciężko cokolwiek znaleźć zdatne do szybkiego zabicia i zjedzenia. Nawet nie zwróciłem uwagi, w którym momencie ze wzroku zniknęła mi mazikeen, chociaż wydawało mi się, że dalej mnie obserwuje, z jakiegoś cienia, bądź ukryta pomiędzy drzewami. Nie zdziwiłoby mnie to w żaden sposób, przecież raz już jej uciekłem i raczej nie chce, żeby się to powtórzyło, ona też by dostała jakbym zniknął w nieokreślonym momencie. Właściwie czułem, że ktoś już mnie obserwuje, ale nie wiedziałem dokładnie, kto to był, ale wydawało mi się, że przeszywający wzrok pochodził z głębi mojej jaskini. Zapewne mój lokator już tam rozsiadł się wygodnie i czeka, aby mi coś zrobić złego, szczerze sam nie wiedziałem, jakie ma zamiary, ale najpewniej nie zna mnie i nie jest ufny. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi i po prostu wejść do jaskini jak gdyby nigdy nic, niby czym miałem się przejmować, zaatakuje mnie? Niech próbuje, dawno z nikim nie walczyłem, chętnie się z kimś zmierzę, tylko właściwie nikogo nie było w środku, dokładniej to nikogo nie widziałem. Czułem czyjąś obecność, tylko skąd ona pochodziła? Rozejrzałem się szczegółowo po jaskini i znalazłem cień, będący ciemniejszy od nich, tak jakby ten ktoś się tam znajdywał. Tak, ktoś tam był, tylko nie miał większej ochoty stamtąd wychodzić, przynajmniej tak mi się wydawało początkowo, szczerze sam nie chciałem wchodzić w jakąś niepotrzebną konwersację, jesteśmy tylko lokatorami. Chociaż ludzie, którzy ze sobą mieszkają, znają swoje imię, więc nie będzie źle zapytać?
-Kim jesteś?-zapytałem, odwracając się w drugą stronę, szukając jakiegoś wygodnego miejsca dla mnie. Musiałem przecież gdzieś spać, to było pewne.
Lykka-odpowiedziała, więc wadera huh? Okej, nie żeby mi to przeszkadzało w żaden sposób.
Midnight-odparłem i po krótkim zwiedzeniu mojego mieszkania i znalezienia wszystkich możliwych miejsc do leżenia odwróciłem się w drugą stronę, kierując się do wyjścia. Wszystko wydawało się dość ładne, ciepło i nie ma śniegu, więc dla mnie było idealne. Wyszedłem, zostawiając swoją nową współlokatorkę z tyłu, nie chciałem wchodzić w niepotrzebne rozmowy, widocznie sama nie chciała ze mną rozmawiać, wydawała się bardzo nieufna, a moc przebywania w cieniu dość potężna, ale dalej przyjemniejsza od czytania myśli Lii oraz mazikeen. To nie przyjemne uczucie przeczesywania myśli nie pasowało mi w żaden sposób, ale co mogłem poradzić? Tak szczerze, to można było powiedzieć, że o wilku mowa, ponieważ moja nowa towarzyszka pojawiła się tuż przed moim pyskiem.

Od Mazikeen do Midnight'a

- Widziałeś
- Co widziałem?
- Widziałeś ducha
- To był duch?
- Jeden z dwóch
- Dwóch?
- To przed czym stoimy to drzewo Velherian. Drzewo które zawarło setki dusz dawnych wilków rodu Velherianów. 
- Jaki ród?
- Zaczynając od początku too - wzięłam głębszy oddech planując przytoczyć mu opowieść, którą poznałam od Rimmona - Setki tysiące lat temu przed wielką ciemnością zanim nastał nowy świat żyło trzynaście szanowanych rodów wilków. Wilki te były niezwykłe - każdy z nich był dwa razy większy niż te normalne, każdy z nich miał dwa razy więcej mocy, dwa razy więcej siły i dwa razy więcej magii. Dawniej Z racji że trzynaście wilczych rodów szybko się rozrastało i rozmnażało nastawało wiele kłótni i bójek pomiędzy nimi, aż w końcu pewnego dnia wszystkie klany były na tyle wielkie, że powstało trzynaście państw. Po nigdy nieustających wojnach na świecie zostały jedynie cztery najsilniejsze - Ród Velherian, Klan Nerveeres, Rodzina Syraxiv oraz Linia Yvorett. Dwa z nich zawarły przymierze skutecznie wybijając klan Syraxiv, jednak po jakimś czasie i tak nieufny i kruchy sojusz padł powodując ponowne zwrócenie się przeciw sobie Nerveeres i Velherian. skorzystała z tego Rodzina Yvoret zagarniajc w międzyczasie opustoszałe tereny w pobliżu obydwóch klanów, za które przyszło im srogo zapłacić. Velherian nie chciało oddać kawałka bezpańskiej ziemi, które miało w planach zagospodarować - ta sama ziemia po naradzie najlepszych taktyków z racji bycia wyjałowioną została skutecznie najechana a żyjące tam wilki nie dały rady sprostać obronie nowych terenów.  Powiększenie terytorium stało się piętą Achillesową. Przez nie wdarto się i wybito drugi z czterech pozostałych przy życiu rodów. Pamiątką po Yvorett pozostał aktualnie zgubiony medalion, niektórzy twierdzą że zmyślony.

 
                                     Znalezione obrazy dla zapytania: medalion"

Nieszczęściem dla Velherian stało się że podczas prowadzonego najazdu okazało się że pośród niby zaufanych dowódców maja szpiega. Nie zdążyli nawet wrócić do ziem ojczystych kiedy nadciągnął Klan Nerveeres. Utalentowani wojownicy poprzez zmęczenie nie dali rady się obronić. Jeszcze bardziej utalentowani magowie wiedzieli że spotka ich klęska. Poczęli więc na tyłach tworzyć cienistą inkantację łącząc ze sobą swoje umysły i wszystkie sfery mroku jakie znali. W ten sposób powstało drzewo rodu Velherian, drzewo w którym przez ciemność zawarte zostały dusze wszystkich walczących tam żołnierzy, drzewo które zostało napędzone niezwykłą energią magiczną, energią o jakiej posiadaniu każda inna istota nawet nie śniła. To co teraz czujemy stojąc w jego pobliżu to nic w porównaniu z tym, co jeszcze kryje, co kryje w swym wnętrzu. Wilki mające mrok w swojej duszy są w stanie dojrzeć duchy drzewa. Uważać trzeba, albowiem nie jest prawdą że istnieją tylko dobre byty pozamaterialne. Są i te złe i te dobre, wesołe, a nawet opętane czy chore psychicznie. Uważać trzeba, bo niektóre z nich są na tyle silne że potrafią omamić czy też opętać wilka. Strzeżcie się przed złymi, albowiem one nie raz doprowadzają do samobójstw rozkoszując się tym i zyskując większą siłę. Radujcie się kiedy spotkacie te dobre, albowiem one przyszłość czasem zdradzić potrafią i są bytami tak łagodnymi, że i życie ocalić mogą - mój cichy i mroczny głos, a pod koniec lekko zachrypnięty ucichł. Midnight zadrżał przy końcu opowieści, po chwili ciszy samemu się odzywając
- A co y Klanem atakującym Velherian?
- Nervereers? - Basior automatycznie skinął głową - W późniejszym czasie władze nad nimi zyskał przywódca, który poprzez swoje złe sprawowanie rządów doprowadził do wyginięcia prawie całego klanu. Podobno gdzieś na świecie istnieje dwójka potomków tego Rodu, która ukrywa się w lasach nie chcąc dołączać do żadnej watahy - wiedzą że spowoduje to następne wojny i niezgody na świecie i nie chcą przeżywać jeszcze raz tego samego.

Odchrząknęłam, aby pozbyć się chrypki.

- A teraz czas wracać, oddaliłeś się od stada nikomu o tym nie mówiąc. Gdyby nie to że mam na Ciebie oko jak już zauważyłeś mogli by uznać Ciebie za dezertera, po czym zabić dla bezpieczeństwa. W momencie w którym stado wędruje nie waż się oddalać na tak wielkie odległości. - ponownie zabrałam głos - czuję ich zapach, polecimy, będzie szybciej.

Wzbiliśmy się prawie równocześnie w powietrze. Basior widocznie zamyślony leciał w moim pobliżu, a ja kierowałam się w stronę naszego stada. No cóż, jego szczęście że Alpha kazała mi pilnować tego szczyla.